Jeśli miałabym wskazać tylko jeden popkulturowy przykład, który najlepiej oddaje chaos estetyczny czasów transformacji, wybór padłby na „Mydełko Fa”. Odnajdujemy w nim historię konsumpcyjnych pragnień i erotycznych fantazji oraz całkiem ważny epizod w dziejach kształtowania polskiej kwestii smaku. Piosenka powstała w 1991 roku i znalazła się na kasecie z utworami wykonywanymi przez aktora Marka Kondrata (rok później będzie on dla Polaków przede wszystkim Olgierdem z „Psów” Władysława Pasikowskiego) oraz piosenkarkę Marlenę Drozdowską, która współpracowała z kabaretem Pod Egidą. Tekst „Mydełka Fa” napisał Andrzej Korzyński, kompozytor muzyki filmowej (w tym do „Człowieka z marmuru” Andrzeja Wajdy), pomysłodawca postaci Franka Kimono, a muzykę skomponował jego syn Mikołaj Korzyński. Piosenkę umieszczono na składance utworów, które miały być pastiszami muzyki chodnikowej i jednocześnie ironicznymi komentarzami do tego, czym żyli ówcześnie Polacy – między innymi dolarami, VHS-ami i wizją emigracji, która odmieni ich życie. W utworze „Salon marzeń” o wypożyczalni kaset wideo Drozdowska i Kondrat śpiewają: „każdy człowiek potrzebuje odprężenia, więc kupuje te nadzieje i marzenia. Bliżej świata, trochę sznytu i bajeru, superwizja i pieniądze dla niewielu”. Z kolei „Bogaty obcy” to nieszczególnie emancypacyjne wyznanie-porada o łatwym sposobie na poprawę finansowej kondycji: „ja chcę mieć wreszcie lepsze life, jako amerykańska wife. Albo niemiecka, Ehefrau. Miau!”.
Piosenka Korzyńskich, poza ironicznym nawiązaniem do disco polo, odnosiła się jeszcze do dwóch innych wątków. Tytułowe mydło produkowała firma Henkel, która w 1990 roku wypuściła na polski rynek swoje pierwsze detergenty i kosmetyki, a wraz z nimi typ reklam nęcących do tej pory jedynie widzów z Zachodu. Produkty Fa kojarzyły się z wizerunkiem nagiej lub półnagiej kobiety, często z odsłoniętym biustem. Już pod koniec lat sześćdziesiątych Henkel w takiej rozseksualizowanej stylistyce w niemieckim spocie reklamował mydło o „dzikiej świeżości limonek”. Oprócz erotycznej zmysłowości telewidzów miała zaczarować magia przenikającego się obrazu – na plecy aktorki biorącej prysznic „rzucono” wideo pokazujące galopującą na koniu kobietę („nowe Fa ekscytujące jak poranna jazda na plaży”). Dwadzieścia lat później w jednej ze spolszczonych wersji reklamy przedstawiającej aktorkę kąpiącą się pod wodospadem słyszymy kobiecy głos: „Mydło Fa nie tylko delikatnie myje i pielęgnuje twoją skórę, odświeża jak poranna bryza. Mydło Fa o przyjemnym i łagodnym zapachu. Mydło Fa, podaruj sobie odrobinę luksusu”. By głos, jak zaklęcie powtarzający nazwę firmy, „nadążył” za erotycznym obrazem, lektorka mówi z wyjątkową delikatnością i rozedrganiem; jej ton niczym nie przypomina retoryki perswazyjnego marketingu, brzmi raczej jak wyjęty prosto ze zmysłowej sceny którejś z melodramatycznych telenowel.
Wprowadzone do polskiej telewizji reklamy Henkel nie tylko pokazywały, jak się myć i za pomocą jakich produktów, ale sugerowały też, że z higieną w stylu zachodnim wiążą się erotyczna obietnica i życiowy prestiż. Polscy producenci nie chcieli więc pozostać w tyle. Dlatego niedługo potem wrocławska Pollena w reklamie mydła Luksja pokaże mężczyznę i kobietę, którzy zdejmują białą bieliznę, a następnie wskakują pod prysznic („W każdej sytuacji. Delikatne, fantazyjne, świeże mydło dla ciebie Luksja”). Tu jednak ciało aktorki nie jest nadmiernie wyeksponowane; pod prysznicem zasłania je wielkie mydło atrapa.
Drugi klucz do interpretacji „Mydełka Fa” to postać, o której Marek Kondrat śpiewa rubasznie:
Gdy się pojawiasz na szklanym ekranie
Wizję zalewa czerwień twych ust
Jesteś najlepsza zdecydowanie
I ze wszystkich dziewczyn największy masz biust
Wciąż po kanałach szukam twego ciała
Szept twój namiętny w mych uszach brzmi
Patrzę się w ekran i ciągle mi mało
Mej Cycoliny z kanału TV
Jego ekspresja wyrażająca stan podniecenia wizerunkiem nagiej kobiety była na tyle silna, że do tej pory pierwsze dźwięki piosenki o mydle wywołują w wyobraźni obraz Marka Kondrata z nosem przylepionym do telewizora. Jak „teleleń” z piosenki Papa Dance, który z miłości do tego, co widzi na ekranie, zamienia się w telewizor. Słowa utworu autorstwa Jacka Cygana opowiadają o magii pierwszych reklam, ale dobrze pokazują, że w „Mydełku Fa” chodzi o moc obrazu reklamowego i erotycznego zarazem.
O kim śpiewa aktor w piosence Korzyńskiego? Spolszczona Cycolina to włoska Cicciolina, czyli pochodząca z Węgier Ilona Staller – w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych aktorka porno. Polacy mogli ją znać z importowanych kaset VHS z filmami erotycznymi.
Pastisz disco polo w wykonaniu artystów wymknął się spod kontroli. Zamysł prześmiewczy został przez publiczność niezrozumiany albo zignorowany; zapewne również skala popularności przerosła oczekiwania twórców. Piosenka, mimo wstępnych założeń, weszła do kanonu gatunku. Marlena Drozdowska w wywiadzie na łamach miesięcznika „Uroda” opowiadała o niespodziewanej fali popularności:
Kiedy nagrywałam te piosenki, po wyjściu ze studia już o nich nie pamiętałam. Ale one zaczęły żyć własnym życiem – do katowickiego Spodka przychodziło na koncert 10 tysięcy osób i „Mydełko Fa” śpiewało ze mną od początku do końca, próbując tańczyć i hulając. Doszłam więc do wniosku, że trzeba spełnić oczekiwania publiczności, której potrzebny jest polski pop.
Własne życie „Mydełko Fa” zaczęło wieść podobno już trzy dni od nagrania płyty – materiał wykradziono z wytwórni, zanim pojawił się na rynku na legalnych nośnikach, i trafił on do obiegu bazarowego. Nie wiadomo, kto materiał wykradł, ale znalazł się on w rękach handlarzy, którzy nie tylko rozpowszechnili go w setkach tysięcy egzemplarzy, lecz także zadbali o jego oprawę wizualną. Powstało kilka wersji okładek nielegalnych wersji „Mydełka”, ale niemal na każdej z nich umieszczono wizerunek roznegliżowanej kobiety z odsłoniętym biustem. Do zobrazowania Cycoliny posłużyły kopistom żurnalowe obrazy modelek, które wycięli z zachodnich folderów. Każda z wersji okładki zawierała również prawdziwe logo mydła Fa, tego samego, które było obiektem pożądania wielu Polaków chcących mieć je w swoich łazienkach. Mydło Fa stało się wtedy na dobre symbolem nowoczesnej higieny, dystansowało szare mydło zapachem i kolorem, dzięki niemu Polacy mogli zacząć myć się tak jak ludzie w wymarzonym świecie bogactwa i blichtru. Piosenka pozwoliła im tę fantazję połączyć z erotycznymi marzeniami, które ucieleśniała Ilona Staller.
Okładki wyprodukowanej chałupniczo kasety z „Mydełkiem Fa” to klasyczne przykłady wykorzystania w strategii reklamowej wizualnej figury „gołej baby”. Jest to wizerunek nagiej kobiety, którego używa się do efektywnej sprzedaży przedmiotu i który, rzecz jasna, uprzedmiotawia kobiece ciało. Wraz z uwolnieniem rynku obrazy sprowadzające kobietę do roli obiektu seksualnego, by podnieść wyniki sprzedaży, zalały polską przestrzeń publiczną. Iwona Kurz pisze, że „wizerunki zseksualizowanej w ten sposób kobiety, pożądanie której ma nakładać się na pożądanie «towaru», stały się tak powszechne, że można im nadać status pewnej figury w kulturze polskiej”. Cycolina z okładek kaset jest prawdopodobnie jednym z pierwszych tego typu przedstawień w Polsce po 1989 roku, które rozpowszechniano na masową skalę. Jako wizualna figura Cycolina skupia w sobie pożądanie kobiecego ciała uprzedmiotowionego w reklamowym języku, konsumpcyjną euforię, z jaką myślano o mydle firmy Henkel, oraz pragnienie Zachodu jako synonimu seksualnej przyjemności.
Pastisz towarzyszył disco polo na każdym etapie jego rozwoju. Warto tu wspomnieć przede wszystkim twórczość T. Raperów znad Wisły, których satyryczne występy były prezentowane w telewizyjnym programie Komiczny Odcinek Cykliczny, oraz P.O.L.O.V.I.R.U.S. – drugą płytę zespołu Kury wydaną przez Tymona Tymańskiego. Jednak żadne z tych przedsięwzięć nie podzieliło losu „Mydełka Fa”. Dlaczego utraciło ono satyryczne ostrze i zostało przechwycone jako discopolowy szlagier? Prawdopodobnie dlatego, że niewystarczająco się wobec disco polo dystansowało, nie wymknęło się zasadom gatunku; trudno bowiem pastiszować estetykę, która sama zawiera elementy parodii. Zostawiając jednak na boku kwestię możliwości dystansowania, można też powiedzieć, że ironia przegrała tu z konsumpcyjną machiną, napędzaną przez fetyszyzm towarowy i obrazy uprzedmiotawiające kobiece ciało. Pragnienie dóbr – nawet tych codziennego użytku – było na tyle silne, że trudno było mu się przeciwstawić. Twórcy, zamiast puścić subtelne oko do słuchaczy-konsumentów, przede wszystkim napędzili sprzedaż firmie Henkel.
Bara, bara, bara
„Mydełko Fa” spełniało jeszcze jedną z reguł poetyki disco polo, obowiązującą niezmiennie od lat dziewięćdziesiątych do dziś. Podobnie jak wiele innych utworów gatunku piosenka ta jest obsceniczna, o seksualności mówi w dosłowny sposób. Zmysłowość jest tu jednoznaczna, sformułowania pochodzą z mowy potocznej, o seksualnym pragnieniu śpiewa się wprost i bez silenia się na subtelności. Takich poloerotyków w erze muzyki chodnikowej śpiewano w Polsce wiele, kilka z nich stało się nawet klasykami gatunku, a fragmenty tekstów głęboko wryły się w społeczną pamięć czasów transformacji. Z jakich fraz składał się ten muzyczny pornopejzaż?
Zespół Milano śpiewał: „Bara, bara, bara, riki tiki tak, jeśli masz ochotę, daj mi jakiś znak”, pokazując, że będzie to erotyk raczej pruderyjny, jak również infantylny. Słynny refren piosenki Bayer Full o inicjacji seksualnej opowiadał o „majteczkach w kropeczki” i „bielutkim staniczku”. Skaner w utworze o zbawiennej mocy sex-shopów wspominał o autorce „Sztuki kochania”: „Pani Wisłocka zaleca dziś kocyk, gdy chciałbym z dziewczyną do lasu wyskoczyć. By zimno nie było, bo ziemia tuż-tuż, kocyk musi być i już!”. Ex Problem na kasecie „Lubię sex!” i w piosence pod tym samym tytułem wprost śpiewa: „lubię sex, lubię jeść, lubię tańczyć, forsę mieć. Wina łyk, lekki szmer, słodki smak, panienek deszcz”. Zenon Martyniuk w piosence „Pragnienie miłości” śpiewał o mężczyźnie wcielającym się w różne przedmioty, byleby tylko zbliżyć się do swojej wymarzonej kochanki i jej służyć: „chcę być twoją słodką mleczną czekoladką, żebyś mogła chrupać mnie całymi dniami. Chcę pomadką być do twojej buzi, mała, by całować usta twoje przez czas cały”.
Skrajnym przykładem discopolowej wulgarności jest twórczość Mirosława Wanata znanego jako Dr Albonista. Wanat po rozpadzie zespołów Instytucja i Midi zajął się karierą solową; postawił prawie wyłącznie na wątki seksualne, bardzo często w swoich tekstach ocierając się o pornografię. Wypuścił na rynek kilkanaście kaset pod takimi tytułami, jak: „Wytrysk”, „Szalony orgazm 2” czy „Klub wesołego fallusa”. Muzycznie zdecydowanie bliżej mu do kabaretowego nurtu disco polo niż do podlaskich Depeszów czy biesiadnych muzykantów. Jego piosenki są również najjaskrawszym przykładem mizoginii i homofobii, stojącej w kontraście do bliskości, którą okazywali sobie mężczyźni w kapelach discopolowych (zauważalnej przynajmniej w sferze wizualnej).
Tekst pochodzi z książki Moniki Borys „Polski bajer. Disco polo i lata 90.”, która ukaże się 4 września nakładem Wydawnictwa W.A.B.Nieliczne badaczki zajmujące się disco polo zgodnie stwierdzały, że korzeni jego miłosnej tematyki i rubasznej poetyki należy szukać w przedwojennej twórczości brukowej, pieśni podwórzowej, ulicznej i kramarsko- odpustowej. Muzycy chodnikowi kontynuowali tradycję znaną z wiejskich przyśpiewek, międzywojennej pieśni brukowej, pieśni miłosnych, czyli tych utworów, które śpiewano przy różnych okazjach na wsi. Ich motywem przewodnim była seksualność. Jak pisał Jerzy Bartmiński, „miłość opiewana przez lud przy całej dość bogatej oprawie psychologicznej jest zmysłowa. Zespolenie płciowe jest przewodnim motywem działania bohaterów, wokół niej krążą ich myśli, pragnienia, wspomnienia”. Jednocześnie dosłowność tej erotyki nie mieściła się w wykładni tego, co oficjalnie uznawano za ludowe. Dobrosława Wężowicz-Ziółkowska, która badała wzory miłości wieśniaczej na przestrzeni wieków, wskazywała, że polscy folkloryści na czele z Oskarem Kolbergiem, niestrudzonym badaczem twórczości ludowej, opracowując kalinowe erotyki, nie hamowali swoich cenzorskich zapędów i „umoralniali” spisywane teksty pieśni. Obsceniczność nie pasowała do wizji dziewiczego, nieskalanego ludu, którą przedstawiały potem na przykład zespoły pieśni i tańca Śląsk i Mazowsze. Etnograficzna cenzura była więc „wytwarzaniem” obrazu niewinnych chłopów, bez ciała i popędów, którzy dopiero w „ucywilizowanym” wydaniu mogli stać się podstawą dla romantycznej ideologii narodowej.
Obscena przetrwały jednak na marginesach ludowej twórczości muzycznej. Krążyły w nieoficjalnych obiegach, były wykonywane podczas wesel i wiejskich zabaw. Rubaszna pieśń ludowa w PRL-u przybyła też, czy raczej wróciła, zza oceanu. Michał Waliński, pisząc pod koniec lat siedemdziesiątych o twórczości amerykańskiej Polonii, dowodził, że „w dużej mierze obieg pocztówkowy zastąpił dawne tradycyjne obiegi literackie, szczególnie jarmarczno-brukowe, i podobnie jak tamte kształtuje w szerokich kręgach swoiste gusta estetyczne i «literackie»”. Usuwane z krajowego obiegu rubaszne utwory pielęgnowali emigranci pochodzący z chłopskich i robotniczych rodzin. W ten sposób na potańcówki powróciła na przykład piosenka „Cztery raz po dwa razy” zespołu Polskie Orły czy frywolne utwory Małego Władzia. Na jego płycie „Nice with Polish Spice” znalazły się takie piosenki, jak „Pokaż mi kolana” i „Pierwsza nocka”, a na „Polish Sex. New Polish Sexy Songs” można było posłuchać polek „Brzuch do brzucha”, „Kolebeczka” czy „Gdzieś noc spędziła”.
Kiedy tylko uwolniono rynek, sprośne pieśni nie musiały przypływać już z Ameryki. Wystarczyło kupić na straganie na przykład kasetę zespołu Milano, w którego twórczości słychać silne inspiracje amerykańskimi krajanami. „Bara, bara, bara, riki tiki tak, jeśli masz ochotę, daj mi jakiś znak” brzmi przecież jak nowa wersja „Cztery razy po dwa razy”.