Przemoc i bunt
Aleksander Gierymski

27 minut czytania

/ Obyczaje

Przemoc i bunt

Agnieszka Haska

Ludowa historia Polski, którą rekonstruują Adam Leszczyński i Michał Rauszer, to nie tylko opowieść o ciągłości władzy i niewoli, przemocy, niespełnianych obietnicach i przepaści pomiędzy elitami oraz ludem. To także – a może mimo wszystko – historia emancypacji

Jeszcze 7 minut czytania

Zadanie opowiedzenia ludowej historii Polski krążyło od dawna w powietrzu. Jeśliby stworzyć swoistą listę przebojów wymazanych i niewygodnych tematów, idących w poprzek oficjalnym narracjom i mitom narodowym, domagających się opracowania lub przynajmniej przepisania na nowo, to historia wykluczonych nie-elit – chłopów, robotników, mniejszości – byłaby na jednym z pierwszych miejsc. Zadawanie ciosów dominującym narracjom i mitom o polskim ludzie, a zwłaszcza tym dotyczącym wsi, ma w kulturze polskiej całkiem długą tradycję. Podwaliny pod najnowszą rundę tego pojedynku położyły publikacje, dyskusje i różne przetworzenia tematów prześnionej rewolucji, kolonializmu po polsku, przemocy i niewolnictwa, mentalności folwarcznej czy buntu chłopskiego (ze szczególnym naciskiem na postać Jakuba Szeli). A kiedy w 2016 roku w księgarniach pojawiło się wreszcie polskie wydanie „Ludowej historii Stanów Zjednoczonych” Howarda Zinna (w przekładzie Andrzeja Wojtasika), było tylko kwestią czasu, kiedy ktoś napisze jej polski odpowiednik. Powszechne stało się (wreszcie!) przeświadczenie, że dotychczasowa historia Polski „to są wszystko opowieści spisane potem przez panów i dla panów, bo to panowie wygrali historię i napisali ją dla siebie” – by zacytować „Baśń o wężowym sercu” Radka Raka, kolejny przykład na to, jak ciekawe i nośne okazały się reinterpretacje tych tematów. Trzeba więc było tę historię napisać na nowo. Zadania tego podjęli się na razie historyk Adam Leszczyński oraz etnograf i kulturoznawca Michał Rauszer. W przyszłym roku zapowiadają się kolejne publikacje.

Panowanie i niewola

Adam Leszczyński, „Ludowa historia Polski”. W.A.B. 672 strony, w księgarniach od listopada 2020Adam Leszczyński, „Ludowa historia Polski”. W.A.B., 672 strony, w księgarniach od listopada 2020

W najstarszym znanym pamiętniku chłopskim, powstałym w latach 30. XIX wieku, jego autor, Kazimierz Deczyński, pochodzący ze wsi Brodnia niedaleko Sieradza, pisał: „Nie wychodziło mi nigdy z pamięci, jak będąc jeszcze małym chłopcem przy ojcu, widziałem go często ukrywającego się w stodole pomiędzy snopkami zboża lub gdzie pod strzechą na stajni, oborze, a częstokroć uciekającego do lasu, gdzie ekonom, włodarz, skarbowy, strzelec, słudzy dworscy przyszli do domu ojca mego, chcąc go zaprowadzić do dworu Wielmożnego Pana; a nie mogąc znaleść mego ojca, gdy się skrył dobrze lub uciekł do lasu, szturgają, popychają, biją nawet batem lub kijem po plecach, leżą najszkaradniejszemi słowy moją matkę płaczącą, aby powiedziała, gdzie jest jej mąż. Nie mogłem tego nigdy zapomnieć, jak często powracającego ze dworu od Pana widziałem mojego ojca, mającego wyrwane długie włosy z głowy, podbite oczy, nie rachując kułaków w boki, pięścią lub nogą odebranych (…)”.

Ludowa historia Polski to w pierwszej kolejności historia reprodukowanej kulturowo i generacyjnie przemocy i zniewolenia, opowiadana poprzez tysiące cytatów pieczołowicie zebranych i cytowanych przez autorów. Lud – jak definiują go zarówno Rauszer, jak i Leszczyński – to wszyscy pozbawieni władzy i kontroli politycznej, ekonomicznej czy duchowej, co na ziemiach polskich do XIX wieku oznaczało de facto chłopa, przywiązanego pańszczyzną i prawem do ziemi posiadanej przez pana. Jak pokazują obie publikacje, zależności panowania i niewoli są najbardziej widoczną strukturą długiego trwania w historii Polski, w której wczesnośredniowieczny system skomplikowanych powinności feudalnych zastąpiono w XIII wieku pańszczyzną, która z kolei ewoluowała na przełomie XV i XVI wieku w system folwarczno-pańszczyźniany – ten natomiast, z pewnymi modyfikacjami, przetrwał przez kolejne stulecia. W trakcie tego procesu prawa chłopów są coraz bardziej ograniczane, aż wreszcie pan sprawuje nad chłopem władzę absolutną, zwłaszcza w dobrach prywatnych. Sposób sprawowania tej władzy był ograniczany przez rachunek ekonomiczny; poddanego nie opłacało się zabijać, ponieważ jego praca przynosiła zysk. Należało jednak również uważać, aby chłop się odpowiednio nie wzbogacił i nie próbował się wykupić – a do tego ewentualne nadwyżki przeznaczał na towary zakupione od pana, do którego należały monopole.

Obaj autorzy – z większymi lub mniejszymi zastrzeżeniami – idą tropem wskazanym przez Jana Sowę i stawiają znak równości między pańszczyzną a niewolnictwem. Na pierwszy rzut oka sytuacja chłopa pańszczyźnianego różniła się od sytuacji niewolników w koloniach; ci pierwsi mogli posiadać majątek ruchomy oraz w jakimś stopniu byli traktowani jako byt prawny (powoływano ich do wojska oraz płacili na rzecz państwa oraz Kościoła). W Polsce nie wykształcił się też zinstytucjonalizowany handel chłopami – choć, jak zauważa Leszczyński, od XVI wieku szlachta nie tylko zastawiała ziemię wraz z przypisanymi do niej kmieciami, ale też sprzedawała swoich poddanych, ukrywając to jako „donacje” lub „ustąpienie”. Zdarzało się to jednak sporadycznie. Dlaczego więc, mimo tych różnic, pańszczyznę można porównać do niewolnictwa? Odpowiedzi jest kilka.

Po pierwsze, oba systemy opierają się na pracy niewolnej i władzy absolutnej pana/właściciela. Częścią władzy absolutnej pana nad chłopem było przywiązanie do ziemi; statuty piotrkowskie z 1496 roku wprowadzały zakaz opuszczania wsi bez zgody. Od XVI wieku pan sprawował również nad chłopami władzę sądowniczą. Pełna kontrola pana nad poddanym mu ludem wyrażała się także w zgodach na zawieranie małżeństw (w tym przymusowego wydawania wdów ponownie za mąż), ewentualne zdobywanie zawodu przez dzieci oraz w – rzecz jasna – wymierzaniu kary.

Fundamentem obu systemów była oczywiście przemoc. Wystarczy tu wspomnieć, że zabicie chłopa przez pana nie wiązało się de facto z żadną karą – do 1768 roku za ten czyn groziła wyłącznie grzywna. W cytowanym przez Leszczyńskiego klasycznym dziele „Gospodarstwo” Anzelma Gostomskiego, opublikowanym po raz pierwszy w 1588 roku i radzącym, jak zarządzać swoimi dobrami, znajdziemy cały zakres karania chłopów – „o najmniejszą rzecz trzema grzywnami, a o większą rzecz będzie karan chłostą albo szubienicą”, choć dobrym sposobem było też uszkodzenie chałupy w największy mróz, aby chłop „u sąsiada lata doczekał”. Obrazki takie, jakie opisuje Deczyński, pojawiają się zarówno w wieku XVII, jak i XIX.

Do legendy przeszło okrucieństwo kasztelana krakowskiego Stanisława Warszyckiego, pana na zamku w Dankowie, który – według relacji fryzyjskiego szlachcica i francuskiego szpiega Ulryka von Werduma, podróżującego przez Polskę w latach 1670–1672 – „polskim sposobem kazał chłopów kłaść na brzuch na ziemię i bić ich niemiłosiernie patykami grubymi jak ręka po gołem ciele, stawał zawsze dla przyjemności tuż obok, licząc baty, na które ich skazał. Kiedy zaś liczba zbliżała się już prawie do końca, udawał, jakoby się w liczbie omylił, kazał więc na nowo od początku zaczynać i tym sposobem bił czasami ludzi pół na śmierć. Przytem jeszcze szydził z nich, napominając stojących naokół, aby mu pomogli prosić Pana Boga za tymi biednymi ludźmi, aby im dał cierpliwość do stałego wytrzymania kary, równie dobrze obmyślanej jak koniecznie potrzebnej, aby ich poprawić. Takie i podobne sprawki wyprawia podobno dla zabawy codziennie”. Wyrażenia „przeszedł do legendy” używam tu celowo, gdyż akurat pamięć o Warszyckim przetrwała nie tylko dzięki zapiskom von Werduma, ale też ludowemu podaniu, w którym kasztelan ma straszyć w okolicach Dankowa jako jeździec bez głowy. Leszczyński z tego typu źródeł etnograficznych nie korzysta, co może być problematyczne – ale o tym za chwilę.

Michał Rauszer, „Bękarty pańszczyzny”. Wydawnictwo RM, 296 stron, w księgarniach od września 2020Michał Rauszer, „Bękarty pańszczyzny”. Wydawnictwo RM, 296 stron, w księgarniach od września 2020

Po drugie, oba systemy – niewolnictwo i pańszczyznę – uzasadniano „dialektyką poddaństwa i niewoli”, jak ją nazywa Leszczyński, tworząc narracje dehumanizujące grupę podrzędną. Analiza mitu o „dwóch narodach” to jeden z głównych wątków „Ludowej historii Polski”. Mit ten opierał się, oczywiście, na biblijnej przypowieści z Księgi Rodzaju o trzech synach Noego – Semie, Jafecie i Chamie, która w średniowiecznej kulturze stała się uzasadnieniem podziału świata na ludzi wolnych, rycerzy i szlachtę oraz niewolników. Ci ostatni wywodzić mieli się od Chama, przeklętego przez ojca (a jego ustami – przez Boga). Do połowy XIX wieku piętno przekleństwa nosili czarni niewolnicy; tłumaczyć ono miało ich wygląd fizyczny, kolor skóry oraz przypisywane im dehumanizacyjne cechy, jak prymitywizm czy lenistwo. Analogicznie – wskazują zarówno Leszczyński, jak i Rauszer – w Polsce imię Cham w XVI wieku zaczęło oznaczać chłopów. W piśmiennictwie zaczęto przypisywać im jak najgorsze cechy: zwierzęcy wygląd, brud, lenistwo, podstęp, prymitywizm i brutalność. Na to z kolei nałożył się sarmacki mit o pochodzeniu od potomków Jafeta, którzy podbili ziemie polskie (i jednocześnie potomków Chama). Szlachta więc miała reprezentować wszelkie cnoty i męstwo, a na dodatek miała nadane od Boga prawo rządzenia poddanymi, którzy – zgodnie z siedemnastowiecznymi wywodami księdza Wojciecha Dembołęckiego, cytowanego przez Leszczyńskiego – wręcz zrodzili się do niewoli. Był to, jak go nazywa Leszczyński, „polski rasizm bez koloru”, w którym poddaństwo miało być dobrodziejstwem dla tych najniżej w hierarchii, a sama hierarchia była traktowana jako „naturalna”.

Po trzecie, porównanie pańszczyzny do niewolnictwa nie jest wcale anachronizmem albo projekcją terminologiczną współczesnych badaczy i badaczek, ale refleksją pojawiającą się w XVIII-wiecznym piśmiennictwie. Kajetan Węgierski – od jego opowieści Leszczyński zaczyna swoją książkę – w 1783 roku wybrał się w towarzystwie swojego lokaja na Karaiby. Jak pisał w listach do ukochanej, był absolutnie zachwycony podróżą – w odróżnieniu od lokaja, który mu „uchybiał ciągłymi niegrzecznościami” do tego stopnia, że Węgierski musiał go zakuć w kajdany. Po przybyciu na Martynikę szlachcic obserwował z zainteresowaniem tamtejszy system niewolniczy; nie widział w nim nic niestosownego, a nawet z rozbawieniem opisywał w listach sceny z handlu ludźmi. Niewola dla Węgierskiego była częścią naturalnego porządku świata, ale mimo wszystko zdobył się na refleksję porównującą niewolnictwo i pańszczyznę: „Nie ma chłopa, który by pracował mniej od murzyna, a są z pewnością tacy, którzy umierają z głodu lub się oddają najstraszniejszej rozpaczy, widząc swoje mienie porwane przez urzędników podatkowych albo swoje domy zniszczone przez jakąś naturalną plagę. Czy są oni zresztą wolniejszymi niż murzyni? Ci ostatni zależą od jednego tylko pana, tamci są igraszką tysiąca tyranów”.

Rozważania Węgierskiego nie były odosobnione – oświeceniowi pisarze i publicyści doby Sejmu Wielkiego używali słowa „niewolnictwo” dość swobodnie, potępiając je i wskazując, że należy rozważyć zniesienie poddaństwa i nadanie chłopom wolności osobistej. Nawiasem mówiąc, nie szły za tym specjalnie radykalne (i realne) rozwiązania prawne – a te, które próbowano wprowadzać, spotkały się z oporem szlachty. To jest zresztą jeden z głównych wątków ludowej historii Polski. Jak zauważa Leszczyński: „wszelkie ustępstwa elit na rzecz ludu czyniono jedynie pod presją, w obliczu wielkiego zagrożenia, często próbując w ten sposób zachęcić go do walki z nieprzyjacielem. Elita jednak oddawała swoją społeczną władzę z trudem i krok po kroku”, a wiele zapisów, jak te, które znalazły się w Uniwersale połanieckim, pozostało tylko na papierze. Tyczy się to nie tylko czasów I Rzeczypospolitej, ale też II RP; prawdziwe reformy, które zmieniały status prawny, jakość życia i dawały możliwość emancypacji najniższych warstw społecznych, wprowadzano z zewnątrz.

Opór

Ludowa historia to jednak nie tylko opowieść o przemocy i zniewoleniu, ale też – a może przede wszystkim – o oporze, wykrawaniu sobie kawałka wolności. Przede wszystkim był to opór codzienny, w którym wykorzystywano stereotypowy obraz poddanego w oczach pana. Podstawowymi strategiami sprzeciwu były więc sabotowanie pracy, kradzież i głupota. „Dla pana pracowano źle oraz niedbale – i miało to głęboki sens” – pisze Leszczyński. „Sabotowanie pracy przez chłopów było bardzo logiczną strategią. (…) Włościanin miał odrobić określony czas: opłacało mu się oszczędzać siły tak bardzo, jak mu tylko nadzór na to pozwolił. Siły potrzebne mu były do pracy przede wszystkim na własne, a nie pańskie potrzeby”.

Jak powszechne były to strategie, niech świadczy piętnastowieczny utwór „Chytrze bydlą z pany kmiecie”, przestrzegający przed różnymi sposobami sabotowania pracy przez chłopów – od częstych odpoczynków po kłamstwa o zepsutych sprzętach i pozorowaniu naprawy. Notabene wiersz ten niektórzy mogą pamiętać z podręczników szkolnych jako „Satyrę na leniwych chłopów”, podaną do druku przez Józefa Szujskiego w 1874 roku, co tylko pokazuje, że nawet w drugiej połowie XIX wieku wydawało się ważniejsze, że piętnuje się lenistwo chłopów, nie zaś ich spryt. Co zaś się tyczy kradzieży, to często rządziła nią logika „odbierania” sobie od pana dodatkowych, narzuconych przemocą należności; jako kradzież także postrzegano sprzedawanie przez chłopów swoich produktów poza zasięgiem dworu.

Innym sposobem oporu było wykorzystywanie ograniczonych możliwości prawnych w postaci skarg, suplik oraz sporów sądowych. Skarżono się na nieszczęścia i krzywdy doznane od dzierżawców i administratorów dóbr; na zwiększanie wymiaru pańszczyzny, podwyżki czynszów, podnoszenie cen oraz przemoc. W jednej ze skarg, pochodzącej z 1563 roku i cytowanej przez Leszczyńskiego, poddani kapituły gnieźnieńskiej opisują szczegółowo przewiny dzierżawcy – od wysyłania chłopów z ciężkimi ładunkami do Poznania, kaleczenie zwierząt należących do kmieci, aż do bicia: „M[iłoś]ciwi Panowie – robotą, że nas bardzo trapią, bowiem gdy nam każą młócić, w tym mu już nie możem ugodzić, tak czeladź jako i sami gospodarze, (…) bo zawsze z kijem stoi nad nami, mówiąc: «Przybijaj, bo ja będę tobie o plecy!» – o co prosiemy, dla Pana Boga, aby (…) raczyli w tym bronić, jako nasi panowie miłościwi, bo nas zbytnie trapi, nigdy nie puszcza, ale w śmierch”. Nie zawsze wiadomo z dokumentów, jakie było rozstrzygnięcie w takich sprawach, ale w wielu z nich władza stawała po stronie nadzorców, nie poddanych.

Próbowano także po prostu ucieczki z pańszczyzny, choć groziły za to surowe kary (tzw. włóczęgostwo było karane więzieniem jeszcze w II Rzeczpospolitej). Niekiedy wybierano także legalne drogi awansu społecznego, o czym świadczy przytoczona przez Leszczyńskiego historia żyjącego w XVII wieku chłopa Walentego Gały, który dorobiwszy się na handlu miodem i woskiem, kupił dwa tzw. wybraniectwa zapewniające mu wolność od powinności pańszczyźnianych (oraz własną ziemię). Następnie porzucił służbę u starosty Sokolnickiego Antoniego Sułkowskiego i zaczął uprawiać swój łan ziemi; z Gały zmienił nazwisko na Galiński. Starosta nie chciał pogodzić się z takim stanem rzeczy i 13 lipca 1768 roku urządził zajazd na dom Gały, w którym uczestniczyło „czterech szlachciców, karbowy, stróże dworscy, młynarz, włodarz oraz wójt i ławnicy wiejscy”. Galiński i jego synowie bronili się zawzięcie, ale jeden ze szlachciców strzelił do niego przez okno i go zabił.

Rauszer, odwołując się do teorii Davida Graebera, podkreśla, że system pańszczyźniany opierał się na pojęciu długu, nacechowanym bardzo silnie w kategoriach moralnych w kulturze chrześcijańskiej. Pan domagał się dodatkowej pracy jako spłaty pańszczyźnianego długu, a dług należy oddać (i to najlepiej przed Bożym Narodzeniem). Z powodu tego silnego nacechowania kulturowego potępiającego dłużników – pisze Rauszer – „opór wobec oddawania długu przestaje być uzasadnionym oporem wobec przemocy, a staje się niemoralny”. Pańszczyzna była więc systemem dobrze obwarowanym zakazami prawnymi i moralnymi, na granicy których stał pan, ale i ksiądz (także zresztą pan).

Pozostawała więc przemoc. Historia buntów chłopskich – co zauważają obaj autorzy – podlegała największym przekształceniom, od jej wymazywania (jeden z mitów dotyczących pańszczyzny jest przecież taki, że chłopi się nie buntowali), poprzez instrumentalizowanie (opowieść o zamachu na odwieczny porządek rzeczy i jego brutalnym stłumieniu), aż do upolitycznienia w historiografii XIX i XX wieku. Bunt chłopski do dziś jest poddawany daleko idącej mitologizacji, co najlepiej widać na przykładzie Jakuba Szeli i rabacji galicyjskiej, której historia wciąż jest przepisywana i reinterpretowana. Podobnie jest z powstaniem Chmielnickiego, które de facto było powstaniem ludowym, choć najczęściej przedstawiane jest w utarty sposób jako wystąpienie Kozaków przeciw Rzeczypospolitej. Ale mapa ziem polskich to także mapa wybuchających przez stulecia lokalnych buntów ludowych, które rekonstruuje w „Bękartach pańszczyzny” Rauszer, często krwawych i równie krwawo tłumionych. Opowieść o oporze jednak przetrwała – w legendach i pieśniach ludowych o zbójnikach, którzy urastali do rangi bohaterów, prawdziwych opiekunów ludu, wymierzających sprawiedliwość panom. I w ogromnym strachu przed buntem wśród elit, robiących wszystko, byle polska wieś pozostała zaciszna i spokojna.

Długie trwanie

Historia przemocy, niewoli i oporu nie kończy się wraz z XIX-wiecznym zniesieniem pańszczyzny. Co prawda Rauszer właśnie na tym wydarzeniu kończy swoją książkę, ale Leszczyński idzie o krok (a właściwie 250 stron) dalej. „Ludowa historia Polski” obejmuje okres aż do 1989 roku, a obok chłopów – zgodnie z przyjętą definicją ludu – na jej kartach pojawiają się robotnicy. Jak wiadomo, uwłaszczenie chłopów i rewolucja przemysłowa przyniosły poprawę losów w małym stopniu; historia ludowa po 1863 roku to wciąż historia obcości i pogardy. Życie na wsi pozostawało pełne nędzy, zaś ucieczka do miasta rzadko poprawiała sytuację; robotnicy ciągle byli najniżej w hierarchii władzy, co kończyło się buntami, strajkami, aż wreszcie rewolucją 1905 roku. Uciekano więc jeszcze dalej – do Ameryki.

Ten fragment rozważań Leszczyńskiego jest szczególnie ciekawy, bo pokazuje po raz kolejny wyraźny rozdźwięk pomiędzy elitami a ludem. Te pierwsze przedstawiały emigrację zarobkową jako pasmo pułapek i cierpień, nierzadko kończące się śmiercią na obcej ziemi – bo tylko „swoja” ziemia może dawać prawdziwą siłę. Straszono więc nieuczciwymi agentami, demoralizacją, a nawet niewolnictwem. I owszem, rzeczywistość emigracyjna była niełatwa i w wielu przypadkach – zwłaszcza kobiet – nie kończyła się dobrze. Ale, jak wiadomo, dla wielu rodzin chłopskich czy robotniczych oznaczała całkowitą zmianę statusu społecznego.

Jeden z cytowanych przez Leszczyńskiego emigrantów pisał w 1891 roku z Waszyngtonu do rodziny, porównując swój status ze statusem mieszkańców dworu: „W Ameryce daleko lepi, jak w kraju, ale spoczuntku jest zawsze ciężko. Ale jak kto od razu wycierpi, to mu puźni lekko […]. Tu można się łatwo do każdy roboty dostać. Za mieszkanie płace cztery talary, mam pięć izbów, mam wodę w kuchni, tylko kran, od krana to się można wody napić, słowem wszystkie wygody. Żyjema sobie daleko lepi, jak Pani Gacka w Dobrzejewie”.

W nowym świecie żyło się lepiej – ale tę szansę na nowy los zamknęła I wojna światowa. Odzyskanie niepodległości wcale nie było przyjęte przez lud z ulgą – pojawił się wręcz strach przed powrotem pańszczyzny. Mimo ludowej reprezentacji politycznej i postępującej emancypacji historia II Rzeczpospolitej to wciąż opowieść o buntach społecznych, niespełnionych obietnicach, ogromnym fiskalizmie i rozdźwięku między elitami a resztą społeczeństwa.

Dopiero PRL daje ludowi równy status – ale, jak pokazuje Leszczyński, tylko pozornie. Oficjalny dyskurs, mimo deklarowania wiodącej roli chłoporobotnika, wciąż powtarzał XIX-wieczne kalki o oświeceniu mas i posługiwał się przemocą. Nadzieja na zmianę pojawiła się wraz z Solidarnością, lecz, jak wiadomo, na krótko; po 1989 roku emancypacyjne obietnice zniknęły, a lud znów stał się przegranym, tym razem transformacji. Historia ludowa – podsumowuje Leszczyński – to nie tylko historia ciągłości władzy i niewoli, przemocy, niespełnianych obietnic i przepaści pomiędzy elitami oraz ludem (zwłaszcza że ten ostatni ciągle jawi się jako „niewdzięczny, leniwy, niegodny zaufania”); jest to także – a może mimo wszystko – historia emancypacji. Można tu dodać za Rauszerem, że jest to historia wciąż nieprzepracowana, a pańszczyźniane sprawowanie władzy pozostaje kulturowym wzorcem. Coraz częściej uświadamianym – to już moja uwaga – o czym świadczą niezliczone metafory „zarządzania folwarcznego” pojawiające się w publikacjach prasowych ostatniej dekady, odnoszące się do różnych systemów władzy – od instytucji, poprzez korporacje, aż po polityków.

Inne historie

Obie te książki – „Bękarty pańszczyzny” oraz „Ludowa historia Polski” – uzupełniają się wzajemnie, podchodząc do tematu z różnych perspektyw i ze świadomością różnych uwarunkowań (co widać zwłaszcza u Leszczyńskiego, który poświęca dużo miejsca krytycznej analizie uprzednich opracowań tematu, pokazując jego mitologizowanie, zideologizowanie i upolitycznienie). „Ludowa historia Polski” to porządna historyczna synteza, która ma – jak to synteza – wiele wad i zalet. Do tych ostatnich na pewno należy gigantyczna praca nad źródłami i bibliografią (2060 przypisów!) oraz pomysł metodologiczny. Po pierwsze, chodzi tu o przedstawienie historii ludowej w szerokim zakresie definicyjnym – znajdziemy więc u Leszczyńskiego krótkie omówienie także historii mniejszości, zwłaszcza Żydów. Po drugie, autor odrzuca klasyczną periodyzację i tworzy swoją; ludowa historia ma bowiem swoje punkty zwrotne, według których powinna być przedstawiona. Oba te założenia się do jakiegoś stopnia sprawdzają, acz pozostawiają niedosyt. Syntetyczność powoduje, że mimo wszystko pewne tematy zostają pominięte (np. II wojna światowa pojawia się wyłącznie w kontekście antysemityzmu łączącego elity i lud); podobnie nieco na marginesie pojawia się rola Kościoła katolickiego w utrwalaniu modelu pańszczyźnianego.

Również mimo zapewnień autora o „oddawaniu głosu słabym” nie do końca to wychodzi. Po części jest to wina źródeł – w końcu podstawowa trudność polega na tym, że przez wiele wieków historię pisały elity. Istnieją jednak dokumenty, w których ludową historię reprodukowano – przekazy ustne, opowieści czy zaśpiewy, utrwalone w materiałach etnograficznych. Zrozumiałe jest, że autor musiał z czegoś zrezygnować – inaczej książka Leszczyńskiego liczyłaby 900, nie 670 stron, ale mimo wszystko ten brak jest tutaj odczuwalny.

„Bękarty pańszczyzny” tego typu materiały wykorzystują, co zaliczyć im trzeba zdecydowanie na plus. Rauszer układa swoją opowieść tematycznie – od krótkiego zakresu historii pańszczyzny, poprzez codzienny opór, rolę kobiet, kulturę tradycyjną, aż do buntów chłopskich, legend zbójniczych i rabacji galicyjskiej. Ten wybór (oraz decyzja o zakończeniu historii w roku 1863) pozwala mu nieco inaczej rozłożyć akcenty – skupiając się na różnych rodzajach oporu i sprawstwa, codzienności chłopskiej oraz wielowymiarowości zjawiska. Bardzo się przy tym stara, aby unikać idealizacji i wydawania łatwych sądów, co przy tym temacie nie jest wcale proste.

Czy najnowsza runda pojedynku z dominującymi narracjami o historii Polski i polskości wywoła dyskusję? Na pewno. Czy przyczyni się do zmiany tego, w jaki sposób opowiadamy sobie o przeszłości? To już nie jest takie pewne. Pomińmy już prostą oczywistość, że mity historyczne, zwłaszcza te budowane wiekami na przemocy, trzymają się mocno (zwłaszcza gdy powołuje się kolejne instytucje państwowe w celu ich utrwalania). Pomińmy też, że mimo różnych prób tworzenia odmiennych opowieści o ludowości najpopularniejsze wciąż są te stojące na starych filarach postszlacheckości – od arkadyjskich retrotopii, poprzez elitarną paternalizację, po wrogość czy nawet dehumanizację. Pojawiające się w ostatniej dekadzie literackie i teatralne reinterpretacje opowieści o Jakubie Szeli to za mało, skoro w świadomości ogólnej lud ma nieustająco twarze Anzelma Bohatyrowicza czy Prokopa Mielnika, bo w niedziele i święta obowiązkowym elementem ramówek telewizyjnych jest „Znachor” Hoffmana albo „Nad Niemnem” w reżyserii Kuźmińskiego. Nawet w zupełnie odmiennym hicie telewizyjnym, czyli reality show „Rolnik szuka żony”, który miał pokazywać „nowoczesną twarz polskiej wsi”, siano gęsto cytaty o bursztynowym świerzopie, a scenariusz zawierał np. rekonstrukcję sceny ze zbieraniem lilii w stawie z „Nocy i dni”.

Zresztą z jakim oburzeniem w polskiej masowej wyobraźni spotyka się rezygnowanie z utrwalonych kulturowych klisz, świadczy chociażby zapomniana dziś już awantura o serial „Boża podszewka” na podstawie powieści Teresy Lubkiewicz-Urbanowicz i w reżyserii Izabelli Cywińskiej, emitowany w latach 1997–1998. Przedstawiał on losy rodziny z kresowej szlachty zagrodowej, która nie miała prawie nic wspólnego ze stereotypowym obrazkiem. Zapanowało powszechne oburzenie; do gazet nadchodziły tony listów od kresowiaków i nie tylko, Młodzież Wszechpolska urządzała pikiety, a produkcją zajęła się nawet senacka komisja kultury, która oprotestowała powtórki serialu na antenie. TVP było zmuszone przeprosić widzów; w ramach pokuty wyemitowano nic innego jak „Nad Niemnem”. Ponad dwie dekady później scenariusz reakcji na podobny atak na dominujące narracje – tym razem dotyczące ludu, przemocy i buntu – zapewne różniłby się w detalach, ale pewnie również wywołałby furię u wiernych strażników narodowych tradycji. Ale to wciąż przed nami.

Mimo zainteresowania tematem współczesna ludowość wciąż jest gdzieś na peryferiach – przypominając o sobie tylko wtedy, gdy staje się tematem politycznym. Nawet „nowa chłopomania”, jak ją nazywa Roch Sulima, niczego nie zmienia, bo nie jest niczym nowym i sprowadza się bardzo często do powielenia zupełnie starych wzorów kontaktu dworu/miasta ze wsią i – co za tym idzie – dość krótkotrwałych, jednostronnych, elitarnych fascynacji.

Co jednak interesujące, na peryferie coraz częściej zaglądają artyści, którzy właśnie tam szukają tematów, unikając przy tym pułapek egzotyzacji (a wręcz orientalizacji) wsi. Z wielu prac i projektów, które powstały w ostatniej dekadzie – co jest kolejnym przykładem na to, że temat wisi w powietrzu – chciałabym przywołać jedną: zorganizowany pięć lat temu przez Alicję Rogalską i Anetę Rostkowską w ramach ArtBoom Festival w Krakowie I Ogólnopolski Festiwal Krótkich Filmów Rolniczych „Kultywacja”. Prezentowano podczas niego fenomen polskiego YouTube’a – krótkie filmy kręcone przez rolników w czasie codziennych zajęć na gospodarce, a przede wszystkim pracy na roli. Na festiwalu odbyła się też dyskusja z twórcami i debata nad polityką reprezentacji wsi z socjologicznego i etnograficznego punktu widzenia. Kolejne edycje już się nie odbyły, mimo chęci artystki i twórców i mimo tego, że filmy ze żniw czy wykopków są dalej szalenie popularne w sieci. I to też pokazuje stosunek do ludowości i jej miejsca w dyskursie publicznym oraz kulturze.

Oby nie skończyło się tak, że kolejne publikacje, prace czy przetworzenia literackie i teatralne zamkną temat, a zanim rzecz zostanie porządnie przedyskutowany i przepracowany, w powietrzu zacznie wisieć kolejna pozycja z listy przebojów „Niewygodne i wykluczone”.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).