Kwadratura koła

Agata Sikora

W centrum zainteresowania „Taśm rodzinnych” Macieja Marcisza leży uzdrawianie jednostek i rodzin należących do nowej polskiej klasy średniej, a nie opowieść o społeczeństwie, roli pieniądza czy napięciach międzypokoleniowych

Kwadratura koła

Jeszcze 2 minuty czytania

Kwadratura koła

Miasto, w którym jesteśmy, tym różni się od krajobrazu TVN-owskich seriali, że zamiast z korporatoidów i szklanych wieżowców skomponowane jest z klubokawiarń i pretensjonalnych artystów. Radosne pary na pościeli w ironiczne ludowe wzorki rżną się jeszcze jurniej, gdy widzą przypatrującego się sąsiada. W kiosku nie da się wydać mniej niż 20 złotych, nawet jeśli jedzie się już na ryżu z chińskimi sosami. Wychodząc z Biedry, wpada się na znajomego Jędrka (beztalencie, ale doskonały manager własnej osoby) związanego z krwistoczerwonowłosą pretensjonalną Mają. Maja pisze dwie książki naraz, bo ma raka.

Nie porzucajmy jednak nadziei, my, którzy weszliśmy w świat „Taśm rodzinnych”, debiutu Macieja Marcisza: może narracja prowadzona z punktu widzenia pogrążonego w depresji bohatera ma po prostu charakteryzować jego własny naskórkowy odbiór rzeczywistości, a nie samą Warszawę? Marcin Małys „w pole zawód wpisuje artysta wizualny” („i jeśli zbiera wam się właśnie na wymioty, uwierzcie, że on miał tak samo”). Jest zadłużony na 63 tysiące, ale niedługo ma dostać od bajecznie bogatego ojca 300 tysięcy na rozkręcenie firmy. Problem w tym, że po wideoinstalacji „Taśmy rodzinne”, w której ujawnia, że Jan Małys bił jego i brata, bliscy zerwali z Marcinem kontakt. Kiedy przychodzi pismo, że obiecanej kasy nie będzie, i nie ma już od kogo wyżebrać pożyczki na następny czynsz, bohater postanawia wrócić na Śląsk, do pogrążonego w rozpadzie nowobogackiego dworku i nie myjącej się od wielu dni matki.

Zdrada autora

Maciej Marcisz, „Taśmy rodzinne”. W.A.B., 304 strony, w księgarniach od kwietnia 2019

Opowieść o Małysach to odtworzenie wybranych psychologicznych schematów o dziedziczonym wstydzie i zakompleksionej męskości, wzbogacone o koloryt kapitalistycznego westernu czasów transformacji. Dorastaniu ojca rodziny poświęconych jest wiele stron, narracja bywa prowadzona z jego punktu widzenia – jego żona natomiast to pozbawiona własnego dzieciństwa i głosu postać widmo, zrodzona na przecięciu trzech ról: niepohamowanej bogini konsumpcji, „znającej się na swoich dzieciach” zaangażowanej matki i opuszczonej kobiety spędzającej dnie w fotelu. Mamy wierzyć, że Alicja nie daje się sprowadzić do swojej kondycji okrutnej snobki i zależnej żony, ale przebłyski złożoności (pierwsza rozmowa z Marcinem) gasną wraz z depresją ostatecznie pokonaną w rybnickiej galerii handlowej („Z każdą wydaną złotówką w Alicję wstępowała jakaś nowa witalna siła. Jej twarz odzyskiwała blask, a ruchy robiły się żwawe”).

Autor nieustannie zdradza więc swoje własne postacie, osuwając się w płaską satyrę, brutalne przerysowanie, by potem przy pomocy arbitralnej wolty (w roli deus ex machina skręt kiszek albo rak) uczynić je bardziej ludzkimi, godnymi współczucia. Wynika to stąd, że bohaterowie, ich konflikty i cierpienia odgrywają tu rolę wtórną – właściwym tematem „Taśm rodzinnych” jest rozbuchane nuworyszostwo. Drastyczna tresura dzieci w klasowej dystynkcji zdaje się tu bardziej brutalna niż fizyczna przemoc. Poczynione przez nią spustoszenia (wciąż chcę w to wierzyć) mamy obserwować w zachowaniu i emocjonalności dorosłego już Marcina – manipulacyjnego, skrajnie nieodpowiedzialnego, nieumiejącego nawiązywać i podtrzymywać więzi.

Paradoks polega na tym, że autor, niby krytycznie przyglądając się wrażliwości swoich postaci, sam ją odtwarza w narracji i budowie świata przedstawionego, a relacje międzyludzkie traktuje równie instrumentalnie, co sami bohaterowie. I podczas gdy ojciec odmawia pieniędzy, Marcin przypadkiem trafia na apkę z podglądem rodzinnego salonu (dom oczywiście jest inteligentny), dzięki czemu konfrontuje się z realnością depresji matki i może połączyć sępią wyprawę z elementami autentycznego współczucia. Gdy główny bohater po dłuższym milczeniu esemesem informuje „kochanego Łukasza”, że nie pojedzie z nim na zaplanowany wyjazd, mamy poczucie, że to przelotna „warszawska” znajomość oparta na robieniu odpowiedniego wrażenia i wspólnej zabawie. Po jakichś dwóch miesiącach wystawiony do wiatru chłopak prosi jednak o pomoc na ślubie siostry, bo fotograf zawalił. „Siostra płaci pieniędzmi”, Marcin jedzie wykonać zlecenie i w pociągu otwiera instagramowe konto Łukasza, a czytelnik dowiaduje się o sile tej więzi („Przeglądał je [zdjęcia] i poczuł, jakimi uczuciami darzy tego mężczyznę, jego życiową drogę: czułość, współczucie, radość, pożądanie, a potem zachwyt i lęk, zastrzyk euforii, ukojenie, tęsknota, spokój, ulga, nuda, nuda, zniecierpliwienie, tęsknota, uśmiech wędrujący do środka, miłość”).

Jeśli tak wyglądają najsilniejsze emocjonalne zaangażowania, trudno się dziwić, że drugi i trzeci plan pojawiają się w tej powieści tylko o tyle, o ile trzeba uwypuklić status Małysów. Przez całe dojrzewanie bohater nie spotyka nikogo – nauczyciela, przyjaciela, wroga – kto zasiałby w nim cień wątpliwości, wybił z rodzinnych torów, skutecznie wyśmiał bądź obnażył, za to relacjonuje się nam wizytę u biednych krewnych, z których wyśmiewają się Małysowie, czy komentarz bezimiennej koleżanki z klasy na temat domu. Dużo dowiadujemy się o elitarnej edukacji Marcina, w żaden sposób nie widzimy jednak jej przełożenia na wrażliwość czy krytycyzm bohatera (nawet ujawniająca bicie instalacja nie jest opisywana jako akt dojrzałości czy choćby buntu). Na biografię młodego artysty składają się marki, remonty, wyjazdy, zmiany gospoś i pochwały cioć, ale nie fascynacje ludźmi, książkami, muzyką czy sztuką. Wyjątkiem jest rozpoznawanie seksualnego pożądania: chyba tylko nieheteronormatywność nie staje się tutaj kliszą dla klasowych fantazji.

Powieść ta nie tyle zatem opisuje zderzenie mikrokosmosu rodzinnego z rzeczywistością polskiej transformacji, ile tę rzeczywistość przedstawia w optyce Małysów: wszystko jest tu wyłącznie przedmiotem konsumpcji bądź narzędziem dystynkcji. Co więcej, historia o przepływie pieniędzy i emocji między liberalnym pokoleniem awansujących rodziców i ich uprzywilejowanymi lewicowymi dziećmi kończy się serią samoistnych autorozpoznań i metafizycznych z ducha pojednań. I nawet największy dramat tego świata – świata, w którym okrada się własną matkę, opowiedzianego w narracji przytaczającej prawnicze listy, referującej strategię inwestycyjną sieci hurtowni, stan konta i nazwę firmy pożyczkowej – zostanie szybko i bezboleśnie rozwiązany.

Zastrzyżcie uszami, czytelniczko i czytelniku robiący w kulturze. Marcin Małys znalazł sposób, jak dzięki pracy (sezonowej!) poradzić sobie z 63 tysiącami długu (i niewspomnianymi już procentami, jakie płaci się od pożyczek w Providencie). Wystarczy tylko wyprowadzić się z wynajętej warszawskiej kawalerki do mieszkania po dziadkach w Rybniku, brać pięćdziesiąt procent zaliczki na wszystkie zlecenia (nawet te za dwa lata!) i inaczej zdefiniować swoje cele: zamiast „skromnej wieczności” (bo zapewne ta myśl przyświeca waszym codziennym działaniom) – satysfakcja, że to, co robisz, będzie oglądane za trzydzieści czy pięćdziesiąt lat.

Psychologia zamiast socjologii (i na odwrót)

Że nierealistyczne? Tendencyjne? Sprowadzające dyskusję o kapitalizmie do coachingowo-neoliberalnego mitu, że wystarczy zmienić siebie, a na pewno będzie się dobrze żyć na tym najlepszym z rynków? Redukujące napięcia między wizją świata pokolenia Solidarności a jego dziećmi do braku uczciwej rozmowy?

Oczywiście, ale nie ma powodu, by widzieć w tym jakąś intelektualną czy polityczną prowokację. „Taśmy rodzinne” są bowiem bliskie wyśmiewanym przez Marcina „Wysokim Obcasom” – w centrum ich zainteresowania leży uzdrawianie jednostek i rodzin należących do nowej polskiej klasy średniej, a nie opowieść o społeczeństwie, roli pieniądza czy napięciach międzypokoleniowych. „Obowiązkowe” socjologiczne tematy realistycznej prozy mieszczańskiej – niedyskretne pytania „kto z czego żyje”, jak odgrywamy nasze statusy, jak pozycja materialna, temperament i doświadczenia wpływają na nasze szanse, wybory i uczucia – są tu przedmiotem fantazji stanowiącej tło dla wyjścia z depresji i „wystarczająco dobrego” oczyszczenia życia rodzinnego. Jednocześnie same postacie są awatarami społecznych klisz – plebejusza, który dzięki obrotności dorabia się bogactwa w latach dziewięćdziesiątych, jego żony snobki i rozpuszczonego synka, artysty wizualnego.

Stereotypy społeczne sabotują więc wiarygodność psychologiczną, podczas gdy psychologiczny instrumentalizm rozsadza socjologiczny pejzaż. Nie ma szans, by ta kwadratura koła zatętniła życiem.