Z dala od ludzi

6 minut czytania

/ Film

Z dala od ludzi

Piotr Mirski

„Avatar. Istota wody” jest uniwersalnie antyludzki – wymierzony w naszą odwieczną tendencję do podboju, przemocy i eksploatacji

Jeszcze 2 minuty czytania

Kino to najbardziej absurdalna ze sztuk. Ktoś spełnia się twórczo, dziergając na ekranie komputera rzędy liter, ktoś inny jednak, jak się okazuje, potrzebuje do tego specjalistycznego sprzętu, zespołu podwykonawców i zapiętego budżetu. A przecież są produkcje, superprodukcje i superduperprodukcje. Takie, które kosztują rekordowe sumy i mają zarabiać ich wielokrotność. Które wymagają technologicznego postępu, aby zostać zrealizowane zgodnie z wizją. Które stanowią dzieła urodzonych dyktatorów, samozwańczych królów świata. Filmy-monstra takie jak „Avatar” i jego późny sequel „Avatar. Istota wody”.

Rok 2009 – to było dwie apokalipsy temu. Sukces „Avatara” pozwolił Jamesowi Cameronowi rozpocząć pracę nad całą serią, ale na pierwszą z kontynuacji trzeba było czekać tak długo, że przedsięwzięcie wydawało się już odległą mrzonką, syzyfową pracą, żartem. Przez ten czas twórca „Titanica” nie stracił firmowej pewności siebie i raczył media kolejnymi buńczucznymi wypowiedziami. Trochę obiecywał, a trochę groził, że widzowie „zesrają się z wrażenia”. Krytykował kino komiksowe za infantylizm, jakby sam był specjalistą od psychologicznych głębi i metafizycznych lotów. Podsycał oczekiwania, zaostrzał dramaturgię.

Jednak premiera „Istoty wody” niweczy efekt, ma w sobie coś z antyklimaksu. Zamiast ekscytacji budzi egzystencjalną konfuzję: czy rzeczywiście zestarzeliśmy się o ponad dekadę? Podekscytowani lub nie, wracamy na Pandorę. Pandora jest księżycem w układzie Alfa Centauri, który ludzkość wytypowała na nowy Nowy Świat, krainę do przejęcia i splądrowania. To miejsce egzotyczne i zasobne jak Diuna, tyle że wyglądające bardziej jak raj niż piekło, porośnięte dżunglą, obfite w wodę. Inna różnica: tak jak pustynna planeta ze space opery Franka Herberta jest areną, gdzie ścierają się różne interesy, tak na Pandorze toczy się bez mała manichejska wojna. Fajne jest to, co lokalne, w tym Na’vi, Indianie o błękitnej skórze i smukłych sylwetkach postaci z anime. Niefajni są za to przybysze z Ziemi. Na szczęście nie wszyscy. Spośród nich wywodzą się szlachetni zdrajcy, którzy zachwycili się gwiezdną arkadią i przeszli na stronę błękitnego ludu.

Zdrajcą jest główny bohater serii, Jake Sully. Umysł żołnierza przetransportowany do wyhodowanego w laboratorium ciała Na’vi, tytułowego awatara. Narzędzie podboju zwrócone przeciwko podbijającym. Figura pokrewna innemu bohaterowi Camerona, przeprogramowanemu T-800 z „Terminatora 2. Dnia sądu”. W sequelu Sully z przybysza zmienia się w zakorzenionego tubylca: partnera, ojca, wodza. I wroga numer jeden Ziemian. Kiedy ludzkość przypuszcza kolejny atak, do walki z nim rusza stary niedobry znajomy: pułkownik Miles Quaritch, a raczej Miles Quaritch 2.0, pośmiertnie reinkarnowany w awatara. Quaritch w wersji blue wraz ze swoim oddziałem ściga Sully’ego i jego rodzinę, a trasa tej pogoni ryje bliznę na powierzchni Pandory.

„Avatar: Istota wody”„Avatar. Istota wody”, reż. James Cameron. USA, w kinach od grudnia 2022 „Avatar” to film antyamerykański – pobrzmiewają w nim echa inwazji na Irak, w momencie premiery sprawy świeżej i wyraźnie obecnej w kinie. Z kolei „Avatar. Istota wody” jest uniwersalnie antyludzki – wymierzony w naszą odwieczną tendencję do podboju, przemocy i eksploatacji. Scena, w której kosmiczny wieloryb zostaje schwytany i wydrenowany z drogocennej substancji, okazuje się wręcz szokująco paszkwilancka: groteskowa pazerność, cyniczny dystans, nutka makabry. Ponieważ „Istota wody” utrzymana jest w konwencji bajki dla całej rodziny, zderzenie ludzkiego żywiołu zniszczenia z niewinnością Pandory odznacza się melodramatyzmem typowym dla Disneya, tyle że podbitym przez dawne, wciąż jeszcze niewygasłe tendencje Camerona, niegdyś twórcy filmów o znacznie wyższej kategorii wiekowej. Pomyślcie o wiwisekcji jelonka Bambi. Wyobraźcie sobie Pocahontas terroryzowaną miotaczem ognia. W oczach szklą się łzy, lecz w sercu buzuje nienawiść.

To zarazem paradoksalne i sensowne: eskapistyczne widowisko zasilane żółcią mizantropii. Ucieka się z negatywnego bieguna na biegun pozytywny. Wektor ucieczki prowadzi tutaj z cywilizacji ludzi do prymitywnej i dziewiczej nibylandii, świata, w którym egzystuje się w harmonii z naturą: kultywuje życie, płodzi potomstwo, a po śmierci jednoczy z wszechrzeczą. Rozmach filmu stanowi miarę przyświecającego mu pragnienia zalogowania się do innej rzeczywistości. Dopieszczone efekty komputerowe, trójwymiar – zanurzenie w perfekcyjnej iluzji. „Zanurzenie” to słowo klucz. Najbardziej emblematycznym kadrem z części drugiej jest ujęcie zachwyconej twarzy przebywającej pod wodą bohaterki. Rymuje się ono z powracającym u Stevena Spielberga motywem oniemiałych twarzy, rozpracowanym w kanonicznym już wideoeseju Kevina B. Lee. W obu przypadkach grymas ekstazy służy stymulowaniu ekstazy widza. Jeśli jednak u Spielberga sensacja bierze się z patrzenia na cudowne zjawiska, to u Camerona jej źródłem jest przebywanie w cudownym miejscu.

Wedle obiegowej opinii „Avatar” to film o wątłej fabule i olśniewającej urodzie; na pewno tak będzie się mówić także o kontynuacji. Owszem, scenariusz „Istoty wody” jest pretekstowy, co dodatkowo uwypukla ponad trzygodzinny metraż, z wyjątkowo mozolną i jałową drugą godziną. Jednakże nie rekompensuje tego splendor ekranowego świata. Uniwersum Camerona, w części drugiej poszerzone o wyspiarskie terytoria, to zaledwie tropiki na cyfrowych sterydach. Przeskalowane w kosmos i podrasowane kolorystycznie. Fantastycznie wyraziste, ale przy tym fałszywie nieskazitelne. Kicz to świat bez gówna, głoszą słowa Milana Kundery. Na Pandorze nie dopatrzymy się odchodów zostawianych przez przerośniętą faunę; gównem są tu ewentualnie ludzie. Piękno tego snu jest banalne, bezpieczne i tanie, choć kosztowało fortunę i wymagało rewolucyjnych rozwiązań. Być może na tym polega największy absurd zarówno sequela, jak i pierwszej odsłony: Cameron wielkopańskim gestem zaprasza nas do zamieszkania wewnątrz windowsowskiej tapety.