O tym nie da się zrobić piosenki
fot. Michał Korta

28 minut czytania

/ Obyczaje

O tym nie da się zrobić piosenki

Alex Freiheit

Skoro dialog ma się opierać tylko na tym, że mniejszość musi naginać swój sposób myślenia, by przypadkiem druga strona nie musiała tego robić lub się denerwować, to nie jest to żaden dialog. A taka właśnie sytuacja obecnie się wydarza

Jeszcze 7 minut czytania

23 października w Warszawie tłum ludzi nagle stanął. I wreszcie można było się rozejrzeć, co się w ogóle dzieje. Jak tłum idzie, to energia jest jakby wspólna. Niektórzy krzyczą, inni nie. Niektóre hasła bardziej działają, inne, te o policji szczególnie, nie są podejmowane przez wszystkich. Jak tłum się zatrzymuje, to można zobaczyć, pooglądać, bardziej poczuć energie indywidualności, które zebrały się, by iść wspólnie. Tłum ludzi stanął. Nie podjął wspólnego śpiewania piosenki zaaranżowanej spontanicznie przez osobę trzymającą mikrofon. Niektórzy zaczęli nieśmiało, inni patrzyli po sobie. Ja nie wiedziałam wtedy, co to w ogóle jest, więc tylko próbowałam zapamiętać tekst, by później sprawdzić. Po kilku minutach szukania „piosenki z tekstem o kamieniach” wreszcie znalazłam i był to „Psalm stojących w kolejce” – w wykonaniu Prońko. To bardzo mocny tekst, ale chyba tego typu repertuar sprawdziłby się bardziej na manifestacjach w obronie sądownictwa lub gdyby spotkała się odpowiednia liczba osób, które zamiast prostych panczy wolą bardziej rozbudowane metaforycznie słowa sprzeciwu. Jednak to pobudziło jednego z mężczyzn, który zobaczył, że jest potencjał, do tego, by wspólnie tu pośpiewać, i porwał się na bardziej znany utwór z repertuaru Dżemu „Whiskey, moja żono”. Tego już chyba nie podjął nikt, ale mężczyzna dzielnie nawoływał innych chłopaków, by zaczęli śpiewać to razem z nim: „Panowie, no musimy to zaśpiewać razem”. Nie udało się chyba przez kiepski dobór materiału. Zrozumiałe jest jednak to, że w tym tłumie skandujących hasła dotyczące kobiet mężczyzna mógł poczuć się nieco zagubiony – jak stereotypowy odbiorca Dżemu – i zechciał wziąć cały swój bagaż smutku i niezrozumienia ze strony świata, podlany nieco alkoholem. „Znowu w życiu mi nie wyszło”, więc co mi szkodzi wspólnie popłakać z innymi kolegami na ulicy nad swoim losem? Nie udało się chyba jednak zakolegować z nikim w pobliżu; dalszych losów tej historii nie znam.

Po chwili nikt już nie śpiewał i w tym oczekiwaniu na to czy iść, czy nie iść do Morawieckiego na chatę, ludzie zaczęli zachowywać się właśnie jakby stali w kolejce, tylko takiej dyskotekowej, klubowej, festiwalowej. Czułam się trochę niezręcznie, że tak tutaj ściśnięci wszyscy i co tu robić, ale dwie dziewczyny skutecznie mnie wyciągnęły z tego stanu, wprowadzając w szampański wręcz nastrój. Sprawiły, że poczułam się jak u siebie, jak swoja, jak równa laska. Zaczęły dyskutować bardzo głośno o tym, że trzeba iść na kebaba, więc ja im mówię: lepiej na falafela, i tak zaczęła się nasza rozmowa polegająca na tym, że głównie ich słuchałam, tak jakbym słuchała osoby, która przejmuje swoim poczuciem humoru, luzactwem i nastrojem imprezę domóweczkę. I nagle kilkadziesiąt przynajmniej osób wokół mnie było częścią historii tych dwóch dziewczyn, które w głośnej rozmowie od kebaba i Tindera przeszły do tego, po co tu w ogóle są. Jedna była bardzo głodna (co zrozumiałe, ponieważ protest trwał już długo), a druga zgasiła jej apetyt tekstem:
– Słuchaj, ja tu jestem na poważnie!
– Ale naprawdę?
– Naprawdę, ja tu idę dla mojej córeczki, naprawdę biorę to na poważnie.
– No dobra – zgodziła się ta głodna.
Zaczęły się przytulać i inicjować hasła, które szybko podłapaliśmy. Wówczas właśnie poczułam, że te laski mają taką moc i to właśnie one powinny prowadzić tego typu sytuacje. Że jak wjeżdżają z tą swoją pyskówką i bezkompromisowością, a przy tym też szczerością, to naprawdę to jest siła, która nie ma aż tak dużej reprezentacji podczas wszelkich demonstracji. Mówię tu o reprezentacji podczas np. przemówień. Najbliżej chyba im i mi także do krótkich wypowiedzi Marty Lempart, które są zawsze mówione prostymi słowami i z energią. Chwilę wcześniej, zanim jeszcze tłum się zatrzymał, nagle dołączyła do tego spokojnego dość spaceru osoba, która przypomniała, po co tu właściwie jesteśmy. Stylówa bezbłędna – obcisłe dżinsowe biodrówki, krótka skórzana ramoneska i duża torba, którą nosiła tak, jak ja nigdy nie umiałam, bo jej dodawała tego looku, a u mnie sprawia, że się zapadam i garbię. Wjechała jak czołg, na pełnej. Najpierw ją usłyszałam, a po chwili zobaczyłam, ale szybko zniknęła, bo ze swoim osobistym niezadowoleniem wyrażanym werbalnie poszła szybkim, mocnym krokiem dalej:
– Ja mam, kurwa, urodzić niepełnosprawne dziecko, pojebało ich? Do tego mnie, kurwa, zmuszają tak, że… nie no to jest, kurwa, chore, to jest masakra, ludzie!

Mniej więcej tak to brzmiało i w połączeniu z tym jej krokiem i całym wyglądem blondwłosej wojowniczki – zatkało mnie i nagle wprowadziło w doskonały nastrój. Po prostu mnie zaraziła tą swoją bezkompromisowością, wręcz zawstydziła, a na pewno rozkochała w sobie. Zaczęłam snuć marzenia – co by było, gdyby nagle takie właśnie laski, z taką energią jak ona, wyskoczyły na ulice, ale tak all together, w szpalerze wysokich obcasów stukających ze złości i tych nieskrępowanych ruchów i ciał? Pomyślałam sobie, że to w sumie się właśnie dzieje. Może nie widzę tego w tej przestrzeni, w której się znajduję, ale gdzieś w Warszawie właśnie się dzieje. Albo nie. Albo po prostu ten protest pokazał, że żadne szpalery, żadne armie, żadne wspólnoty polegające na łączeniu się ludzi o podobnych gustach i sposobach myślenia… – nie! Byłyśmy tam po prostu wszystkie, takie, jakie jesteśmy. Różne. Niektóre niekrzyczące, inne krzyczące. Niektóre w długich płaszczach, inne w obcisłych bomberkach. Niektóre z hasłami zaczerpniętymi z najnowszej popkultury, inne z klasykami. I to jest właśnie rewolucja.

fot. Aleksander Olo Karwowski 

Dwa dni później byłam już w Gnieźnie, gdzie także odbywały się spontaniczne zgromadzenia. I tutaj właśnie poczułam tę duszę rewolucji, którą dwa dni wcześniej zaserwowały mi trzy dziewczyny w Warszawie. Spotykaliśmy się razem, bardzo tłumnie (jeden pan powiedział mi, że to była największa demonstracja uliczna od lat 70. w Gnieźnie). To, że gnieźnianki i gnieźnianie potrafią się zjednoczyć w walce o prawa kobiet, pokazały już Czarne Protesty. Tym razem wiele osób chciało zaznaczyć swoją obecność, chciało się przyczynić do tego, by protesty miały ten power. Cykaliśmy się trochę wjechać z nagłośnieniem na vanie, bo uznaliśmy, że nam zabiorą dowody rejestracyjne, o czym kilka dni wcześniej było głośno w większych miastach. Szukaliśmy więc rozwiązań bardziej partyzanckich, do których trudniej będzie się przyczepić. Jedna z osób wpadła na pomysł, że najlepszym rozwiązaniem będą dwa wózki – takie, którymi wozi się często złom. Głównie dlatego ten rodzaj pojazdu wygrał, bo ma amortyzację w postaci pompowanych kół, więc sprawdza się dobrze np. na kostce brukowej, a nagłośnienie nie będzie się rylać. Na jednym miał wylądować agregat, na drugim dwa głośniki i mikser. Tak się stało. Panowie, dla których owe wózki są narzędziem pracy codziennej, pożyczyli je w geście solidarności. Ludzie tak bardzo chcieli pomóc, że nawet pomagali nam uruchamiać prawdopodobnie nieco zalany agregat i urwali przy tym wajchę od niego. Ale to nie problem. W 15 minut ktoś przywiózł drugi agregat, bo w takich społecznościach każdy zna osobiście kogoś, kto ma wózek, tak jak każdy zna kogoś, kto ma agregat. Pan od jednego wózka pilnował go przez cały protest tak postawnie, że nikt wózka nie tknął – nie było o tym żadnej nawet gadki.

Zasada podczas pochodu była jedna – próbujemy utrzymać energię tłumu, krzycząc hasła związane z kobietami i dając energiczną i sprawdzoną playlistę, która pewnie nie różniła się od tych w innych miastach. Na samym początku poleciała Gonix w utworze „Żodyn” i gdy przechadzaliśmy się z dwoma połączonymi kablami wózkami przez tłum, by dotrzeć na czoło marszu, nawet starsze panie (albo szczególnie właśnie one!) przytakiwały z uśmiechem na tekst w piosence: „Żaden stary dziad nie będzie mówił mi, jak mam żyć, i żaden stary dziad nie będzie mówił mi, kim mogę być”. Gdy przechodziliśmy obok bloków, z których wyglądali mieszkańcy, dobrze sprawdził się utwór „We Are Your Friends” Justice. Gdy poleciało Cool Kids of Death w wiadomej piosence, nagle obróciłam się i zobaczyłam tłum ludzi z wielkim banerem „MAMY DOŚĆ” trzymanym głównie przez kobiety w różnym wieku. Ujrzałam też dziewczynę w żółtej kominiarce, która odpaliła kolorową racę i którą zaraz dopadli fotografowie. Wzruszyłam się totalnie! Jakie zajebiste Gniezno, pomyślałam. Co jakiś czas odbywały się krótkie przystanki na krótkie przemowy. Jako że mikrofon był absolutnie wolny, to naprawdę mogliśmy usłyszeć różne przemówienia i dzięki temu dowiedzieć się, jak różne potrzeby są ludzi, którzy w tym proteście uczestniczą. Jedna z przemawiających mówiła o tym, że jest tutaj dla swoich dzielnych córek, które pomagają jej walczyć z rakiem, i dlatego ona chce walczyć z nimi o ich wolność w dorosłym życiu. Jeden chłopak swoje przemówienie poświęcił wyzwiskom na kota Kaczyńskiego. Ktoś przeczytał Tuwima „Całujcie mnie wszyscy w dupę”. Inna pani z energią petardy zaczęła mówić, że ona sama sobie aborcji by nie zrobiła, ale zna osoby, które miały i czasami jest to nieuniknione:

– Wyobraźcie to sobie ludzie! Zgniły płód.

Myślę, że ludzie sobie mogli zwizualizować ten dosadny obraz. Młode osoby przemawiały, zwracając się do innych młodych osób, by walczyły i nie ustawały w tej walce. Jedni porywali się na metaforyczne zwroty, inni chcieli tylko zainicjować krzyczenie jakiegoś hasła. Niektórzy krzyczeli, że nie są z niemieckiej antify, inni na fali entuzjastycznie nastawionego tłumu krótko i zwięźle chcieli zaznaczyć, że są z tego miasta i tu żyją, i chcą, by było normalnie. Wszak ten protest nie dotyczył tylko i wyłącznie decyzji Trybunału Konstytucyjnego. W proteście uczestniczyły osoby, których normalnie nikt nie dopuszcza do głosu, bo są dla większości po prostu żulami, które coś tam blubrają pod nosem przy Społem, kobietami, które wykonują mrówczą pracę niewidoczną dla innych, „bezrobotne, leniwe, nieprzydatne”. Dzieci, na których punkcie ten kraj dostał fiksacji i wykorzystuje je przy każdej możliwej okazji, robiąc z nich tarczę do obrony przed mitycznymi edukatorkami seksualnymi, Eryniami, które je pożrą w geście zemsty za nienawiść do mężczyzn, między pokazywaniem wibratora z Lula Pink a czytaniem Rebeki Solnit.

Młodzież, do której często nie docierają hasła i styl działania prowadzony przez młodzieżówki lewicowych partii, ale nie oznacza to, że nie ma poglądów. Po prostu nie odnajduje się w strukturach lub ma z nich bekę. Młodzież, dla której głosem jest m.in. Paluch puszczony na sam koniec protestu, na gnieźnieńskim rynku. Ta piosenka dobitnie pokazuje, że nie ma reprezentacji pewnych ludzi w Sejmie, ci ludzie doskonale wiedzą, że nigdy nie będzie. Wolą śpiewać:

Wjeżdżam jak jebany szaman, by znów zbudzić ducha wojny
Słowo dla bezbronnych, gdzie nie dotarł jeszcze Bóg
Ostatni krzyk osiedla dziś odwiedzi wszystkie domy
Otwórz okno, niech to niesie na salony brudny bruk (…)
Tak się kończy każda władza głucha wciąż na głosy ludu
Rząd chce podatek za oddech, Kościół hajsy za twój grób
Wszystko pod kontrolą, władza opętana
Podwórka was pierdolą, podpalając grama
Podejście wciąż niezmienne, między nami ściana
Na blokach mamy plemię, a każdy z nas to szaman, szaman!

Grupa osób, która uczyniła z rynku imprezownię w rytm słów Palucha, domagała się powtórki. Stwierdziliśmy, że trzeba rozejść się, każdy bezpiecznie w swoją stronę, i zaprosić ludzi na kolejny spacer. Wracając do domu w małej grupce, byliśmy bardzo szczęśliwi. Głównie dlatego, że poczuliśmy właśnie ducha rewolucji, a ta, ze względu na zróżnicowane grupy społeczne, które ją współtworzą, ma też element karnawałowy. Myślą przewodnią protestów były prawa kobiet i w Gnieźnie ten temat mocno wybrzmiał. Wszystko działo się bardzo intensywnie i szybko. Działo się tak szybko, że dopiero po chwili zorientowaliśmy się, jak różne osoby szły w tym marszu. Osoby, które jeszcze pół roku temu wyszłyby na ulice tylko wówczas, gdyby w Gnieźnie wydarzył się drugi Marsz Równości i stałyby po drugiej stronie barykady. Znajoma powiedziała mi, że obok niej szedł pan, który powiedział: „Właśnie zorientowałem się, że idę razem z LGBT”.

Gdy opowiadałam tę historię osobie, z którą lubię porozmawiać, bo jest dla mnie reprezentacją grupy społecznej, z którą ja na co dzień nie mam kontaktu, odpowiedziała mi, że nie powinno być flag LGBT ani żadnych innych podczas takiego zgromadzenia, bo to podzieli ludzi. Dyskutowałam z nim oczywiście długo, ale jego podejście wcale się nie zmieniło. Powiedział mi: „Zobaczysz, że przez to niektórzy już nie przyjdą na następny taki protest”. Rzeczywiście, na następnym zgromadzeniu było już o połowę mniej ludzi. Nie jest to absolutnie winą osób, które przyszły z tęczową flagą na spacer, nie! Tylko po chwili zaczęła się nagonka w internecie na ten protest. Ludzie chcieli udowodnić, że to jest przykrywka dla ideologii LGBT wciąż żywej w wyobraźni miasta, w którym homofobiczny baner wisi na jednej z prywatnych kamienic. Chcieli udowodnić, że to nie jest protest wszystkich, wrócili do starego dobrego podziału, bezpieczniejszego dla obecnej władzy i faszystów obecnych w rządzie i poza nim. Wydaje mi się, że ludzie przestraszyli się tego, że właśnie będą źle odebrani przez swoich znajomych, na których propaganda ma bardzo silny wpływ – wszak niełatwo jest wyjść na ulicę w tak małym mieście, bo zawsze ktoś cię zobaczy i będzie gadał. Nie mogłam się tylko pogodzić z jednym, rozmawiając z tą osobą. Nie mogłam pogodzić się z tym, że ja potrafię schować do kieszeni swoje radykalne dla większości społeczeństwa poglądy. Proszę bardzo. Mogę w Gnieźnie nie używać takich sformułowań jak JEBAĆ PSY. Mogę nie zaśpiewać Hymnu Polski, ale nie zabronię śpiewać go innym, jeśli czują taką potrzebę. Bo jest rewolucja i wszyscy powinniśmy być teraz równi, jesteśmy rewolucjonistami i rewolucjonistkami. Ja nie podziękuję policji, ale jeśli ktoś chce jej dziękować – niech dziękuje, a za chwilę przecież przekona się, że podziękowania tego typu są grubo nie na miejscu. Ludzie jeszcze nie mają pojęcia o tym, jak wygląda przemoc policyjna, a ci policjanci to są osoby, które znają często prywatnie, bo to ktoś z rodziny dalszej lub bliższej, albo ktoś, kto pomógł uniknąć spłaty mandatu, bo nepotyzmem ten kraj stoi. Problemy z policją mają osoby z marginesu, osoby z piosenki Palucha. Normalni obywatele i obywatelki, którzy mają zapewnione podstawowe środki do życia, posiadający mieszkania, domy, auta nie widzą często tego, co widzą inni. Trudno jest się wczuć w sytuację innych. To nie jest nasza cecha narodowa. To nie jest coś, czego się uczy. U nas jest bardziej tak jak w piosence El Bandy:

A twój synek ma być dzielny i silny i nie bać się, i nie mazać się
on też będzie molestował
Bo przy nim śmiejesz się, śmiejesz się z grubych dziewczynek śmiejesz się, 
a na chude cmokasz
Podsycasz jego wyższość a jej wstyd, jego wyższość a jej wstyd, jego wyższość…
A twoja córka będzie gwałcona, bo ma nie krzyczeć, ma nie krzyczeć, delikatna ma być, ładnie ubrana, taka perełka, taka perełka
Bo przy niej śmiejesz się, śmiejesz się, z grubych dziewczynek, śmiejesz się, a na chude cmokasz
Podsycasz jej niepewność, jego wzwód, jej niepewność, jego wzwód, jej niepewność.

fot. Aleksander Olo Karwowski 


Więc byłam rozczarowana i wkurzona, że niektórzy potrafią schować na chwilę swoje radykalne jak na to miasto poglądy, a innym przeszkadza flaga tęczowa – więc już nie przyjdą. To, co się udało podczas tych gnieźnieńskich protestów, to zachowanie wielogłosu i prowadzenie dialogu, o którym przecież tak głośno się mówi, że powinien być. Z tych protestów wyszło społeczeństwo zróżnicowane, bo było miejsce dla różnych treści. Na drugim proteście nagłośnienie nie było już wiezione na wózkach; zamontowano je na dachu vana lokalnego DJ-a, na którego zawsze można liczyć. Auto obklejone było informacjami, jakiego rodzaju imprezy uświetnia swoją muzyką DJ: wesela, urodziny, osiemnastki, rocznice. Myślę, że nastanie taki czas, w którym trzeba będzie dopisać także obsługę akustyczną protestów.

W tym czasie pojawiły się ogólnopolskie głosy, że ginie gdzieś główny temat praw kobiet podczas protestów, bo ludzie wolą krzyczeć JEBAĆ PiS. W ogóle mnie to nie dziwi. Łatwiej jest ogólnie jebać PiS niż mówić o prawach kobiet i tak zwanych mniejszości. W Gnieźnie jednak te opinie nie miały racji bytu. Jeśli żyjesz w mniejszym mieście i widzisz, że ludzie tłumnie wychodzą na ulicę, budzą się, to naprawdę nie możesz im nagle zamknąć mordy tylko dlatego, że przyszli pokrzyczeć JEBAĆ PiS. Czy to nie jest właśnie feminizm? Feminizm dla mnie to także wrażliwość na potrzeby osób, które są wyzyskiwane przez władzę. Ci, którzy nie mają pieniędzy, by się utrzymać, nie są już młodzi, więc i tak nie rodzą dzieci. Ci, których świat się wali, gdy zamknięte zostają cmentarze.

Najpierw przemówiła pani profesor, która jest wykładowczynią w gnieźnieńskiej szkole wyższej; z tym, co mówiła, mogłam się utożsamić, bo bez jasno wypowiedzianej myśli feministycznej nie ma mowy o Strajku Kobiet. Po niej swoje oburzenie wyraził pan, który był rozżalony zamknięciem cmentarzy. I co w tym złego? Tak, zgadzam się. Jeśli będziemy zajmować się wszystkim, to wylądujemy z niczym. Jednak rada konsultacyjna Strajku Kobiet też chce zajmować się wieloma sprawami. Nie wiem tylko, czy bierze pod uwagę problemy małych miast, bo co innego jest opublikować filmik, który nagrałyśmy z koleżankami, na profilu Strajku Kobiet, udowadniając, że w małych miastach się dzieje, a czym innym jest życie w takim mieście na co dzień. Gdzie co prawda nikt jeszcze nie bije za poglądy, ale codziennie masz dokładane po łyżeczce, takiej małej, takiej do porannej kawusi, schowaną, zakamuflowaną przemoc spowodowaną patriarchalnym budulcem tego kraju. Niemniej to dzięki działaniom w dużych miastach rzeczywiście te mniejsze się obudziły, to działania warszawskich aktywistek były dla nas inspiracją – to wszystko jest organizmem połączonymTego dnia dołączyły do nas także dwie bardzo młode dziewczynki, które przyszły z dyniami do połowy wypełnionymi cukierkami. Najpierw chciały nagrać coś przez mikrofon na TikToka – i nagrały:

– Kto nie skacze, ten za PiS-em, hop, hop, hop.

A następnie jedna z nich zapytała, czy może opowiedzieć o tym, jak dowiedziała się o aborcji. I powiedziała.

Wypowiadała się u nas dwukrotnie także posłanka. Wiem, że wśród niektórych środowisk nie byłoby to mile widziane, ale gdy byliśmy na stuosobowym proteście w Czerniejewie, ona też tam była. I naprawdę jest tak, że te małe miasta są często po prostu olewane. Ludzie więc ją zaprosili, by ich wsparła podczas protestu. I oczywiście, można powiedzieć, że zbija na tym swój kapitał polityczny, i zakończyć rozmowę. Jednak to, że do takiego małego miasta przyjeżdża posłanka, jest znaczące dla tej społeczności. W takich miastach posłowie mają jeszcze często autorytet.

Wypowiadał się też młody chłopak, który powiedział, że po ostatnim proteście dziadek nie chciał go wpuścić do domu. Czyli właściwie był jednym z wielu głosów, które Gonciarz przedstawił w swoim filmiku „(prawdziwy) atak na polskie rodziny”. Filmiku, po którego obejrzeniu byłam totalnie załamana. Ten film zgromadził we mnie same złe emocje. Nie ujmuje mu nic, Gonciarz chciał dobrze i odwalił dobrą robotę. Tylko ten film nie jest dla mnie. W ogóle mało co jest dla mnie. Ja po prostu wiem, że na dialog, do którego w swej diagnozie nawołuje Gonciarz, jest już za późno. Z kim ja mam rozmawiać? Z moim kuzynem, który jest już tak przeżarty nienawiścią, że bałabym się cokolwiek mu powiedzieć, żeby nie wzbudzić w nim agresji, której obecnie nie potrzebuję. Której nie potrzebuję w ogóle. A może mam rozmawiać i dialogować z panem, który nazywa siebie księdzem i w Gnieźnie dziękuje grupie 39 mężczyzn (choć pisze, że było ich dwustu), którzy chronili przed „hołotą” kościoły? Z nim mam dialogować? Czy z babcią, która mu wierzy, że osoby, które zastraszały protestujących i przez które nikt nie mógł czuć się bezpiecznie, wracając do domu, to były prawdziwe anioły zesłane przez Pana Boga na ziemię w obronie katolickich wartości. A może mam rozmawiać i dialogować z osobami, które przychodzą na protesty w Gnieźnie w hełmach, na których mają namalowane falangi? 18-letni nazisto (bo tak sam siebie określasz), no nie porozmawiamy, dopóki nie zmyjesz falang z przestrzeni tego miasta. Z kim mamy dialogować? Ze Zbigniewem Dolatą, posłem PiS-u, który ma biuro w Gnieźnie? Tym, który po pierwszym proteście nazwał osoby manifestujące małpami?

fot. Aleksander Olo Karwowski


Ja też na protest przyszłam ze swoimi potrzebami. W pierwszej kolejności było to oburzenie decyzją TK i przemoc, która dokonuje się wobec kobiet codziennie. W drugiej albo trzeciej kolejności przyszłam też po to, by choć na chwilę poczuć, że Gniezno ma szansę wydostać się z tych podziałów, które mnie traktują jak freaka i niebezpieczeństwo. JEBAĆ PiS. Konkretów lepiej nie poruszać przy tym wielkim polskim stole, przy którym siedzą osoby z twojej rodziny, bo możesz je urazić. Nie mów więc o gwałcie, o tym, jak ciężko jest ci być LGBTQ+, i o tym, że jesteś prześladowany czy nękany przez młodych faszystów w Gnieźnie – faszyści to za mocne słowo, nie używaj go.

Skoro dialog ma się opierać tylko na tym, że mniejszość musi naginać swój sposób myślenia, by przypadkiem druga strona nie musiała tego robić lub się denerwować, to nie jest to żaden dialog. A taka właśnie sytuacja obecnie się wydarza. Tego dnia poczułam też, że jesteśmy jak te Gelflingi z serialu „Dark Crystal”. Z odcinka na odcinek jest coraz gorzej, aż wreszcie nie ma drugiego sezonu. Nie, nie straciłam nadziei. Poczułam tylko, że za bardzo już się naginam. Że podczas protestów muszę oglądać chłopów robiących one man show podczas przemówień, w których wypowiadają się o aborcji. Tak, nadal jestem za ideą wolnego mikrofonu. Nie zmienia to faktu, że formuła ta męczy Gelflingi, ale to właśnie z nich wysysana jest esencja, taki już ich los. Poczułam też, że mam dosyć tego, że jedyną osobą, która jest jebana przez faceta, bo nie chcę mu dać mikrofonu, gdyż teraz nie jest jego kolej, jestem ja, a nie moi koledzy, z którymi potrafi rzeczowo porozmawiać. Mnie jebie. Chciałam po prostu coś zrobić w małej grupie, z dziewczynami. Nie to że chcemy wykluczyć mężczyzn, nie! Oni nam pomagali, w organizacji i muzycznie, ale po prostu chciałyśmy zrobić coś, co może będzie mniejsze, ale potrzebne nam – gnieźniankom, które na protest szły właśnie po to, by mówić o prawach kobiet. Zrobiłyśmy prosty tekst i układ do tego. Mocno nas to podniosło na duchu i taką to właśnie przede wszystkim miało mieć funkcję. Postanowiłyśmy to nagrać. Takie wspólne robienie na drutach. Takie koło gospodyń wiejskich. Brakowało mi takiego właśnie spotkania już od dawna. Tylko że na chwilę przed kręceniem musiał znaleźć się jakiś chłop i nie omieszkać wypowiedzieć swojego zdania, iż on uważa, że pokazywanie fucka nie jest dobrym pomysłem i że podczas protestów to się po prostu nie sprawdza. Aha. Dyskutowały z nim inne dziewczyny, za co jestem im bardzo wdzięczna. Aha. To w takim razie te dwa tygodnie protestów to o niczym były? To jednak wracamy do starej dobrej treści z utworu El Bandy:

A twoja córka będzie gwałcona, bo ma nie krzyczeć, ma nie krzyczeć, delikatna ma być, ładnie ubrana, taka perełka, taka perełka.

No przesada. Co ma jego zwrócenie nam uwagi w dobrej przecież wierze do gwałtu? Właśnie dużo. Bo właśnie w ten sposób jakieś normalsowe liberały uciszają kobiety, osoby LGBTQ+, osoby z niepełnosprawnościami, a na „żuli” to nawet nie zwracają uwagi. My mamy znosić, my mamy się dawać ruchać. Po dwóch tygodniach tych protestów i zmęczeniu ten cios prawie mnie wyprowadził z równowagi, ale dzięki grupie kobiet, które zareagowały, poczułam, że nie jestem w tym sama, że nigdy nie będziesz szła sama! – to jedno z moich ulubionych haseł. Mężczyzna ten oczywiście wspiera kobiety i jest obecny na protestach. Tak samo jak ten, który w internecie na swojej tablicy pisze, by uspokoić swoich radykalnych znajomych, że nikt na tym marszu w Gnieźnie nie jest za aborcją! Ja jestem. Ona też jest. On też. Więc chciałoby się powiedzieć „wypierdalać” w pierwszej kolejności z mojej perspektywy właśnie tego typu kolesiom, takim osobom. Tym, którzy pouczają. Tym, którzy wiedzą lepiej. Głuchych na potrzeby ich sióstr, matek i córek. Głuchych. I ja tych osób najbardziej nie mogę znieść, to one ze mnie wysysają. To są ci tzw. przekonani, których przekonujemy. Jasne, przyjdą na protest. Jasne, powiedzą w dyskusji na Facebooku, że Strajk Kobiet należy wspierać. W praktyce jednak ich patriarchalne myślenie karze wyrywać kobietom mikrofony, narzędzia wypowiedzi. Więcej, krytykują formy ich wypowiedzi i traktują nas jak niemyślące, zbyt emocjonalne istoty. Cieszę się, że zrobiłam z dziewczynami coś, co podniosło nas na duchu, co miało też wartość wsparcia dla innych.  

fot. Aleksander Olo Karwowski 

Powstały z tego filmiku również chujowe przeróbki. Co najlepiej zrobić kobicie, która wyraża głośno swoje poglądy? Wsadzić kutasa do ust, by się zamknęła. I to widać na plakatach, na których w mieście ktoś postanowił domalować chuja przy ustach postaci kobiecej ze Strajku Kobiet. To widać na przeróbkach naszego filmiku, w którym jest coś o wkładaniu ogóra do mordy. Przypomniało mi się, jak chłopacy w szkole podstawowej przerabiali utwór „Baby One More Time” autorstwa Britney Spears na utwór o dymaniu – po to, by nam go śpiewać na przerwach. W większości byłyśmy tym zawstydzone. Tym, że oni malują kutasy w swoich zeszytach, a my cipek jakby nie malujemy. Tym, że sobie śpiewają takie piosenki, bo my na takie o dymaniu chłopaków nie wpadałyśmy. Ponieważ byłyśmy „takie perełki, takie perełki”. Najłatwiej w ten sposób jest w tym kraju bez żadnych argumentów właśnie próbować obalać nasze postulaty, ośmieszać nas. Z jednej strony pouczanie, z drugiej strony ośmieszanie. Z jednej strony pozorne wspieranie podczas protestów, a w rezultacie zagłuszanie podczas protestów, bo przecież teraz moja kolej i ja muszę teraz zaśpiewać piosenkę z repertuaru Kaczmarskiego, który bił żonę, czy innego odklejonego od współczesności barda, bo gnieźnianie muszą widzieć, że ja jestem muzykiem, że wspieram Protest Kobiet. Tak, nadal jestem za wolnym mikrofonem, nadal wierzę w tę ideę. Nadal wierzę, że praca wielu ludzi, którzy protestują, ma sens. Nadal wierzę w porozumienie między podziałami. Wierzę dzięki aktywistom i aktywistkom, anarchistom i anarchistkom, szeroko rozumianej Antifie – wszystkim, którzy w takich chwilach pokazują, że potrafią się zjednoczyć, że mogą być monolitem trwającym często niewidocznie podczas rewolucji.

Ludzie powoli z rewolucjonistów wracają do bycia zwyczajnymi ludźmi, bo mają rodziny, pracę i tak dalej. Ale nie tylko dlatego. Dużo ludzi nie wychodzi na ulicę ze zrozumiałych względów: Covid-19, naziole i kibole biegający po ulicach pod dyktando rządu i Kościoła. Ja nie wrócę tak szybko do normalnego życia, bo dla mnie to się nigdy nie kończy. Potrzebowałabym teraz zwyczajnie drugiego sezonu „Dark Crystal”, ale nie ma drugiego sezonu. Wierzę jednak, że kiedyś będzie. W dużo rzeczy nadal wierzę. Wierzę, że nastanie taki czas, w którym ludzie przerobią tekst Palucha z: „podwórka was pierdolą, podpalając grama” na „podwórka was pierdolą, odpalając granat”. I to będzie nasz ostateczny wjazd na patriarchalne salony.