Wtorek, 12 maja
Wczoraj było pięknie, a dzisiaj już nie jest.
W nocy obudziło mnie zimno, więc rzuciłam się wstawiać rośliny z balkonu, ale odstawiłam je zaraz z powrotem. Temperatura to tylko liczba, jeśli te rośliny chcą być moimi roślinami, muszą to zrozumieć. Rano w lesie z psem miałam wrażenie pojedynczych płatków śniegu. Napisałabym, że to upajające, ale miałam zamiar użyć tego słowa dopiero koło piątku.
Mama koresponduje z ortopedą. W związku z torbielą pod kolanem ortopeda przysłał jej w aplikacji zalecenie niezginania nogi pod kątem większym niż dziewięćdziesiąt stopni. I drugie zalecenie: niekucania i nieklękania. Mama odpisała, czy istotnie miał na myśli kąt nie większy, bo jej się jednak wydaje, że nie mniejszy niż dziewięćdziesiąt stopni, a także technicznie biorąc, zginanie nogi pod kątem większym niż dziewięćdziesiąt stopni nazywamy prostowaniem jej. Nie, pani Cecylio, odpisał ortopeda w aplikacji, com napisał, napisałem. To beznadziejne, mówi mama, przecież znudzi mi się utrzymywanie kąta prostego.
I wpadł mój prawie były mąż zobaczyć siatki na balkonie i pogadać o rozwodzie. No, sądy są zawalone. No, uprzejmie będzie ustąpić miejsca tym, co będą się rozwodzić na ostro, w wyniku kwarantanny. Spieszy ci się? Mnie też się nie spieszy, za mąż się nie wybieram (i otrzepuję się jak zmoczony pies, teatralnie). Jak wychodził, powiedział, że na okapie pod syfonem położył trzy i pół tysiąca na wypadek wojny. Jakbyś częściej sprzątała, tobyś wiedziała – dodał – leżą tam od dwa tysiące szesnastego.
Jarniewicz mi powiedział, że Madzia przeżywa gehennę, więc ja od razu, jak spaniel, pobiegłam spytać, jaką gehennę, a ona się po prostu kocha w nieodpowiednim facecie. Jesssu, co on znowu, powiedziała Madzia. Gehenna, powiedziała Madzia, nie oznacza, że troszkę sra mi się życie, tylko że odrzucony przez Boga cierpię katusze w niegasnącym ogniu. Nie przeżywam gehenny, powiedziała Madzia. Lubię Madzię.
W roztworze soli gotuję patyki dla patyczaków, które Rozalii przywiózł dzisiaj rowerem Maks, żeby je uratowała. On wszędzie jeździ rowerem, także zimą. Potem będę je jeszcze przez godzinę piekła w piekarniku, w pięćdziesięciu stopniach, tak nakazuje internet, ale to zmarnowana energia, więc cierpię. Z drugiej strony patyczaki dołączyły do stada, za które odpowiadam. Jeśli mój patyczak potrzebuje wygotowanego patyka, mój patyczak otrzyma go. Również kosztem mojego cierpienia.
Wieczorem patrzę z oddaniem na córkę, bo syn gra na komputerze. Skąd ona wzięła i kiedy ten niesamowity biust? Mogę dotknąć twoich cycków? – pytam. Odpowiada, że nie. Ty dotykałaś moich, obruszam się. Żeby przeżyć, odpowiada Rozalia i stuka się w głowę, i nachyla się, i daje mi buziaka.
Środa, 13 maja
Już jaja złożyły szalone patyczaki!
Powiedziałam mężczyźnie spod znaku wagi o tym dzienniku, żeby był miły dla mnie, bo w tygodniu dwunasty–dziewiętnasty będzie przechodził do historii literatury. Mężczyzna i teraz jest dla mnie bardzo miły, przysyła obrazki i aforyzmy, stwarza sympatyczne napięcie, a ja mogę dzięki temu pisać. Czy wolałabym, żeby mój mózg żywił się batonikami? Oczywiście, że bym wolała, ale mózg to nie serce, nie idzie z nim dyskutować.
Środa, 6 maja
Dzienniki odosobnienia. Zapiski pisarzy i pisarek z Polski i Austrii
Tekst powstał w ramach wspólnego cyklu „Dwutygodnika” i Austriackiego Forum Kultury w Warszawie, który będzie obejmował 6 polskich i 3 austriackie dzienniki z czasu odosobnienia. Partnerem cyklu jest dom kultury Literaturhaus Graz, który co tydzień publikuje kolejne odcinki „Die Corona-Tagebücher” – dzienników wybranych pisarzy i pisarek austriackich. Trzy z nich do polskiego przekładu wybrała i przełożyła dla nas Sława Lisiecka.
Zamówione dzienniki są też formą wsparcia pisarzy i pisarek, którzy podczas pandemii tracą spotkania autorskie, źródła zarobku i możliwość wydawania książek. Wśród polskich autorów i autorek pojawią się wkrótce m.in. zapiski Weroniki Murek.
Austriackie Forum Kultury w Warszawie jest miejscem dialogu, wymiany kulturalnej i społecznej. Inicjuje, wspiera i organizuje projekty kulturalne i naukowe, a także imprezy służące nawiązywaniu trwałych kontaktów. Forum realizuje swój program we współpracy z partnerami w całej Polsce, jest także członkiem EUNIC Warszawa, a w 2020 r. objęło jego prezydencję. W tym roku AFK obchodzi 55-lecie istnienia.
Staram się kłaść o dziesiątej i zazwyczaj nie słyszę, kiedy dzieci przychodzą sobie robić tosty czy herbatę, one mają inny cykl dobowy, ja mam inny i leki od lekarza. O drugiej w nocy wbija Jurek: kibel się zapchał. Czy mogłabym. Idę i przepycham. Niby spływa ta woda, ale z ociąganiem. Do rana się wszystko wyjaśni: jeśli kupa wróci w nocy, przegrałam i muszę pożyczyć od kogoś żmijkę. Jeśli nie wróci, jest mi to odwleczone.
Kupa nie wróciła, ale w Rosji się spalił szpital, bo się respiratory przegrzały.
Dziś jest zaledwie trzecia rocznica komunii Jurka, a żeby go pocałować, muszę stawać na palcach. I to pocałować w żuchwę, nie ma mowy o całowaniu w czółko bez stołeczka. Piękny to był dzień, a jeszcze Betty Katechetka nominowała mnie do czytania. Niby przypadało z Dziejów o Antiochii Pizydyjskiej, czego się bałam, a okazało się, że jednak mam świętego Pawła do Koryntian: „Bracia: Ja otrzymałem od Pana to, co wam przekazuję, że Pan Jezus tej nocy, kiedy został wydany, wziął chleb i dzięki uczyniwszy połamał i rzekł: «To jest Ciało moje za was wydane. Czyńcie to na moją pamiątkę». Podobnie skończywszy wieczerzę, wziął kielich, mówiąc: «Ten kielich jest Nowym Przymierzem we Krwi mojej. Czyńcie to, ile razy pić będziecie, na moją pamiątkę». Ilekroć bowiem spożywacie ten chleb albo pijecie kielich, śmierć Pańską głosicie, aż przyjdzie”. Cudownie było to czytać przed całym kościołem. Odbierałam potem zdjęcia i asystentka fotografa powiedziała: o, to wiem, to ta pani, co się ciągle uśmiechała.
Pandemiczna Wielkanoc, gdy jako głowa rodziny błogosławiłam pokarmy formułą czytaną z telefonu, też dała mi wiele głębokiej radości.
Sprzedaję na Vinted mój żakiet Stefanel i przypomina mi się, że Tomaž Šalamun napisał taki wiersz, „Żakiet Stefanel”, więc porzucam Vinted i szukam, w której książce będzie ten wiersz, i znajduję zbiór „Czytać – kochać”, a w niej baranka od Šalamuna i dwa dorosłe bilety na nocny autobus z czerwca 2003 roku, linia 602, numer boczny 5785. Dlaczego Šalamun narysował mi baranka? „Ovčko za punčko”, owieczkę dla dziewczynki. Nie pamiętam, a teraz już nie mam jak sobie przypomnieć. Michał z ZTM-u mówi, że pojazdu też już nie ma, poszedł na złom w 2012.
„Żakiet Stefanel” jest natomiast w „Jabłoni”, ale nie wiem, gdzie jest „Jabłoń”.
Czwartek, 14 maja
Megalomania niestety ma też mroczną stronę. Dzisiaj myślę, czy ta pandemia to nie moja wina. Moja i takich jak ja: nasze udręczone energie tak długo wołały do wszechświata o sprawiedliwość, aż trwały stan oblężenia stał się nie tylko naszą codziennością. Z tym że nie mogę się podzielić tą myślą z panią doktor, którą przydzielił mi ostatnio system, gdyż nie ufam jej. Szczęśliwie dzisiaj w nocy obudził mnie głód, zjadłam całego łososia, a skoro już wstałam, włączyłam portal pacjenta i okazało się, że dziewiątego czerwca o ósmej rano moja pani doktor, moja prawdziwa pani doktor Gabriela na białym koniu będzie mogła udzielić mi porady telemedycznej.
Muszę koniecznie pamiętać jej powiedzieć, że ja w sumie nie tyle o sprawiedliwość wołałam, ile o miłosierdzie, więc ten.
Z Jarniewiczem tłumaczymy to Tao, co je Le Guin zangielszczyła, niech jej Bóg wybaczy, i dostaję powoli pierdolca. Tao – srao. A jeszcze jak on się odzywa do mnie w taki sposób, że zwróć, Justyna, uwagę, na ten przeskok gramatyczny w strukturach pozornie paralelnych, to ja mam ochotę rzucić wszystko i do końca dnia obierać ziemniaki. Ale robimy to dla Mileny, a Milena jest dobra, chroni mnie przede mną samą i pożyczyła mi nieproszona pieniądze, więc staram się przekraczać swoje ograniczenia. Z tym że na boku uprawiam dywersję, bo oprócz prawilnych słowników mam otwarty słownik slangu i tłumaczę niektóre teksty na rapsy. Brak w tym oczywiście rozmachu, jakim wykazał się mężczyzna spod znaku wagi, który, gdy mu pokazałam, nad czym teraz pracuję, oderwał się na piętnaście minut od zdalnego zarządzania międzynarodowym zespołem informatycznym i jebnął soneta. Lao-Tsy przerobiony przez Le Guin na kisiel przerobiony przez informatyka na regularny sonet to jest to, co trzyma mnie przy literaturze.
Rano byłam odebrać lekturownik Jurka z pudła w holu szkoły i ona była taka pusta. Jeszcze kilkoro dzieci nie odebrało swoich lekturowników. Potem rozmawiałyśmy z Kasią, mamą Adama, że jako trójka, tyle że dwójka klasowa, chcemy kupić pani od polskiego Koh-i-noor na zakończenie roku szkolnego. Brylant, nie artykuł piśmienniczy. Brylant dla brylancicy.
Na spacerze z psem widziałam, jak duża wrona siwa uczy małą wronę siwą latać. Mała wrona wysoko w koronach drzew przeskakiwała z gałęzi na gałąź, a gdy przestawała, duża przesuwała się dalej, żeby mała musiała do niej dołączyć. Mała wrona siwa wydaje przedziwnie słodkie odgłosy, coś jak śmiech mojego syna przed mutacją: dźwiękowa realizacja idei bukietu polnych kwiatków. Nagrywałam obie wrony komórką, aż mi coś chrupnęło w szyi.
Piątek, 15 maja
Dzisiaj zamierzałam użyć słowa „upajające”, ale nic nie było dziś upajające, może tylko wspomnienie tej upajającej nocy sprzed dwóch tygodni, gdy po sześciu tygodniach siedzenia ciurkiem w domu narzuciłam płaszcz wełniany na piżamę i powiedziałam dzieciom, że wychodzę do lasu popląsać i będę za dziesięć druga. Nie popląsałam długo, bo zobaczyłam ognisko i pomyślałam: ognisko! czyli ludzie! może alkohol!, więc pobiegłam do światła i rzeczywiście byli tam ludzie, i zapytałam ich: cześć, co robicie?, a oni powiedzieli: ale nas wystraszyłaś.
Wiktoria miała dwadzieścia lat i studiowała bioinżynierię, a z chłopaków jeden był mechanikiem samochodowym, a drugi pracował w Ikei i mieszkali z rodzicami, i bardzo nie chcieli wracać do domu. Dali mi piwo, wzięłam, bo było zamknięte, ale trawy nie brałam, bo po trawie czuję się jak Pinhead, czego ogromnie żałuję. Opowiedzieli mi wszystko, co chciałam wiedzieć, a potem zapytali, czy sami mogą o coś zapytać, więc: pytajcie, powiedziałam, a oni zapytali, na kogo będę głosować w wyborach prezydenckich. Powiedziałam, że od jakiegoś czasu nie chodzę na wybory. Chłopaki nie mogli uwierzyć, bo wszystkie starsze kobiety chodzą na wybory, a Wiktoria żarliwie namawiała mnie na Hołownię. Gdy zrozumiała, że to nawet bardziej przegrana sprawa niż w przypadku innych kandydatów, powiedziała: zagłosuj na kogokolwiek, ale zagłosuj: to twój obowiązek i przywilej. Ach, dzieci, dzieci, w dupie mam ten przywilej! Szanujemy, powiedział mechanik i zmieniliśmy temat.
Zmyśliłaś to, powiedział mężczyzna spod znaku wagi, gdy mu o tym opowiedziałam. Oczywiście, że zmyśliłam, przecież nie zostawiłabym nastoletnich dzieci samych w domu w środku nocy. I co było potem? Za piętnaście druga zadzwoniła Rozalia, że za pięć minut miałam być z powrotem, więc podziękowałam za upajającą godzinę i pobiegłam, i za dziesięć druga byłam z powrotem, bo to bliziutko. Aha, i to nie była tradycyjna piżama, tylko pastelowe kigurumi z kapturem i pomponami.
Śniło mi się w nocy, że tata umarł i nikt mi o tym nie powiedział. Zadzwoniłam, we śnie, do mamy, a ona powiedziała: daj spokój, przecież nigdy go nie kochałaś. Jest to częsty zarzut w ustach bohaterów moich snów i zazwyczaj odpowiadam, że kochałam po swojemu, ale w snach z mamą jest zawsze tyle bezsilnej złości i rozpaczy, że nie udaje mi się nic powiedzieć. W dodatku było już po pogrzebie, na którym byli wszyscy poza mną. Serce mi pękło i obudziłam się. W ciągu dnia zadzwoniła mama, że znienacka udało się tatę umówić na operację na poniedziałek i nie będzie tego przede mną ukrywać.
Jednak jest coś upajającego i dzisiaj: „Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego. To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali”.
Dobrze, Panie Bobrze!
Sobota, 16 maja
Dzieci poszły na obiad i planszówki do ojca i mogłam się wreszcie przyjrzeć w spokoju OMGyes, bo Bronka mnie namawia, żebyśmy się złożyły na dwa sezony. Nie jestem przekonana i tanie to to nie jest, może gdybym dostała stypendium, ale raczej nie dostanę stypendium, bo jeszcze nigdy nie dostałam stypendium, a teraz, kiedy opatrzność wie, bo napisałam w internecie, że mogłabym jakiś jego procent wydać na tutorial orgazmu, i to jeszcze kobiecego, nie dostanę go tym bardziej. Może na razie wezmę od Bronki te zabawki z AliExpress, które jej nie podeszły, a które mi proponowała na początku pandemii, a potem się zobaczy.
Skądinąd ciekawie będzie sprawdzić, czego moja ukochana Bronia nie lubi.
W opiniach o OMGyes przeczytałam, że jeśli chodzi o potencjalne wady, „nie dla wszystkich przedstawione informacje będą rewolucyjne”. Mam opór przed wydawaniem moich ciężko zarobionych dolarów na treści nierewolucyjne.
Dzisiaj na spacerze z psem filmowałam bez przez minutę, z bardzo, bardzo bliska. Zaczęłam z założeniem, że może coś się wydarzy, ale kiedy po trzydziestu sekundach nie wydarzyło się nic, zrozumiałam, że właśnie się wydarza. A w części lasu bliżej cmentarza spotkałam panią i pana Szermana, więc Lolek oszalał z radości. Szermana boli biodro, a Lolek jeszcze trochę kuleje po stracie pazura, ale u Lolka to jest już bardziej psychosoma, więc w szalonym tempie obiegał koncentrycznie siedzącego na piasku Szermana, emanując szczęściem.
Ja się czuję dobrze, chociaż w nocy obudził mnie smutek, ale udałam przed sobą, że obudziło mnie siku, zrobiłam siku i poszłam z powrotem spać. Serce się po prostu prosi, żeby je oszukiwać. Choć w sumie skąd ten smutek: Rozalia zarobiła wczoraj swoje pierwsze opodatkowane pieniądze! Sprzedała „Tygodnikowi Powszechnemu” zdjęcie matki i dostała 91 złotych netto tytułem umowy o dzieło, a dziewięć poszło na drogi, policję i służbę zdrowia. Kupiłyśmy w Lidlu bezalkoholowe wino i wypiłyśmy je na balkonie za kolejną prekariuszkę w rodzinie (artystkę, poprawia Rozalia).
Niedziela, 17 maja
Moje tao-rapsy poszły się kochać, co było do przewidzenia i co stać się musiało. Kazałam ostatnio Rozalii za karę przebrać leki i oddzielić przeterminowane od ważnych, i tak właśnie traktować będę dalszą pracę nad tym tłumaczeniem, jak sortowanie leków: zamknę oczy i będę myśleć o Anglii, wykonując tę niezmiernie pożyteczną, poczciwą, potrzebną czynność, przekład literacki.
Wczoraj piłam wino do późna, więc dzisiaj na śniadanie jajka, wiele jajek i teraz się zastanawiam: taka czysta patelnia stała na blacie, czy była czysta, bo była umyta, czy była wylizana przez psa?
Poniedziałek, 18 maja
Smażyłam wczoraj schabowe dla Jurka i przykrywka zaklinowała mi się w patelni. Próbując ją podważyć, złamałam nóż. Próbując ją zdjąć od góry siłowo, wyłamałam rączkę patelni. Siedząc na podłodze, trzymając patelnię między udami i ciągnąc do góry za chwytak przykrywki, urwałam chwytak przykrywki. Na koniec wsadziłam w otwór po chwytaku śrubokręt i przykrywka nadpękła, bo była ze szkła, ale się nie ruszyła. Muszę dzisiaj całą tę instalację zanieść na śmieci i będą to bardzo z m i e s z a n e odpady (gra słów). Poczekam, aż się ściemni.
Zapomniałam dzisiaj założyć maseczkę po wyjściu z lasu, zorientowałam się dopiero pod domem, bo ludzie się na mnie złowrogo patrzyli. Ulgę przyniosło mi, że istotnie się tak patrzyli i istotnie mieli powód, a nie że tylko tak mi się wydaje.
Nieporęccy historycy wrzucili na fanpage zdjęcie brata dziadka Antoniego, tego, co zdobywał Monte Cassino, bo dzisiaj jest rocznica wejścia Polaków do klasztoru. Jako dziecku historia stryja Marcina nie mieściła mi się w głowie: piękny jak wszyscy Szyperkowie, odznaczony bohater, nawet nie był ranny w wojnie, po niej został we Włoszech, żeby w czterdziestym szóstym zginąć, łowiąc ryby. Teraz już nie widzę w tym grozy: nikt mu nie kazał łowić tych ryb granatem.
Z „Socjoterapii w pracy z dziećmi i młodzieżą” za pierwszym czytaniem wynotowałam sobie tylko dwa ćwiczenia, „złączeni kartką” i „jeśli dobrze cię rozumiem”. Jestem pewna, że są tam przydatne pomysły, to tylko moja motywacja chwilowo osłabła. Co jesteś taka zmarnowana? – zapytała Rozalia. A, będę miała okres za sześć dni, pokazałam jej kalendarzyk w telefonie. Oczywiście od razu foch, dlaczego nie używam innych zwierzątek, tylko ciągle tego liska i liska. Bo go lubię.
Taty operacja miała być o dziesiątej, a jest trzecia i nic. Przyszła też Rozalia w szlafroku, mówi o jakiejś bolesnej faworyzacji rodzeństwa jej kosztem. Wywija przy tym paskiem od szlafroka, jakby była tancerką w burlesce. Nic nie wiem. Ale się dowiem. To jest idealny moment, żeby przestać pisać.
Tekst powstał w ramach wspólnego cyklu Austriackiego Forum Kultury w Warszawie i „Dwutygodnika”. Partner cyklu: Literaturhaus Graz.