Przez ostatnie dziesięć lat mogło się zdawać, że protesty w galeriach sztuki osób obrażonych w swoich uczuciach religijnych wyczerpały się jako narzędzie walki politycznej. Po prostu okazały się mało skuteczne, przynajmniej na dłuższą metę, gdy cichła wzniecona nimi wrzawa. Posłowie, którzy ingerując w instalację Maurizio Cattelana „Nona ora” w Zachęcie (2000), ulżyli powalonemu meteorytem papieżowi, bardziej przysłużyli się famie (i cenom!) artysty niż własnej. Pozycji polityków obrażonych w swych uczuciach nie wzmocniło także ich doniesienie na „Pasję” Doroty Nieznalskiej, aczkolwiek jej ciągnąca się latami i ostatecznie zakończona uniewinnieniem sprawa była najpoważniejszym procesem wytoczonym artyście w wolnej Polsce. O mniej medialnie nagłośnionych „skandalach” nie ma co wspominać.
Guerra De La Paz (Alain Guerra & Neraldo de la Paz),
Pieta, 2006 Dzięki uprzejmości artystów / ZachętaUbiegłoroczna wystawa Cattelana w CSW, z pracami znacznie bardziej ryzykownymi (dość wspomnieć zdychającą kobyłę z tabliczką INRI) czy kończąca się właśnie zachętowska ekspozycja „In God we Trust”, zapowiadana przez media jako „bluźniercza”, nie wzbudziły żadnych reakcji. Można więc było utwierdzić się w przekonaniu, że publiczność oswoiła się z artystycznymi prowokacjami, szokować trudno, a w galeriach łatwiej o zobojętnienie i nudę niż o zgorszenie. Politycy zaś poniechali wykorzystywania sztuki (skądinąd rzadko ich interesującej) do budowy wizerunku obrońców wiary, polskości, narodowej tożsamości, tradycji etc.
Dziesięć lat minęło i zgorszenie wraca. Wywołała je pokazana na wystawie „British British Polish Polish” w CSW instalacja wideo Jacka Markiewicza „Adoracja Chrystusa”. Nagi artysta pieści rzeźbę ukrzyżowanego Chrystusa. Praca sprzed 20 lat, wielokrotnie pokazywana i reprodukowana jako jedno z typowych dzieł „sztuki krytycznej” początku lat 90. Jej obecność w CSW także nie jest nowością – ekspozycja trwa od ponad dwóch miesięcy, za kilka dni się zamyka. Natomiast nowy jest scenariusz protestu, obliczony na nowe możliwości medialne. Już nie samotny poselski rajd, lecz „reportaż interwencyjny”, transmitowany na żywo przez telewizję Trwam. Posłowie, stuosobowy tłumek skandujący „Hańba!”, flagi, transparenty, także po angielsku, bo przekaz ma pójść w świat.
Nie ma sensu pytać o polityczne i kościelne zapotrzebowanie, które wywołało tę spóźnioną reakcję. Jest oczywiste, a komentarzy aż nadto, po obu stronach. Dziwny w tym wszystkim jest fakt, że zgorszenie „profanacją krzyża” (nie można wykluczyć, że często szczere) wyrażają osoby, które uczestnicząc w wielkopiątkowych nabożeństwach, zgodnie z odwiecznym rytuałem adoracji same obejmują i całują figurę ukrzyżowanego Chrystusa.
Maurizio Cattelan / CSW Warszawa
Nie rozstrzygniemy, czy intencje artysty były antyreligijne czy – jak sam zapewniał – antydewocyjne. Skoro jednak mamy spóźniony „skandal”, warto przypomnieć, że Markiewicz dla swojej akcji wybrał nie jakikolwiek krucyfiks, lecz rzeźbę średniowieczną, muzealną. Ryzykownie i dwuznacznie zagrał z właściwym późnemu średniowieczu sposobem empatycznego, zmysłowego obcowania z wyobrażeniami religijnymi. Z przekazów historycznych wiemy bowiem, że odbiór wizerunków dewocyjnych zakładał bliski, niemal cielesny kontakt z obrazem Chrystusa, co miało przybliżać wiernym dogmat o wcieleniu Boga w człowieka. Bezpośredni dotyk był tutaj nie tylko legalny, ale pożądany – w rytuałach Depositio Crucis i Elevatio Crucis podczas wielkanocnego Triduum Paschalnego figury Ukrzyżowanego obnoszono, całowano, dotykano z czułością i czcią. Podobnie dotykano i całowano relikwie święte, szczególnym kultem otaczając relikwie ciała, w tym także Święty Napletek Jezusa. Zgodnie z hagiograficzną legendą święta Katarzyna Sieneńska po mistycznych zaślubinach z Chrystusem nosiła obrączkę z jego zasuszonego napletka. W XV wieku figurki nagiego Dzieciątka Jezus produkowano dla zakonnic (najpowszechniej dla niemieckich dominikanek), kobiety je myły, pieściły, całowały w usta, ubierały w szyte przez siebie szatki. Bardzo zmysłowe są także wizje świętych mistyków i ekstatyków, tejże Katarzyny Sieneńskiej czy św. Bernarda z Clairvaux, któremu objawił się Chrystus schodzący z krzyża, by objąć go w czułym uścisku. Najbardziej znanym artystycznym przykładem miłosno-religijnego uniesienia jest rzeźba Lorenza Berniniego z rzymskiego kościoła Santa Maria Della Vittoria, przedstawiająca omdlewającą w ekstazie, przeszywaną strzałą miłości bożej świętą Teresę d’Avila.
Muzeum zezwoliło Markiewiczowi na jego działanie, uznając, że „nie jest ono w swej istocie czystą prowokacją, lecz refleksją na temat zderzenia współczesnego odbioru obrazów dawnych jako kultowych «ikon» z pierwotnym funkcjonowaniem dzieła sztuki, właściwym późnośredniowiecznej pobożności – mówi kurator MNW prof. Antoni Ziemba. Nagość artysty – owszem, szokująca i nieprzewidziana w scenariuszu akcji – w istocie nie profanowała świętości, lecz mogła i powinna być rozumiana jako dramatyczne, drastyczne skierowanie uwagi na związek cielesności człowieka z wcieleniem Boga w Jezusa, czyli na ideę wykładaną w religijnym piśmiennictwie późnośredniowiecznym”.
Ale co te erudycyjne, historyczno-religijne eksplikacje obchodzą protestujących przed Centrum Sztuki Współczesnej? Oni wiedzą swoje.