Ten obraz
Śmierć prezydenta, reż. J. Kawalerowicz / Fot. Marian Schmidt/WFDiF

16 minut czytania

/ Sztuka

Ten obraz

Maria Poprzęcka

Co mógł widzieć umierający prezydent, „o ile jeszcze coś widział”? Swego zabójcę czy zimowy pejzaż, przed którym ugodziły go kule zamachowca?

Jeszcze 4 minuty czytania

„Oczy miał otwarte, patrzył na nas i powoli, milcząco gasł…” – tak po latach, ale z wielką dokładnością opisywał zgon śmiertelnie postrzelonego w Zachęcie Gabriela Narutowicza malarz Jan Skotnicki, stojący w najbliższym otoczeniu zwiedzającego prezydenta. W filmie „Śmierć prezydenta” Jerzy Kawalerowicz, idąc skrupulatnie za relacjami świadków zamachu, wyeksponował właśnie ten motyw. Niczym wzrok któregoś z tłoczących się wokół leżącego Narutowicza kamera zbliża się ku głowie umierającego, zawisa nad nią i nieruchomieje, ukazując otwarte, już martwe oczy. Chwilę przedtem – tak jak Narutowicz – oglądaliśmy obraz „Ranny szron” Teodora Ziomka.

Zaprzysiężenie prezydenta Gabriela Narutowicza miało miejsce 11 listopada 1922 roku w maksymalnie napiętej sytuacji politycznej, wśród ulicznych demonstracji, zamieszek, w atmosferze bezprecedensowej polityczno-medialnej nagonki na wybranego głosami mniejszości „bezwyznaniowca”, „masona” i „krzywoprzysięzcy”. Padła śmiertelna ofiara, było wielu rannych. Narutowicz, jadący do sejmu Alejami Ujazdowskimi otwartym powozem, w ściągniętej w ostatniej chwili eskorcie ułanów, był obrzucany obelgami i bryłami brudnego lodu, także przez kobiety. Jedna raniła go w twarz. Po zaprzysiężeniu pomimo różnicy zdań między ciągle sprawującym władzę komendantem Piłsudskim a przywódcami politycznymi różnych opcji przeważyło stanowisko marszałka Macieja Rataja na rzecz uspokajania nastrojów i wyciszania konfliktu. Nad niedawno odrodzonym państwem polskim zawisło bowiem realne zagrożenie krwawą wojną domową. Taką postawę przyjął też sam Narutowicz, po początkowym szoku starający się sprowadzić zamieszki do szczeniackiej burdy ulicznej. Spokojnie przyjmował anonimy z pogróżkami „rychłej śmierci” czy „mordu rytualnego”. W imię stwarzania pozorów normalności prezydent był też wyraźnie niechętny wzmacnianiu ochrony własnej osoby.

Towarzystwo zniechęcenia

Yael Bartana, Hans Haacke, Nikita Kadan, Bronisław Kopczyński, Jana Shostak, Teodor Ziomek, kuratorzy: Yuriy Biley, Marta Czyż, Dom Spotkań z Historią, Warszawa, 16–18 grudnia 2022 (wystawa w ramach cyklu wydarzeń Niezgoda na nienawiść – obchodów 100. rocznicy zabójstwa Gabriela Narutowicza)

14 grudnia nastąpiło w Belwederze oficjalne przekazanie władzy Gabrielowi Narutowiczowi przez marszałka Józefa Piłsudskiego. Następny dzień był czasem politycznych spotkań. Prezydent powierzył misję utworzenia rządu Ludwikowi Darowskiemu. Sytuacja zdawała się uspokajać. Temu też miały służyć publiczne wystąpienia prezydenta. Dlatego też, wbrew obawom otoczenia, Narutowicz przyjął zaproszenie zarządu Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych i zgodził się dopełnić przyjętego ceremoniału i odwiedzić Salon Doroczny 1922/1923 w gmachu TZSP. Tam, 16 grudnia, kilka minut po godzinie 12 w południe padł ofiarą zamachu dokonanego przez Eligiusza Niewiadomskiego, malarza, krytyka i historyka sztuki.

„Pierwsze w historii Polski «królobójstwo» dokonane zostało przez artystę na terenie poświęconym sztuce” – dramatycznie pisała po latach poetka Halina Ostrowska-Grabska, świadek zamachu. Przebieg kilkuminutowej wizyty Narutowicza w Zachęcie jest znany i tu świadectwa są dość zgodne. Po powitaniu orszak otaczający prezydenta przesuwał się wzdłuż ściany z obrazami. Narutowicz zatrzymał się przed akwarelą Bronisława Kopczyńskiego „Pałac Sztuki” (przedstawiającą fasadę gmachu Zachęty), a następnie stanął przed „Rannym szronem” Teodora Ziomka. Wtedy padły strzały, których odgłos stłumiły futra. Obecni pozostawali zimowo ubrani, organizatorzy przestrzegli, że „w salach jest zimno”.

Teodor Ziomek, Pejzaż zimowy, 1913Teodor Ziomek, „Pejzaż zimowy”, 1913

Liczne relacje bezpośrednie, jak i spisywane później wspomnienia z przebiegu zamachu znacznie różnią się w szczegółach, nawet dotyczących agonii prezydenta – czy trwała tylko kilka sekund, czy kilka minut. To zrozumiałe wobec tumultu, paniki i popłochu, które zapanowały w Zachęcie po strzałach zamachowca. „W pierwszej chwili zamieszania jedni zaczęli opuszczać gwałtownie salę, inni rzucili się do leżącego… Skłębione tłumy tarasowały wszystkie wyjścia”. Telefon okazał się nieczynny. Brakło procedur i formalności. Spomiędzy obecnych wzywano lekarza i księdza. Problemem okazało się nawet stwierdzenie zgonu. Odnotowano zachowania oficjeli – ucieczkę premiera Nowaka, oskarżenia rzucone generałowi Józefowi Hallerowi przez posła Mariana Zyndrama Kościałkowskiego. Poseł angielski Max Miller, który chwilę przed strzałami składał prezydentowi gratulacje, zemdlał. Wśród świadków zamachu byli także poeci skamandryci. Julian Tuwim szlochał spazmatycznie, by w późniejszym wierszu rzucić najcięższe oskarżenia sprawcom zamachu:  

Krzyż mieliście na piersi, a brauning w kieszeni. 
Z Bogiem byli w sojuszu, a z mordercą w pakcie...

Chociaż Wojciechowi Kossakowi utkwiły w pamięci „lecące w panice panie w kapeluszach na bakier”, to właśnie kobieta okazała w tej tragicznej chwili opanowanie i zimną krew. Kazimiera Iłłakowiczówna, poetka, sekretarka Piłsudskiego, ale także doświadczona na froncie wschodnim wojenna sanitariuszka, ułożyła głowę konającego na swoich kolanach. Narutowicz nie umierał na „pluszowej kanapce”, jak napisał w wierszu Słonimski, choć początkowo usiłowano go podnieść z podłogi na pobliską kozetkę. „Bolało mnie uczucie osamotnienia tego trupa, którego barki i głowa tak ciążyły na moich kolanach. Zdawało mi się, może niesłusznie, że większa była złość i groza niż żal większości widzów tej tragicznej śmierci niewinnego” – wspominała Iłłakowiczówna. Znamienne, że w chaosie, jaki zapanował w Zachęcie, wśród bezładnych działań świty Narutowicza, histerycznych emocji świadków zamachu, utarczek proceduralnych, protokolarnych sporów, rodzącej się grozy politycznych konsekwencji zabójstwa prezydenta – zapomniano jakby o nim samym. Stał się zwłokami, których przetransportowanie też nastręczało problemy. Owo opuszczenie zmarłego odczuła tylko dźwigająca jego głowę poetka. Ona jedyna w panującym tumulcie myślała o umierającym. I o tym, co będzie tym ostatnim obrazem przezeń widzianym. Toteż kazała usunąć sprzed jego oczu wciąż stojącego w miejscu Niewiadomskiego. „Wydawało mi się okropne, aby Prezydent, o ile jeszcze coś widział, musiał ciągle na niego właśnie patrzeć”. Jakby czuła metafizyczną doniosłość tego „ostatniego”, granicznego, stojącego między życiem a śmiercią obrazu. Obrazu mającego wagę „ostatniego słowa”, „ostatniego spojrzenia”, „ostatniego tchnienia”. Niczym kurtyna zapadająca między światem a nicością. Iłłakowiczówna wreszcie dopełniła pierwszych obowiązków wobec zmarłego – zamknęła mu powieki i obwiązała twarz własnym białym szalikiem.

Co mógł widzieć umierający prezydent, „o ile jeszcze coś widział”? Swego zabójcę czy zimowy pejzaż, przed którym ugodziły go kule zamachowca?

„Obraz, przed którym stała się tragedia, «Ranek zimowy» Ziomka, poleciłem zakupić do zbiorów państwowych, by nie stał się przedmiotem niezdrowej sensacyjnej spekulacji” – napisał Jan Skotnicki, bliski świadek zamachu, ówczesny dyrektor departamentu Kultury i Sztuki w Ministerstwie Wyznań i Oświecenia Publicznego. Jednakże obraz Teodora Ziomka, w katalogu Salonu Dorocznego zatytułowany „Ranny szron”, nie został do zbiorów publicznych zakupiony, ani bezpośrednio po zamknięciu wystawy, ani do 1939 roku. Została natomiast nabyta przedstawiająca fronton Zachęty akwarela Bronisława Kopczyńskiego, do dziś znajdująca się w zachętowskiej kolekcji. Ze wspomnień Kopczyńskiego wynikałoby, że strzały Niewiadomskiego padły właśnie w chwili, gdy prezydent zbliżał się do jego obrazu. W opublikowanych w latach 50. zapiskach malarza jest wiele nieścisłości, których nie warto prostować. Nie zmienia to jednak faktu, że to właśnie jego „Pałac Sztuki”, a nie „Ranny szron” Ziomka, znalazł się w zbiorach Zachęty. Być może ważną rolę „świadka” przyznano obrazowi ze względu na jego temat – pokazywał miejsce zamachu, tak jak wyglądało ono w tamtym momencie, w początku lat 20., z samochodami i ulicznym ruchem przechodniów.

Co stało się z obrazem Ziomka? Malarz, zmarły w 1937 roku, był sprawnym, acz nie wybitnym pejzażystą, z dobrą pozycją na rynku. Dość typowym „zachętowskim”– to znaczy umiarkowanie konserwatywnym – malarzem międzywojennym. W latach 1913, 1927, 1934, 1935 miał indywidualne pokazy w Zachęcie, w roku 1938 tamże pośmiertną retrospektywę. Jego malarstwo jest obecne w zbiorach muzealnych, także w MNW, jako instytucjonalna własność lub depozyt. Wśród krążących na rynku (także obecnie) krajobrazów Ziomka sporo jest widoków zimowych, w tym także „oszronionych”, z charakterystycznymi drzewami jak białe kule z cukrowej waty.

Bronisław Kopczyński, Pałac Sztuki, 1922, Zachęta - Narodowa Galeria SztukiBronisław Kopczyński, „Pałac Sztuki”, 1922, Zachęta Narodowa Galeria Sztuki

W 1977 roku na ekrany kin wszedł film Jerzego Kawalerowicza „Śmierć prezydenta”. Nie miejsce tu i czas na rozpatrywanie wszystkich ówczesnych politycznych kontekstów dzieła autora „Faraona”. Punktem wyjścia była „nowela filmowa” znakomitego krytyka Bolesława Michałka. Wielkie role stworzyli Zdzisław Mrożewski (Narutowicz) i Marek Walczewski (Niewiadomski). Kawalerowicz zrobił film z poważnym dokumentalnym zapleczem. Tragiczna wizyta prezydenta w Zachęcie odtworzona jest precyzyjnie według relacji świadków, z uwzględnieniem każdego drobnego incydentu, gestu czy słowa. Obraz, przed którym pada prezydent, ukazany jest w całości, w długim, pełnym ujęciu. Bezpośrednio poprzedza strzały Niewiadomskiego. Widzimy oszronione, białe kule drzew lustrzanie odbijające się w ciemnej toni rozlewającego się szeroko potoku. Skąd wzięto ten ważny, tak eksponowany rekwizyt? Kwerenda wśród żyjących jeszcze konsultantów i w archiwach Filmoteki Polskiej prowadzi do smutnego wniosku o braku dbałości o archiwizację i dokumentację historii filmu polskiego, nawet jego najwybitniejszych twórców. Po 45 latach, gdy nie żyje już nikt z „pionu scenariuszowo-rekwizytorskiego”, można poznać spisy wszystkich potrzebnych obiektów (np. 50 koni, 5 dewotek, samochód Rolls-Royce, skrwawiona chusteczka Przeździeckiego, cukier w cukiernicy, deski nabijane gwoździami, obraz Ziomka „Szron”, obraz Kopczyńskiego etc., etc.), ale brak źródeł określających ich pochodzenie. Możliwe są dwie opcje: został wykorzystany jakiś znaleziony w zbiorach prywatnych „oszroniony” pejzaż Ziomka albo – co bardziej prawdopodobne – zlecono wykonanie pastiszu, co jest częstą praktyką w pracy filmowej. Obraz stanowi zręczną kompilację zimowych motywów znanych z innych pejzaży malarza – ciemny potok na pierwszym planie przypomina pejzaż z 1904 roku znajdujący się w zbiorach MNW, oszronione drzewa znamy z kilku obrazów (m.in. depozytu w Muzeum w Radomiu). Wyszukanym efektem malarskim jest odbicie drzew w wodzie. Ziomek zwykle sięgał po motywy prostsze. Niezależnie od tego, czy obraz był jakimś „ziomkiem” czy pastiszem, nie jest znany jego obecny los, co nie znaczy, że nie może się kiedyś objawić.

Tak jak objawił się obraz wkrótce eksponowany w Domu Spotkań z Historią na wystawie związanej z obchodami stulecia zamachu na prezydenta Narutowicza. Praca jest prywatną własnością. W oparciu o relację właścicielki jego historię opisała pani Mirosława Dołęgowska-Wysocka w piśmie „Wolnomularz Polski”. Jako „obraz, pod którym zginął Narutowicz” został zaprezentowany w latach 90. na uroczystości ku czci Narutowicza, z udziałem Jacka Kuronia i Piotra Ikonowicza, w niezapamiętanym przez właścicielkę publicznym lokalu (na pewno nie była to Zachęta). Obraz wzbudził zainteresowanie, właścicielce proponowano kupno. Niedawno audycję poświęcił mu w radiu RMF Konrad Piasecki. Teraz widzimy go znowu.

Obraz jest zimowym pejzażem, mocno utrzymanym w młodopolskiej, chciałoby się powiedzieć, „ruszczycowskiej” stylistyce. Widzimy wielką połać śniegu, na którą, jakby spoza obrazu, pada błękitny cień drzewa. Niebieskie cienie na śniegu to klisza ówczesnego polskiego malarstwa, tu jednak banał przełamuje niecodzienny punkt widzenia i secesyjnie dekoracyjny cień gałęzi drzewa. Ten zawiły, splątany rysunek tworzy niemal autonomiczny obraz, zajmujący znaczną część powierzchni płótna. Po prawej stronie kawałek płotu, kępa drzew, daleki horyzont i spłachetek nieba. Sygnatura artysty w dolnym prawym rogu.

Można dodać, że obraz jako „Szron”, lub nawet bez tytułu i autorstwa, wszedł do obiegu internetowego, ostatnio na polsko-ukraińskim portalu wzywającym do pomocy Ukrainie w przetrwaniu ciężkiej zimy.

To dobry obraz, lepszy od większości zrutynizowanej pejzażowej powojennej produkcji Teodora Ziomka. A jednak historykowi sztuki trudno przyznać mu rolę „obrazu, przed którym zginął Narutowicz”. Powodów do sceptycyzmu jest kilka. Po pierwsze sam obraz jest pięknym zimowym pejzażem, śnieżnym, ale bez tytułowego szronu, który Ziomek malował bardzo charakterystycznie. Tu zimowe słońce grzeje, szron stopniał. Drzewa, i te bliższe, i te na horyzoncie, są rude. To, co widzimy, przeczy identyfikacji płótna z zachętowskim „Rannym szronem”, przed którym padły śmiertelne strzały zamachowca.

Po drugie, przekonanie, że prezentowany pejzaż Ziomka jest „tym” obrazem, opiera się wyłącznie na rodzinnej tradycji, sięgającej roku 1939, kiedy ojciec obecnej właścicielki nabył płótno wraz z opowieścią, jakoby było ono świadkiem śmierci prezydenta. Zachowany w rodzinie dokument mówi tylko o sprzedaży „ziomka”, bez tytułu, co jest zwyczajowe w obrocie obrazami. Nierzadkie w tego typu transakcjach jest opatrywanie zbywanego obrazu atrakcyjną, nobilitującą opowieścią pochodzeniową – tu historią zamachu w Zachęcie. Nic nie wiadomo na temat tego, co się działo z obrazem od czasu jego powstania w 1913 roku. I jeśli ma tę datę, to czemu miałby być pokazany na dorocznym Salonie 1922/1923, który był ekspozycją nowej twórczości? Wątpliwości nasuwa także miejsce i data transakcji. Dokonano jej w prywatnym mieszkaniu, a zatem obraz nie przeszedł żadnej antykwarycznej ekspertyzy dotyczącej pochodzenia. Ważna jest również data: 19 grudnia 1939 roku. To początek strasznej, pierwszej okupacyjnej zimy. Nie wchodząc w bardzo bolesne okoliczności ówczesnego „rozkwitu” warszawskiego handlu sztuką, można powiedzieć jedno – to nie był czas normalnych zakupów kolekcjonerskich.

Kadr z filmu Kadr z filmu „Śmierć prezydenta” (1977), reż. Jerzy Kawalerowicz ©WFDiF

Zdaję sobie sprawę z niełatwej sytuacji, w której „szkiełko i oko” historyka sztuki staje naprzeciw „czucia i wiary”. Znakomicie owo „czucie i wiarę” potrafię odczuć. Nie podzielam demistyfikacyjnych pasji. Jako historyk doceniam znaczenie zarówno opowieści, jak i tradycji. One tworzą historię na równi z faktami. Ale historyk sztuki zna także siłę wiary w obraz noszony pod powiekami, nawet gdy nie wytrzymuje on konfrontacji z rzeczywistością. Przede wszystkim jednak rozumie fundamentalną różnicę między obrazem popularnego pejzażysty a narodową relikwią, choćby materialnie to był jeden i ten sam przedmiot. Wszyscy chcielibyśmy mieć „ten” obraz, świadomi jego historycznego i emocjonalnego znaczenia, jak również jego metafizycznej aury. Ta potrzeba pozostaje otwarta.

Dziękuję za pomoc w kwerendach prof. Gabrieli Świtek, Ewie Braun, prof. Andrzejowi Olszewskiemu, Adamowi Wyżyńskiemu z Archiwum Filmoteki Polskiej, dr. Michałowi Oleszczykowi.