Wyklęci na murach
Wojciech Wilczyk, Nowodworce, 5 czerwca 2018

13 minut czytania

/ Obyczaje

Wyklęci na murach

Maria Poprzęcka

W ostatnich latach za sprawą patriotycznych murali cała Polska stała się wielkim muzeum żołnierzy wyklętych. Mamy narodziny malarstwa historycznego, po które nie trzeba chodzić ze szkolną wycieczką do muzeum

Jeszcze 3 minuty czytania

Na początek krótkie kalendarium: w 2013 roku w Ostrołęce zrodził się pomysł „uczczenia ludzi, którzy po latach okupacji niemieckiej postanowili dalej walczyć o wolną Polskę”. W 2016 podpisano umowę między władzami miasta i Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego o współprowadzeniu Muzeum Żołnierzy Wyklętych, które zlokalizowano w pochodzącym jeszcze z czasów carskich więzieniu. Firma Budimex nie dotrzymała wyznaczonego na rok 2018 terminu ukończenia przebudowy. Pomimo to Muzeum, w obecności przemawiających premiera Mateusza Morawieckiego, ministra Glińskiego i prezydenta miasta, otwarto oficjalnie 1 marca 2019, w dniu Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Rządowym gościom udostępniono fragmenty ekspozycji, ponieważ Muzeum pozostawało nieukończone. Brakowało rzeczy podstawowej, to znaczy wystawy stałej. Miała ona łączyć stary budynek więzienny z multimediami, m.in. przewidywano salę z zaryglowanymi drzwiami, przez które miały dobiegać głosy torturowanych i krzyki oprawców, „wszystko dzięki elektronice i efektom dźwiękowym”.

30 grudnia 2019 radni miasta Ostrołęka stwierdzili, że „Muzeum działa bardzo słabo albo w sposób szczątkowy”, kręci się karuzela dyrektorów, mnożą konflikty, a przede wszystkim rosną koszty. Aby dalej nie obciążać miejskiego budżetu, radni wyrazili wolę przekazania instytucji w zarząd Ministerstwu Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Nieprędko, ale z Ministerstwa nadeszło zapewnienie, że „nie ma powodów do niepokoju”, a ostatnio na Twitterze minister Gliński obiecał przejęcie Muzeum przez resort i sfinansowanie wystawy stałej.

Powodów do niepokoju rzeczywiście nie ma, ale z innej przyczyny. Otóż w ostatnich latach za sprawą patriotycznych murali cała Polska stała się wielkim muzeum żołnierzy wyklętych.

Kazimierz Wielkopolski, ul. Szkolna, 13.11.2015Wojciech Wilczyk, Kazimierz Wielkopolski, ul. Szkolna, 13 listopada 2015

Gdy radni Ostrołęki obradowali nad stanem Muzeum, w sopockiej Państwowej Galerii Sztuki kończyła się wystawa fotografii Wojciecha Wilczyka „Słownik polsko-polski”. Dzięki swoim dużym projektom fotograficznym, jak „Niewinne oko nie istnieje” czy „Święta wojna”, Wilczyk stał się najbardziej wnikliwym kronikarzem krajobrazu polskich miast, który – za Andrzejem Lederem – określa mianem „przestrzeni po traumie”. Na wystawie w Sopocie pokazano 26 dużych fotosów, natomiast wydany jednocześnie album gromadzi ponad 500 zdjęć patriotycznych murali rozsianych po całym kraju. Bohaterami znakomitej większości z nich są „wyklęci”.

W przeciwieństwie do dzikich graffiti patriotyczne murale są legalami. Powstają z oddolnych inicjatyw lokalnych stowarzyszeń, fundacji, władz samorządowych, wspólnot mieszkańców. Źródła finansowania są znane, publikowane. Ikonograficzne źródło malunków stanowią zwykle obrazy krążące online, stąd ich duża powtarzalność. Wizualnie i stylistycznie murale patriotyczne nie odróżniają się od zdokumentowanych przez Wilczyka w „Świętej wojnie” murali kibicowskich. Na niemal każdym widnieje zresztą emblemat klubu piłkarskiego. „Pamiętają” AZS Podlasie, KS Piast, WKS Śląsk, KS Cracovia, MKS Miedź Legnica, KS Orzechówek. „Pamiętają” Lechia i Legia. Autor wspomina, że początek projektu wziął się z pracy nad muralami malowanymi przez zwaśnione grupy krakowskich kibiców Wisły i Cracovii, na których obok papieża Jana Pawła II pojawił się generał Emil Fieldorf „Nil”.

Podobnie jak murale kibicowskie, murale patriotyczne nie zdobią ścian gmachów publicznych czy reprezentacyjnych. Ich miejscem są budowlane obrzeża: betonowe płoty, ciągi osiedlowych garaży i gospodarczych komórek, magazyny, przystanki, ślepe ściany bloków i kamienic. Podobraziem jest zazwyczaj betonowa płyta, kryta farbami akrylowymi. Szerokie zapotrzebowanie na murale – obecnie wszelkie – sprawia, że na rynku działają firmy zapewniające pełen profesjonalizm technologii i wykonania. Toteż zamówienia na murale patriotyczne kierowane są zwykle do fachowców z branży. Z amatorszczyzną, rzewnie przypominającą małomiasteczkowe szyldy i monidła, mamy do czynienia dość rzadko. Niemniej jakość wykonania pozostaje bardzo nierówna. Popisowym numerem są gnające na widza szarże husarskie, bliskie stylistyce fantasy i gier komputerowych (postać husarza jest, obok orła białego, najczęstszym upostaciowaniem polskości). Profesjonalnym sznytem wyróżniają się „stołeczne” murale na warszawskiej Trasie AK. Jest fotorealizm (Legionowo, Łomianki). Wyjątkami są wyobrażenia iluzjonistyczne (wyłaniający się z budynku Paderewski w Ciężkowicach, fikcyjna architektura w Buku). Rzadkość stanowią odwołania do artystycznej tradycji patriotyczno-martyrologicznej: „Rejtan” Matejki, powstańcze cykle Grottgera (Biała Podlaska, Wrocław).

Marginalne lokalizacje murali patriotycznych sprawiają, że są one zatopione w lokalnej szyldozie i wizualnym bezładzie polskiego outdooru. Stąd ich decorum jest narażone na szwank. Pędzącą husarię wieńczy szyld „Zeznania roczne” (Biała Podlaska); Grot-Rowecki zaprasza do hurtowni „Meble kuchenne” (Kraków); bramę łódzkiej kamienicy flankują grafy: „CHWDP” i „63 dni chwały”; monumentalny profil Piłsudskiego dziurawią okna trzypiętrowej kamienicy (Ełk), słowa przysięgi „Bóg – Honor – Ojczyzna” rozpisano na trzy rzędy osiedlowych garaży (Szczecinek). Przykłady nieodpowiedniego sąsiedztwa można mnożyć, ale łatwa kpina z patriotycznych murali jest błędem. Podobnie jak zbywanie ich epitetem patriotycznego kiczu. Mamy bowiem do czynienia ze zjawiskiem wartym poważnej refleksji.

Wielką wartością albumu Wojciecha Wilczyka jest indeks nazwisk przedstawianych na muralach osób. Dzięki temu znacząco rysuje się tworzony przez PiS-owską politykę historyczną nowy polski panteon. Na ponad pięciuset muralach jest tych postaci sto kilkadziesiąt. Przeważają nazwiska wcale lub mało znane, zwykle miejscowi bohaterowie antykomunistycznego powojennego podziemia, wzięci (wraz z wizerunkami) z prawicowych lub IPN-owskich publikacji. Znakomita większość postaci pojawia się tylko jednorazowo, co potwierdza ich lokalne znaczenie. Wyraźnie widać wygaszanie wielkich legend akowskich na rzecz kultu powojennej partyzantki. Młodzi bohaterowie szkolnej lektury „Kamienie na szaniec”: Jan Bytnar „Rudy” i Aleksy Dawidowski „Alek” pojawiają się tylko raz, podobnie jak Stefan Rowecki „Grot”, czy nawet Stanisław Skalski, sławny lotnik, torturowany, z wyrokiem śmierci. Oczywista dla stojącej za muralami opcji politycznej jest dysproporcja wizerunków Ojców Niepodległości: raz jeden obecny Ignacy Daszyński wobec 11 portretów Romana Dmowskiego. Nieźle wypada Ignacy Jan Paderewski (9 grafów). Absolutny rekord popularności przypada jednak rotmistrzowi Witoldowi Pileckiemu (34 przedstawienia), który daleko wyprzedza następnego w kolejce Józefa Piłsudskiego (24) oraz Jana Pawła II (18). Stojący u początku projektu generał Nil doczekał się tylko 6 przedstawień. Murale zwiastują też słabnięcie kultu księdza Popiełuszki – 4 grafy.

Wojciech Wilczyk zwraca uwagę na miażdżącą przewagę mężczyzn, co ze względu na militarno-partyzancki charakter murali jest oczywiste. Którym kobietom udało się przeniknąć do tego męskiego świata? Dwie święte: Jadwiga Andegaweńska i siostra Faustyna Kowalska (po jednym przedstawieniu); trzy grafy ma Maria Skłodowska-Curie, jeden Irena Sendlerowa, jeden Maria Konopnicka (za to intensywnie obecna w cytatach z „Roty”, o czym niżej). Rekordzistką w tym wąskim kobiecym gronie jest Danuta Siedzikówna „Inka” – 22 przedstawienia, czyli wynik zbliżony do Józefa Piłsudskiego. We Wrocławiu jeden skromny mural z portretowymi medalionami kobiet prawie w całości załatwia „kwestię kobiecą”.

Patriotyczne murale, przy wielu podobieństwach do murali kibicowskich, są bardziej poprawne – nie ma w nich jadowitego antysemityzmu, nie ma obscenów, nie ma symboli nazistowskich (ale mieczyk Chrobrego oczywiście jest). Zgodne jest to z rozpoznaniem autora książki „Od chuliganów do aktywistów? Polscy kibice i zmiana społeczna” (2017). Radosław Kossakowski zauważa, że pojawienie się niepodległościowej symboliki na stadionowych oprawach i muralach jest pochodną legalizacji ruchu kibicowskiego, zmiany patronów dla przykrycia problematycznej przeszłości piłkarskich klubów, dawniej głównie wojskowych i milicyjnych. Nienawistne hasła, dodaje Wilczyk, zapożyczone w latach 90. od ruchu skinheadowskiego, zostały wymienione na symbole niepodległościowe i patriotyczne slogany. Doniosłości i patosu dodają im maksymy i cytaty, także szczęśliwie zindeksowane. Rozmaitość źródeł jest tu ogromna. Od najwyższego diapazonu: „Bóg, Honor, Ojczyzna”, biblijnegoZło dobrem zwyciężaj”, łacińskiego „Amor patriae nostra lex”, przez parafrazę księcia Józefa: „Bóg nam powierzył honor Polaków i Bogu tylko go oddamy”, fragmenty homilii prymasa Wyszyńskiego, wspomnianą „Rotę” Konopnickiej, „Katechizm polskiego dziecka” Bełzy, po przysięgę Armii Krajowej, hymn Polski Podziemnej, więzienne grypsy, „Czerwone maki na Monte Cassino”, pieśni stadionowe i wersy prawicowych raperów. Z wielkiej poezji przedarł się Zbigniew Herbert wierszem „Wilki”. Szczerzący kły wilk o pałających ślipiach jest zresztą częstym emblematem wyklętych, „ponieważ żyli prawem wilka”.

Wojciech Wilczyk, Jelcz-Laskowice, Aleja Niepodległosci, 23 wrzesień 2018; Olsztynek, ul. Mazurska, 28 stycznia 2018; Rozwadów, 5 czerwca 2018

W określeniu „cała Polska muzeum żołnierzy wyklętych” nie ma przesady. Mapa patriotycznych murali pokrywa cały kraj, bez szczególniejszych zagęszczeń czy białych plam. Wszystkie niosą jednoznaczną, silnie antagonizującą, mocną emocjonalnie, alternatywną wersję historii. A właściwie jej jednego wycinka: od 1945 do… – tu data bywa dociągnięta aż po rok 1963 (wyjątkiem są murale poświęcone powstaniu wielkopolskiemu). Nie są narracyjne, nie opowiadają, nie mają akcji. Prezentują zastygłe, pomnikowe wzorce ludzi i wartości.

W „Słowniku polsko-polskim” Wojciecha Wilczyka znalazł się tylko jeden, odnoszący się do „wyklętych”, fragment „największego muralu w Europie”, jaki w 2016 roku powstał w podwarszawskim Legionowie. Mural, naniesiony na betonowe ogrodzenie Narodowego Centrum Bezpieczeństwa Cyberprzestrzeni, ma 740 metrów długości i przedstawia „1050 lat chwały oręża polskiego”. Fakt, że średniowieczni woje, husarze, ułani i partyzanci stoją na straży bezpieczeństwa cyberprzestrzeni, dodaje mu szczególnego smaku. Bitewne dzieje otwiera chrzest Polski 966, a zamyka misja pokojowa polskich żołnierzy w Afganistanie w 2007 roku. Wykonawczo mural jest w pełni profesjonalny – grupą malarzy kierował znany w całym kraju streetartowiec Rafał Roskowiński. Całość nie jest wszakże jednorodna – widać duże zróżnicowanie stylistyk i źródeł obrazowych. Jak muzealnym wystawom, towarzyszy mu program edukacyjny. Kolejne segmenty są opatrzone tabliczkami z opisem wydarzeń. Bogaty jest też materiał internetowy. Fani muralu kręcone amatorsko filmy wrzucają do sieci. Legionowski mural, widoczny z pociągów jadących do Gdyni, urósł do rangi wizytówki miasta.

Wojciech Wilczyk, Kraków, ul. Generała Augusta Fieldorfa-Nila, 24 sierpień 2019; Koziegłowy, oś. Leśne, 20 października 2018

Mural ciągnie się wzdłuż torów kolejowych czarno-czerwono-białą wstęgą, ale przedstawiona na niej militarna historia Polski nie ma narracyjnej ciągłości. Jest sekwencją kadrów. Niczym bojowym werblem, historia jest wybijana taktem kolejnych, wygranych lub przegranych, ale zawsze słusznych bitew. Rozpatrzenie ich doboru i sposobu prezentacji, archaizujących i stylizacyjnych zabiegów, szaleństw literniczych, zaskakujących obrazowych zapożyczeń, migracji narodowych symboli – wszystko to byłoby bardzo pouczające z wielu względów. W tym miejscu dorzucenie legionowskiego muralu do „Słownika polsko-polskiego” ma tylko jeden cel – wskazanie na oddolny, żywiołowy charakter rozrostu nowej historycznej ikonosfery. Mamy narodziny malarstwa historycznego, po które nie trzeba chodzić ze szkolną wycieczką do muzeum. Ono samo wychodzi do ludzi. Mówi prostym, znanym, popkulturowym językiem rozpoznawalnych powszechnie stereotypów i symboli. Nie obawia się niegodnego sąsiedztwa reklamowych banerów, obłażących tynków, bylejakości otoczenia. Należy do tego samego świata. Demos jest zarówno jego twórcą, jak odbiorcą. Jest autentyczne i rdzenne jak Licheń, w którym zresztą także opowiada się narodową historię i porusza serca „Polską Golgotą”.

Dochodząc do Bolesława Chrobrego, filmujący legionowski mural amator zauważa z satysfakcją: „O, król! Ten z banknotu!”. Tyle zostało z Matejki, przez półtora wieku sprawującego rząd nad polskim wyobrażeniem własnej przeszłości. „Specyficzna, tożsamościowa w założeniu polityka historyczna” – jak pisze Wilczyk – zaowocowała nie tylko przetasowaniami polskiego panteonu bohaterów oraz bezkrytyczną heroizacją i militaryzacją historii. Po raz pierwszy zakorzenione w polskiej mentalności od pokoleń dziedzictwo matejkowskie zostaje wyparte przez imaginarium w równiej mierze tworzące, jak wyrażające inną pamięć i inną wyobraźnię historyczną. Jak trwałe – to się okaże.

Dziękuję panu Wojciechowi Wilczykowi za udostępnienie materiałów ze „Słownika polsko-polskiego”.