Najlepiej było przyjść zaraz po otwarciu Zachęty, nic jeszcze nie wiedzieć i nie czytać kuratorskiej informacji. Już po kilku dniach zrobiło się głośno o rewelacyjnej wystawie Rajkowskiej, w towarzyskich mediach zaroiło się od efektownych zdjęć, a przed galerią stanęły kolejki. Wtedy niemożliwe stało się przeżycie całkowitego zaskoczenia i oszołomienia. Oszołomienia, które nie jest przecież częstym muzealnym doznaniem.
Zaczyna się od szokującego przejścia z jasności w ciemność. Oślepieni bielą marmurowych schodów wślizgujemy się w czarną śluzę, która prowadzi – no właśnie – dokąd? W mrocznym wnętrzu, ledwo rozświetlonym mdłymi latarkami, zostajemy otoczeni przez zwisające z niskiego pułapu korzenie drzew. Niepewnie i po omacku próbujemy krążyć między nimi, usiłując rozpoznać miejsce, którego granice nikną w ciemności. Jakby jakimś dziwnym sposobem udało się wpełznąć pod podszewkę ziemi, wedrzeć pod jej skórę, w jej trzewia. Nie jesteśmy pod ziemią, lecz w samej ziemi. Pod powierzchnią lasu, który z niej wyrasta. A raczej wyrastał, bo korzenie są zeschnięte.
Wymyśliłam „Rhizopolis” jako scenografię do nieistniejącego filmu – mówi Joanna Rajkowska. Jednak przy całej niezwykłości tego miejsca nie ma ono nic z galeryjnej instalacji czy scenograficznej aranżacji. Przesądza o tym nie tylko materialna realność korzeni – poharatanych, pokręconych, z przyschniętymi drobinkami ziemi. Miejsce jest martwe, ale zrobione jak żywe z pozyskanych po wycince karpów. Jak na porębie chodzimy po glebie przemieszanej z pozrębnymi resztkami, strużynami, łupkami kory. Śladów leśnego runa brak, ziemię zaściełają tylko pozostałości pracy drwali. Wszystko pachnie, chociaż nie świeżo ściętym drzewem, bardziej ziemiście i stęchle. Wszelako niesamowite wrażenie, jakiego doświadczamy, miesza się z uczuciem, że skądś to miejsce znamy, że ktoś nas już w nie wprowadził. I to niedawno:
Tunel, którym Jakób wędrował już długo, pachniał ziemią i gliną, a ściany kruszyły się pod palcami i całe pokryte były pajęczynami. Minęło mało wiele czasu, gdy w mroku dało się odróżnić zarysy zwieszających się u sufitu korzeni. Szela pomyślał, że wzrok przyzwyczaja mu się do ciemności, ale pod ziemię nie mogło docierać najbardziej nawet rozproszone światło. Zajęło mu chwilę, nim pojął, że to korzenie świecą i napełniają podziemia szarawym blaskiem.
Tak w „Baśni o wężowym sercu” Radka Raka przedziera się przez podziemne światy główny bohater opowieści – Jakób. Na innych prawach przez krainę umarłych wędruje także Mruk – „dziwny wężowy syn”:
Aby zejść do podziemnego świata, trzeba albo umrzeć, albo pokonać plątaninę korzeni i grubą warstwę ziemi, która tutaj w górach jest zbita, gliniasta i pełna kości pradawnych stworzeń oraz kamieni, przed wiekami naniesionymi przez wielki lód. Ziemia znała jednak Mruka i lubiła go za doskonały kamienny bezruch. Znała zapach jego ciała i rytm jego serca. Nie musiał więc Mruk ani umierać, ani przekopywać się przez rozliczne warstwy świata, by łono ziemi otworzyło się dla niego wygodną jaskinią. Szedł i szedł, głębiej i głębiej. Wędrował szerokimi, wydrążonymi przez wodę tunelami i poplątanymi korytarzami w czarnej ziemi, gdzie korzenie drzew zwisały z góry jak włosy starych ludzi.
Joanna Rajkowska, „Rhizopolis”
Zachęta - Narodowa Galeria Sztuki, kuratorka: Aneta Szyłak, wystawa potrwa do 6 czerwca
Niezwykle sugestywną i obrazową prozę Raka przywołuję nie dla konfrontacji podziemnych krain wykreowanych w powieści i w galerii. Narzucające się skojarzenie „Rhizopolis” z fantazmatycznym światem stworzonym przez Radka Raka przekracza przytoczone tu podobieństwa elementów scenerii, owych rozjaśniających ciemności korzeni, ciążących wokół mas ziemi czy odczuwanego przez niektórych lęku przed pogrzebaniem żywcem. Owe zbieżności są uderzające, ale fragmentaryczne i w istocie mało ważne. Symbioza słowa i obrazu zawiązuje się gdzie indziej – w tajemniczych mrokach psychiki, na poziomie wzbudzanych emocji, dzięki pochłonięciu czytelnika/widza aż do zatraty poczucia rzeczywistości. Na poziomie takiej sztuki, która rzuca urok i potrafi nami zawładnąć.
„Rhizopolis to miasto korzeni utworzone pod powierzchnią lasu przez uciekinierów z powierzchni Ziemi. To również scenografia futurystycznego filmu, który wprowadza nas w świat hipotetycznej przyszłości człowieka, po spodziewanej wielkiej katastrofie kończącej trwającą obecnie epokę antropocenu” – kuratorski wstęp do wystawy, zgodnie z ideą artystki, włącza przedsięwzięcie Rajkowskiej w szeroki w ostatnich latach nurt sztuki ekologicznie zaangażowanej, wyrastającej z lęków i przeczuć katastroficznych, zwłaszcza artystów młodego pokolenia. Climate Emergency jest dziś hasłem najbardziej nośnym, wybrzmiewającym bodaj silniej niż głosy sztuki feministycznej, dominujące w sztuce społecznie i politycznie zaangażowanej. Ograniczając się tylko do dużych instytucji warszawskich: jeszcze przed pandemią mieliśmy wystawy „Bez-ludzka ziemia” w Zamku Ujazdowskim, „Alienacja albo następnym razem pożar” w Zachęcie, „Cała Polska parkiem narodowym” w Muzeum w Królikarni czy dostępną po pierwszym lockdownie ekspozycję „Wiek półcienia. Sztuka w czasach planetarnej zmiany” w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Wszystkim tym działaniom artystycznym z reguły towarzyszył (lub wręcz go współtworzył) obszerny dyskurs kuratorski i teoretyczny, którego jądro stanowiły pojęcia antropocenu, kapitalizmu, globalizacji, katastrofy planetarnej. Wystawy, organizowane i realizowane z dużym rozmachem i budżetem, wzbudzały dyskusje koncentrujące się bardziej na problemach klimatycznych niż artystycznych, co zresztą było zgodne z ich programowymi założeniami. „Poszukiwaliśmy dzieł sztuki, które pokrewne są formom naukowej obserwacji i wizualizacji. W odróżnieniu od naukowych sposobów przekazywania wiedzy prace te zazwyczaj nie konfrontują widza z nadmiarem liczb, rosnącymi gwałtowanie słupkami infografik, obrazami destrukcji. Gdy zawodzą powszechne narzędzia dialogu i perswazji, artyści umożliwiają „skok wyobraźni”, pracując na emocjach, konfrontując się z niezrozumiałym i nieznanym” – deklarowali twórcy wystawy „Wiek półcienia” Sebastian Cichocki i Jagna Lewandowska.
Wspominając te wystawy, trudno oprzeć się wrażeniu, że „powszechne narzędzia dialogu i perswazji” istotnie zawodzą, że nadmiar katastrofizmu znieczula, postapokaliptyczne wizje, rozgoszczone w kulturze popularnej i grach komputerowych, coraz mniej przerażają. Podzielając zaangażowanie artystów i świadomi nieuchronności katastrofy, coraz obojętniej oglądamy nie tylko wykresy, słupki i infografiki, ale też destrukcyjne skutki antropocenu: wyschnięte koryta rzek, płonące lasy, jałowe poprzemysłowe ziemie, topniejące lodowce, pokryte śmieciowym kożuchem oceaniczne wody. Wszystkie te działania naładowane są najlepszymi intencjami, ale nadużywane powszednieją. Dopiero Joanna Rajkowska dokonała „skoku wyobraźni, pracując na emocjach i konfrontując się z niezrozumiałym i nieznanym”. A także uruchamiając olbrzymie zasoby mityczne, tkwiące w motywie „zejścia do podziemnego świata”. Jej praca, zobaczona przez filtr fantazmatycznej „Baśni o wężowym sercu”, odsłania ową archetypiczną, mityczną i baśniową stronę „Rhizopolis”.
Jak w micie – tu nic nie jest jednoznaczne. Rajkowska w życiu wśród korzeni zobaczyła schronienie dla ludzi uchodzących przed planetarną katastrofą. Na ziemi życia już nie ma. „Korzenie przenoszą odgłosy drzew, na górze pewnie wieje wiatr” – uspokaja się przerażony Jakób, słysząc w krainie ciemności łomoty, skrzypienia i skrobania. W Rhizopolis panuje kompletna cisza, na górze wiatr nie wieje, nie ma drzew, tylko martwe karczowisko. Pulsujące witalnością ludzkiego i nie-ludzkiego świata, urzekająco sensualne, szalone „wtóre słowo o Jakóbie Szeli” wprowadza w podziemia, które choć „pełne pajęczyn i robactwa, z korzeniami drzew zwisającymi u stropu”, są żywe. Ziemia żyje, jej łono dla Mruka staje się „wygodną jaskinią”. Lecz czy pod odartą z życiodajnej warstwy martwą skorupą ziemia Rhizopolis żyje? Czy jest życiodajnym łonem czy grobowym dołem? Światy podziemne to przecież światy umarłych. Czy zejście pod powierzchnię gleby okazuje się „habitatem ostatniej szansy”, czy wymuszoną lękiem ucieczką do wydłubanych nor i ziemianek? Czy znalezieniu schronienia przed katastrofą towarzyszy szansa przyszłego wyjścia na rozświetloną słońcem powierzchnię, czy tylko perspektywa kreciej, ślepnącej wegetacji?
Gdy oszołomieni krążymy w gęstwinie korzeni „Rhizopolis”, walczą w nas dwa sprzeczne, lecz równie silne uczucia. Oba atawistyczne. Jedno odnoszone do Ziemi matki – płodnej żywicielki rodzącej plony. Drugie – do ziemi, która sama żywi się martwymi organicznymi szczątkami ludzkimi i nie-ludzkimi. Swoją żywotność czerpie z martwoty, z obumierania ziaren. Przestrzeń „Rhizopolis” to coś innego niż scenografia czy katastroficzna immersyjna dystopia właśnie dlatego, że jest wieloznaczna, uderzająca falami sprzecznych skojarzeń, zaburzająca przyjęty porządek myślenia. To także praca wprowadzająca na inny trop artystycznych działań podejmowanych w reakcji na planetarne zagrożenia.
Od 15 marca galerie sztuki, w tym Zachęta, zostały ponownie zamknięte. Gdy się otworzy, najlepiej przyjść zaraz po otwarciu, by samotnie znaleźć się w podziemnym świecie korzeni.