Gorzkie pomarańcze. Literatura kryzysu
Meta Lands / CC0

18 minut czytania

/ Literatura

Gorzkie pomarańcze. Literatura kryzysu

Renata Lis

Literatura kryzysu, przełamując samotność pojedynczych ofiar problemów finansowych, pełni funkcję terapeutyczną, ale niesie też spójną, ogólnonarodową interpretację katastrofy, jaka spotkała Grecję

Jeszcze 5 minut czytania

Tytuł pożyczyłam od Dionisiosa Sturisa, z jego autobiograficzno-reportażowej książki „Grecja. Gorzkie pomarańcze” z 2013 roku, ponieważ chcę kontynuować obecny w niej sposób patrzenia na współczesną Grecję. Podobnie jak Sturisa, mnie też nie interesują greckie wakacje, zorba, siga-siga ani inne potiomkinowskie cuda marketingu – chcę zajrzeć za kulisy tego komercyjnego przedstawienia, które biura podróży stręczą turystom w swoich folderach. Dowiedzieć się czegoś o życiu zwyczajnych ludzi, których spotyka się, przebywając w Grecji: właścicieli małych pensjonatów i tawern, drobnych sklepikarzy, pasterzy owiec, bywalców kafenionów. Znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego Magda, która ma warzywniak na Lesbos, musiała razem ze swoim greckim mężem i trójką dzieci wyprowadzić się przed kilku laty z Aten. Zrozumieć zaskakujące wzruszenie kogoś, u kogo poza sezonem zrobiło się zakupy za 20 euro.

Nie nabiorę się na rosnące wzdłuż ulic w greckich miastach pomarańcze – wiem, że należą do innej, gorzkiej odmiany. Chcę, żeby było cierpko i prawdziwie: nie tzatziki i bougatsa, a trudny wiek XIX, wciąż żywa tragedia wysiedlenia półtora miliona Greków z Turcji w roku 1923, II wojna światowa, komuniści i faszyści, rządy czarnych pułkowników z lat 1967–1974, wymuszona masowa emigracja (w tym do Polski), wreszcie koniunktura, napływ nielegalnych imigrantów i gigantyczny kryzys finansowy, który wybuchł pod koniec pierwszej dekady XXI wieku. Kryzys spowodował głęboką zapaść greckiego państwa, a ta z kolei – wraz z narzucanymi przez instytucje międzynarodowe działaniami „naprawczymi” – pociągnęła za sobą bezrobocie, bankructwa i bezprecedensową falę samobójstw.

Wszystkie te wątki są obecne w książce Sturisa i powracają też – w różnych proporcjach, ale za każdym razem ze wskazaniem na kryzys – w trzech wydanych właśnie po polsku greckich powieściach z początku drugiej dekady XXI wieku. Trzech autorów, trzy gatunki i zapewne dość przypadkowy wybór, a jednak obraz, który książki te niosą, jest wyrazisty i spójny. Ich pojawienie się na polskim rynku to dobra okazja, by przyjrzeć się prawdziwej Grecji i jej mieszkańcom, którzy przeżywają swoją cichą apokalipsę. Nie trzeba lubić Grecji, żeby się tym zainteresować. Bo ostatecznie, czy możemy mieć pewność, że nam się coś podobnego nie przydarzy?

Przykra powieść o greckim incelu

„Bohater” Makisa Tsitasa jest typem ostentacyjnie nieciekawym – pięćdziesięcioletnim ateńczykiem z potężną nadwagą i zaawansowaną cukrzycą, zaburzonym, zadłużonym i bezrobotnym. Chrisowalandis – bo tak ma na imię – nie założył rodziny, wciąż mieszka z rodzicami i jest prawosławnym dewotem. Niełatwo się z nim zidentyfikować – to nie szlachetny i pełen talentów doktor Żywago; to typowa grecka ofiara czasów kryzysu. Facet, jakich wielu – kogoś takiego można bez trudu zobaczyć na ulicy w Atenach. Tsitas postanowił pokazać go z bliska, oddać mu głos. Sam urodził się w 1971 roku w Janitsie w greckiej Macedonii; studiował na Uniwersytecie Arystotelesa w Salonikach. Z wykształcenia i zawodu jest dziennikarzem – pracował w radiu, redagował czasopisma i portale o tematyce kulturalnej. Napisał kilkanaście książek dla dzieci, jest też autorem opowiadań, a za wydaną w 2013 roku powieść „Bóg mi świadkiem” otrzymał Europejską Nagrodę Literacką.

Spowiedź Chrisowalandisa nie jest lekturą przyjemną, zwłaszcza dla kobiety, ale w pewien sposób fascynuje – tak jak czasem potrafią fascynować rzeczy odrażające. Leje się zbudowanym z fragmentów monologiem, w którym nawracają wyjaskrawione tematy-obsesje, i formą przypomina fałdy tłuszczu oblewające ciało grubasa. Popatrz, to twój bliźni – zdaje się mówić Tsitas. – Jest obleśny, nieszczęśliwy i na pewno śmierdzi: potem, którym spływa, i tłustym żarciem, które zalega mu w przewodzie pokarmowym. Wygląda na to, że nie ma w nim nic, co można by lubić, kochać czy podziwiać. A jednak to człowiek. I co teraz?

Makis Tsitas, „Bóg mi świadkiem”. Przeł. Michał Bzinkowski, Książkowe Klimaty, w księgarniach od marca 2018Makis Tsitas, „Bóg mi świadkiem”. Przeł. Michał Bzinkowski, Książkowe Klimaty, w księgarniach od marca 2018Blurb o tym milczy, ale przecież w osobie Chrisowalandisa autor portretuje grecką wersję tych białych heteroseksualnych mężczyzn z klasy niższej, których męska tożsamość została zachwiana przez kryzys kapitalizmu i którzy wynieśli ostatnio do władzy różnych śmieszno-strasznych polityków pokroju Donalda Trumpa. Chrisowalandis jest właśnie jednym z tych osobników, których obrażają prawa kobiet i mniejszości seksualnych, a także obecność imigrantów – „kradnących” miejsca pracy i „nasze” kobiety. Wprawdzie bohater Tsitasa nie należy do Złotego Świtu, ale mógłby go popierać, a przez mocno zaznaczoną frustrację seksualną zdaje się wręcz typowym incelem (od słów: involuntary celibate – mimowolny celibat) – jednym z tych agresywnych maniaków, o których zaczęło się mówić po zamachu Minassiana i Rodgera w Toronto w kwietniu tego roku.

Chrisowalandis pochodzi z autorytarnej i bardzo ścisłej rodziny – ojciec jest emerytowanym pułkownikiem (czytelna aluzja do czasów junty), pijakiem i przemocowcem; matka całkowicie podporządkowaną ofiarą; dwie siostry są głęboko zaburzone, podobnie jak sam Chrisowalandis. W czasach koniunktury, kiedy miał pracę i karty kredytowe, swoje wyhodowane na łonie rodziny emocjonalne deficyty i dysfunkcje udawało mu się jakoś uśmierzać, dzięki czemu zachowywał równowagę. Dopóki pracował i zarabiał, mógł sobie wyobrażać, że jest cenionym w branży typografem, wykonującym ważny dla kultury zawód, a napięcie seksualne rozładowywał w burdelach, dopełniając w ten sposób o element cielesny swoje wyimaginowane związki z kobietami, które nie miały o tych rojeniach najmniejszego pojęcia. Kiedy w Grecji zaczął się kryzys i skończyły pieniądze, Chrisowalandis nagle stanął twarzą w twarz ze swoimi zaburzeniami, nadwagą i cukrzycą, z wybujałym seksualnym apetytem i paranoicznym lękiem przed kobietami, płynnie przechodzącym w pogardę i agresję, ze swoją obsesją na punkcie gejów, z cytatami z Mussoliniego, grafomańskimi wierszami i megalomańską autobiografią, z tabletkami na depresję i bólem zębów, z pretensjonalnymi myślami o przyszłości Grecji, narastającą nienawiścią do imigrantów i nierealnymi marzeniami o idealnym świecie, w którym mógłby żyć jako człowiek Kościoła, najlepiej w którymś z klasztorów na Świętej Górze Athos – a przede wszystkim z realnymi długami, niemożliwymi do spłacenia dla nieszczęśliwego, skopanego przez życie przeciętniaka, który ma pięćdziesiątkę na karku i żadnych szans na pracę.

Tsitas pokazuje, co się dzieje, kiedy przestaje działać mechanizm niwelujący – poprzez w miarę sprawiedliwie rozłożony dobrobyt – społeczne zagrożenia wynikające z natury ludzkiej. Faszyzm – rozumiany tu raczej jako pewna mentalność niż program polityczny, choć powieść dyskretnie odwołuje się też do greckiego faszyzmu jako zjawiska historycznego – okazuje się utajoną możliwością tkwiącą w mężczyźnie o tradycyjnie skrojonej tożsamości, którą wydobywają z niego i uruchamiają problemy ekonomiczne. Dlatego to nie empatia jest stawką powieści „Bóg mi świadkiem”, choć bez niej zapewne nie zrozumiemy konserwatywnej kontrrewolucji, prawicowego ekstremizmu ani terroryzmu. Tsitas zdaje się grać znacznie wyżej: pokazuje, że choć nie da się sprawić, żeby wszyscy mieli szczęśliwe dzieciństwo, talent i urodę, to można (i należy?) spowodować, żeby dzięki przyzwoitemu minimum egzystencji ból istnienia nieszczęśliwców był – z korzyścią dla nas wszystkich – jak  najmniejszy.

Gra w szachy uciętymi głowami banksterów

Obszerna, ponadsześćsetstronicowa „Nienawiść to połowa zemsty” z 2015 roku jest czymś w rodzaju powieści detektywistycznej z rozbudowanym tłem społecznym i historycznym – jedną z tych kunsztownie uplecionych długich opowieści, w które tak miło się wpada, kiedy ma się dużo wolnego czasu. Podzielona na 123 krótkie rozdziały, składa się z pięciu przeplatających się wątków, oznaczonych literami od A do E, z których każdy ma ponadto własną numerację, niezależną od ogólnej, co wygląda np. tak: 46/A18 (czyli: rozdział 46, wątek A, część 18). Sprawia to wrażenie szachowej komplikacji, bardzo na miejscu w tej udającej kryminał książce. Jej autor, Emilios Solomou, równolatek Tsitasa, urodził się w Nikozji na Cyprze, studiował historię i archeologię na Uniwersytecie Ateńskim. Był dziennikarzem, obecnie pracuje w liceum jako nauczyciel. Jest autorem kilku powieści i – również – laureatem Europejskiej Nagrody Literackiej (za powieść „Dziennik zdrady”).

„Nienawiść to połowa zemsty” zaczyna się od makabrycznej zbrodni i opisuje policyjne śledztwo, jednak czytelnik od razu poznaje mordercę i bezpośrednio od niego dowiaduje się o szczegółach zdarzenia (wątek A), więc długo wydaje się, że brak tu typowego kryminalnego suspensu. Jednak to tylko pozór – na cierpliwych czeka na końcu spora niespodzianka, prawdziwy szach-mat, o którym nie będę się rozpisywała, żeby nie zepsuć przyjemności lektury. Wspomnę tylko najogólniej, że pewną rolę odgrywa tu lewicowa teoria spiskowa w duchu greckiej Syrizy, która łączy ze sobą dwa odległe w czasie zdarzenia: tak zwaną rzeź w Dilesi z 21 kwietnia 1870 roku oraz dekapitację przedstawicieli europejskiej „trojki” w jednym z hoteli w centrum Aten z 21 kwietnia roku 2013.

Emilios Solomou, „Nienawiść to połowa zemsty”. Przeł. Ewa T. Szyler i Beata Żółkiewicz-Siakantaris, Książkowe Klimaty, w księgarniach od kwietnia 2018Emilios Solomou, „Nienawiść to połowa zemsty”. Przeł. Ewa T. Szyler i Beata Żółkiewicz-Siakantaris, Książkowe Klimaty, w księgarniach od kwietnia 2018W XIX wieku greccy zbójcy porwali, uwięzili i w końcu zamordowali czterech brytyjskich arystokratów, co ściągnęło na Grecję dziką furię europejskich mocarstw i zagroziło istnieniu państwa (wątek D). Badana po latach, masakra w Dilesi odsłania ukryte powiązania rozbójników z politykami, a tych ostatnich z obcymi mocarstwami, co składa się na niezmienny mechanizm wyznaczający bieg życia Grecji, która z tego powodu co pewien czas staje nad przepaścią – bardzo w tym podobna do wiecznie zagrożonej rozbiorami Polski. „Trojka” – czyli Komisja Europejska, Europejski Bank Centralny i Międzynarodowy Fundusz Walutowy – to w powieści Solomou kolejne wcielenie odwiecznego wroga, który wpędził Grecję w długi, by teraz próbować za bezcen odebrać jej zabytki i wyspy, a z jej mieszkańców najdosłowniej wyssać życie.

Właśnie społeczne konsekwencje narzuconej przez bogaty Zachód „naprawy” greckiej gospodarki są najbardziej poruszającą warstwą tej opowieści – autor portretuje Ateny czasów kryzysu od mało znanej strony dzielnic nędzy, zamieszkiwanych głównie przez imigrantów, ale przede wszystkim pokazuje zwyczajnych ludzi, którzy nagle tracą pracę albo którym z dnia na dzień odbiera się renty i obcina emerytury, więc wpadają w spiralę zadłużenia, z której w warunkach gospodarczego załamania nie ma wyjścia. Widzimy z bliska reperkusje, jakie tego typu zdarzenia wywołują w życiu jednostek i ich rodzin – burzące kruchą równowagę małe wielkie tragedie, będące rzeczywistą ceną abstrakcyjnej „redukcji” państwowego długu.

Absolutnym jądrem ciemności jest jednak wątek E – oparty, jak zaznacza autor, na faktach – w którym przywołane zostają prawdziwe historie greckich samobójców z czasów kryzysu. W każdym z rozdziałów oznaczonych literą E znajdujemy lakoniczną informację prasową o czyimś samobójstwie oraz empatyczną, ale powściągliwą opowieść Solomou o ostatnich chwilach człowieka, który targnął się na własne życie. Te opowieści są jak czułe epitafia dla bezimiennych ofiar niewypowiedzianej wojny.

Wydaje się, że Solomou prowadzi w swojej powieści przewrotną grę, która ma na celu rozbrojenie – albo raczej kontrolowaną detonację – emocjonalnej bomby: pragnienie zemsty na bezdusznych finansistach z Zachodu, zapewne będące dzisiaj udziałem wielu Greków, zostaje tu wypowiedziane, urzeczywistnione i w pewien sposób usprawiedliwione, jednak ostatecznie okazuje się śmiertelną pułapką.

„Okupowani” po grecku

„Niespłacone długi” – powieść z 2010 roku, a więc chronologicznie najwcześniejsza ze wszystkich trzech – to literatura gatunkowa bez wyraźnych artystycznych pretensji: kryminał z zagadkową zbrodnią, śledztwem i wartką akcją. Narracja opiera się w znacznym stopniu na dialogach i pełna jest zgryźliwych puent, które co pewien czas rozładowują kryminalne napięcie.

Autor, Petros Markaris, jest najstarszy z całej trójki – urodził się w 1937 roku w Konstantynopolu, studiował ekonomię w Niemczech i Austrii, a w Atenach mieszka dopiero od 1964 roku. Jest autorem scenariuszy do filmów Theodorosa Angelopoulosa („Aleksander Wielki”, „Spojrzenie Odyseusza”) i autorem bestsellerowych kryminałów.

Akcja „Niespłaconych długów” dzieje się w Atenach i ich okolicach, a główny bohater, detektyw Kostas Charitos z wydziału zabójstw, to rozczulający poczciwina: głowa typowej greckiej rodziny o chłopskich korzeniach, właściciel najgorszego auta w całej policji, człek prostoduszny, bez statusowych ambicji, nałogów, mrocznych stron i trudnej przeszłości. Markaris pozwala mu odnosić triumfy nad ambitnymi, pozbawionymi skrupułów kolegami, którzy po trupach dążą do sukcesu: to Charitos połączy w końcu wszystkie wątki, odkryje mordercę i zasłuży na pochwałę zwierzchników. Mrocznym kryminałom ze Skandynawii z ich cierpiącymi psychicznie, dźwigającymi brzemię odmienności detektywami na razie dziękujemy.

Petros Markaris, „Niespłacone długi. Trylogia kryzysu”. Przeł. Przemysław Kordos, Noir sur Blanc, w księgarniach od kwietnia 2018Petros Markaris, „Niespłacone długi. Trylogia kryzysu”. Przeł. Przemysław Kordos, Noir sur Blanc, w księgarniach od kwietnia 2018Grecki kryzys, obecny w tej powieści dosłownie na każdym kroku, przypomina deszcz i mgłę z powieści kryminalnych z Północy i tak samo jak skandynawska pogoda jest czymś znacznie więcej niż tłem – to osobny byt, żyjące swoim życiem „to”, pożerający Grecję niewidzialny potwór. Sytuacja jest w gruncie rzeczy bardzo podobna do tej z „Okupowanych” Jo Nesbø – to rodzaj hybrydowej wojny: podczas gdy cały świat uważa, że Grecja jest uzdrawiana za pomocą rekomendowanych przez „trojkę” działań naprawczych, Grecy czują się mordowani i naprawdę giną.

Centrum Aten bez przerwy stoi w korkach z powodu niekończących się demonstracji kolejnych grup społecznych sprzeciwiających się narzucanym Grecji reformom. W pewnym momencie człowiek wyskakuje z okna i roztrzaskuje się na chodniku, a żona Charitosa patrzy na to ze swojego mieszkania i nic nie może zrobić. To też zbrodnia, ale jej nikt nie bada. O kryzysie rozmawia się u Markarisa cały czas – o kolejnych cięciach rent i emerytur, zmniejszaniu wynagrodzeń, wydłużaniu i zrównywaniu wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn, uszczelnianiu systemu podatkowego i zwiększaniu finansowych obciążeń, spirali długów, bezrobociu, bankructwach i braku jakichkolwiek perspektyw dla młodych. A także – o wirtualnym pieniądzu, funduszach hedgingowych, rajach podatkowych i winie banków, które w czasie koniunktury nawet nieproszone wciskały ludziom karty i kredyty, a teraz zdzierają z nich ostatnią koszulę, podczas gdy same za kryzys nie płacą, wręcz przeciwnie: otrzymują gigantyczne państwowe dotacje z tych samych podatków, które tak bezwzględnie ściąga się z ginących z rozpaczy ludzi.

Markaris pokazuje, jak Grecja i Grecy są codziennie upokarzani przez przedstawicieli międzynarodowej finansjery, z których każdy uważa, że ma prawo wypowiadać się o nich protekcjonalnie, publicznie pouczać i oceniać, wytykając rzekome lenistwo, złodziejską naturę i niedojrzałość. Każdy z nich wie też lepiej od Greków, co Grecja powinna zrobić i jak się zachowywać; uważają, że skoro pożyczają jej pieniądze, mają prawo żądać od niej pełnego podporządkowania. Powiedzieć, że Greków takie traktowanie oburza, to nic nie powiedzieć – oni się od tego wewnętrznie gotują, toteż nic dziwnego, że seria zabójstw na greckich i zagranicznych banksterach oraz ich pomocnikach spotyka się w powieści nie tylko z powszechnym zrozumieniem, ale wręcz z cichą aprobatą (m.in. u starego komunisty, byłego więźnia czarnych pułkowników, ale nie tylko u niego – w tej sprawie w Grecji polityczne podziały przestają istnieć).

Podobnie jak u Solomou i zgodnie ze starą rozbójniczą tradycją, banksterom w „Niespłaconych długach” obcina się głowy. Jednak to Solomou wygrał ten historyczny motyw aż do końca – Markaris co prawda wspomina w jednym miejscu o XIX-wiecznych greckich zbójcach, jednak ostatecznie nie poświęca im uwagi, odwołując się w większym stopniu do tradycji XX-wiecznego antyfaszystowskiego terroryzmu, zwłaszcza do zawiązanego przeciwko juncie studenckiego Ruchu 17 Listopada. Być może jednak nie powiedział jeszcze ostatniego słowa – jego powieść ma podtytuł „Trylogia kryzysu”, można więc się spodziewać kolejnych części i rozwinięcia wątków.

*

Przy całej gatunkowej różnorodności i dzielących autorów pokoleniowych różnicach, wszystkie trzy powieści łączy wrażliwość na społeczne konsekwencje kryzysu. Widać, że grecka rzeczywistość na bieżąco znajduje swoje literackie odzwierciedlenie zarówno w literaturze pięknej z mniejszymi lub większymi ambicjami artystycznymi (Tsitas, Solomou), jak i w tej popularnej (Markaris), a Grecy mają dzięki temu szansę uświadomić sobie swoje problemy w szerszym kontekście i mogą o nich rozmawiać. Literatura kryzysu, przełamując samotność pojedynczych ofiar problemów finansowych, pełni funkcję terapeutyczną, ale niesie też spójną, ogólnonarodową albo ludową interpretację katastrofy, jaka spotkała Grecję. Wszyscy trzej autorzy wydają się zgodni co do przyczyn kryzysu i sensu „naprawy”, a wpisana w ich prozę wizja przypomina z grubsza diagnozy Janisa Warufakisa. I tylko jednego w tych książkach całkowicie brakuje – nadziei.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).