Siedmioro wspaniałych
fot. Monika Bryk

11 minut czytania

/ Sztuka

Siedmioro wspaniałych

Maria Poprzęcka

Artyści inicjujący akcję „List” nie tylko wyszli z bezpiecznej bańki „sztuka”, pod osłoną której swoje działania rozgrywał Kantor. Porzucili także ochronną formę wirtualnego performansu

Jeszcze 3 minuty czytania

„Katastrofa bez obrazu” – tak trafnie o niedostatku wyobrażeń pandemii pisał niedawno Karol Sienkiewicz. Przypominał, że prawie każde z ważnych wydarzeń ostatnich dziesięcioleci pozostawiło w zbiorowej pamięci jeden obraz – od nagiej dziewczynki uciekającej ze zbombardowanej napalmem wietnamskiej wioski, przez człowieka zlatującego z płonących wież World Trade Center, po wyrzucone przez morze ciało paroletniego uchodźcy Alana Kurdi.  

Sienkiewicz pisał przede wszystkim o braku obrazu ofiary. Oczy ludzkie, zawsze głodne „widoku cudzego cierpienia” wobec pandemii pozostają niezaspokojone. Od cierpiących ofiar odgradzają je szpitalne śluzy, warowne drzwi OIOM-ów, ratująca życie aparatura, spod której nie widać żywego człowieka. Poza reżimami sanitarnymi odgradza od nich też strach. A zatem od wielu tygodni niezmiennie oglądamy pstre kolczatki, służby medyczne w kosmicznych kombinezonach, infografiki uporczywie trzymające wysoką krzywą zakażeń, korowody ekspertów na tle półek z książkami. Były jeszcze podkrążone oczy ministra, ale straciły na wiarygodności.

Brak wciąż medialnego obrazu pandemii, który urósłby do rangi symbolu, ikony, znaku czasu. Brak nie tylko obrazu cierpienia, ale też obrazu syntetyzującego odczucia tego dziwnego czasu – „zaistniałej sytuacji”, który to eufemizm stał się obiektem kpin. Czasu, w którym zamknięcie, unieruchomienie i narastająca bezsilność zderzały się coraz boleśniej z przyspieszonym tempem życia politycznego, które zerwało się z łańcucha praw i reguł. Wszystko tonęło we wzbierającej powodzi słów, nie znajdując wizualnej reprezentacji.

Takiego obrazu nie dała też sztuka. Tam zapanował spotęgowany efekt FOMO. Izolacja i zamknięcie instytucji sztuki pokazały całą siłę Fear of Missing Out. Nadpodaż onlajnowych ofert galeryjnych, wirtualnych wystaw, zwiedzań, czytań, wideokonferencji, debat, warsztatów, seminariów tłumiła ciekawość i zniechęcała do uczestnictwa w jeszcze jednej namiastce rzeczywistości. Ratunkiem była eksplozja memów, czasem świetnych, lecz ulotnych.

Tak było, lecz dziś można powiedzieć, że taki obraz zyskaliśmy. Co więcej, wbrew polskiej tradycji nie jest to obraz cierpienia, lecz oporu. Przedstawia siedmioro młodych ludzi, ubranych w higieniczne maski i odblaskowe kamizelki, niosących rozpostarty, długi i wysoki transparent z napisem ŻYĆ NIE, UMIERAĆ. Właśnie przekraczają pustą, widzianą w ostrym skrócie ulicę. To kadr z akcji „List”, przeprowadzonej przez Konsorcjum Praktyk Postartystycznych 6 maja 2020 roku, na kilka dni przed wówczas jeszcze nieodwołanymi korespondencyjnymi wyborami prezydenckimi. Akcja ma dużą dokumentację wizualną, zarówno dziennikarską, jak policyjną, fragmenty nagrań przewijały się w mediach. Z tej dokumentacji właśnie to jedno ujęcie wybieram jako ikoniczną reprezentację czasu pandemii w całym jej politycznym kontekście. Ma w sobie energię i siłę plakatowego skrótu.

Przemarsz „listonoszy” przez puste centrum Warszawy stał się głośny głównie za sprawą drakońskich kar finansowych nałożonych przez inspektora sanitarnego na jej uczestników. Były odwołania, protesty, zrzutka (skuteczna), szerokie wsparcie ze strony wielu środowisk, wreszcie w ostatnich dniach Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar poinformował, że kara została „uchylona w trybie samokontroli”. Nie trzeba już interwencji. Natomiast warto przyjrzeć się akcji „List” jako wydarzeniu, jakiego od dawna brakowało w sztuce polskiej. Wydarzeniu na pozór doraźnie odnoszącego się do bieżącej chwili, ale przemyślanego i wyposażonego w złożone sensy. Konfrontującego się z tradycją. A ponadto wykonanego i przeprowadzonego z wielką dbałością i determinacją. To nie tylko uliczny happening, który przeleciawszy przez media, zatonie w tysiącach, walczących o sekundową choćby uwagę, obrazów.

Fot. Monika BrykFot. Monika Bryk
fot. Monika Bryk

Stosując się do obowiązujących przepisów covidowych, w czasie przemarszu każdy z „listonoszy” był zasłonięty higieniczną maską i utrzymywał ponad dwumetrowy dystans od pozostałych uczestników, co zresztą dyktowało rozstawienie drzewców transparentu. Zabezpieczać ich dodatkowo miało pismo z Fundacji Nowej Kultury Bęc Zmiana poświadczające, że artyści wykonują czynności zawodowe związane z reenactmentem „List” – happeningiem Tadeusza Kantora z 1967 roku. Można się domyślać, że oświadczenie musiało wprawić w konfuzję inspektora sanitarnego. Ale poważnie – akcja KPP nie była rekonstrukcją happeningu Kantora, lecz jego „uwspółcześnioną wersją”, konfrontującą się z sytuacją z 1967 roku. Porównanie przebiegu obu „Listów”, które dzieli ponad półwiecze, mówi bardzo wiele o tym, „co się stało z naszą klasą”.

Happening „List” Kantora wpisuje się w intensywną w sztuce artysty lat 60. obecność listów, pakunków i kopert. Kantora fascynował stan przejściowy, gdy list czy paczka są w drodze, zawieszone w próżni między nadawcą a odbiorcą. Akcja miała miejsce w grudniowy wieczór 1967 roku. „List” – transparent o wymiarach 14 × 2 metry, był niesiony przez emerytowanych listonoszy w służbowych mundurach o paramilitarnym kroju. Miał do przebycia krótką drogę między pocztą na ulicy Ordynackiej a Galerią Foksal. Pocztowcom towarzyszyła milicja, ale była to honorowa, nie prewencyjna eskorta. Przemarsz na żywo komentowali sprawozdawcy, podgrzewający atmosferę niczym rozgorączkowani reporterzy stadionowi. Publiczność zgromadzona w Galerii była przez nich na bieżąco informowana o przebiegu pochodu. „Gdy wielka koperta, niesiona przez siedmiu listonoszy ulicami Warszawy, przeciskała się następnie przez tłum oczekujący w galerii, zaległo milczenie grozy, by za chwilę przerodzić się w niewytłumaczalną radość i śmiech w obliczu tej niesamowitej sytuacji” – wspominał Wiesław Borowski. „Niekończące się białe cielsko listu w zbitym tłumie wtłacza się w czarne wnętrze pokoju, wypełniając go niemal całkowicie. Chwieje się, wali na boki, przewala, wydyma” – pisał Kantor w partyturze happeningu. Publiczność „List” rozszarpała, którą to radosną, niszczycielską kotłowaninę utrwalił znakomity fotograf, związany z Foksalem Eustachy Kossakowski. „List” w swej materialnej postaci został zrekonstruowany w formie gobelinu przez Goshkę Macugę (2011).

Tworząc „uwspółcześnioną wersję” „Listu” artyści KPP skrupulatnie odtworzyli rozmiary transparentu (idealnie wpisujące się w epidemiologiczne nakazy). Podobnie jak u Kantora, „List” miał konieczne oznaczenia pocztowe uaktualnione na rok 2020: oznaczenie „polecony” (naklejki z kodem kreskowym), oznaczenie „priorytet”, znaczki ostemplowane datą 5-10-2020, mały znak graficzny kursora myszki, trzy identyczne znaczki z symbolem koronawirusa na dole listu, w miejscu ceny znaczka: 40 stopni Celsjusza, na bazie oryginalnego znaczka z listu Kantora.

Tyle powtórzeń, dalej pozostaje już tylko protokół rozbieżności. Kantor adresował swój „List” do Galerii Foksal, KPP – do Sejmu Rzeczpospolitej Polskiej. Nadawcą zaś był Suweren, Polska. Chociaż w happeningu na Foksal brali udział zaprzyjaźnieni artyści, było to indywidualne dzieło Kantora, które jako takie weszło do historii sztuki. Współczesne działanie zainicjował Michał Frydrych, lecz jego twórcy silnie podkreślają, że akcja była działaniem zbiorowym, zarówno w zakresie projektu i wykonania transparentu, jak uczestnictwa w przemarszu (Marta Czyż, Marianna Dobkowska, Magdalena Drągowska, Michał Frydrych, Karolina Grzywnowicz, Yulia Krivich, Jakub Rudziński, Julia Minasiewicz, Jan Możdżyński, Weronika Zalewska, Paweł Żukowski). A tak wyglądał przebieg pochodu:

„Po około 5 minutach stania pod Pocztą Główną ruszyliśmy w kierunku Sejmu, idąc po chodniku wzdłuż ulicy Jasnej – piszą członkowie KPP. – Po około następnych 5 minutach przy zbiegu ulic Jasna i Zgoda zostaliśmy zatrzymani przez policję. Czynności zatrzymania trwały około pół godziny, i nigdzie w trakcie ich trwania nie zostaliśmy poinformowani, jakoby nasz przemarsz naruszał tzw. ustawę epidemiologiczną. Więcej, policjant kierujący czynnościami wyraźnie zauważył, że zachowujemy właściwy odstęp i że wszyscy mamy na twarzach maseczki. Po upływie pół godziny, w trakcie której zostaliśmy dwukrotnie wylegitymowani względem listy osób wymienionych w oświadczeniu, a cała interwencja była nagrywana przez zarówno funkcjonariuszy, jak i dziennikarzy, dostaliśmy zielone światło, by iść dalej, eskortę w postaci radiowozu oraz dwójki policjantów pieszo. Między 18.00 a 18.20 doszliśmy pod Sejm, gdzie najpierw zostaliśmy zatrzymani przez tego samego policjanta co na początku (i który eskortował nas radiowozem) i poinformowani, że w jego rozumieniu złamaliśmy zakazy ustawy epidemiologicznej oraz że w związku z tym nakłada na każdą z osób mandat w wysokości 100 zł. Poinformował o możliwości odmowy jego przyjęcia oraz że taka odmowa będzie skutkować przekazaniem sprawy do sądu (nigdzie ponownie nie pada hasło o skierowaniu sprawy do Inspektora Sanitarnego). Wszyscy uczestnicy odmówili przyjęcia mandatu. Następnie stanęliśmy przed samym sejmem, potem musieliśmy przemieścić się za pomnik Armii Krajowej i Polskiego Państwa Podziemnego, następnie wróciliśmy przed budynek sejmu, gdzie wyszli do nas posłowie, którzy przyjęli od nas list jako przesyłkę i wnieśli go na teren sejmu, po czym, w ciągu około 10 minut, rozeszliśmy się”. List nadal znajduje się w sejmie, w biurze jednej z posłanek Lewicy.

Wobec tej konfrontacji widać, że artyści Konsorcjum od Kantora wzięli tylko formę „Listu”, sięgając po nią ze względu na „korespondencyjny”, a potencjalnie wysoce niebezpieczny charakter zbliżających się wyborów prezydenckich. W tę starannie powtórzoną formę została wpisana całkowicie inna, „postartystyczna” treść. Z punktu widzenia tradycji artystycznej Konsorcjum Praktyk Postartystycznych znacznie bliżej do akcji ulicznych Akademii Ruchu niż do kantorowskiego „interioru imaginacji”. Artyści nie tylko wyszli z bezpiecznej bańki „sztuka”, pod osłoną której swoje działania rozgrywał Kantor. Porzucili także ochronną formę wirtualnego performansu. Wyszli w real pustych ulic, na których czekała nie ciekawa publiczność, lecz nadgorliwa policja. A w perspektywie sądy i kary. Zdjęcia z przemarszu pokazują ich przejmującą samotność. Odwagę i powagę. Chodziło przecież o sprawy – dosłownie – śmiertelnie poważne. O przesunięcie przecinka. Aby hasło brzmiało: ŻYĆ, NIE UMIERAĆ.

Dziękuję Konsorcjum Praktyk Postartystycznych za dostarczone materiały dotyczące akcji „List”.