Wczoraj wymieniałam materac – w naszym ogromnym łóżku, które zajmuje pół pokoju i pełni funkcję międzygatunkowego barłogu. Umęczyłam się przy tym potwornie, lędźwiowy odcinek mojego kręgosłupa trzeszczał mściwie: jeszcze się policzymy, ale przecież to i tak nic w porównaniu z tym, jak trudny był to dzień dla Nocki i Michasia, dwójki naszych kotów.
Koniec świata w kociej skali: centralne legowisko rozebrane nagle do gołego stelaża, pełne znajomych zapachów przedmioty dużych rozmiarów poruszają się, zmieniają lokalizację i w końcu znikają z mieszkania, na ich miejsce, wywleczone z wielkich kartonowych pudeł, pojawiają się rzeczy nowe i nieznane, a trwa to wszystko bardzo długo i wiąże się z dużą ilością niezrozumiałego hałasu.
Za to wieczorem, po zakończonej restytucji kociego kosmosu (łóżko zasłane na nowo), poczułam radość i dumę: nasze koty naprawdę znakomicie uporały się ze zmianą. Spokojnie powróciły do wspólnego legowiska, obwąchiwały cierpliwie to i owo (Michaś jak zawsze bardziej stacjonarnie, Nocka bardziej wędrująco), dokładając swoje zapachy w ramach standardowej procedury ubogacania terytorium. Dzięki ich robocie pierwsza noc w odmienionych warunkach upłynęła nam spokojnie. Nocka obudziła mnie następnego dnia o świcie w doskonałym humorze, rozgadana i żądna wymiany przyjaznych gestów.
Jeżeli żyje się z kotami tak blisko jak ja (a nie jest to przecież dzisiaj niczym wyjątkowym), w nową książkę Erica Barataya, francuskiego historyka specjalizującego się w animal studies („Zwierzęcy punkt widzenia”, „Zwierzęta w okopach”, „Biographies animales”), trudno jest wejść. „Cultures félines” (dosł. kocie kultury, polskie wydanie ukazuje się pod tytułem „Kocie sprawy”) otwiera rozdział „Masakrowane koty z XVIII wieku”, w którym autor bez uprzedzenia wrzuca czytelniczkę w sam środek okrutnego mordu, przedstawionego z perspektywy kociej ofiary. Dołączone do tej sytuacji objaśnienie ludzkiego okrucieństwa wobec kotów jako „społecznej zemsty za pośrednictwem zwierząt” (czyli ostatniego ogniwa przemocy, która rozpoczyna się na szczycie drabiny społecznej) jest warte uwagi i coś z pewnością tłumaczy, nieco zbyt dobrodusznie pomija jednak ewidentną przecież rozkosz czerpaną przez ludzi z zabijania i w żadnym razie nie usprawiedliwia pornograficznego użytku, jaki autor czyni z tortur, zamieszczając ich drastyczne opisy. Więc najpierw – wściekłość na niego, że zrobił to właśnie tak. Jakby działał w cynicznym przekonaniu, że violence sells. Jakby nieuczciwie chciał przykuć mnie do swojej książki traumą kociego cierpienia. Parę chwil później – refleksja nad tą złością, szukanie kompromisu. Może chciał, żeby moja reakcja na tę powszednią kiedyś przemoc wobec kotów pokazała mi, jak wiele zmieniło się w relacjach ludzko-kocich na przestrzeni ostatnich kilkuset lat? Zmieniło się tak wiele – uzmysławia mi Baratay – że typowa sytuacja z Paryża połowy XVII wieku (mord na kocie, szczególne udręczenie) jest dla mnie dzisiaj „fizycznie” nie do zniesienia.
Koty historyczne
Eric Baratay, „Kocie sprawy. Koty tworzą swoją historię”. Przeł. Krzysztof Jarosz, W Podwórku, 280 stron, w księgarniach od grudnia 2022„Kocie sprawy” są właśnie o zmianie, czy raczej o zmienności kocich (i ludzkich) wzorców zachowań – zmienności historycznej, a więc zachodzącej w czasie innym niż skrajnie długi czas ewolucji i skrajnie krótki czas epigenetyczny. O kociej zmienności w średniej perspektywie zatem, obejmującej życie kilku pokoleń.
Widzę tę książkę obok innych francuskich historii kultury, wszystkich tych fenomenalnych historii: macierzyństwa, rodziny, kobiet, męskości, śmierci i tak dalej, które w przeszłości otwierały nam oczy na ułudę tak wielu esencji. Bo podstawowa myśl autora jest taka, że nie istnieje KOT, istnieją wyłącznie KOTY, różniące się między sobą zarówno indywidualnie, jak i w zależności od środowiska i epoki. Oczywiście nikt nie przeczy, że uwarunkowania gatunkowe istnieją i w pewnym zakresie są dla kotów wiążące, nie należy ich jednak przeceniać, ponieważ w ramach tych uwarunkowań (plastycznych bardziej, niż nam się wydaje) koty tworzą – w niekończącej się interakcji ze zmiennym środowiskiem i zmieniającym się człowiekiem jako jego stałym elementem – różniące się między sobą kultury, przenoszone z kocich matek na kocie córki i jeszcze dalej.
Kapitalne są spostrzeżenia Barataya o kulturowych portretach kotów, jakie w różnych epokach wymyślają sobie ludzie, i o tym, jak te wyobrażenia kształtują z kolei kocie zachowania, by w końcu, na zasadzie błędnego koła, potwierdzić same siebie. W tej konkurencji prowadzą oczywiście romantycy. To oni „wypracowali nowe przedstawienie pisarzy i artystów: niezrozumianych, a nawet wyklętych, samotnych i biednych, ale niezależnych i wolnych od wszelkiego salonowego mecenatu”, po czym „odkryli” w kocie dachowcu swoje alter ego. Od tej pory kot miał być: „dziki, gdyż wolny i niezależny; podejrzliwy, nieposłuszny, a nawet niebezzasadnie niewdzięczny”. Romantyczną interpretację kota podparł dodatkowo popularny w epoce średniowieczny mit gotycki z nieodzownym czarnoksięstwem, tajemniczością i fatalizmem. (Chyba gdzieś tutaj, w rejonach odrodzonego w romantyzmie średniowiecza, sytuują się dwuznaczne koty malowane przez Aleksandrę Waliszewską).
Chciałbym sprzeciwić się rozpowszechnionemu poglądowi o niewzruszonej Naturze Kota Domowego, a także jego stereotypowemu portretowi, wedle którego jest on niezależny, nieprzewidywalny i tajemniczy, za co ongiś go nienawidzono, a obecnie za to samo się kocha – pisze Baratay. – Zbyt wielu ludzi zapomina, że ten obraz autorstwa naturalistów, pisarzy, artystów i filozofów, zwłaszcza żyjących w XVIII i XIX wieku, zainspirowały szczególne relacje ludzko-kocie, stwarzające właściwą dla nich kocią kondycję i środowisko, a wszystko to razem wzięte wytworzyło szczególne koty będące ucieleśnieniem tylko pewnej wersji kota, a nie Kota jako takiego.
I jeszcze raz to samo, tylko mocniej: „Nie powinniście wierzyć w istnienie Wiecznego Kota, lecz raczej dostrzec koty historyczne”.
Kultura nienawiści
Demonizacja czy wręcz satanizacja kotów oraz bezpośrednio z tym związana „kultura nienawiści” jest w Europie Zachodniej toksycznym produktem chrześcijaństwa. Sięga XII i XIII wieku, okresu zwalczania „herezji” waldensów i zwłaszcza katarów. Nazwa tych ostatnich miała pochodzić od łacińskiego słowa catus. Eksterminowano ich pod zarzutem „czczenia Szatana pod postacią kota” i praktykowania z kotami seksualnych perwersji, co później przeniesione zostało płynnie na „czarownice”, o których opowiadano z kolei, że na co dzień otaczają się kotami, jeżdżą na ich grzbietach na sabat (względnie same przybierają kocią postać) i wspólnie z kotami oddają cześć Szatanowi, o ile ten ostatni nie zamienia się w kota. Pokolenia Francuzów rosły w przekonaniu, że „w wigilię Świętego Jana w miastach nie było ani jednego kota, albowiem tego dnia wszystkie udawały się na powszechny sabat”. W mieście Metz w Lotaryngii, znanym z praktykowanego intensywnie przez cztery stulecia palenia „czarownic”, 23 czerwca publicznie palono koty. W sztuce chrześcijańskiej przez długie wieki kot uosabiał przeciwstawiającą się Bogu ciemną siłę. W przysłowiach i legendach ten „wysłannik demonów” a.k.a. „diabelski pomiot” sprowadzał choroby, nieszczęścia i śmierć. Nienawistna ideologia znalazła swoje zwieńczenie w połowie XVIII wieku w totalnym dziele przyrodnika Georges’a de Buffona „Historia naturalna”, gdzie stwierdza się „naukowo”, że koty charakteryzują fałsz, obłuda, perwersyjność, „nieszczere oczy” i „ukośny chód” (oho!).
Aleksandra Zawadzka-Glinka, „Zamieszka(ł) ze mną kot”. EMG, 292 strony, w księgarniach od września 2022Stereotyp kota jako istoty z natury złośliwej pokutuje do dzisiaj jako relikt kultury nienawiści i stanowi niewyczerpaną pożywkę dla sucharów i memów. Otwieram Facebooka i co widzę: rysunek kota czytającego podręcznik „Jak przewrócić choinkę” plus komentarz rozbawionej autorki posta: „Jakby nie miał tego w genach!”. Przeświadczenie o wrodzonej kociej podłości jest tak powszechne, że kocia behawiorystka Aleksandra Zawadzka-Glinka w wydanej właśnie książce „Zamieszka(ł) ze mną kot” powtarza swoje dementi kilka razy:
Jakikolwiek problem stwarzałby twój kot, pamiętaj:
♦ On nie robi ci na złość (nigdy żaden kot nie robi na złość).
♦ Zachowanie kota jest objawem – w ten sposób próbuje powiedzieć ci, że coś jest nie tak. Coś zmieniło się w stanie jego zdrowia lub w otoczeniu na tyle, że wystąpiło zachowanie problemowe.
♦ Kot się nie mści – on woła o pomoc.
O kotach personalistycznie
Proces, który doprowadził relacje ludzko-kocie do stanu dzisiejszego, rozpoczął się pod koniec średniowiecza – z tego okresu pochodzi „kilka świadectw ujawniających wrażliwość na piękno kotów żyjących w bliskości z człowiekiem”. Postawy takie są jednak wtedy jeszcze rzadkie i ekskluzywne: zdarzają się przede wszystkim arystokratkom i mnichom z zakonów kontemplacyjnych. Upowszechniać się zaczną dopiero w epoce renesansu, co prawda nadal wśród elity oraz w związku z importem kotów syryjskich i perskich o jasnej sierści, postrzeganych jako przeciwieństwo „pospolitego czarnego dachowca”. Nierzadko ci sami ludzie hołubią swoich orientalnych ulubieńców i nienawidzą kotów z ulicy. Koty nie mają jeszcze imion, a sympatia do nich jest zjawiskiem zdecydowanie mniejszościowym, jednak znacząco słabnie przyzwolenie na przemoc.
Pierwsze epitafium kota powstaje we Francji w 1558 roku, pierwsza książka o kotach – „Les Chats” François-Augustina de Paradis de Moncrifa – ukazuje się w roku 1727. Jej autor – pisarz i poeta – podkreśla rolę kotów w historii ludzkości (Egipt) oraz ich obecność „u boku ludzi wielkiej inteligencji i władzy od Montaigne’a do Richelieu”.
Wiek XVIII jest stuleciem wielkiego przełomu w kociej historii: od tej pory pozytywne przewartościowanie w stosunku do kotów będzie już tylko narastać, aż wreszcie w drugiej połowie XX wieku czuła uważność wobec tych zwierząt stanie się nową normą, co z kolei pociągnie za sobą stopniową modyfikację warunków życia kotów, a w rezultacie również ich zachowań. „Dzisiaj jawna przemoc budzi zgorszenie i jest przykładnie karana – pisze Baratay. – Współcześnie koty stały się najbardziej cenionymi zwierzętami do towarzystwa w krajach Zachodu i w zamerykanizowanej Japonii”.
Ten okres między wiekiem XVIII a początkiem XXI interesuje go szczególnie, a sprawę ułatwia istnienie sporej liczby źródeł pisanych, zwłaszcza literackich. Na ich podstawie Baratay wyodrębnia typowe kocie terytoria: „leśne dla kotów wędrownych żyjących w stanie dzikim, wiejskie dla kotów polnych, gospodarskie dla przebywających na farmach, miejskie dla błąkających się po ulicach i dachach miast i miasteczek, dzielnicowe dla tych, które są mniej lub bardziej związane z domami w centrum lub na przedmieściu”, wreszcie „rezydencjalne dla kotów w większości zamkniętych w mieszkaniach”. Opisuje życia ich mieszkańców – przeważnie kotów miejskich, dzielnicowych i rezydencjalnych. Swoje bohaterki i bohaterów ujmuje zawsze indywidualnie, jako osoby z własnym imieniem i biografią, przez które przejawia się określona kocia kultura.
Przyjąłem założenia antropologicznej szkoły personalizmu – komentuje swoją decyzję metodologiczną. – Uważa ona, że jednostki to kultura, że nie istnieje ona poza nimi. Trzeba się przyglądać, w jaki sposób ją przeżywają, jak wpływa na ich aktywność, w jaki sposób konstruują się zachowania, osobowości, typy kultury. Ta metoda prowadzi do rozpatrywania kultury nie jako całości, jako systemu, stanu niezmiennego, lecz jako dynamicznego procesu. (...) Rozumiem zatem kocią kulturę jako bezustanny proces selekcji i konstrukcji.
Bez skrępowania sięga autor „Kocich kultur” po niezbędne narzędzia do „ludzkich” nauk społecznych i humanistycznych. „Teraz, gdy coraz szerzej dopuszcza się istnienie różnic i złożoność kotów, okazuje się, że można stosować w odniesieniu do nich metody stworzone na potrzeby badania istot par excellence złożonych, jakimi są ludzie – wyjaśnia tę swobodę. – Należałoby zbudować socjologię, geografię i etnologię behawioralną kotów”.
Dziedzinę, którą sam uprawia, nazywa „et(n)ologią historyczną zwierząt”. Kładzie w niej nacisk na transmisję wzorów kultury poprzez środowisko: mechanizm uznawany powszechnie w odniesieniu do człowieka, jednak wciąż kwestionowany w odniesieniu do innych zwierząt. W przypadku kotów częścią środowiska – z czasem coraz ważniejszą – są również ludzie, którzy ustanawiają dla siebie i kotów określone historycznie ramy i relacje. „Koty mogą się w tych ramach konstruować w analogiczny sposób”.
Pojęcie kultury Baratay rozumie jako „stopniowo konstruowany ogół wiedzy nabytej, stopniowo wyuczanej, ale również współdzielonej i przekazywanej. W wypadku kotów nie chodzi o dziedzictwo muzyczne, naukowe, techniczne, lecz o umiejętność i sposoby postępowania, rodzaje zachowań, które powoli się nabywa, konstruuje. To rozciągnięcie kultury na ciało, na psychikę, gesty, jako elementy dające się przekształcić w kulturę, nie jest bynajmniej czymś nadzwyczajnym w naukach humanistycznych: od technik ciała u Marcela Maussa po reżyserowanie siebie u Ervinga Goffmana i po kulturową historię emocji, ciał i gestów u Alaina Corbina. Nie ma żadnego powodu, żeby odmawiać jej zwierzętom”.
Język zwierząt
Leitmotivem „Kocich spraw” jest refleksja nad językiem. Jak pisać o zwierzętach, żeby maksymalnie uwzględnić ich punkt widzenia, ich emocje (których oczywiście nie znamy, ale które możemy sobie wyobrażać na podstawie wciąż przyrastającej wiedzy i starannie pielęgnowanej empatii)? Tym bardziej że „każdy dyskurs naukowy (...) jest również literaturą, rodzajem inscenizacji”.
Co zatem inscenizuje Baratay za pomocą swojego dyskursu? Zdecydowanie są to antypody tradycyjnej ludowo-chrześcijańskiej akcji afirmacyjnej, polegającej na tym, że raz w roku, w Wigilię zwierzęta gospodarskie doznają jakoby zaszczytu przemawiania ludzkim głosem. Baratay ma cel dokładnie przeciwstawny: chce wniknąć w kocią percepcję i ekspresję.
Ze swoim pomysłem na koci język zapoznaje nas już w pierwszym akapicie (tym o mordowaniu kota w XVII-wiecznym Paryżu) i posługuje się nim później za każdym razem, kiedy chce przybliżyć perspektywę kotów. Jest to język korzystający z języka ludzkiego (nie może być inaczej), jednak odmienny od niego pod względem leksykalnym, graficznym, składniowym. Żeby uzasadnić swój sposób postępowania, Baratay cofa się do czasów sprzed Kartezjusza i ucieka z Europy.
„Pewnie zastanawiacie się, jaki jest powód tych dziwacznych określeń: «pcha», «wyrzuca», «porusza łapami», zamiast «wstaje», «skacze», «biegnie»” – stwierdza retorycznie i zaraz wyjaśnia, że jeśli idzie o leksykę, z rozmysłem odtwarza język konkretu „zaniedbany na Zachodzie od epoki humanizmu, rewolucji naukowej, racjonalizmu”, czyli triumfu abstrakcji i oderwania umysłu od ciała. Inspiracji szuka „w dawnych językach i sposobach zapisu, takich jak język akadyjski, w którym w drugim tysiącleciu p.n.e. spisano epos o Gilgameszu”, czy w napisanej w XI wieku „Pieśni o Rolandzie”. „Zapewniam – dodaje obronnie – że nie zakłada to wyrzeczenia się intelektu czy rudymentarnej zdolności do rozumowania, pozwala jednak podkreślić ścisłe nakładanie się na siebie czucia, myślenia i postępowania, zmysłów, poznania i gestów, jak dawniej robili to również ludzie Zachodu”. I podsumowuje: „Przywrócenie językowi jego cielesnych podstaw pozwala uwypuklić cielesną ekspresję zwierząt”.
Jeśli idzie o eksperymenty graficzne, Baratay zauważa, że „abstrakcyjne języki Zachodu zastrzegły te praktyki dla gier literackich stosowanych przez pisarzy takich jak Apollinaire czy Dos Passos”. Tymczasem „inne języki kultywują powszechne stosowanie tego rodzaju zapisu”. Zwłaszcza język chiński, w którym „każde słowo wyraża konkretny aspekt przybierający swoisty kształt dzięki kaligrafii. (...) Inspirując się tym przykładem, (...) moglibyśmy spróbować wpisać w słowa ruchy, czyli znaczące gesty, a więc cały byt”.
(Następnym etapem tej ewolucji powinny stać się pisane przez ludzi kocie senniki – skoro już dziś wiadomo ponad wszelką wątpliwość, że koty śnią).
Kociary…
Historia w całej rozciągłości potwierdza szczególne relacje kobiet z kotami. Przytłaczająca większość kocich opiekunek, o których mówią zachowane źródła, to kobiety (w dalszej kolejności: dzieci i starcy). Również dzisiaj rola kobiet w relacjach ze zwierzętami jest nie do przecenienia:
Są one uważne, dobrze odczytują sygnały, zwracają uwagę na osobowości, podejmują inicjatywę, w większym stopniu zmieniają relacje z kotami niż mężczyźni. (...) wraz z niedawnym rozpowszechnieniem się zintegrowanego z rodziną kota przyjaciela ta relacja pomiędzy kobietą a zwierzęciem przybiera niespotykane wcześniej rozmiary, jako że panie nie wahają się (w każdym razie mniej niż ich poprzedniczki) uważać kota za dziecko.
To prawda, nie waham się: Nocka jest moją córką innego gatunku. Ciekawa jest, nawiasem mówiąc, poczyniona przez autora obserwacja, że w żadnej epoce „dla zwierzęcia nie robi się więcej niż dla dziecka, a przy tym obydwie te postawy są z sobą związane”. Oznacza to, że, na przykład, zacząć bawić się z kotami mogliśmy dopiero w czasach, kiedy pojawił się zwyczaj zabaw z dziećmi, i tak dalej. Ludzkie upodobanie do „dziecinnych” zachowań u psów i kotów stale rośnie.
…i kociarz
Baratay oddaje też sprawiedliwość męskim wyjątkom, takim jak Paul Léautaud (1872–1956): zatrudniony w wydawnictwie Mercure de France paryżanin, autor wielotomowego dziennika, w którym zawarł notatki o życiu bezdomnych psów i kotów. Mężczyzna ten poświęcił się zwierzętom jak typowa kociara, w czym ewidentnie pomogła mu imponująca mizantropia. „Całe strony poświęca na opis swoich pieszych wędrówek, przemierza ulicę za ulicą w poszukiwaniu bezdomnych zwierząt, aby nieść im pomoc. Robi to godzinami, całymi dniami, to zajęcie staje się jego prawdziwą obsesją”. Notuje również bulwersujące przejawy długiego trwania okrutnych praktyk: wrzucanie żywych kotów do kotłów centralnego ogrzewania przez studentów Akademii Sztuk Pięknych; duszenie kotów przez specjalnie szkolone do tego psy w Halach; obdzieranie ze skóry na futro i zakazany handel kocim mięsem.
Nie trzeba „mieć kota”, żeby mieć kota
Posiadanie kota przestaje być powodem drwin na dobrą sprawę dopiero w międzywojniu, wtedy też zaczyna się uważać kocie opiekunki i opiekunów za ludzi w pełni normalnych. Wypada wręcz mieć własnego kota i mnóstwo tzw. ludzi kultury się z tym obnosi: „od Colette przez Foujitę po Cocteau”. Umacnia się idea duchowego powinowactwa artystów z kotami, spleciona z „mitem zbuntowanego intelektualisty”, jednak równocześnie kociarstwo przestaje być elitarne: rozpowszechnia je demokratyzująca się szkoła, media, wreszcie kultura masowa.
W pierwszej połowie XX wieku kot staje się lewakiem, wywrotowcem i anarchistą – jako projekcja społeczno-politycznej tożsamości swoich opiekunów. We Francji życie z kotem wybierają najczęściej „przedstawiciele zawodów intelektualnych i artystycznych, pracownicy społeczni i urzędnicy, często najlepiej wykształceni, a więc najbardziej uwrażliwieni na cywilizacyjne dyskursy”. Właściciele kotów „opisują się często jako ludzie wolni, kontestatorzy, liberałowie, lewicowcy; ponadto chętnie określają właścicieli psów jako (...) strażników porządku, politycznie usytuowanych za bardzo na prawo”.
Końcówka stulecia i wiek XXI to czas dynamicznego rozwoju kocich kultur silnie naznaczonych przez człowieka. „Życie kotów do towarzystwa jest coraz mniej autonomiczne i coraz bardziej usztucznione”, dokładnie tak jak życie ich opiekunów. „Podobnie jak pies, ale z opóźnieniem, które zniwelowano dopiero niedawno, kot podlega ewolucji będącej kalką ludzkiej: industrializacja pożywienia przy jednoczesnym zniknięciu myszy z mieszkań, rozwój ogrzewania i zwyczajów higienicznych, łatwość podróżowania, zapobieganie ciąży przez sterylizację, rosnąca medykalizacja, zachowania funeralne”. Koty „współustanawiają się towarzyszami swoich opiekunów”. Czynią to na trzy sposoby: jako koci przyjaciele, koty dzieci i „kotopsy”.
Trzecia fala opiekunek i koty celebryci
Radykalne przełamanie elitarności ludzkiej miłości do kotów polega też na tym, że w naszych czasach „zawodowi pisarze nie zajmują się już biografią zwierząt”, w każdym razie nie tak chętnie jak kiedyś – ponieważ robią to wszyscy naokoło. Mniej więcej od lat 70. XX wieku swoje świadectwa publikują „zwyczajni opiekunowie kotów”: należący do wykształconej klasy średniej posiadacze wszelkich kapitałów, powielający literackie wzorce. A rozwój internetu i sieci społecznościowych doprowadził do pojawienia się „trzeciej fali opiekunów”, którzy – według Barataya – „nie odwołują się już do spuścizny XIX wieku i nie tworzą interesujących świadectw pisanych”, choć koci kontent postują bez przerwy. Ludzie ci podlegają kształtującej sile „rynku” (pożądając pieniędzy albo lajków), dlatego ich opowieści o kotach niekoniecznie są miarodajnym źródłem. Tak, to oni zalewają nam feedy zdjęciami słodkich kotków.
Zjawiskiem całkiem zwyczajnym stali się futrzani celebryci – jak kot Dewey z biblioteki w Spencer w Anglii, który cieszył się popularnością tak wielką, że informację o jego śmierci podały media ogólnokrajowe. Główna opiekunka Deweya doznała po jego stracie „straszliwego szoku” i pogrążyła się w żałobie, którą starała się przepracować, pisząc o nim książkę. Narracje kociożałobne w ogóle są dzisiaj popularnym gatunkiem, ostatnio wpadł mi w ręce wyjątkowo piękny esej Marty Nowickiej „Tęsknota w kształcie kota”. Coś mi mówi, że Baratay chętnie by go przeczytał.
W celebryckim kontekście przypomina się również kotka Psotka, która w jednym z wierszy Jarosława Rymkiewicza czyta od końca „Bycie i czas” Heideggera, dziwnie podobna w tym do Aleksandra Dugina, który poznawał to formacyjne dla niego dzieło na przemyconych przez granicę przeźroczach w lustrzanym odbiciu. Koty Rymkiewicza z jednej strony trzymane są twardą ręką na progu oddzielającym zwierzęcość od ludzkości (nigdy nie noszą ludzkich imion), z drugiej – podlegają intensywnej antropomorfizacji i zamieszkują antropocentryczny świat. Trącą anachronizmem, ale umieją sprzedać wiersze.
Brylujący na Instagramie kot Stepan z Charkowa też był dobry w sprzedaży. Opiekunka zgotowała mu los influencera i czerpała z niego zyski, dopóki wojna Rosji przeciwko Ukrainie nie wywróciła ich życia do góry nogami. Stepan stał się wojennym uchodźcą, odbył trudną podróż z Charkowa, przez Polskę, do południowej Francji, po pewnym czasie przyjechał do Lwowa, a ostatnio powrócił do rodzinnego Charkowa i znów tam mieszka. Wykorzystując instagramowe zasięgi, zbiera teraz pieniądze na pomoc dla poszkodowanych przez wojnę ukraińskich zwierząt.
Kotopsy
Od ostatniej ćwierci XX wieku, uważa Baratay, najbardziej pożądane są zwierzęta miłe, łatwo nawiązujące kontakt z człowiekiem, reaktywne, inteligentne i obdarzone zamiłowaniem do zabawy. Rośnie też potrzeba zrozumienia kota:
Pragnienie ongiś zarezerwowane dla nielicznych stało się teraz czymś obowiązkowym, wraz z akceptowanym zaleceniem, że należy być uważnym, miłym, czułym, dostosowywać się, rozmawiać, a więc funkcjonować bardziej poprzez interakcje, wręcz je inicjować, zwłaszcza za pośrednictwem zabawy. Sama zabawa zaś, z zachowania dawniej marginalnego, stała się mile widziana, a nawet uchodzi za niezbędny element dobrego wychowania zwierzęcia.
Na to najnowsze zapotrzebowanie najlepiej odpowiadają „kotopsy” – wcielenie „najbardziej dotychczas rozwiniętego poziomu antropizacji” kotów. Dochodzi tu do zastąpienia psów kotami uważanymi za mniej wymagające, z jednoczesnym przeniesieniem na nie uczuć i oczekiwań charakterystycznych dla relacji ludzi i psów. „Kotopies jako zjawisko zadomawia się właśnie w Europie Zachodniej obok innych kotów o już zantropizowanych kulturach” – pisze Baratay. Na razie kotopies jeszcze nie dominuje – zbyt wiele jest kotów bezdomnych – ale kto wie, czy w przyszłości ta właśnie kocia kultura nie wyprze innych.
„Już miałem ochotę napisać, że ta książka jest swego rodzaju instrukcją obsługi i powinna być dołączana do każdego kota, którego przygarniemy – wyznaje Michał Rusinek w blurbie do książki Aleksandry Zawadzkiej-Glinki „Zamieszka(ł) ze mną kot”. Nie napisał tego, ponieważ zauważył, że „byłoby to wbrew idei przyświecającej Autorce”. Ta idea to: „Ktoś, nie coś”. Z „diabelskiego pomiotu” kot stał się dla nas osobą. „Kocie sprawy” Barataya pokazują, jak doszliśmy wspólnie do tego miejsca.
PS Aleksandra Zawadzka-Glinka podkreśla w swojej książce kilka razy, że koty nie lubią głaskania brzuszków i dlatego nie należy im tego robić. Nasze oba uwielbiają – nie tylko tolerują masaże w tej strefie, ale wręcz się ich domagają. Mogę i muszę głaskać ich brzuszki bez końca. Mało tego, przez siedem lat wspólnego życia Nocka i Michaś nie udrapały mnie ani nie ugryzły, nie tylko w czasie głaskania brzuszków, ale w ogóle nigdy. Baratay ze swoim historyczno-kulturowym podejściem pozwala zrozumieć także to zjawisko.