Co nam się przydarzyło
fot. Ivan Radic, CC BY 2.0

26 minut czytania

/ Obyczaje

Co nam się przydarzyło

Renata Lis

Zalała nas fala nowych lęków i codziennych wyzwań, z płytkich mogił wstały wschodnioeuropejskie upiory. Sprawa pandemii na pozór zniknęła, ale pozostaje przecież niezałatwiona

Jeszcze 7 minut czytania

Nie było, nie ma i nie będzie: tak mógłby brzmieć raport na temat pandemii sporządzony przez sztuczną inteligencję z chińskiego balonu szpiegowskiego, gdyby obiekt taki zawisł dzisiaj nad Polską. Ludzi w maseczkach widuje się sporadycznie, komunikaty o liczbie zakażeń i zgonów pojawiają się nieregularnie i giną w szumie informacyjnym, nikt nie wzywa do powszechnych szczepień. A jednak kiedy zobaczyłam wydaną w Bibliotece „Le Monde diplomatique” antologię „To wróci. Przeszłość i przyszłość pandemii”, wyraźnie poczułam, że mnie to interesuje. Dlaczego?

Elementy tamtego doświadczenia (respiratory od handlarza bronią na przykład) krążą w bieżącej walce politycznej opozycji z władzą jako amunicja, z pewnością nie służą jednak do namysłu nad „przeszłością i przyszłością pandemii”. O niej samej pamiętają głównie ci, którzy z jej powodu stracili kogoś bliskiego albo zmagają się z długofalowymi skutkami choroby. Znam takie osoby, ale do żadnej z tych dwóch kategorii nie należę. Miałam szczęście i przywilej: nikt mi nie umarł na covid i sama też nie chorowałam. Przeszłam przez tamten czas w zasadzie suchą stopą. Przynajmniej obiektywnie. A subiektywnie? To już trochę inna sprawa. Na tym poziomie coś się jednak wydarzyło.

Pandemia wciąż siedzi we mnie – jako niepokój, niejasność, jakiś otorbiony lęk czy mały ból. Powiedzieć o tym „PTSD”, to byłoby za wiele, ale jednak jest to trauma. Kiedy się na niej koncentruję, pojawiają się flashbacki, wracają cząstki wspomnień, obrazy naładowane emocjami: przez uchylone okno w łazience znowu słucham wycia karetek; ludzie w kosmicznych kombinezonach znowu wynoszą z klatki schodowej w sąsiednim domu czyjeś ciało w zamkniętym worku; w nocy znowu krążę wokół bloku jak wypuszczone z lochu zombie na spacerniaku; policyjna „suka” znowu broni wstępu do lasu.

Przypomina mi się też brak gotówki w banku i bankomatach, awantury w kolejce do apteki z osobami nietrzymającymi dystansu i sąsiadka next door zawiadamiająca esemesem, że na klamce powiesiła dla nas uszyte przez siebie maseczki (nie do wiary: dla niej jesteśmy starszymi paniami z „grupy ryzyka”). A potem, w 2021 roku, ostatnia podróż na Lesbos, za wszelką cenę, ogromnym wysiłkiem psychicznym i fizycznym, z testami na covid i nocowaniem na lotnisku w Atenach, wszystko po to, żeby zaprzeczyć zamknięciu, zaprzeczyć implozji, i już żadnych więcej większych wyjazdów od tamtej pory.

„To wróci. Przeszłość i przyszłość pandemii”, antologia tekstów pod redakcją Przemysława Czaplińskiego i Joanny B. Bednarek. Instytut Wydawniczy Książka i Prasa, 468 stron, w księgarniach od listopada 2022„To wróci. Przeszłość i przyszłość pandemii”, antologia tekstów pod redakcją Przemysława Czaplińskiego i Joanny B. Bednarek. Instytut Wydawniczy Książka i Prasa, 468 stron, w księgarniach od listopada 2022Coś się ze mną stało w pandemii, że nie mogę jeździć jak dawniej. Podróż wymagałaby wysiłku, na który mnie nie stać. Lęk? Na pomoc przychodzi mi Maciej Duda, badacz łączący kompetencje literaturoznawcy i psychoterapeuty, ze swoim tekstem „Utraty, depresja i nadzieja”: „Interesuje mnie, co pandemia COVID-19 robi z naszymi emocjami. Jak kształtuje nasze stany psychiczne? Jak zmienia nasze perspektywy, życie? Co nam odbiera? (...) myślę o ciągu utrat, których z premedytacją nie nazywam «przemianami» czy «zmianami»”. A więc to tak: po pandemii nie ma powrotu nie tylko do „normalności”, ale w gruncie rzeczy – do niczego. Przed nami jest tylko nowy początek. Muszę więc nauczyć się wyjeżdżania od nowa, a to oznacza konieczność przyjrzenia się mojej wewnętrznej trudności, mojemu lękowi przed wyrwaniem się z domu gdzieś dalej.

Pandemia wraca do mnie w aurze dziwności, nierealności – jak echo odległego szoku. I jako przewlekły stres, z którym słabo sobie radziłam (jak wyraźnie widzę to dzisiaj) i o którym nie zdążyło się pomyśleć, pogadać z dystansu, ponieważ w lutym 2022 roku w Ukrainie rozpoczęła się nagle wielka wojna, największa w Europie od czasów drugiej światowej – dokładnie taka, jakiej miało już nie być. Zalała nas fala nowych lęków i codziennych wyzwań, z płytkich mogił wstały wschodnioeuropejskie upiory. Sprawa pandemii na pozór zniknęła, jednak pozostaje przecież niezałatwiona: wirus puka spod podłogi, domaga się uwagi.

Nie tylko ja sądzę, że warto wrócić do tamtego naszego przedwojnia i postarać się zrozumieć, co nam się wtedy przydarzyło. O takiej potrzebie świadczą też publikacje w rodzaju wydanych ostatnio przez Krytykę Polityczną „Pamiętników pandemii” – komentowanego przez socjologów wyboru polskich dzienników intymnych z okresu pierwszego lockdownu.

Maszyna do autodiagnozy

W osobistej lekturze pozwoliłam sobie potraktować „To wróci” jako maszynę do autodiagnozy: spróbowałam z jej pomocą osłuchać to coś otorbione we mnie, zidentyfikować swoje pytania, zaryzykować odpowiedzi. Przemyśleć, przegadać traumę choćby w ten sposób.

Przemysław Czapliński i Joanna B. Bednarek, redaktorzy i zarazem współautorzy zbioru, zamykali prace nad nim w styczniu 2022 roku („liczby dnia” w tamtym czasie to około 500 zmarłych i 15 tys. zakażonych). Nie wiedzieli jeszcze, w jaki czas trafi książka, gdy ukaże się na jesieni, jednak nadając jej tytuł, wybrali spojrzenie z dość jeszcze abstrakcyjnej perspektywy postpandemicznego „jutra”. Spojrzenie takie każe postawić pytanie: „Czy pandemia jest jedynym niebezpieczeństwem, jakie nam w przyszłości zagraża?”. Chodzi o to, „abyśmy, podjąwszy ryzyko chwilowej wyprowadzki z teraźniejszości, zaczęli inaczej się bać”. Dzisiaj można by dopowiedzieć: abyśmy zaczęli „inaczej się bać”, nie tylko pandemii, ale i wojny.

Praca redaktorów i autorek nad tamtym lękiem nie stała się dzisiaj bezużyteczna, a jej wyniki nie odnoszą się wyłącznie do przeszłości: zachowują ważność również z dzisiejszej śródwojennej perspektywy. Pomagają nie tylko przepracować starą traumę, ale też zobaczyć wojnę rosyjsko-ukraińską w szerszym kadrze: jako część tego samego procesu cywilizacyjnego, którego skutkiem i symptomem była/jest/będzie pandemia. Jako przejaw tego samego globalnego kryzysu, którego źródłem wydaje się, ujmując rzecz najzwięźlej, neoliberalny, heteropatriarchalny, kolonialny kapitalizm. Ideologia eksploatacji i wzrostu, napędzana energią z paliw kopalnych, nierówności i wyzysku.

„Nasz projekt – piszą redaktorzy we wstępie – zrodził się z niepokojów i pytań wysuniętych w przyszłość. (…) Przeżyliśmy w Polsce trzy lockdowny (od połowy marca do końca maja 2020; od października 2020 do stycznia 2021; od kwietnia do maja 2021), które złożyły się w sumie na ośmiomiesięczne zawieszenie gospodarki. Przez ten czas patrzyliśmy z niedowierzaniem na wyludnione ulice i puste szkoły, na nieczynne sklepy i zamknięte zakłady pracy. I zestawialiśmy to z innymi spostrzeżeniami: stopa życiowa nie uległa obniżeniu [wskutek pandemii – przyp. R.L.], państwo się nie rozpadło, solidarność – do momentu wprowadzenia szczepionki – wyraźnie rosła. Pytaliśmy więc o sens tego, co widzimy: czy na naszych oczach kapitalizm został zawieszony?; państwo wróciło do swoich obowiązków?; społeczeństwo się odbudowało?”. Dzisiaj już wiemy, że odpowiedź na wszystkie te pytania (na dwa pierwsze w całości, na trzecie być może tylko częściowo) brzmi: nie.

Książka podejmuje „cały zestaw zagadnień – dotyczących polityki, prawa, demokracji, gospodarki, kultury, instytucjonalnych i indywidualnych działań naprawczych oraz aktywności wyobraźniowej”. Wyobraźnia ma tu wielkie znaczenie. „Co łączy pisarza i premiera?” – pyta Przemysław Czapliński w tekście „Pożegnanie z demokracją. Literatura, polityka i katastrofa polityczna”. I odpowiada: „Obaj tworzą fabuły”, różni ich jednak to, że „pisarz zmyśla prawdziwiej”. Wśród autorek i autorów znaleźli się: „urbaniści i urbanistki, socjologowie, filozofowie, prawnicy i prawniczki, aktywistki, edukatorki i edukatorzy, twórczynie kultury, antropolodzy, kulturoznawcy i historyczki kultury, ekonomiści i politolodzy, psychoterapeuci”. Nie udało się natomiast zaprosić „ekspertek od statystyki, epidemiologów, lekarzy i organizatorek pracy służby zdrowia”, choć podjęto starania w tym kierunku. Niektóre teksty powstały specjalnie do książki, inne – na potrzeby poprzedzających ją dyskusji, niektóre ukazywały się w prasie.

Wartość najmniej diagnostyczną, choć przecież nie tylko historyczną, mają chyba dzisiaj futurologiczne wizje poprawionego świata – takiego, jaki mógłby wyłonić się z doświadczenia pandemii, gdybyśmy potrafili obrócić je na korzyść („Dekada regeneracji” Jana J. Zygmuntowskiego czy „Niewidzialna ręka COVID-u” Joanny Erbel). Oczywiście zawsze warto marzyć: wyobrażenie utopii jest warunkiem wstępnym każdej zmiany, jednak w ciągu ostatniego roku utopie zrównoważonego rozwoju bardzo się od nas oddaliły: jest nam do nich teraz znacznie dalej niż przed pandemią. Z dzisiejszej perspektywy bardziej adekwatne wydają się pesymistyczne (w istocie: realistyczne) konkluzje tekstów Jana Sowy („Post-między-kapitalizm”) czy Edwina Bendyka („Ślepy zaułek”): kapitalizm i neoliberalne państwo wyszły z pandemii nienaruszone, a wymuszana przez rosyjską wojnę zielona transformacja zderza się z przeciwstawną, szkodliwą dla klimatu dynamiką samej wojennej praktyki i rozkręcających się zbrojeń.

Po pierwsze – żałoba

O żałobie, której nie było, pisze Dariusz Kosiński w tekście „Komu czego braknie” (tytuł jest zamierzoną parafrazą cytatu z drugiej części „Dziadów”). „Chcę zapytać o to, dlaczego naszą zbiorową odpowiedzią na rosnącą codziennie liczbę zmarłych jest cisza. Co ta cisza o nas mówi?” – zastanawia się autor, umieszczając swoje pytanie w kontekście „kulturowego przekonania, że dla Polaków pamięć o zmarłych i związek z nimi ma ogromne znaczenie”. Czym ta cisza jest „w kraju, którego narodowy arcydramat, wręcz matecznik własnej kultury, budowany jest wokół zbiorowości tworzącej siebie poprzez akty pamiętania o zmarłych i nawiązywania z nimi kontaktu niezależnie od tego (...) kim byli za życia”? Jak to możliwe, że „nie odczuwamy potrzeby odprawienia dziadów za naszych zmarłych”, że nie czujemy się ani odpowiedzialni za nich, ani ciekawi tego, co moglibyśmy od nich – w ramach wspólnotowego obrzędu – „usłyszeć”?

Autor próbuje rozwiązać tę zagadkę na różne sposoby. Zastanawia się, czy nie wyjaśnia jej na przykład rozproszenie pandemicznych śmierci w przestrzeni i czasie (tym by się różniły od katastrofy samolotu czy powstania) albo cywilny, zwyczajny charakter ofiar wirusa (w odróżnieniu od oficjeli, celebrytów czy żołnierzy, których pamięć czci się ze względu na ich wyjątkowość). Dochodzi jednak do wniosku, że z punktu widzenia historycznej polskiej tożsamości rozproszenie czy „zwykłość” śmierci to nie są argumenty, które zwalniałyby żywych z odpowiedzialności za zmarłych. W końcu proponuje własną odpowiedź: za porzucenie zmarłych w wyniku pandemii odpowiada rodzaj wspólnoty symbolicznej, jaką konstruuje obecna władza. W obrębie tej konstrukcji poszczególne osoby, „Polki i Polacy” z oficjalnych przemówień, tracą jakiekolwiek znaczenie na rzecz Państwa i Narodu. „Jakby waga Polski karmiła się utratą znaczenia przez ludzi, którzy ją tworzą”. „Ceniąc Polskę, przestajemy cenić siebie i swoich współobywateli. Polska zaś nie troszczy się o Polaków. Troszczy się o siebie”. 

Nie jestem pewna, czy przekonuje mnie to wyjaśnienie. W końcu oficjalna retoryka państwa niekoniecznie musi przekładać się na realne postawy zbiorowe. Wyjaśnienie Kosińskiego tłumaczy więc być może abdykację władz z powinności przewodzenia pandemicznym dziadom, nie tłumaczy jednak porzucenia obrzędu przez samą wspólnotę.

Przekonuje mnie za to idea powrotu do dziadów jako sposobu na przezwyciężenie zarówno pandemii, jak i autorytaryzmu. Prawdziwie pisze Kosiński: „Trzeba ideę unieważniającej naszą pojedynczość wspólnoty nasączać odpowiedzialnością nie za jej symboliczne przedstawienia, ale za te i tych, które i którzy ją stanowią”. Tylko w ramach troski o swoje członkinie i członków zbiorowość żyje, podczas gdy nacjonalizm jest formą społecznie martwą.

Po drugie – należy osiwieć

„Początkowo wyglądało to na chwilową przerwę” – pisze Iwona Kurz w tekście „Diabelskie koło normalności” i to jej zdanie, rzucone mimochodem, metaforyzuje mi się od razu w uniwersalną formułę całej naszej trudnej epoki, doświadczającej nie tylko pandemii, ale też – na tej samej zasadzie „chwilowej przerwy”, która okazuje się ostrym kryzysem – wojny, globalnego ocieplenia, populizmu czy kryzysu gospodarczego. Doświadczenie pandemii jako złudnej przerwy kojarzy się autorce z zapamiętaną sceną z powieści Murakamiego: „bohaterka wsiadła na diabelskie koło, które jednak zatrzymało się na jakiś czas w wyniku awarii. Z unieruchomionej gondoli zobaczyła nagle przez okno w jednym z widocznych z góry mieszkań samą siebie; w jednej chwili posiwiała i odtąd nic już nie było takie samo”. Wirus dał nam wyjątkowy punkt widzenia, jednak widok, jaki się z tego punktu otworzył, wieje grozą.

Z perspektywy zawieszonej na diabelskim kole posiwiałej obserwatorki śledzimy w tekście Kurz narastającą nieadekwatność dyskursu władzy, którego humorystyczno-wisielcze przykłady zostają zaczerpnięte m.in. z fejsbukowego fanpage’a „Wiersze Mateusza Morawieckiego pisane w Excelu”. Wśród nich np. sławetne rządowe „tarcze”, które dwa zdania dalej okazują się również „armatami”, czy ratowanie w pierwszym rzędzie gospodarki określone jako „cel celów”. Trudno orzec, czy premier czuje, że rymuje, ale parafraza cytatu z Widzenia księdza Piotra („A życie jego – trud trudów, / A tytuł jego – lud ludów”) stała się faktem językowym, ten zaś zaowocował kuriozalną reinterpretacją przesłania Mickiewicza, w której tajemniczym bohaterem Czterdzieści i Cztery okazuje się neoliberalizm.

Dzień po dniu władza udowadnia, że nie ma języka „do dyskutowania o codziennych, cywilnych, nieheroicznych zmarłych”. Zamiast tego „broni Polaków”, wymagając w zamian za to ślepego posłuszeństwa, a „nieposłusznych” (w tym pytających o podstawy rządowych decyzji) piętnując jako nieodpowiedzialne, łobuzujące dzieci. Rządzący w taki sposób nie są częścią grupy, którą zarządzają – stoją ponad nią, „wiedzą lepiej” i kontrolują proces komunikacji, np. reglamentując liczbę pytań, jakie mogą zadać dziennikarze na konferencjach prasowych. Paternalistyczny, hierarchiczny styl komunikacji jest też kontrefektywny:

Odbiega to od form komunikacji społecznej, które okazały się w walce z pandemią skuteczne – nie tylko retorycznie, ale i praktycznie. Szeroko wychwalane przywództwo kobiet w tych krajach, które stosunkowo dobrze odpowiedziały na kryzys (Tajwan, Niemcy, Nowa Zelandia, kraje skandynawskie poza Szwecją), łączy kilka cech: słuchanie ekspertów, przejrzyste i wyczerpujące informowanie o sytuacji, odpowiadanie na pytania, kierowanie uwagi na troskę o siebie i innych oraz praktykowanie wspólnoty doświadczenia (od noszenia maseczek po pokazywanie własnego zdalnego stanowiska pracy).

Polski rząd udowodnił w pandemii definitywnie, że nie potrafi nie tylko zarządzać kryzysem i się komunikować, ale też uczyć się od tych, którym wychodzi to lepiej. Odwrotnie niż polskie społeczeństwo. Iwona Kurz przywołuje rozwijane szczególnie przez kobiety „oddolne sieciowe działania, odwołujące się do istniejących wcześniej, lecz niekoniecznie celebrowanych więzi (sąsiedztwo, społeczność lokalna)”, jak choćby grupę o nazwie Polskie Krawcowe w Akcji. Przypomina też orędzie Weroniki Szczawińskiej na Międzynarodowy Dzień Teatru 27 marca 2020, z charakterystyczną deklaracją: „Nie martwię się więc o przyszłość teatru jako sztuki – ale o tworzących go ludzi. (...) Tak, jesteśmy potrzebni, tak, jesteśmy twórczy, naprawdę nie musimy tego udowadniać gorączkową nadprodukcją. Zaopiekujmy się sobą”.

Branża kulturalna jako przestrzeń jednocześnie społeczna i symboliczna potwierdziła w pandemii swój „sejsmograficzny” charakter: jest doskonałym rejestratorem wstrząsów, ponieważ to w niej „najmocniej widać charakter ustroju społecznego i ekonomicznego (...), a zarazem to ona dysponuje silnymi narzędziami, by te mechanizmy nie tylko odsłaniać, ale też zmieniać”. Co prawda „wołania o nową narrację, o ruch wyobraźni” dochodziły z przestrzeni sztuki na długo przed pandemią, wirus jednak wyostrzył problem, zaopatrując go w czerwoną chorągiewkę oznaczającą najwyższy priorytet.

Taki wydźwięk ma tekst Agaty Siwiak „Przesilenie” o przemocy seksualnej w polskim teatrze. Przyglądając się ujawnionym w czasie pandemii nadużyciom władzy, do jakich latami dochodziło w takich ośrodkach jak Teatr Bagatela w Krakowie, OPT Gardzienice, AST w Krakowie czy PWSTiF w Łodzi, Siwiak stwierdza ich systemowy charakter, idealnie wpisany w panujący w polskich teatrach miks patologicznych relacji rodzinnych i folwarczno-pańszczyźnianych. „Dopiero spowolnienie czy też radykalne zatrzymanie [przez pandemię – przyp. R.L.] błędnego koła nadprodukcji idei i prac artystycznych wytworzyło pole do metarefleksji dotyczącej relacji władzy w teatrach” – zauważa autorka. „W obliczu katastrofy nie potrzeba nam autorytarnych artystów-demiurgów, tylko wspólnoty, w której każda istota, ludzka i nie-ludzka, ma swoje prawa i godność. Potrzebne nam są empatia, uważność i praktyka harmonijnie osadzone w całym ekosystemie, a nie duchowi przewodnicy, którzy mistyczne doznania lokują we własnej twórczości”.

Rozszerzając tę obserwację na całość życia społecznego, można powiedzieć, że tym właśnie powinna być reklamowana przez rząd „nowa normalność”, którą w dyskursie władzy zdefiniowano błędnie jako reaktywne – „prepperskie”, jak pisze Iwona Kurz – przystosowanie do kryzysu.

Po trzecie – tylko nie Agamben

Pisane na gorąco komentarze Giorgio Agambena o pandemii, z niewielkim opóźnieniem tłumaczone na polski i publikowane w sieci, wywierały wielkie wrażenie w czasie pierwszego lockdownu. Ostre tezy lewicowego filozofa o permanentnym stanie wyjątkowym, niebezpieczeństwach globalnej biopolityki i naszym żałosnym statusie „nagiego życia”, którego jedynym pragnieniem jest fizyczne przetrwanie, brzmiały jak wezwanie do indywidualistycznej rewolty i zdobywały uznanie u tych, którzy doświadczali skutków nieadekwatnych, dezorientujących i nade wszystko autorytarnych działań polskiego rządu.

Działania te przypomina Michał Sutowski w tekście „Rabunek, wyzysk, centralizm. Państwo w pandemii”, wyróżniając trzy główne trendy charakteryzujące ówczesną politykę państwa: „centralistyczny decyzjonizm” (z jego kwintesencją – konferencjami premiera jako bezprawnym źródłem prawa), „rabunkowo-eksploatacyjne gospodarowanie zasobami” (pracownikami kluczowymi, kobietami, przyrodą i samorządami) oraz „oligarchizację i klientelizm” (faworyzowanie „swoich” i „zdominowanie struktur państwa przez logikę interesu partyjnego”).

Fiksując się na tej toksycznej aktywności, państwo nie wykonywało podstawowego zadania przywódców politycznych, jakim było w tamtych warunkach zbudowanie „całościowej narracji” – czyli to, co z ogromnym talentem i powodzeniem robi od roku w Ukrainie wraz ze swoją ekipą Wołodymyr Zełenski. Na ukraińskim przykładzie świetnie widać, że dobra narracja w sytuacji zbiorowego zagrożenia potrafi czynić cuda: pomaga przezwyciężyć strach, daje oparcie i poczucie sensu, wyznacza pożądane społecznie cele, uzgadnia i racjonalizuje działania. Tymczasem „tragiczne i masowe doświadczenia indywidualne Polek i Polaków nie przełożyły się na spójną opowieść o wielkiej tragedii społecznej, choć liczba tzw. nadmiarowych zgonów, bezpośrednio i pośrednio wynikających z faktu pandemii, przekroczyła już dawno liczbę ofiar kampanii wrześniowej 1939 roku i zbliża się do skali hekatomby Powstania Warszawskiego”.

Jak pokazuje Mikołaj Małecki w tekście „Policja wobec zgromadzeń w czasie pandemii”, „obostrzeniowe” zawieszenia naszych praw ludzkich i obywatelskich, zwłaszcza prawa do swobodnego przemieszczania się i udziału w zgromadzeniach, były całkowicie nielegalne, to znaczy nie miały umocowania w obowiązującym porządku prawnym (obejmującym nie tylko konkretne akty prawne, ale też ich wzajemne zależności i hierarchię). Dotyczy to zwłaszcza bezprawnego tłumienia „obywatelskich protestów, wywołanych m.in. bezprecedensowymi decyzjami władzy politycznej, np. zaostrzeniem prawa aborcyjnego, do którego doszło jesienią 2020 roku”.

Protesty Ogólnopolskiego Strajku Kobiet w reakcji na decyzję trybunału Julii Przyłębskiej są w antologii wątkiem powracającym, ujmowanym (jak u Małeckiego) jako pole działań dla rodzącego się autorytaryzmu czy (jak u Sutowskiego) jako skutek „zarządzania konfliktem symbolicznym” przez władzę w czasie pandemii. Z drugiej strony (jak w tekście Iwony Kurz) można je uznać za pierwszy protest społeczny tak wyraziście zwrócony w swej formie i treści przeciwko potransformacyjnej polskiej „normalności”, która wykluczone i wykluczonych chciałaby utrzymywać w pozycji wiecznych subalternów.

Patronite

Pisze Małecki: „funkcjonariusze policji egzekwowali nieistniejące zakazy i zmuszali obywateli do przestrzegania zawartych w rozporządzeniach regulacji, które naruszały podstawowe zasady państwa demokratycznego”. W swoich działaniach i publicznych wypowiedziach notorycznie dopuszczali się „dezinterpretacji” – czytaj: dezinformującej interpretacji – odnośnych przepisów, w rezultacie uciekając się do kłamstw i zastraszania w celu wymuszenia posłuszeństwa, a więc nadużywając uprawnień, co stanowi czyn zabroniony pod groźbą kary. Kary jednak nie było i do dzisiaj nie ma, pozostaje z nami za to niepokojące, choć w zasadzie retoryczne pytanie: czym było to, co się wtedy wydarzyło między społeczeństwem a policją, i co oznacza jej bezkarność.

Nic z tego jednak – jak przekonuje Andrzej W. Nowak w tekście „Biopolityka i nadzieja” – nie przemawia na korzyść Agambena. Jego „odpowiedź Agambenowi” rozpoczyna się od namysłu nad źródłowym sensem pojęcia biopolityki:

Biopolityka dotyczy hodowania ludzi, zarządzania populacją, przechowywania żywności, zapobiegania powodziom. Zajmuje się także szczepieniami, zestandaryzowanymi metodami badania populacji, metrologią, standaryzacją i ogólnie „wytwarzaniem” ludzi. Interesują ją również powszechna edukacja oraz powstające projekty nowych osiedli mieszkaniowych, miast, szkół, szpitali. W końcu, zajmują ją także kampanie prozdrowotne, nawet te realizowane w sloganach w stylu: „myj ręce”, „dbaj o higienę”.

Biopolityka jest więc hodowlą, ale też kulturą – kultywowaniem przez ludzi samych siebie. Synonimem biopolityki w zdrowym sensie jest „odpowiedzialność za życie”. Czego właściwie chcemy, zastanawia się Nowak, kiedy zgadzamy się z Agambenem, że w czasie pandemii haniebnie poświęciliśmy wolność dla „tak zwanych względów bezpieczeństwa”, i nawołujemy do rzekomo heroicznego wykroczenia „poza biopolitykę”? Co się stanie, kiedy jako ludzie przestaniemy kultywować, hodować siebie? Kto albo co wtedy przejmie nad nami biologiczną kontrolę – czy będzie to wirus?

Neoliberalna postpolityka „okazała się rozpaczliwie nieadekwatna w obliczu potrzeby pozytywnej biopolityki”, jaką rodzi pandemia. Agamben jest w gruncie rzeczy bezradny wobec wirusa: musi zasłonić sobie oczy na problem statusu choroby i jej globalnej skali, żeby móc pytać, tak jak zwykł to robić w swoich pandemicznych komentarzach, wyłącznie o etyczne i polityczne konsekwencje restrykcji sanitarnych. Jego propozycja uwolnienia się od biopolityki w warunkach pandemii jest „stanowiskiem nekromanty, który z wyżyn filozoficznego zacietrzewienia mógłby rządzić jedynie armią umarłych”:

Neoliberalne społeczeństwa zapomniały o tym, że nagie życie istnieje, że dla jego podtrzymania potrzebna jest pozytywna (demokratyczna) biopolityka funkcjonującego systemu zdrowia publicznego oraz że w świecie konsumpcji, symulakrów i postpolityki trzeba uwzględniać ontologię świata i ontologię ciała.

Bezpieczeństwo ontologiczne – wbrew Agambenowi – jest warunkiem wolności. Z najprostszego, najbanalniejszego powodu: żeby doświadczać wolności, trzeba żyć. Nowak powraca w swoim myśleniu do idei lewicy prometejskiej i postuluje więcej biopolityki, a nie mniej. Parafrazując znane powiedzenie Lenina o komunizmie jako władzy rad i elektryfikacji, proponuje akceleracjonistyczny komunizm jako „demokratyczną władzę i biopolityczne bezpieczeństwo dla wszystkich”.

Brzmi radykalnie, ale czy naprawdę takie jest? A może to tylko instynkt samozachowawczy i realizm? Trzeba o tym dyskutować już teraz, bo pewne jest tylko jedno: to wróci.

*

Publikacja jest częścią projektu „POWRÓT DO PRZYSZŁOŚCI – sztuka, kultura i nowe media w Europie Środkowej po pandemii”.

Grant support received by the project from the Visegrad Fund.

The project „RETURN TO THE FUTURE – art, culture and new media in Central Europe after the pandemic” is co-financed by the Governments of Czechia, Hungary, Poland and Slovakia through Visegrad Grants from International Visegrad Fund. The mission of the fund is to advance ideas for sustainable regional cooperation in Central Europe.

Projekt „POWRÓT DO PRZYSZŁOŚCI – sztuka, kultura i nowe media w Europie Środkowej po pandemii” jest współfinansowany przez rządy Czech, Węgier, Polski i Słowacji poprzez grant w ramach Międzynarodowego Funduszu Wyszehradzkiego. Oprócz Dwutygodnika uczestniczą w nim pisma kulturalne: „A2” z Czech, „Tiszatáj” z Węgier i „Vlna” ze Słowacji.