W jego głowie

10 minut czytania

/ Film

W jego głowie

Piotr Mirski

„Może pora z tym skończyć” jest najbardziej ponurym filmem Kaufmana, nawet bardziej niż „Synekdocha, Nowy Jork” i „Anomalisa”, będące wiwisekcją melancholii. Tutaj melancholię zastępuje kliniczna depresja

Jeszcze 3 minuty czytania

Chociaż jego fryzura nie jest tak ikoniczna jak fryzura Davida Lyncha, nie można odmówić jej własnego sznytu. Chmura brązowych kędziorów, przypominająca mózg, który rozsadził czaszkę i zaczął rosnąć na zewnątrz, obrzydliwy, imponujący i fascynujący. Wszak Charlie Kaufman jest geniuszem, a przynajmniej kimś, wobec kogo użycie tego określenia nie wydaje się skandaliczną przesadą: wizjonerem, oryginałem i erudytą; ponadprzeciętnym scenarzystą i utalentowanym reżyserem; od niedawna także prozaikiem, autorem sążnistej i bezpardonowo przeszarżowanej powieści „Antkind”. Na zdjęciach z ostatnich lat mózgowej fryzurze towarzyszą okulary i broda, które, powiedzmy to otwarcie, wyglądają podejrzanie sztucznie, niczym kamuflaż z komedii szpiegowskiej. Jednak to właśnie one czynią kompletnym wizerunek Kaufmana jako myślącego na pełnych obrotach twórcy dzieł dla zaawansowanych odbiorców. W takim wydaniu mógłby zostać uwieczniony w ścianie góry Rushmore. Obok głów amerykańskich prezydentów jego kamienna podobizna wyglądałaby zarazem dziwnie i dziwnie adekwatnie.

W „Adaptacji”, filmie Spike’a Jonze’a według scenariusza Kaufmana, centralną postacią jest nasz tytan we własnej osobie. Sfikcjonalizowany Charlie to godne politowania indywiduum: nieatrakcyjny facet w średnim wieku, roztrzęsiony nerd bez obycia z kobietami, do tego autor dotknięty pisarską blokadą. Jego włosy są wymownie przetrzebione przez łysienie. Bycie kimś takim to żadna frajda, nie to co bycie Johnem Malkovichem. W „Być jak John Malkovich”, innym filmie Kaufmana i Jonze’a, tajemniczy tunel w biurowcu okazuje się portalem do głowy tytułowego aktora, pozwalającym na kilka chwil wcielić się w spełnionego artystę i idola. Kiedy sam Malkovich przechodzi przez portal, trafia do koszmarnego uniwersum zaludnionego przez swoje sobowtóry, które porozumiewają się w języku złożonym wyłącznie z jednego słowa: Malkovich. Malkovich, Malkovich, Malkovich. Malkovich podniesiony do potęgi entej. A co, gdyby istniał tunel prowadzący do głowy nieszczęsnego Charliego i gdyby Charlie postanowił w niego wejść? Facet mógłby nie przeżyć tak potężnej dawki kompleksów.

*

W internecie zamieszczone jest nagranie wykładu o scenariopisarstwie, który Kaufman wygłosił na zaproszenie BAFTA. Przemówienie jest autorefleksyjne i bardziej eseistyczne niż instruktażowe. Jeśli twórca „Adaptacji” doradza coś konkretnego, to przede wszystkim to, aby być wiernym własnemu „ja” i szczerym, wbrew systemowym naciskom i prywatnym obawom. Przywołuje słowa E.E. Cummingsa o tym, że pozostawanie sobą w świecie, który wciąż usiłuje nas zmienić, jest najcięższą walką, jaką możemy toczyć. Mówiąc do publiczności, wyraźnie zmaga się z okropnym zdenerwowaniem, do czego zresztą raz po raz się przyznaje; efekt jest poruszający. Z wykładem koresponduje wypowiedź Jonze’a na temat Kaufmana, którą cytuje Jon Mooallem w artykule opublikowanym przez „The New York Times Magazine”. Reżyser kreśli ryzykowną paralelę między nim a maniakalnym raperem Kanye Westem: „To nie tak, że Kanye nie przejmuje się tym, co inni o nim myślą. Cierpi, kiedy jest nierozumiany, tak jak każdy. Ale nie potrafi nie być sobą. Nie ma w tej kwestii wyboru. I wydaje mi się, że z Charliem jest tak samo”. Zapewne dla niektórych ludzi walka ze światem stanowi jedyną dostępną opcję.

„Adaptacja”, reż. S. Jonze, „Anamalisa”, reż. Ch. Kaufman, „Zakochany bez pamięci”, reż. M. Gondry

Jakkolwiek nieśmiało zachowuje się w sytuacjach publicznych, Kaufman jest artystą o silnej i jaskrawej osobowości, oskarżanym przez wielu o pretensjonalność. Pięć pełnych metraży zrealizowanych w oparciu o jego scenariusze przez trzech różnych reżyserów tworzy zaskakująco spójny zestaw: dwa wspomniane filmy Jonze’a, „Wojna plemników” i „Zakochany bez pamięci” Michela Gondry’ego, „Niebezpieczny umysł” George’a Clooneya; nie odstaje nawet ten ostatni, mimo że Clooney podobno sprzeniewierzył się tekstowi wyjściowemu. „Kaufman” to odrębna konwencja, wciąż poszerzana, ale posiadająca stałe centrum. Jej podstawowymi składnikami pozostają komedia, dramat i szaleństwo. Kolejne dzieła są doprawionymi gorzkim humorem opowieściami o egzystencjalnych bolączkach i agoniach, które skonstruowano wokół rozmaitych odjechanych konceptów. Z życia w abstrakcję i z powrotem w życie. Kręta i nie najłatwiejsza ścieżka.

Metodę Kaufmana świetnie ilustruje „Zakochany bez pamięci”. W największym skrócie jest to historia rozstania. Joel i Clementine byli fajną parą, ale ich związek miał termin ważności, po którym zaczęły się pretensje i niechęć granicząca z pogardą. W skądinąd zwyczajnym świecie filmu funkcjonuje firma zajmująca się usuwaniem wspomnień, co stanowi zbawienną usługę dla świeżo upieczonych singli. Za sprawą wątku amnezji na życzenie akcja ulega efektownemu zapętleniu, układa się w paradoksalnie romantyczną przypowieść o ludziach, którzy rozstają się, aby później zakochać się w sobie na nowo. Ponadto ów element rodem z prozy Philipa K. Dicka służy za pretekst do wybrania się w podróż do środka umysłu i przyjrzenia się jego działaniu. Wewnętrzna, psychiczna sfera, jednocześnie rozległa i ciasna, to jedna z naczelnych fascynacji Kaufmana.

*

„Dla mnie film ten jest próbą, wciąż bardzo toporną i bardzo prymitywną, zbliżenia się do złożoności myśli, do procesu myślenia” – tak Alain Resnais scharakteryzował swój awangardowy melodramat „Zeszłego roku w Marienbadzie”. Słowa te pasują również do „Może pora z tym skończyć”, najnowszego filmowego dzieła Kaufmana i trzeciej pozycji w jego reżyserskim dorobku. Ekranowa rzeczywistość odznacza się surrealistyczną płynnością: czas zmienia bieg, przestrzeń rozciąga się i kurczy, niekonsekwencja goni niekonsekwencję. Dość szybko jasne staje się to, że oglądamy wytwór czyjegoś umysłu, pytanie tylko: czyjego? Główną bohaterką jest obdarzana różnymi imionami studentka wielu kierunków, która razem ze swoim chłopakiem Jakiem wyrusza w podróż samochodem na farmę, gdzie mieszkają jego rodzice. Z offu rozbrzmiewa monolog dziewczyny, ale czy te rozpaczliwe myśli faktycznie należą do niej? Jej postać wydaje się tu najbardziej niespójną i prowizoryczną częścią składową. Równolegle obserwujemy wyrywki z codzienności starszego, osamotnionego mężczyzny, który wykonuje pozbawioną grama splendoru pracę szkolnego woźnego. W czyjej więc głowie jesteśmy?

„Może pora z tym skończyć”

Klarowną odpowiedź znajdziemy w powieści Iaina Reida, na podstawie której powstał film. Książka ta jest kameralnym thrillerem psychologicznym o fabule zawieszonej na finałowej przewrotce. Kaufman dostrzegł w niej bliskie sobie tematy i z naturalną swobodą odtworzył ją na swoje podobieństwo. Jego ekranizację trudno uznać za wierną, choć przez większość czasu podąża ustalonym kursem: podróż na farmę, wizyta, podróż powrotna. Po drodze pojawiają się nowe pomysły, tonacje, rozwiązania. Do suspensu i grozy dołącza groteska, ten najpaskudniejszy wariant komizmu. Dialogi zostają wzbogacone o dodatkową porcję intelektualnego ładunku, między innymi w obszerne literackie kryptocytaty, w wyniku czego całość nabiera godardowskiego rysu. Przede wszystkim jednak zamiast ostatecznego olśnienia otrzymujemy szereg wskazówek, które mogą być w tym samym stopniu pomocne co konsternujące. Jednym z kluczowych momentów okazuje się oniryczny numer taneczny, wykonany przez wyidealizowane wersje bohaterów na szkolnym korytarzu i w sali gimnastycznej. Ciekawe, że „Może pora z tym skończyć” ukazuje się tuż po „Tenecie” Christophera Nolana – obie produkcje są najbardziej abstrakcyjnymi filmami swoich twórców, uznawanych niekiedy za duchowych kuzynów, którzy pracują po przeciwnych stronach linii oddzielającej kino popularne od niepopularnego.

„Może pora z tym skończyć”, reż. Charlie Kaufman„Może pora z tym skończyć”, reż. Charlie Kaufman. USA 2020, premiera Netflix – 4 września 2020„Może pora z tym skończyć” jest również najbardziej ponurym filmem Kaufmana, nawet bardziej niż „Synekdocha, Nowy Jork” i „Anomalisa”, jego wcześniejsze reżyserskie dokonania, będące wiwisekcją melancholii. Tutaj melancholię zastępuje kliniczna depresja. Z ekranu padają kwestie o złudności nadziei, nieuchronności śmierci i czasie jako zimnym, odbierającym ciepło wietrze. Kolejne postacie ulegają niesamowitemu postarzeniu, jakby dotknięte palcem wrednej wiedźmy. Pojawiają się też makabryczne akcenty: obraz zamarzniętych trucheł jagniąt i wspomnienie o zżeranych żywcem przez robaki świniach, które trzeba było uwolnić od cierpienia. Dobite świnie urastają do rangi głównej metafory w filmie. Te wszystkie rojenia, w znacznej mierze osadzone na tle czerni nocy i bieli śniegu, dwóch kolorów nicości, krążą wokół pokusy kapitulacji w obliczu pewnej klęski. „Może pora z tym skończyć”, tytułowe słowa, które uporczywie nawiedzają bohaterkę, tak naprawdę dotyczą czegoś radykalniejszego niż zerwanie z chłopakiem.

„Lubię wycieczki. Dobrze jest przypomnieć sobie, że świat jest większy niż wnętrze twojej głowy” – mówi Jake na początku filmu. To, co oglądamy w trakcie seansu, jest fantazją o byciu kimś innym i patrzeniu na siebie z perspektywy tej osoby. Jest także fantazją o innym życiu, która jednak błyskawicznie przeradza się w masochistyczną medytację nad zaprzepaszczonymi szansami. Ta podróż odbywa się na niby i prowadzi do punktu wyjścia, w głąb własnej głowy. Można doszukać się w tym dyskretnego autokomentarza. Prawdopodobnie właśnie tak za każdym razem wygląda proces twórczy Charliego Kaufmana, niepotrafiącego nie być sobą.