Jedną z cech, która definiuje sferę publiczną okresu późnej polskości, jest intensywność odniesień do różnicy społecznej: bieda vs bogactwo. W zależności od pola – politycznego, artystycznego, naukowego, publicystycznego czy psychologicznego – postawa wobec tej dystynkcji przybiera rozmaite formy i dynamikę. W arsenale środków wyrazu jest: ironiczny dystans (beka z biedy), klasizm jak na memach „Soku z buraka”, orientalizowanie peryferyjności w literaturze, „urasowienie” różnicy ekonomicznej w reportażowych przekazach, resentyment wobec elit czy „autorasizm” – kompleks zacofania Polaków w kontekście międzynarodowym. Można nierówności ekonomiczne wykorzystywać do budowania godnościowej narracji o „wstawaniu z kolan” albo komercjalizować i konsumować pod postacią modowego post-soviet chic. Swoistość wschodnioeuropejskiego niedopasowania do norm angloamerykańskiego świata doceniają ci, którzy dostrzegają jej dziwność i duchologię, ale są też tacy, którzy zacofanie eksploatują w cringe’owych telewizyjnych paradokumentach i reality show spod znaku „Dam i wieśniaczek”. Kto czasem włącza polską telewizję, ten zauważył, że medialny fetysz dystynkcji jest jednym z głównych motywów definiujących dziś popularne imaginarium. Na wystawie „Równorodność” projektanta mody i artysty wizualnego Tomasza Armady, którą kuratoruje w Państwowym Muzeum Etnograficznym w Warszawie Agata Pyzik, medialny bestiariusz Polaków wyłazi z ekranów i okładek czasopism, by zmaterializować się pod postacią trzynastu awatarów. Kogo można tu spotkać?
„Równorodność. Kolekcja Tomasza Armady”
kuratorka: Agata Pyzik, Muzeum Etnograficzne, Warszawa, do 20 kwietnia 2021 (czasowo zamknięte z powodu pandemii).
Na ekspozycji znalazł się m.in. posąg Tradycyjnej Pani Domu, która nosi suknię-podomkę z udrapowanych firanek, swetra i ponczo z futerkowymi rękawami, na szyi ma zaś wisior z napisem „Love Home”, a na głowie różowy kaganiec z trzepaczki do dywanów. Stacja Emerytki z Gazetką Promocyjną to ołtarz wystawiony starej kobiecie przypominającej słomianą marzannę – jej atrybuty to gazetka z dyskontu, poliestrowa chusta z nadrukiem w ludowe wzory, wieniec dożynkowy i ciepła płaszczokołdra w pastelowych odcieniach. Otwierające wystawę postaci Autorytetu i Wykształciucha, upozowane jak na renesansowych obrazach Jana van Eycka, przyciężkawe, dostojne, w togach i półką z książkami zamiast głowy, w zestawie swoich akcesoriów mają „Gazetę Wyborczą” (nazywaną „Magazynem Wybiórczym”), „Vogue” i „Dwutygodnik”. Korpolaska zmaterializowała się jako wielka torba w modnym kolorze nude, a Europolacy ubrani w pasiaste, normcorowe kombinezony zamknięci są w terrariach – w pogoni za Zachodem poddali się korporacyjnej musztrze. Jest także obraz Pary Gejowskiej namalowany na wzór cyklu „Tańce polskie” Zofii Stryjeńskiej we współpracy z artystką Sasą Lubińską oraz film ukraińskiego artysty Tarasa Gembika o narodowej tożsamości jako stroju, który można zrzucić. Jednak uwagę najbardziej przyciąga salonik Beneficjentów 500 Plus. Można tu usiąść na kanapie obitej tapicerką zadrukowaną ofertami sklepów mięsnych, a na ścianie wisi fantazyjny gobelin przypominający banknot o nominale 500 zł z Janem III Sobieskim. Na dywanie widzimy utkaną ikonografię, która składa się na arsenał rodziny pobierającej państwowe benefity: misia, wózek, bociana niosącego dziecko, płody, butelkę wódki, wałek, kapcie, kwiat maku, ale też militarne symbole władzy, jak z bliskowschodnich kilimów: czołg, karabin, odrzutowiec.
Co mają ze sobą wspólnego postaci przedstawione na wystawie? Przede wszystkim miejsce urodzenia – medialny zlep, z którego są zmontowane: stereotypowe klisze, hasła publicystycznej nowomowy, gazetowe nagłówki, liberalne i konserwatywne medialne skamieliny ulepione po transformacji, internetowe pasty usiłujące oddać ducha „polskiego piekiełka”. Figury retoryczne powielane po obu stronach politycznej dyskusji wyłaniają się na wystawie ze śmieciowego pejzażu utkanego z taniej chińszczyzny i plastiku zalewającego planetę. „Równorodność” nie jest, jak można by sądzić, „panoramą Polaków”, ale poliestrową groteską obrazu społeczeństwa, który stworzyły rodzime media. To nie zwierciadło, w którym można się przejrzeć, tylko przygnębiająca satyra na rzeczpospolitą baniek informacyjnych, w których jesteśmy pozamykani.
Sylwety zaprojektowane przez Tomasza Armadę i opatrzone obszernymi komentarzami Agaty Pyzik nawiązują do XIX-wiecznej koncepcji typów ludowych, za pomocą których tworzono ludoznawcze wizerunki chłopów. Jest to rodzaj etnograficznej reprezentacji (np. fotograficznej bądź rysunkowej), która przedstawia osobę lub grupę osób ubranych w stroje ludowe, często z charakterystycznymi dla nich atrybutami. Typy ludowe miały obrazować odmienność kulturową danego kręgu etnicznego, ukazując jego wyjątkowość na tle zbiorowości, a jednocześnie oddawać typowość, która unieważniała cechy indywidualne jednostki. Jest to perspektywa problematyczna nie tylko przez dążenie do uproszczeń i przejaskrawień, ale również ze względu na swoją historyczną dwuznaczność: typy ludowe chłopów były podszyte zarazem pogardą i fascynacją.
Na ekspozycji ta ambiwalencja nie znika: współczesne afekty i uprzedzenia wybrzmiewają ze zdwojoną mocą, a typologiczna perspektywa służy ich wyolbrzymieniu i przedstawieniu jako wydestylowanych karykatur polskości. Narzędziami są zgrywa, parodia i żart. Wyobrażenia społeczne materializują się i ulegają fizycznemu uwzniośleniu pod postacią ołtarzyków, plastikowych manekinów, zaaranżowanego saloniku czy fortecy z gigantycznych torebek. Nie ma tu miejsca na niuanse i różne odcienie szarości, ale w zamian dostajemy charakterystyczną dla twórczości Tomasza Armady wrażliwość na sytuację, kiedy kapitał kulturowy nie nadąża za ekonomicznym i związaną z tym specyficzną estetykę biedoty-bogactwa: podrabianego blichtru, badziewiarskiego glamouru, wyrafinowanego tandeciarstwa, bazarowej taniochy i bajerów w stylu Pepco. Kolekcja przypomina, że każdy konflikt społeczny ma swój wymiar estetyczny i zyskuje odzwierciedlenie choćby we wzornictwie przemysłowym. Możemy go dostrzec w kolorach, fakturach, jakościach i funkcjach tkanin. Welur vs. poliester, organza vs. lateks, drapowania vs. gładkość, granat vs. tęcza. Materialność ubrań nabiera tu wprost politycznego charakteru.
Choć na wystawie wybrzmiewa to tylko między słowami, kluczowe dla formy przedstawianych tu wyobrażeń są przemiany medialne, które miały miejsce w Polsce ostatnich trzech dekad. Nie chodzi jedynie o prosty podział na media „stare” i „nowe”, ale o koniec monopolu mediów publicznych po 1989 roku, transformacyjną prywatyzację, ostry podział na stronę liberalną i prawicową, a przede wszystkim przejście od przekazu zdominowanego przez telewizję do komunikacji podporządkowanej mechanice i polityce mediów społecznościowych. Tę reorganizację dobrze oddaje pokazywana na ekspozycji postać Patusiary. Zwisająca z sufitu niczym motyl sylweta ubrana jest w różowo-beżowy kombinezon z lateksu, a na głowie ma hełm z neonowych butów na szpilce z czerwoną podeszwą. Patrzymy na nią z dołu, bo Patusiara to gwiazda. Nie ma dla niej miejsca w telewizji, jej przestrzenią wyrazu jest Instagram, TikTok i YouTube. Zły sen polskiej inteligencji: nazywana „wieśniarą”, „tipsiarą”, otwarcie wulgarna, epatująca seksem, swój kapitał opiera przede wszystkim na tym, jak wygląda. Łatwo ją ocenić i zaszufladkować, ale można też dostrzec w niej pewien paradoks. Po latach panowania stereotypów spod znaku „faszyn from raszyn”, które wyśmiewają konsumpcyjne zwyczaje klasy ludowej, Patusiara bezwstydnie się za nie odgrywa i zarazem za ich pomocą buduje swoją popularność.
Jedną z takich postaci jest piosenkarka, celebrytka i instagramowa performerka Małgorzata Godlewska, która promowała zresztą wystawę Armady w swoich mediach społecznościowych. We wrzucanych do internetu filmach jest ostentacyjnie wyzywająca, ubrana w złym guście, śpiewa tak, że trudno jej słuchać. Nie podoba się właściwie nikomu, ale tworzonej przez nią satyrze politycznej trudno odmówić celności. W swojej interpretacji „Roty” Marii Konopnickiej, umieszczonej w sieci rok temu z okazji Dnia Niepodległości, Małgorzata Godlewska ubrana jest w kusą pomarańczową spódniczkę, T-shirt z tęczowym sercem i wianek ze sztucznych różowych kwiatków. Stojąc na tle biało-czerwonej flagi, przybliża życiorys polskiej poetki i lesbijki, a potem śpiewa patriotyczną pieśń, choć większość nie nazwałaby tego śpiewaniem. Uznawana za koszmar show-biznesu, jak mało kto potrafi w swojej twórczości parodiować estetyczne lęki elit.
Jeśli zaś chodzi o muzykę, wystawa przypomina mi nieco inne zjawisko z marginesów internetu – nightcore. To rodzaj remiksu, w którym oryginalny utwór jest przyspieszony, a tonacja znacząco podniesiona, w efekcie czego wokal brzmi jak cienki głosik gryzonia z kreskówki „Alvin i wiewiórki”. W swoich początkach nightcore wiązał się z muzyką trance, a pierwsi twórcy tego gatunku na początku pierwszej dekady XXI wieku przerabiali utwory niemieckiego zespołu Scooter. Mnie jednak karykaturalne postaci z wystawy przywodzą na myśl polskie piosenki zaaranżowane w tym stylu. Jeśli chcecie usłyszeć, o jaki efekt chodzi, wrzućcie w okienko YouTube’a hasło „nightcore dumka na dwa serca”. Nightcorowe utwory mogą sprawiać wrażenie piosenek dla dzieci i – choć nie da się ich słuchać – to dobrze oddają współczesną akcelerację i konsumpcyjne przesycenie.
„Równorodność” przywołuje również skojarzenie z tradycją telewizyjnych szopek noworocznych – emitowane w ostatni dzień roku, miały służyć za komiczne podsumowanie najważniejszych wydarzeń z politycznego życia odchodzących dwunastu miesięcy. Wystawa Tomasza Armady nie tyle wychyla się w przyszłość, ile jest wyrazem zmęczenia zradykalizowaną sferą publiczną zorganizowaną wokół informacyjnych i ideologicznych baniek, które skolonizowały społeczną wyobraźnię. Miejscami dowcipna, nie służy niezdrowej fascynacji dystynkcją. Oddaje raczej poczucie duszności i chęć ucieczki do świata, w którym różnorodność nie funkcjonuje jedynie jako egzotyczna ciekawostka, ale jest immanentną cechą wspólnoty.