Uwodzenie samych siebie
Hans (pixabay.com)

25 minut czytania

/ Muzyka

Uwodzenie samych siebie

Rozmowa z Moniką Borys

Żeby powiedzieć cokolwiek nowego o disco polo, należy radykalnie otworzyć uszy. Nawet jeśli miałoby to nas zaboleć. Trudno bowiem udawać, że znajdziemy w tym nurcie same emancypacyjne wątki i brzmieniowe eksperymenty. Natomiast ironia jest w przypadku disco polo postawą zupełnie nieciekawą

Jeszcze 6 minut czytania

OLGA DRENDA: Zacznę od końca, czyli od reakcji. Wszelkie rozmowy i teksty poświęcone twojej książce wywołują u wielu czytelników, którzy pewnie nawet jej nie czytali, odruch kolanowy. Na hasło „disco polo” od razu musi być gwałtowny odzew. To działa jak zaklęcie, z miejsca zaczyna się szkalowanie nawet nie samej muzyki, ale jej domniemanych słuchaczy.
MONIKA BORYS:
„Disco polo” funkcjonuje teraz, podobnie jak inne pojęcia w debacie publicznej, jako hasło wytrych i napełnia się różnymi stereotypami, w tym przypadku klasowymi, które są fantazjami o współczesnym „ludzie” pochodzącymi z liberalnego centrum. Pod jednym z fragmentów mojej książki znalazłam określenia typu „won z kaczyzmem”, ktoś napisał: „gdyby Gierek nie wpuścił ludzi ze wsi do aglomeracji, tobyśmy nie mieli tego problemu”.

Najbardziej zaskakujący komentarz, który wzbudził duże poruszenie pośród moich znajomych, brzmiał: „nie słucham tego chłamu, to gatunek muzyki dla islamu” – nie wiem, jaka zadziałała tu logika. W związku z tym, że debata jest bardzo zantagonizowana i rozmawiamy też w czasie kampanii wyborczej, to jest kolejny obszar, który został zawłaszczony i oderwał się właściwie zupełnie od muzyki.

No właśnie. Chciałam zapytać, o czym takie komentarze świadczą, bo dla mnie one są rodzajem jakiejś prezentacji czy może gardy, którą się trzyma; że ci komentujący chcą zademonstrować, że wiedzą, czym jest dobry smak. A dobry smak w ich mniemaniu to jest coś, co nie jest disco polo.
Monika Borys, Polski bajer. Disco polo i lata 90., Wydawnictwo W.A.B. Monika Borys, „Polski bajer. Disco polo i lata 90.”. W.A.B., 288 stron, w księgarniach od września 2019 Tak, to jest dosyć niesamowite, że właściwie już samo wypowiedzenie tego hasła wywołuje radykalne reakcje. Ludzie mają obsesję na punkcie disco polo i myślę, że częściowo wiąże się to z problemem natury klasowej. W Polsce funkcjonuje inteligencka struktura, w ramach której jesteśmy wychowywani do konkretnych zachowań i ocen. Dla disco polo zarezerwowana jest radykalna postawa oceniająca, bardzo negatywna, która właściwie uniemożliwia inne spojrzenie. Dotyczy to nawet publicystów, którzy na pewno mają otwarte głowy i są świetnymi komentatorami, ale hasło „disco polo” odruchowo wywołuje u nich wielkie oburzenie, jak w przypadku rozmowy w programie „Hala odlotów”, o której piszę w książce. Od razu pojawia się też problem chłopomanii i chłopofobii – taka polaryzacja kompletnie wyłącza możliwość jakiejkolwiek dyskusji, poznawania kultury i zrozumienia tego, na czym polega polska wyobraźnia ludowa czy masowa, jakkolwiek to nazwać.

I uniemożliwia rozmowę o disco polo jako o gatunku muzyki. Od razu przekierowuje się uwagę na tory polityczne czy klasowe. A przecież z tej perspektywy to jest ciekawa historia – jak z bardzo amatorskiej próby naśladowania popu z list przebojów stał się gatunkiem profesjonalnym, w którym są duże pieniądze, jest budżet na teledyski, na produkcję, a brzmienie przypomina najbardziej rumuński popcorn, który bez obciachu grały duże stacje radiowe. Wydaje się, że z jednej strony próbuje się to oswoić, a z drugiej jest to traktowane jako taki obszar barbarzyńców. Love-hate relationship.
To bardzo dobre określenie: z jednej strony te postawy są niekiedy pogardliwe, ale z drugiej widać jakąś fascynację, romans z tą branżą. Można powiedzieć, że elity współtworzyły disco polo od początku istnienia tego gatunku w latach 90., właściwie od „Mydełka Fa”.

Oczywiście! Była Gala Piosenki Chodnikowej, a Bayer Full wygrał Muzyczną Jedynkę – czyli tak naprawdę grupy disco polo były obecne w głównym nurcie. I to nie była żadna specjalna koncesja.
Często bywa tak, że postawy wobec discopolowej muzyki są ambiwalentne – kryje się tam jakaś ironia albo chęć kampowej gry, która wynika z próby marketingowego zawłaszczenia. W przypadku „Mydełka Fa” wierzę, że to taki żart jego twórców. Natomiast problem polegał na tym, że to był 1991 czy 1990 rok. Wszystkie wyobrażenia, które się w tej piosence mieszczą, czyli z jednej strony fantazje erotyczne o Cycolinie, a z drugiej strony mydełko Fa jako uosobienie luksusu, to były pragnienia wprost wyjęte z discopolowej wizji świata. Polacy byli wtedy wygłodniali wszystkiego, a ta piosenka o seksie i mydle musiała stać się kanoniczna.

Natomiast w przypadku Gali Piosenki Popularnej i Chodnikowej widać, że to jest kampowa gra. Scenografia: jelenie, tekturowy Pałac Kultury na scenie. Janusz Weiss, który po prostu sobie robił bekę, zapowiadając piosenki – zresztą w wywiadach wprost mówił o tym, że traktował to jako żart. Widać, że to jest próba flirtu z estetyką chodnikową, ale prześmiewczo opakowana.


Wydaje mi się, że organizatorzy i TVP próbowali sobie z tego kręcić bekę, zaprezentować jako takie kicz party, natomiast wykonawcy ich trochę strollowali, bo okazało się, że zostali potraktowani zupełnie poważnie, nie jako kabaret. Te piosenki spotkały się z odbiorem na serio, nie na listach przebojów, ale w sprzedaży czy ogólnej rozpoznawalności. Coś pomyślane jako parodia zostało przejęte przez publiczność na własnych zasadach…
Tak. Jest też taki materiał „Kulisy Gali Piosenki Popularnej i Chodnikowej”, gdzie wypowiadają się zespoły i publiczność. Tam bardzo widać zaangażowanie w tę historię: oto przyjeżdżamy z jakiegoś Grajewa albo z Ełku i niedawno jeszcze graliśmy w garażu albo na weselu naszego kolegi, a teraz występujemy w Sali Kongresowej, gdzie wcześniej grał Eric Clapton albo Santana.


Na Gali zagrał zespół Fanatic, jeden z pierwszych, myślę, że od niego w ogóle zaczęła się wytwórnia Blue Star, czyli ta najważniejsza wytwórnia disco polo. Grała też Renata Dąbkowska, wtedy jeszcze z zespołem Dystans, śpiewała taką śmieszną piosenkę o Kalifornii, gdzie banany lecą z nieba. Kto tam jeszcze grał…

dzięki uprzejmości Wydawnictwa W.A.B.Dzięki uprzejmości Wydawnictwa W.A.B.A nie Top One z Janem Borysewiczem, „Fred Kruger to tylko sen”?
Tak! W ogóle koncert się zakończył piosenką „Ciao, Italia”.

To jest ciekawe, jak blisko mainstreamowego popu była piosenka chodnikowa. Wydaje mi się, że to była taka dziwna gra: umowa, że zgodnie z oficjalnym, elitarnym przekazem disco polo może sobie istnieć gdzieś tam rano w Polsacie i że ma tam swój rezerwat, ale nie powinno być go w radiu i telewizji publicznej. Ale kiedy spojrzy się na Discogs, okaże się, że ci sami ludzie, którzy produkowali płyty Shazzy, zajmowali się też płytami Natalii Kukulskiej. Aldona Dąbrowska, śpiewająca w Amadeo, jednocześnie stoi za sukcesem Just 5. Czyli kulisy przedsięwzięcia to była współpraca. Niby tabu, ale w rzeczywistości kooperacja.
Nie jestem do końca pewna, jak oni to traktowali: czy jako rodzaj chałtury, czy sposób na zarobienie pieniędzy – bo one tam były. Teledyski Shazzy produkował Antoni Kopff, który był producentem muzycznym, organizował koncerty w Opolu. I rzeczywiście, jeżeli spojrzymy na teledyski Shazzy, to one różnią się jakością, są bardzo ciekawe. Janusz Kondratowicz, który był poetą, pisał dla Haliny Frąckowiak, a potem dla zespołu Top One. Ich teksty są naprawdę niezłe. Zresztą album „No Disco No. 1”, pierwszy album Top One, jest całkiem fajną płytą synthpopową.


Jak Papa Dance, tylko z lat 90.
Tak, zresztą ta płyta jest teraz białym krukiem i osiąga bardzo wysokie ceny, kiedy się pojawia na Allegro. Mnie się jej nie udało kupić, choć chciałabym mieć (śmiech).

dzięki uprzejmości Wydawnictwa W.A.B.Dzięki uprzejmości Wydawnictwa W.A.B.Pamiętam, że widziałam ją kiedyś na giełdzie płytowej, pytał o nią jakiś kolekcjoner, a dookoła akurat stali ludzie jak wyjęci z profilu „Wychowany na Trójce” (satyrycznej strony na Facebooku). Ich miny po usłyszeniu hasła „Top One” były godne uwiecznienia, jakby ktoś siał dżumę wśród płytomanów.
Rozumiem niechęć wobec hardcorowo kiczowatych zespołów, ale między nimi są ukryte prawdziwe perełki i na przykład Top One naprawdę zasługuje na uwagę. Skoro wszyscy znamy Papa Dance, to czemu mamy nie znać Top One.

Zresztą wydaje mi się, że wszystko zaczęło się od Papa Dance, który był pierwszym zespołem objętym anatemą jako tzw. dyskomuły, jak to mawiano w latach 80. Pewnie wiele zespołów discopolowych powstało w odpowiedzi na rozpad Papa Dance. Było zapotrzebowanie na pop. Przecież twoja imienniczka miała w Opolu hit, który brzmiał nieco jak produkcje z wytwórni PWL. Trochę brakowało takiego popu tanecznego, jak modni wtedy Kylie czy Jason Donovan, czy italo disco, które promował Marek Sierocki, i stąd wzięło się podziemie kasetowe. Dla mnie zaskakujące było, jak wiele z tych grup zdecydowało się koniunkturalnie grać bardziej biesiadnie. Zdaje się, Boys wspomnieli w wywiadzie, że oni chcieli grać jak INXS, bo to był ich ulubiony zespół, ale ponieważ publiczność żądała biesiady, to wybrali to, co się opłaca.
Jest taki moment, koło roku 1993, kiedy biesiada wchodzi wszędzie. Top One też zaczynają grać jakąś taką biesiadną muzykę połączoną z dyskoteką, Bayer Full mocno ciąży ku tej estetyce. W telewizji pojawia się też Gala Piosenki Biesiadnej prowadzona przez Zbigniewa Górnego, która jest rodzajem romansu z piosenką chodnikową, ale w innym, może bardziej elitarnym wydaniu: discopolowców zastępują aktorzy i ludzie znani z mainstreamu polskiej muzyki pop. Zaczęto wydawać także płyty w tym nurcie, np. Maryla Rodowicz produkuje „Marysię Biesiadną”. Widać, że Polacy chcą być na weselu i mocno ich ciągnie do czegoś takiego.

Pamiętam Magdę Durecką z TVP regionalnej, była tam często pojawiającą się twarzą. No i najważniejsze – Janusz Laskowski, który nagrał „Śnił mi się rodzinny dom” (bardziej znany jako „Łaga czigi”). Jego kariera w latach 60., w zupełnie innym formacie (pocztówki dźwiękowe zamiast kaset), tak naprawdę zapowiada scenariusz pojawienia się disco polo. To był artysta, który wziął się znikąd i zrobił karierę dzięki pocztówkom, więc krytycy mieli z nim problem...
Janusz Laskowski był skowronkiem disco polo. Zresztą nie bez powodu discopolowcy nazywali go ojcem chrzestnym. W dodatku pochodził ze wschodu, który wiele osób uznaje za archipelag muzyki chodnikowej. Ja do tej kategorii zaliczam również pojawiające się w latach 80. zespoły typu Bolter czy Happy End z ich „Jak się masz, kochanie?”. To zdecydowanie była muzyka, która zapowiadała poetykę disco polo.

Monika Borys

Rocznik 1989, kulturoznawczyni, dziennikarka. Absolwentka Uniwersytetu w Białymstoku i Uniwersytetu Jagiellońskiego, doktorantka w Instytucie Kultury Polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Publikowała m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Praktyce Teoretycznej”, „Widoku. Teoriach i Praktykach Kultury Wizualnej” i „Dwutygodniku”. Pochodzi z Podlasia, mieszka w Warszawie.

Ciekawe jest też to, jak wiele w disco polo jest z piosenki kolonijno-harcerskiej, np. kariera „Białego misia”. Wydaje mi się, że niektóre z tych piosenek to był taki amatorski big-beat, który został zachowany w zeszytach z akordami na gitarę i dlatego funkcjonował często jako piosenki anonimowe. Mnie np. bardzo zaciekawił przypadek hitu „Zakochany klaun”, o którym usłyszałam od mojej mamy, że śpiewała to na kolonii w latach 60. I faktycznie, udało mi się dotrzeć do gazety informującej, że zespół o nazwie HIT z Gdyni wykonywał właśnie tę piosenkę. Rozmawiałam z kronikarzem polskiego big-beatu, który potwierdził, że faktycznie autor nie jest mu znany, ale że zna zespół, który na dancingach wykonywał „Zakochanego klauna”. Znaczna część repertuaru disco polo to są takie hibernatusy z lat 60. Do tego poezja śpiewana. To jest fascynujące. Akcent grał cover standardu „Krainy Łagodności”, piosenkę „Biegłaś zboczem”.
Te piosenki to mozaika wszystkiego, co nie mieściło się w mainstreamie, co było uznawane za szmirę. Te wszystkie muzyczne marginalia skanalizowały się w disco polo i mogły wypłynąć przy okazji transformacji. Bayer Full śpiewał Leśmiana na przykład, ale są też piosenki religijne, piosenki Romów, dlatego, z muzycznego punktu widzenia, bardzo trudno jest zdefiniować gatunek disco polo. On raczej zbiera wszystko, co nie było uznane za pop.

W tym też italo disco i pop rosyjski, bo zdaje się, że dużo produkcji to covery przebojów radzieckich.
Monika Borys, fot. Dawid NickelMonika Borys, fot. Dawid NickelTo prawda. W wywiadach często mówię o tym, jakim odkryciem było dla mnie, że piosenka „Wolność” („Niech żyje wolność, wolność i swoboda”), która funkcjonowała jako hymn kapitalizmu i którą ktoś podobno grał na urodzinach Lecha Wałęsy, była inspirowana rosyjskim szansonem więziennym. To jest niesamowite. To również argument w dyskusjach z ludźmi, którzy z jednej strony mówią, że disco polo jest ostoją polskości, a z drugiej, że tam się nic nie dzieje, że to jest straszny beton. Po spojrzeniu pod powierzchnię okazuje się, że odbywa się tam praca różnych motywów kulturowych, które wędrują i się ze sobą zderzaja, tworząc dziwny zlepek toposów, zresztą bardzo ciekawy.

Skoro już wspomniałaś, chciałabym zapytać o flirty disco polo z polityką, zwłaszcza w latach 90., czyli disco polo a kapitalizm. Bo z jednej strony jest to muzyka bardzo konsumpcyjna i afirmująca konsumpcję („O pieniążki kochane, kiedy was dostanę?”, „A ja wolę coca-colę” i wiele innych kapitalistycznych hitów), ale np. zespół Duo Night, który śpiewał znaną z memów „Ekologiczną dziewczynę”, miał utwór „Socjalizm, wróć”. To jest bardzo ciekawe: niektóre piosenki mają przesłanie polityczne i zdarza się, że są już na wczesnym etapie krytyczne wobec III RP. Pamiętam też piosenkę kabaretową o taniej wędlinie i tym, co się je, kiedy się żyje na zasiłku.
Takie piosenki nie są w mainstreamie i na pewno trzeba ich szukać na marginesach, zespół Duo Night specjalizował się w discopolowej piosence krytycznej. Utwór „Socjalizm, wracaj nam” wprost mówi o tym, że kapitalizm jest dobry tylko dla bardzo wąskiej grupy panów, a my się czujemy raczej słabo.


dzięki uprzejmości Wydawnictwa W.A.B.Dzięki uprzejmości Wydawnictwa W.A.B.Znajdowałam takie rzeczy przez przypadek, np. ściągałam kasety z Chomika z coverami różnych zachodnich kawałków i pamiętam, jak nie mogłam wyjść z wrażenia, kiedy na jednej z kaset zespołu Denim znalazłam cover piosenki „Daddy Cool” Boney M z tekstem o kredytach, jak to się stoi w kolejce i jest ciężko. Podobne motywy zdarzały się też w piosenkach politycznych, choć to zależy od polityka. Wiadomo, że w przypadku Kwaśniewskiego mamy współpracę z zespołem Top One, którzy śpiewają „wybierzmy przyszłość oraz styl”. Umówmy się, Kwaśniewski chciał być po prostu celebrytą.

To był mistrzowski ruch. Rozegrał wszystkie ambicje i marzenia elektoratu.
W jego flircie z disco polo chodziło o to, że chciał być nowoczesny, dlatego też potem w wywiadach opowiadał, jak to wybiera się na koncert Michaela Jacksona czy Stinga. Były też inne przypadki, gdzie disco polo służyło mocniejszemu przekazowi, mam tu na myśli Andrzeja Leppera, dla którego płytę zrobił discopolowiec, który nazywał się Dr Jasnowidz. Piosenki napisał podobno w dyskotece w Brańsku, gdzieś na Podlasiu. To są rolnicze songi, które mówią o tym, że rolnikom żyje się słabo, że mają kredyty, które trudno jest spłacać. To bardzo korelowało z profilem politycznym Samoobrony. Z mojej perspektywy to ciekawe i oryginalne zagranie, bo mało jest w Polsce piosenek, w których jakaś grupa zawodowa mówi wprost: „źle nam się żyje”.

Jest za to dużo piosenek, które afirmują bajer. No właśnie, jak zdefiniujesz „bajer”?
Zacznijmy od tego, że szukałam pojęcia, które pomoże mi dobrze opisać, o co chodzi w disco polo, a jednocześnie je zuniwersalizować. Jest oczywiście kategoria kampu, ale po pierwsze, nie pochodzi z naszego kontekstu, po drugie, jest związana w pierwszych swoich wersjach z tożsamością seksualną, a po trzecie, nie do końca u discopolowców chodzi o jakąś ironiczną grę, lecz szczerość i autentyczność. Więc wzięłam sobie „bajer”. To słowo bardzo mi się podoba, bo z jednej strony nawiązuje do praktyk związanych z targowiskiem – naciąganiem, targowaniem się – czyli dotyczy świata materialnego, a z drugiej strony jest uwodzeniem, podrywaniem, więc naturalnie wiąże się z disco polo i sytuacjami z dyskoteki. Bardzo mi się podoba, że te dwie rzeczy się łączą. Chodziło mi o znalezienie czegoś, co będzie stało w kontrze do narracji z lat 90., które mają zawstydzać klasę ludową, mówić o jej apatii. A „bajer”, wydaje mi się, wskazuje na witalność. Tam nie ma wstydu, tam jest sukces i afirmacja. Wiadomo, że jeśli podejdziemy do disco polo z lat 90. nostalgicznie, to możemy to czytać w kluczu porażki: że to wszystko takie niedorobione, obraz rozpikselowany, grafiki dziwne. Taka interpretacja wydaje mi się fałszywa. Twórcom discopolowym chodziło o jakiś rodzaj perfekcji: „OK, keyboardy są może tanie, ale my jesteśmy świetni i umiemy grać tę muzykę”.

I sprzedajemy więcej kaset niż majorsi.
Ostatnio przypomniałam sobie piosenkę Fanatica „Zakochany chłopak”, która świetnie oddaje, czym jest bajer. To bardzo smutny utwór o chłopaku, który ma złamane serce i śpiewa: „Ty jesteś jak melodia, którą śpiewam”. I o to chodzi w bajerze: z jednej strony jest smutek, który w disco polo często, choćby podskórnie, się pojawia, a z drugiej miłość do muzyki – kompletnie szczera i wyrażająca się w fetyszystycznym podejściu do syntezatorów. W teledysku są oczywiście bardzo mocno eksponowane syntezatory Roland A30 i kolesie, którzy mocno na nich pocinają, a do tego mają bezbłędne stylówki: frontman ma T-shirt z wielkim napisem „U.S.A.”, a pozostali czarne golfy i wąsy, takie konkretne. To jest dla mnie definicja bajeru: miłość romantyczna zbiega się z żarliwą pasją do muzyki i umożliwia poczucie bycia cool, mimo tego, że może nie do końca mamy do tego warunki i środki. Bajer to jest uwodzenie samych siebie.

Dla mnie bajerancka jest też piosenka „Fortuna” Venus, w której pojawia się kobieta sukcesu. W disco polo nie musi być diwy, która śpiewa tylko o miłości. Możliwy jest element sprawczości i ta piosenka na pewno to ma.
dzięki uprzejmości Wydawnictwa W.A.B.Dzięki uprzejmości Wydawnictwa W.A.B.Tak. Ja może nie lubię tej piosenki muzycznie, ale przemawiają do mnie te słowa i bardzo często się utożsamiam z Venus i z jej pragnieniem bycia bogatą (śmiech). Venus nie jest bogata, ale ma to marzenie. Pomysł Shazzy też jest bardzo ciekawy. Jej wizerunek polegał na ciągłym podkreślaniu transformacji w jakąś bogatą księżniczkę. W teledysku do „Bierz, co chcesz” Shazza przemienia się z biednej sklepikarki w wampa. Jej obraz w życiu publicznym również oparty był na przemianie: z dziewczyny z Pruszkowa w egipską kapłankę zesłaną za romansowanie.

Shazza chyba jako jedyna spośród gwiazd lat 90. ma jakąś przemyślaną personę sceniczną, reszta to po prostu muzycy, może oprócz wykonawców kabaretowych.
U niej zresztą widać konsekwencję na każdym polu, a przy tym wydaje mi się, że Shazza bardzo dużo eksperymentowała muzycznie. Z jednej strony wykonywała utwory z kanonu polskiej piosenki, jak „Bajo Bongo”, a z drugiej jakieś eurodance’owe kawałki jak na płycie „Noc róży”. Mnie historia Shazzy bardzo porusza i pisząc książkę, często zastanawiałam się, co by było, gdyby zyskała większą atencję. W 1996 roku mogła zagrać przed Michaelem Jacksonem, ale w końcu do tego nie doszło, prawdopodobnie dlatego, że była gwiazdą z Disco Relaxu. Zagrała za to Formacja Nieżywych Schabuff, czyli zupełnie niepasujący temat. A jakby ta egipska bogini stanęła przed publicznością na Bemowie przed występem, który dał Michael Jackson, a wcześniej jeszcze DJ Bobo, który jest totalnie w stylistyce Shazzy, to ona dostałaby po prostu wiatru w skrzydła. Później wydarzyła się jeszcze okładka w Playboyu.

Shazza to był w ogóle jakiś niebywały sukces. Pamiętam, że w roku chyba 1998 podpisała kontrakt z Pomaton EMI i wydała płytę popową, która się kompletnie nie udała, bo tam została pozbawiona swojego konkretnego wizerunku, ugłaskana.

„Disco Relaks” – wystawa w Państwowym Muzeum Etnograficznym w Warszawie

Wystawa opowiada o latach 90. jako „złotym wieku” disco polo, sytuując to złożone zjawisko kultury w kontekście transformacji, w tym 30-lecia przemian, które przypada w 2019 roku. Będzie prezentować pamiątki pozyskane od artystów, materiały wizualne z lat 90., współczesny kontekst oraz wybrane obiekty z kolekcji Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie.

Popularny charakter i ponadczasowość umieszczają disco polo w kręgu zjawisk kultowych, które podejmuje projekt „Rzeczy Kultowe” prowadzony przez Muzeum i w ramach którego została zrealizowana wystawa Disco Relaks.

Kuratorzy: Monika Borys i Bartosz Wójcik

Wernisaż: 18 października, g. 18, PME w Warszawie, ul. Kredytowa 1

To jeszcze zostało poprzedzone sesją w Playboyu, o której Shazza w wywiadach mówi, że bardzo chciała wziąć w niej udział. I która oczywiście była super. Ale jednocześnie ta sesja zapoczątkowuje zmianę jej wizerunku przez pozbawienie jej najbardziej charakterystycznych cech. Zdjęcia z Playboya były zupełnie niespójne ze stylem Shazzy, który jest nieco ostry, a ona wystąpiła tam subtelna i w kwiatkach. Zresztą na konferencji prasowej, gdzie pokazano okładkę Playboya, Tomasz Raczek zapowiada, że Shazza podpisała kontrakt z wielką wytwórnią, będzie robić karierę, po czym wychodzi płyta „Jestem sobą”, która zupełnie odstaje i w ogóle nie zdobywa większej publiczności.

Wspomniałyśmy już o „Ole! Olek”, gdzie z Top One wystąpił Daniel Osafo Oware z Ghany, więc wspomnijmy o różnorodności w disco polo. Obok polskiego dance to był nurt chyba najbardziej gościnny, pewnie częściowo za sprawą chęci naśladowania modnego eurodance, a częściowo z ciekawości świata.
Jest tam bardzo dużo ciekawości świata, co było dla mnie bardzo dużym odkryciem. Discopolowcy pragnęli korzystać z różnych nurtów muzycznych, to po pierwsze. Po drugie, nieustannie nawiązywali do innych kultur. Chociaż trzeba przyznać, że to często ma ambiwalentny charakter, bo powielali kolonialne wyobrażenia. Myślę, że zazwyczaj nie było w tym złych intencji, ale raczej dość bezwiedne kopiowanie klisz znanych z popkultury. Bardziej chodziło o zaciekawienie egzotyką. Bardzo pulsuje tam energia różnorodności, co na pewnym etapie się wytraciło.

A współczesne disco polo? W porównaniu z tym z lat 90. jest bardzo profesjonalne, ale też jednostajne, widać, że tam są pieniądze i dobra produkcja, ale też wszystko jest do siebie bardzo podobne i ma jedną bazę, takie „basy i saksofony” w stylu rumuńskim.
Bardzo się ujednoliciło i sprofesjonalizowało, przyłożyła się do tego zmiana technologiczna. Dzisiaj nie odnajduję w tym żadnej zajawki. Disco polo, szczególnie to wczesne, do 1994 roku, do ustawy antypirackiej, miało duży potencjał amatorszczyzny, która wyzwalała spontaniczną twórczość.

Wszystkie te postpapadance’owe zespoły, typu Mefis, Oksykort i zespół Orion, który muzycznie jest nie najlepszy, ale pamiętam, że człowiek, który stał za tym składem, z dużym rozgoryczeniem pisał, że oni chcieli grać bluesa. Ale ponieważ kiedyś wydali kasetę „Piosenki dla matki”, dorobili się hitów biesiadnych i już tak zostało.
Innym zespołem z tego okresu jest Jauntix z Wieliczki, naprawdę świetny smutny new romantic, fantastycznie grają na syntezatorach, mają rewelacyjne teksty. Teraz wracają, bo odkryli ich nowi słuchacze. Pojawili się w Opolu w 1992. To było wyjątkowe Opole, wyprodukowane przez firmę fonograficzną Brawo, która wydawała pirackie kasety. Wiele zespołów wtedy ten festiwal zbojkotowało, ale wystąpili m.in. Top One z recitalem, Jauntix, Genowefa Pigwa została Miss Obiektywu. Była też nagroda Harlequina dla najlepszej piosenki o miłości. Rynek piracki i kultura masowa zawłaszczyły na chwilę scenę, ale dzięki temu Jauntix mógł wystąpić i teraz mamy na YouTubie „Atlantydę”, do której możemy wracać. Dla mnie to jest esencja duchologii.


Bardzo lubię tę piosenkę. Mefis też jest strasznie duchologiczny, tak jak okładki zespołu Szarotka, który gra zwykłą biesiadę, ale ma cudowną oprawę graficzną. Kaseta „Zagraj mi, piękny cyganie”, na której pojawia się człowiek słoń w negatywie, to jest moment outsider artu w tej sztuce kasetowej. Nie śmieję się, bo dla mnie to jest twórcze, własne. Trzeba myśleć po swojemu, żeby na coś takiego wpaść.
Moja postawa jest podobna, nie robię sobie z disco polo śmieszków ani beki, nie mam też postawy ironicznej. Wiele osób, szczególnie starszych, mówi mi: „A bo ty jesteś taka hipsterska”. Cokolwiek znaczy dziś „hipster”.

Chyba ktoś, kto wszystko traktuje ironicznie.
Uważam, że ironia jest w ogóle nieciekawą postawą, a na pewno nic nie daje badawczo.

Według mnie najważniejsze hasło, jakie powinno przyświecać badaniu muzyki, wygłosił kiedyś George Michael: „Listen without prejudice”. To jest moje motto.
Tak też do tego podeszłam. Bo nie da się inaczej. To pole ukryte jest pod wieloma uprzedzeniami. Żeby powiedzieć cokolwiek innego, należy radykalnie otworzyć uszy, czasem kosztem bólu tych uszu oczywiście, bo też nie mówię, że to jakiś wspaniały nurt, w którym są same emancypacyjne wątki i muzyczne eksperymenty.

Więcej ciekawych rzeczy dzieje się pewnie dookoła muzyki niż w samej muzyce. Chociaż wiem, że jest otoczona pewnym kultem kaseta zespołu Brutal, o której Filip Lech napisał, że to jest muzyka nieokrzesana i że można jej słuchać dla przyjemności. I faktycznie tak jest! Wiem, że ta kaseta zyskała spore grono miłośników.
Bardzo lubię z niej utwór pt. „Świerszcz”, gdzie wokalista śpiewa: „Jestem sobie świerszczem, na skrzypcach gram”. Mięknie mi serce po prostu, kiedy to słyszę.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)