James Halliday z „Player One” Stevena Spielberga był królem wszystkich nerdów. Ten fanatyk popkultury i wybitny programista stworzył OASIS, przepastną wirtualną rzeczywistość, będącą azylem dla tych, którzy nie czują się wygodnie w prawdziwym świecie. Kiedy umarł, zostawił użytkownikom w spadku misję: odnalezienie wielkanocnego jaja. Stawka: niebotyczna suma pieniędzy i kontrola nad OASIS. Pośród śmiałków, którzy podjęli się arcytrudnego zadania, znajduje się młody Wade Watts, ubogi sierota o szczerozłotym talencie do gamingu. Ktoś, kto wedle baśniowych standardów, jest idealnym kandydatem do objęcia cyfrowego tronu.
Aby odszukać wielkanocne jajo, trzeba kierować się wskazówkami porozrzucanymi po zdigitalizowanych wspomnieniach Hallidaya, które są upublicznione w specjalnej bibliotece. Ważna dla rozgrywki może okazać się znajomość jego ulubionego horroru lub sentencjonalnego zdania rzuconego w trakcie rozmowy ze współpracownikiem. To, że Halliday – człowiek za życia wręcz patologicznie nieśmiały – uczynił do zwycięstwa niezbędnym dogłębne zapoznanie się ze swoimi zainteresowaniami i biografią, stanowi pośmiertną próbę nawiązania kontaktu z ludźmi. Chociaż film każe nam widzieć w tym zamaszystym i niezgrabnym akcie coś poczciwego, to wydaje się on podszyty narcyzmem. Twórca OASIS jawi się jako łagodniejsza wersja programisty z jednego z odcinków „Czarnego lustra”, który podstępem zamyka ludzi w wirtualnym świecie, gdzie odgrywa rolę rozwydrzonego i sadystycznego bożka.
Halliday pojawia się na ekranie jedynie sporadycznie – najczęściej jako zakonserwowany wewnątrz OASIS powidok żywej osoby – ale jego obecność jest odczuwalna przez cały seans. Odbywana przez Wade'a i innych bohaterów podróż przez sztuczne raje i piekła przypomina śledztwo, jakie prowadzi dziennikarz z „Obywatela Kane'a” Orsona Wellesa, mający za zadanie dowiedzieć się, co kryje się za tajemniczym słowem „Różyczka”, które na łożu śmierci wypowiedział tytułowy bogacz. Halliday jest w „Player One” kluczową postacią, a przy tym alter ego Spielberga, cieszącego się mianem klasyka eskapistycznego kina rozrywkowego. Opowiadając o marzycielu, dzięki którego pracy rzesze ludzi znalazły przyjemność i wytchnienie, amerykański reżyser stawia pomnik samemu sobie.
Jedno trzeba przyznać Spielbergowi/Hallidayowi: naprawdę ma do zaoferowania sporo wysokojakościowej frajdy. Uniwersum OASIS zachwyca nie tylko pieczołowitością wykonania, ale i różnorodnością, która często osiąga surrealistyczne natężenie. To popkulturowy tygiel, gdzie swobodnie mieszają się ze sobą konwencje i cytaty. Uczestnikom rajdu przeszkadza rozwścieczony King Kong, który zeskakuje z Empire State Building, aby niszczyć odpicowane bryki i motocykle. W futurystycznym nocnym klubie tradycyjne miejsce do tańczenia zastępuje coś w rodzaju gigantycznego tunelu aerodynamicznego, wypełnionego fruwającymi parami, mogącymi – jeśli przyjdzie im taka ochota – wyczarować sobie oldschoolowy podświetlany parkiet z „Gorączki sobotniej nocy” Johna Badhama. Ponadto na największych twardzieli czeka replika nawiedzonego hotelu z „Lśnienia”, uzupełniona cyrkowymi atrakcjami, które są bliższe wyobraźni Tima Burtona niż Stanleya Kubricka.
„Player One”, reż. Steven Spielberg. USA 2018, w kinach od 6 kwietnia 2018 Spielberg – twórca niebędący bynajmniej przeciwnikiem zaawansowanej technologii, ale lubiący przybierać wobec niej postawę zaniepokojonego humanisty i obywatela – pokazuje OASIS jako piękny i sam w sobie niewinny twór, który jednak może zostać wykorzystany w niewłaściwy sposób. Nietrudno się domyślić, że dzieło Hallidaya zmieni się w coś na wskroś złowrogiego, jeśli przejmie nad nim władzę korporacja IOI, próbująca zdobyć wielkanocne jajo i sięgająca w tym celu po najbardziej bezlitosne chwyty, w tym zmuszanie do rozgrywki swoich dłużników, zamykanych w miniaturowych boksach niczym chomiki w kołowrotkach. OASIS jest tworem podatnym na nadużycia także ze strony zwykłych obywateli, którzy szybko uzależniają się od komputerowej iluzji, szczególnie że zewnętrzny świat jest stanie ostrego kryzysu. Kiedy patrzy się na Amerykę przyszłości, pełną obrazów nędzy i rozpadu, do głowy przychodzi słynne zdanie z „Matriksa” Wachowskich: „Witaj na pustyni rzeczywistości”.
Spielberg pozwala widzom i bohaterom taplać się w wirtualnej oazie, aby wreszcie przypomnieć im, że czasem warto wylogować się do życia, nawet jeśli może się ono wydawać nieciekawe lub odstręczające. W finale ma dla notorycznych eskapistów następujące rady: znajdźcie sobie dziewczynę lub chłopaka i przez dwa dni w tygodniu funkcjonujcie wyłącznie w realu. Ten dydaktyzm jest tak nachalny i prymitywny, że aż obraźliwy.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).