Obrazy i zabobony
Peter Pham CC BY 2.0

16 minut czytania

/ Sztuka

Obrazy i zabobony

Maria Poprzęcka

Dzisiejsza polska kultura każe się zastanowić nad uznanym za truizm „wypieraniem słów przez obrazy”. Tam, gdzie w grę wchodzą emocje – sprawa się komplikuje. Działa słowo, nie obraz. Gniew budzi to, co zasłyszane

Jeszcze 4 minuty czytania

„Czego chcą obrazy?” – wydana w 2005 roku, a opublikowana po polsku w 2013 książka W.J.T. Michella zdaje się zwieńczeniem absorbującego humanistykę ostatnich dekad „zwrotu obrazowego”. Polscy tłumacze – Iwona Kurz i Łukasz Zaremba – zwracali uwagę, że pojawia się ona w chwili, gdy „tematy debaty publicznej w Polsce dotyczą miedzy innymi nadzoru państwa nad obywatelami, wizualnego «śmietnika» w krajobrazie polskich miast i ulic, schyłku telewizji i wpływu nowych urządzeń komunikacyjnych na więzi społeczne, zapłodnienia in vitro, ochrony wizerunków oraz cenzury w sztuce i mediach masowych”.

Aczkolwiek od tamtego czasu Polska poddawana jest ciężkim próbom zmian ustrojowych, wymienione tematy debaty publicznej nie tylko się nie zmieniły, lecz zantagonizowały, spolaryzowały i zaogniły. Nadzór państwa nad obywatelami niebezpiecznie się rozszerza, wizualny śmietnik zalega kraj niesprzątnięty, media społecznościowe okazały się narzędziem siania nienawiści, ochrona wizerunków (nawet tak cenionych, jak kotwica „Polski walczącej”) jest fikcją, natężają się naciski cenzuralne na media i sztukę, co budzi opór, nie zawsze skuteczny.

Wspólne tym tak różnym konfliktom, zakazom, nakazom i nadużyciom jest to, że wszystkie one odnoszą się do sfery wizualnej. Do wizualności rozumianej bardzo szeroko, obejmującej po prostu to wszystko, na co ludzie patrzą i co widzą: miejską ikonosferę i ekrany komputerów, domowe plazmy i uliczne reklamy, megabilbordy i miniwyświetlacze smartfonów, legalne pomniki i nielegalne graffiti, plenerowe widowiska i polityczne demonstracje, prywatne fotki i „sztukę w przestrzeni publicznej”, wizualia materialne i niematerialne, elektroniczne, wirtualne, a także fantazje, omamy, złudzenia… Wzrok jest bezbronny wobec wszechobecności obrazów, ich natarczywości, nadmiaru, bezładu, bezsensu, bezwzględności. Nie zamkniemy oczu, jadąc przez skrzyżowanie w centrum miasta, osaczeni wizualnym zgiełkiem świateł, znaków, sygnałów, informacji, komunikatów, które absorbują, zaskakują, rozpraszają, dręczą. Nie uchronimy się przed atakiem paraliżujących okrucieństwem obrazów, gdy dopadają nas znienacka, choćby przy otwarciu programu informacyjnego. Pewnych obrazów nigdy nie wymażemy z pamięci.

Nie ma w tym nic nowego – zdominowanie współczesnego świata przez obrazy opisywano po wielekroć. Opisywano i analizowano akademicko, politycznie, socjologicznie, psychoanalitycznie, literacko. Czy wobec rozległości dyskursu dotyczącego „kultury wizualnej” jest jeszcze sens pytania o miejsce obrazów i szerzej – wizualności – w kulturze polskiej? Tej dzisiejszej, ale także tej dawnej, którą zawsze jesteśmy skłonni idealizować. Czy rzeczywiście „moc obrazów” trwa? Czy są widzialne i widziane? Czy zachowują swoje siły uwodzicielskie i perswazyjne? Czy czegoś od nich chcemy i czy one czegoś od nas chcą? Czy otaczający nas asemantyczny wizualny bełkot nie prowadzi do samoobronnego zobojętnienia, niedowidzenia i stępienia tego najbardziej czułego i poznawczego ze zmysłów?

Ożywieniu badań nad rozpiętymi między kultem a lękiem ludzkimi reakcjami na wyobrażenia sprzyjały niewątpliwie wielkie, rozpowszechniane przez media ikonoklastyczne spektakle – od wysadzenia przez talibów monumentalnych posągów Buddy w Bamjan po niedawne ukraińskie „leninopady”. Pomimo potężnej literatury naukowej pytanie podstawowe – dlaczego ludzie zachowują się tak, jakby martwe przedstawienia wizualne żyły – pozostaje otwarte. Przywołany tu na wstępie W.J.T. Mitchell zaproponował (przejęte z badań nad tożsamością) pojęcie „podwójnej świadomości”. Z jednej strony ludzie są świadomi nierzeczywistego bytu postaci na obrazach, figur na pomnikach czy bohaterów seriali, z drugiej – zdolni są wobec nich do bałwochwalczego uwielbienia lub niszczycielskiej przemocy. „Zwykle sposobem radzenia sobie z tego rodzaju «podwójną świadomością» – pisze Mitchell – bywa przypisanie jednej jej części (zazwyczaj tej naiwnej, magicznej, zabobonnej) komuś innemu i przyjęcia postawy trzeźwej, krytycznej i sceptycznej. Można wskazać wielu kandydatów do roli «kogoś innego», kto wierzy, że obrazy żyją i pragną – mogą to być ludzie pierwotni, dzieci, masy, niepiśmienni, bezkrytyczni, nielogiczni, «Inni». Antropolodzy tradycyjnie przypisywali tego rodzaju przekonania «myśli nieoswojonej», historycy sztuki umysłom niezachodnim, przednowoczesnym, psychologowie neurotykom lub umysłom zdziecinniałym, socjologowie zaś myśleniu potocznemu”.

ZABOBONY

W nowym cyklu „Dwutygodnika” będziemy pisać o pojęciach i hasłach, które zawładnęły debatą publiczną, krytyką artystyczną i tekstami kultury, a które Andrzej Chłopecki nazwał kiedyś „zabobonami”. „Transgresja”, „Inny”, „postprawda” – wierzymy, że kryje się za nimi realność, ale może wcale tak nie jest? Może wszystkie te pojęcia stwarzają jedynie fikcyjne pole porozumienia, fałszywe konsensusy czy pola walki? Czy da się obalić ukryte za nimi myślowe przesądy? W cyklu postaramy się odczarować niektóre z nich.

Jak owa podwójna świadomość, „krążąca chwiejnie między wierzeniami magicznymi a sceptycznym wątpieniem, naiwnym animizmem a zaciekłym materializmem, postawą mistyczną i krytyczną” – wygląda w dzisiejszej polskiej kulturze? Jako pole badawcze Polska – kraj masowych pielgrzymek do cudownych obrazów – wydaje się terenem wybranym. Tu mocne potwierdzenie znajdzie przekonanie, że magiczne postawy wobec obrazów są współcześnie równie silne jak w tak zwanych „wiekach wiary”, czyli „przed epoką sztuki”, która racjonalnie oddzieliła świat rzeczywisty od wyobrażonego, przedstawione od przedstawiającego. W dzisiejszej Polsce przejawy paradoksalnej podwójnej świadomości są zaskakujące i różnorodne. Przykład, jakim są (ustawowe!) działania dekomunizujące przestrzeń publiczną, wskazuje, jak wyraźnie idolatria i ikonoklazm są awersem i rewersem tej samej postawy. Obalania pomników i damnatio memoriae w postaci zmian nazw ulic żądają zazwyczaj ci sami, którzy domagają się wznoszenia pomników i niezliczonych upamiętnień, tylko oczywiście tych słusznych. Lecz w odmiennych okolicznościach ci sami ludzie potrafią zachować „podwójną świadomość” wobec niebudzących emocji obrazów, trzeźwo widząc w nich po prostu materialny przedmiot. Nikt nie przypisze sprawczej mocy malunkom oferowanym turystom w zabytkowych miastach. To są zwykłe „obrazy” i tyle.

Choć jedną z istotnych cech kultury współczesnej ma być zamazywanie podziałów na kulturę wysoką i niską, elitarną i popularną, w wypadku reakcji na obrazy pęknięcie pozostaje głębokie i antagonistyczne. Przedmiotem idolatrii zazwyczaj stają się wytwory i obiekty kultury popularnej. Potocznym, niemniej najlepszym przykładem są pomniki, głównie, ale nie tylko setki figur Jana Pawła II. Oburzanie się na ich „niski poziom artystyczny” jest anachroniczne, gdyż jesteśmy tu „przed epoką sztuki”. I nie jest to kwestia takiego czy innego gustu zamawiających. Od wizerunku świętego wierni oczekują łask i objawień, a nie tego, by w oczach znawców zyskało sławę arcydzieła. Pragnienia i źródła przeżyć nie są tutaj natury estetycznej.

Natomiast obrazy czy spektakle „obraźliwe”, budzące ataki i protesty, z reguły powstają w obrębie kultury elitarnej, galeryjnej czy teatralnej, nieodwołującej się do masowej publiczności. Nikogo nie gorszy oglądany przez dziesiątki tysięcy turystów odarty z hieratyczności Jan Paweł II w galerii figur woskowych w Zakopanem, sąsiadujący ze Shrekiem, Hitlerem, Osamą ben Ladenem i Dodą. Podobny brak decorum – stosowności, najwyraźniej nie razi, nie narusza świętości. Natomiast, jak pamiętamy, przedmiotem skandalu i oskarżenia o obrazę uczuć religijnych stał się wystawiony w Zachęcie papież Maurizio Cattelana, też będący „jak żywą” woskową figurą, tyle że obaloną, a nie błogosławiącą. Pozostaje pytanie, czy ówczesnymi posłami Ligi Polskich Rodzin, którzy w trakcie ekspozycji chcieli ulżyć woskowemu papieżowi przywalonemu meteorytem, kierowała zabobonna, naiwna wiara, czy rachuby polityczne. „Podwójna świadomość” przybrała tu szczególnie niejasny charakter, zważywszy na kontekst zamachu na instalację i jego reperkusje. Jedno, co pewne, to iż wbrew swym intencjom parlamentarzyści przysporzyli dziełu sławy, a jego twórcy wielkich pieniędzy.

Dzisiejsza polska kultura każe się także zastanowić się nad uznanym za truizm poglądem na temat „wypierania słów przez obrazy”. Oczywiście nie sposób kwestionować powszechności „kultury obrazkowej”, zastępowania słów przez skrótowe komunikaty wizualne, i to najprostsze – jak memy czy emotikony. Lecz tam, gdzie w grę wchodzą wielkie emocje – sprawa się komplikuje. Przypomnijmy wywołane przez sztuki wizualne najgłośniejsze skandale ostatnich lat. Listę otwiera instalacja „Pasja” Doroty Nieznalskiej. Sprawa już dawna (2001), lecz bezprecedensowa z racji ciągnącej się latami rozprawy sądowej, w trakcie której artystkę skazano, a ostatecznie uniewinniono. Instalacja była krótko pokazana w niszowej galerii, oskarżyciele jej nie widzieli, skandal wybuchł już po zamknięciu ekspozycji, sprowokowany relacją telewizyjną. Bliższe nam w czasie są protesty wzniecone przez teatralny spektakl „Golgota Picnic” Rodriga Garcii (2011), instalację „Adoracja Chrystusa” Jacka Markiewicza (1993, ekspozycja w Centrum Sztuki Współczesnej 2013) czy niedawną inscenizację „Klątwy” według Wyspiańskiego w reżyserii Olivera Frlijica w Teatrze Powszechnym w Warszawie (2017).

Nie chodzi w tym miejscu o szeroko komentowany przebieg demonstracji, charakterystykę ich uczestników i inspiratorów, osobliwe alianse dewocyjno-kibolskie czy groźnie eskalowany poziom agresji, już nie tylko słownej. Z punktu widzenia „kultury wizualnej” uderzający jest fakt, że sprzeciw i agresja nie były reakcją na doświadczenie wizualne, ponieważ protestujący żadnego z oprotestowywanych dzieł nie widzieli. Nieważne w tym miejscu, że do wystawienia „Golgoty” w Polsce ostatecznie nie doszło, że licząca lat 20 „Adoracja Chrystusa” była na ekspozycji od miesięcy i nikogo nie gorszyła, że „Klątwa”, od Wyspiańskiego poczynając, była oskarżeniem Kościoła. Okazuje się, że aby doznać obrazy i poczuć nienawiść, nie potrzeba bluźnierczych obrazów widzieć. Protest wzbudzają rzeczy niewidziane, lecz o których usłyszano, że obrażają uczucia religijne, są bluźniercze i obrazoburcze. Wzburzenie, karzące ludziom pikietować teatr czy galerię, płynie z głosu, z zasłyszanych słów, nie z obrazu czy spektaklu. Roznieca je pogłoska, donos, plotka i jej potężni krewni – fejsbukowy post i tweet. Działa słowo, a nie obraz. Gniew budzi zasłyszane, a nie zobaczone. Znane z relacji, a nie z autopsji. Wizualne, ale nie zobaczone.

Czy to świadectwo słabości obrazów, czy przeciwnie – jednak ich siły budzącej lęk? Grupa protestujących pod Teatrem Powszechnym usiłowała wedrzeć się na spektakl, nie aby go zobaczyć, lecz przeciwnie – przerwać. Członkowie Krucjaty Różańcowej czuwający modlitewnie przy „Adoracji Chrystusa” Markiewicza ostentacyjnie stali odwróceni tyłem do inkryminowanego wideo, jakby nie chcąc kalać wzroku bluźnierczym widokiem. Jedni i drudzy znaleźli się na obcym terenie, co mogło tylko wzmagać ich wrogość.

Ten obcy teren – teatr czy w galeria – to miejsca sztuki. A zatem miejsca, gdzie zakłada się, iż widz ma świadomość spotkania ze światem imitującym rzeczywistość, lecz od rzeczywistości odrębnym. Są to zatem miejsca wykluczające widzów „innych”, patrzących na sztukę bez racjonalizującego dystansu czy krytycznego instrumentarium. W przypomnianych tu wypadkach osoby protestujące przeciw bluźnierstwu i naruszeniu sacrum (abstrahując w tej chwili od ich różnego statusu i intencji) nie miały problemu z wahliwą „podwójną świadomością”. Ich pogląd był jednorodny i prosty: przedstawienie jest tożsame ze swym przedmiotem. Pieszczoty Markiewicza z gotycką figurą są obrazą Ukrzyżowanego Chrystusa. Fellatio wykonywane przez aktorkę drewnianej kukle na kółkach jest obsceniczną zniewagą świętego papieża.

Widać tu nie jedno, lecz co najmniej dwa pola konfliktu. Jedno dotyczy miejsc prezentacji „obraźliwych” obrazów, drugie – widzów. Była już mowa o tym, że wyobrażenia oskarżane o godzenie w uczucia religijne są domeną sztuki elitarnej. Ich miejscem są niezależne teatry i takież galerie sztuki. Gniew przeciw „obraźliwym” dziełom budzi się, gdy podżegająca doń wieść wywlecze je z bezpiecznej, elitarnej enklawy i postawi pod pręgierzem publiczności, która w tych instytucjach nie bywa i ze sztuką wymagającą przygotowania nie obcuje. Nawet jeśli nie bywa tam z wyboru, to podskórnie może je odczuwać jako wykluczające, co każe dostrzegać także społeczny aspekt protestów. W takiej sytuacji zakłócenie między przekazem a jego odbiorcą jest nieuniknione. Kim jest ten odbiorca?

O zapatrywaniach na sztukę tzw. przeciętnego człowieka, nie tylko świat sztuki, ale i nauki społeczne mają dość mgliste pojęcie. Tak się złożyło, iż właśnie ukończony został, jeszcze nieopublikowany, powstały w wyniku paroletniego projektu badawczego, raport o „stanie, roli i znaczeniu sztuk wizualnych w Polsce” („Wizualne niewidzialne. Sztuki wizualne w Polsce. Stan, rola, znaczenie”, Akademia Sztuk Pięknych w Warszawie 2016. Projekt został zrealizowany w ramach Programu Obserwatorium Kultury MKiDN przez Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie we współpracy z Instytutem Socjologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz Fundację Centrum Badania Opinii Społecznej). Raport jest precyzyjnym i szczegółowym portretem własnym polskiego świata sztuki. Najbardziej alarmująca konstatacja opracowania zawarta została w jego tytule: „Wizualne niewidzialne”. Cały raport odziera ze złudzeń (jeśli ktokolwiek by je miał) co do miejsca i znaczenia sztuki w społeczeństwie polskim. Pesymistyczne wyniki badania „odbiorców” potwierdzają potoczne domniemania. „Odbiorcy” słusznie określeni są jako „potencjalni”, skoro ok. 60% badanych nie miała i nie ma żadnego kontaktu ze sztuką, więc nie są jej „odbiorcami”. Idące w parze obojętność i nieznajomość dotykają przede wszystkim sztukę współczesną. Dominujące poglądy są mieszanką indolencji, ignorancji, konserwatyzmu.

Wyniki raportu można by wpisać w rozległy, niezbadany kompleksowo problem miejsca kultury wizualnej (w tym sztuki) w historii kultury polskiej. Obecnemu stanowi nie dałoby się przeciwstawić żadnych „lepszych czasów”. Pozostaje pytaniem, czy społeczny analfabetyzm w zakresie sztuk wizualnych jest pochodną polskiej kultury, w której zazwyczaj słowo odgrywało większą rolę niż obraz (stąd deterministyczne XIX-wieczne koncepcje o polskim braku predyspozycji do sztuk wizualnych). Dane dotyczące stanu czytelnictwa zaprzeczają takim hipotezom. Jest gorzej. Analfabetyzm i obojętność dotyka w równym stopniu różne sztuki i różne media. Musimy przyjąć, że sztuki wizualne znajdują się na marginesie życia społecznego w Polsce. Natomiast podobieństwo wyników raportu z badaniami czytelnictwa wskazuje, że ponad połowa społeczeństwa polskiego nie uczestniczy w żadnej kulturze.

Z punktu widzenia żywotności zabobonów polska mentalność kulturowa objawia stan szczególny. Przeciwieństwem fetyszyzmu, animizmu, niezdolności do rozgraniczenia „sztuki” i „życia” nie jest krytycyzm czy świadomość autonomii świata przedstawionego w obrazach, lecz indyferentny wizualny analfabetyzm. Nie ma żadnej nowoczesnej „kultury wizualnej”. Są odwieczne zabobony i niedowidzenie otaczającego świata.

Cykl powstaje we współpracy z Nagrodą Literacką Gdynia.

Nagroda Literacka Gdynia


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.