Ruski sobór na Saskim placu
Rozbiórka soboru Aleksandra Newskiego

Ruski sobór na Saskim placu

Maria Poprzęcka

Warszawa jest znaczona wieloma miejscami głęboko nasyconymi symbolicznie. Żadne z nich nie może się jednak równać z placem nazywanym kolejno Saskim, Adolf Hitler Platz, Zwycięstwa, dziś Marszałka Józefa Piłsudskiego

Jeszcze 4 minuty czytania

„Kara za sobór” – taki epitet krążył po Warszawie, gdy pośród pustki wyburzonego kwartału śródmieścia wyrósł kremowo biały Pałac Kultury i Nauki – dar Związku Radzieckiego dla Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Epitet dziś mało zrozumiały, lecz wtedy, w 1955 roku, oczywisty – zdominowanie Warszawy przez stalinowski drapacz chmur miało być odwetem za zburzenie monumentalnego prawosławnego soboru pod wezwaniem św. Aleksandra Newskiego, wzniesionego w 1912 roku na placu Saskim i rozebranego po odzyskaniu niepodległości.

Warszawa jest znaczona wieloma miejscami głęboko nasyconymi symbolicznie. Żadne z nich nie może się jednak równać z placem nazywanym kolejno placem Saskim, Adolf Hitler Platz, placem Zwycięstwa, dziś placem Marszałka Józefa Piłsudskiego. Z wielowarstwowej historii „tej ziemi”, historii wciąż na nowo dopisywanej i przepisywanej, przywołuję dość zatarte w powszechnej pamięci dzieje rosyjskiego soboru. Po dziesiątkach lat historia zatoczyła bowiem koło, odkąd w wolnej Polsce powrócił spór, czy zostawić, czy też rozebrać PKiN jako piętno sowieckiej supremacji. I pojawiła się analogia z soborem: skoro go rozebrano, podobny los powinien spotkać kłopotliwy stalinowski prezent.

Warszawska pamięć niezwykle skutecznie wyparła rusyfikację miasta, szczególnie intensywną po upadku powstania styczniowego, gdy miasto zdegradowano do statusu gubernialnego i fortyfikowano jako najdalej wysunięty na zachód przyczółek carskiego imperium, sięgającego od Władywostoku po Warszawę właśnie. Zauważono, że w najbardziej „warszawskiej” powieści, jaką jest „Lalka” Prusa, Rosjanie są nieobecni. Żydzi są, Rosjan nie ma. Nie ma olbrzymiej Aleksandryjskiej Cytadeli, rosyjskich fortów, koszar, garnizonów, żandarmerii, armii urzędników. Nie ma cerkwi. Pałac Staszica, położony w pobliżu sklepu Wokulskiego, w latach, w których toczy się akcja, powieści zachował jeszcze klasycystyczną fasadę, lecz niebawem miał zostać przebudowany w stylu staroruskim na rosyjskie gimnazjum mieszczące cerkiew św. Tatiany Rzymianki. Wokulski spaceruje z panną Izabelą po Łazienkach, które przez całe stulecie pozostawały ulubioną letnią rezydencją rodziny carskiej i z jej fundacji powstała większość parkowych budowli itd., itd. Tymczasem, na potrzeby ludności prawosławnej w XIX-wiecznej Warszawie, funkcjonowało ponad czterdzieści cerkwi. Wzniesiono także kilkanaście carskich pomników, nierzadko przy udziale czołowych polskich architektów i rzeźbiarzy.

Właśnie na miejscu postawionego w 1841 roku z polecenia cara Mikołaja I obelisku ku czci polskich generałów poległych z rąk sprzysiężonych podchorążych w Noc Listopadową (przeniesionego na pobliski plac Zielony, dziś Dąbrowskiego) zdecydowano wystawić olbrzymią świątynię prawosławną. Inicjatorem był znany ze swej rusyfikatorskiej polityki warszawski generał-gubernator Josif Hurko. Od początku przedsięwzięcie widziano jako „podyktowane nie tylko potrzebami ludności miejscowej, ale bardziej jeszcze interesem państwa”. Za budową stały też argumenty geopolityczne, wynikające z rosnącej potęgi niemieckiej: „Swoją obecnością (…) rosyjski sobór obwieszcza światu i niespokojnym Polakom, że na zachodnich, priwislańskich kresach, nieodwołalnie utwierdziło się potężne prawosławne mocarstwo” – głosiła odezwa do mieszkańców Moskwy. Pobrzmiewały w niej również akcenty panslawistyczne. Sobór, jako „nadgraniczny filar prawosławnej Rosji”, miał „ożywić nadzieje pozostałych Słowian na zjednoczenie pod opieką prawosławnego krzyża”. Wreszcie polityczne znaczenie miało poświęcenie soboru św. Aleksandrowi Newskiemu, obrońcy i symbolowi prawosławia.

Sobór na Placu SaskimSobór na placu Saskim

Budowaną długo, z kosztownych materiałów i przy udziale uznanych akademickich artystów rosyjskich, świątynię konsekrowano w obecności najbliższej rodziny carskiej w maju 1912 roku (zachował się film z ceremonii). W następnym roku z wielkim splendorem świętowano w niej 300-lecie panowania dynastii Romanowów. Jednocześnie warszawska ulica nie szczędziła soborowi epitetów w rodzaju „cukierniczo-bizantyjskiego tortu” (co wróciło przy okazji Pałacu Kultury nazywanego „strasznym snem cukiernika”). Najwięcej nienawiści budziła dominująca w panoramie miasta dzwonnica, nazywana „wieżą ciśnień prawosławia” i nieuchronnie porównywana do naprężonego prącia. Ważniejsza od inwektyw okazała się krążąca przepowiednia prawosławnego biskupa Kronsztadu, Jana, wieszcząca koniec panowania Rosji w Warszawie mający nadejść wraz z ukończeniem nowej cerkwi.

Przepowiednia się spełniła. Sobór jako świątynia prawosławna pełnił posługę tylko trzy lata. W 1915 roku, w ramach ewakuacji Rosjan z Warszawy (w tym Cesarskiego Uniwersytetu Warszawskiego) wywieziono ikony, zaś saperzy usiłowali zdjąć z dzwonnicy wielki dzwon, co się nie udało (dzwony jako cenne trofeum przetapiano na kule przez całą wojnę na wszystkich frontach). Po ponownej konsekracji przez biskupa wojsk niemieckich, zmianie wezwania na św. Henryka, księcia opolskiego, koniecznej adaptacji wnętrza dla potrzeb liturgicznych, kościół służył stacjonującym żołnierzom obu wyznań – ewangelickiego i katolickiego. Po odzyskaniu niepodległości stał się polskim kościołem garnizonowym. Zarazem rozpoczął się proces „odmoskwiczania” krajobrazu miasta, rozpoczęty przywracaniem dawnych nazw ulic, wymazywaniem ich rosyjskich, głównie kojarzonych z postyczniowym terrorem patronów. Wyjątek uczyniono dla placu Starynkiewicza, który – o dziwo – dziś nadal nosi imię zasłużonego rosyjskiego prezydenta miasta. Przy okazji można przypomnieć, że wtedy Iwangorod stał się na nowo Dęblinem, Nowogieorgijewsk – Modlinem, a Nowa Aleksandria – Puławami.

Już w latach wojny podjęto dyskusje i akcje mające na celu „oczyszczenie” miast polskich z elementów obcych, narzuconych przez zaborców, co w głównej mierze dotyczyło zaboru rosyjskiego. Spolszczenie wyglądu Warszawy, jako przyszłej, a od 1918 roku już rzeczywistej stolicy odrodzonej Polski, było problemem centralnym. Tu zaś najbardziej zapalna okazała się kwestia górującego nad centrum miasta soboru św. Aleksandra Newskiego, która urosła do rangi „doniosłej sprawy narodowej”. Apogeum osiągnęła w czasie wojny 1920 roku, gdy obawiano się, że wielka cerkiew widziana z prawej strony Wisły może działać jak magnes na bolszewickich najeźdźców. Dyskusja nad losem soboru – burzliwa, zasilana propagandą, naładowana emocjami, toczona publicznie nie tylko w prasie, ale też w ministerstwach i w Sejmie – jest pierwszą polską debatą nad „niechcianym dziedzictwem”, z którym przyszło nam się potem parokrotnie mierzyć. Pomimo gwałtownej retoryki i zrozumiałej potrzeby odwetu tocząca się kilka lat debata wydaje się bogatsza w argumenty i bliższa ideom ochrony zabytków niż kilkadziesiąt lat późniejsza, porównywalna dyskusja wokół „Pekinu”.

Polemika nie ograniczała się do wyboru: zburzyć czy zachować, a linie podziałów wcale nie były oczywiste. Za zburzeniem przemawiały nie tylko pozaborowe resentymenty i wola unicestwienia „symbolu jarzma i obelgi wobec narodu polskiego”. Przemawiała polityka nowego państwa, od zarania dbałego o kształtowanie krajobrazu architektonicznego wolnej Polski. Przeczuwano jednak, że akt zburzenia świątyni mógłby w oczach „świata cywilizowanego” zostać oceniony jako barbarzyństwo. Przypominano nawet, że Arabowie nie zniszczyli ani świątyni jerozolimskiej, ani Hagii Sophii w Konstantynopolu, tylko przerobili je na meczety. Obawiano się także akcji odwetowych wobec kościołów katolickich na Podolu i Ukrainie.

Rozbiórka soboruRozbiórka soboru

Z punktu widzenia ochrony zabytków kluczowe było pytanie, czy sobór – budowla nowa – jest zabytkiem? Sprawa była sporna, nawet w gronie Towarzystwa Opieki nad Zabytkami Przeszłości. TOnZP opowiedział się za rozbiórką soboru. Argumentację, odsuwającą względy polityczno-ideologiczne, warto przypomnieć wobec współczesnych konfliktów konserwatorsko-deweloperskich. Powoływano się mianowicie na zasadę, że ochrona zabytków powinna dotyczyć nie tylko poszczególnych obiektów architektonicznych, ale przede wszystkim całego ich zespołu, ukształtowania ulic, charakteru założenia i planu miasta. Sobór, nieproporcjonalny wobec otaczającej zabudowy, przytłaczający plac, niszczący układ osi saskiej, nawet jeśli uznany za zabytek, kłócił się z kontekstem zabytkowej części miasta.

Wobec tego stanowiska sprzeciw zgłosił m.in. Stefan Szyller, ważny warszawski architekt, autor sztandarowego dzieła „polskiego stylu narodowego”, jakim są wieżyce mostu Poniatowskiego. Przeciwnicy rozbiórki widzieli ją jako sprzeczną z innymi, nie mniej ważnymi zasadami ochrony zabytków, nakazującymi otaczać je opieką nie tylko ze względu na reprezentowany przez nie charakter epoki i wartość artystyczną, ale także ich znaczenie historyczne. Do narzucających się wciąż aktualizacji trudno nie dodać, że od początku III RP ten ostatni wzgląd – znaczenia historycznego – nadal stoi w centrum sporów o wyburzenia budynków, likwidację pomników, zmiany nazewnictwa i o cały stosunek do „niechcianego dziedzictwa”, gdy okazuje się ono niewygodne i niezgodne z aktualną polityką historyczną. Damnatio memoriae – wycieranie pamięci, proceder znany od starożytności, pozostaje pokusą i narzędziem każdej nowej władzy.

Argumentów za pozostawieniem soboru było niemało, i były one różnej natury. Ważyły kwestie finansowe – kosztorys likwidacji solidnego gmachu był kolosalny. Pojawił się rozpaczliwy argument, że sobór Rosjanie zbudowali za polskie środki, więc w gruncie rzeczy jest on nasz, polski i jako taki powinien być przyjęty i oswojony. Jednak właśnie z powodu sytuacji finansowej państwa w 1920 roku Sejm decyzję o rozbiórce odroczył. Ministerstwo Spraw Wojskowych i Wyznań Religijnych chciało zachować gmach na cele kościoła garnizonowego, oczywiście po starciu „piętna moskiewszczyzny”. Stanisław Noakowski, architekt i rysownik wizjoner, postulował zdjęcie cebulastych kopuł i zwieńczenie budowli attyką, co upodobniłoby ją do polskich zamków renesansowych (na ten sam pomysł wpadli budowniczowie Pałacu Kultury i Nauki, spolszczając attykami moskiewski model wieżowca, po czym paradoksalnie właśnie owe „ozdóbki” chciano obtłuc w latach 90.). Architekci doceniali również wartość artystyczną soboru, nazywając go „warszawskim świętym Markiem” czy wręcz jedną z najpiękniejszych budowli sakralnych w Europie.

Wśród koncepcji przebudowy i nowego przeznaczenia gmachu pojawiła się także idea stworzenia w nim muzeum martyrologii narodu polskiego. Orędownikiem jej był Stefan Żeromski. Splatając zwycięstwa z męczeństwem, jeden z największych ówczesnych polskich autorytetów skreślił pierwszy scenariusz muzeum historii Polski: „Tam, pod strażą żołnierską, a na oczach pokoleń, spocząć powinien Szczerbiec Chrobrego i korona odebrana z Petersburga, serce Kościuszki przeniesione z Rapperswilu, buława Czarnieckiego, którą pod Łowiczem w roku 1806 Jan Henryk Dąbrowski otrzymał, sztandary spod Byczyny, spod Wiednia, spod Racławic, spod Raszyna, spod Stoczka, spod Małogoszcza – rękawica Żółkiewskiego, szable wodzów i postronki, na których zawisł Traugutt z towarzyszami”. 

Rozbiórka soboruRozbiórka soboru

Ostatecznie zadecydował czas, który szybko zrobił swoje. Ponieważ Niemcy zdarli z kopuł miedziane, pozłacane blachy, prowizoryczne pokrycie zaczęło przeciekać. Cieknący dach jest zawsze niezawodnym czynnikiem destrukcji. Budowlę rozebrano ze względu na zły stan techniczny murów. Skala przedsięwzięcia była olbrzymia – wywołano blisko 15 tysięcy wybuchów. Trwająca do 1926 roku rozbiórka stała się atrakcją dla obserwujących ją mieszkańców Warszawy, niosącym zadośćuczynienie spektaklem publicznej egzekucji. „W celu umożliwienia każdemu Polakowi przyczynienia się do tej sprawy, wypuszczono bony dostępne dla wszystkich i zabezpieczone wartością materiału uzyskanego z rozbiórki”.

Materiał rozbiórkowy miał wiele wartości. Artystyczną – mozaiki przekazano do Muzeum Narodowego, a potem do cerkwi św. Marii Magdaleny na Pradze. Materialną – sobór powstał z kosztownego i solidnego budulca. Przede wszystkim jednak marmury i granity z unicestwianej rosyjskiej cerkwi miały wartość symboliczną – zwycięskich trofeów zdobytych na pokonanym wrogu. Jako takie wmurowywano je w wiele nowo wznoszonych budowli niepodległej Polski. Z soboru pochodził granit, na którym stanęła warszawska Syrena. Na sześciu marmurowych kolumnach z soboru architekt Adolf Szyszko-Bohusz wsparł baldachim ponad zejściem do wawelskiej krypty, w której złożono sarkofag Marszałka Piłsudskiego. W wawelskim baldachimie użyto nie tylko kolumn z soboru, ale także przetopionych armat austriackich i cokołu z poznańskiego pomnika Bismarcka.

Symboliczna reutylizacja niepodległościowych spoliów stała się punktem wyjścia dla zespołu Instytutu Architektury i Jakuba Woynarowskiego, autorów projektu na Biennale Architektury w Wenecji w 2014 roku. Jego staranna rekonstrukcja w polskim pawilonie w Wenecji różniła się jednym – płyta nakrywająca baldachim wbrew prawom ciążenia unosiła się ponad kolumnami. Baldachim ze zdającą się lewitować płytą unoszącą napis: corpore dormiunt vigilant animae – ciała śpią, dusze czuwają – tworzył halucynacyjną „figurę niemożliwą”. Figurę polskiej niepodległości – tryumfalistyczną, lecz ufundowaną na klęskach i upokorzeniach przeszłości, niezdolną scalić modernizacyjnych dążeń, historycznych mitów i narodowych kultów, zarazem grobową i rezurekcyjną.

Korzystałam z książki Piotra Paszkiewicza „Pod berłem Romanowów. Sztuka rosyjska w Warszawie 1815-1915” (Warszawa 1991) oraz artykułu Agnieszki Haskiej „Rozebrać czy zostawić? Sobór pod wezwaniem św. Aleksandra Newskiego a Pałac Kultury” (w: „Pałac Kultury i Nauki. Między ideologią a masową wyobraźnią”, pod red. Zuzanny Grębeckiej i Jakuba Sadowskiego, Kraków 2007).