Na wyobrażonym przystanku
Coals, fot. Luke Jascz

13 minut czytania

/ Muzyka

Na wyobrażonym przystanku

Rozmowa z Coals

Lubimy tworzyć muzyczne światy, w których panuje odrealnienie. One nigdy nie są turbo na serio, zawsze jest w nich wyczuwalny przyjemny eskapizm, oniryzm. Dobrze, kiedy ktoś może zatrzymać się razem z nami na przystanku

Jeszcze 3 minuty czytania

W tym sanatorium prowadzi się zajęcia z nauki słuchania. Nowa płyta Coals składa się z wielu migotliwych warstw. Sprawiają, że trudno jest doprawić temu albumowi etykietę dream popu, z którą duet bywał kojarzony wcześniej. Formuła ta okazuje się wystarczająco pojemna, by pomieścić, obok ewokującego nostalgię za nieokreślonym czasem i miejscem pogłosu, retroklubowe beaty czy śmielej wkomponowaną gitarę. Bardziej piosenkowy, skondensowany niż wcześniejsze albumy, „Sanatorium” ujawnia przede wszystkim nieograniczony niemal niczym rozstrzał dźwiękowych fascynacji Kachy i Lucassiego. W 2024 roku są już bowiem nie tylko nagrywającym wspólnie duetem, równolegle pracują odpowiednio jako DJ-ka i producent związany głównie ze sceną rapową, co nie mogło zapewne pozostać bez konsekwencji. Podobnie jak praktyka eklektycznego „słuchania bez uprzedzeń”, której oboje wydają się hołdować. Ich publiczność wywodzi się z różnych światów, od radia po TikToka, i praktykuje różne sposoby odbioru muzyki. Dlatego rozmawiamy nie tylko o samej płycie, ale też o doświadczeniu słuchania i bycia słuchanymi.

OLGA DRENDA: Kiedy słuchałam waszej płyty, miałam wrażenie, że tytułowe sanatorium to nie czarodziejska góra ani na przykład Sokołowsko czy Ciechocinek, tylko nieokreślone sanatorium miejskie. Tworzycie muzykę do realnych czy wyobrażonych scenerii? Wiemy przecież, że pojawiająca się w tytule jednej z piosenek Plaza istnieje, a raczej istniała.
KACHA: Centrum handlowe Kraków Plaza, które już nie istnieje, było miejscem, w którym można było odpocząć, ponieważ mało kto tam przychodził. Kiedy przeprowadziłam się do Krakowa, trafiłam tam przypadkowo. Spodobały mi się te dziwaczne przestrzenie, fantazyjne wieżyczki i piramidy. Wydaje mi się, że w Coals tworzymy wyobrażoną przestrzeń albo przeobrażoną, sklejoną z różnych elementów, które trochę znamy. Centra handlowe, miejskie ulice, przestrzenie liminalne.

Chyba wszyscy marzą o sanatorium. Przy czym nie chodzi nawet o luksusowe uzdrowisko, ale o sam odpoczynek – mam wrażenie, że wiele osób przyznaje się do takich pragnień. Ale w sanatorium przebywamy też w kontrolowanej izolacji, trochę w oddaleniu. Czy to dobre skojarzenia?
LUCASSI:
Jasne, że tak. Myślę, że izolacja jest mocno powiązana ze zmianą otoczenia. Często, kiedy przebywam długo w jednym pomieszczeniu czy w ogóle otoczeniu mojego mieszkania, odczuwam przebodźcowanie. Ostatnio, gdy przez parę godzin byłem sam w Poznaniu, czułem się jak na mikrowakacjach. Chwila izolacji nawet w wielkim mieście pozwala odetchnąć od jakiejkolwiek codzienności.

A czy wierzycie w „terapeutyczne” działanie muzyki? Czy dźwięk regeneruje?
Lucassi:
Muzyka to moja ulubiona forma odpoczynku. Z jednej strony potrafi mnie wyciszyć i wyleczyć z nerwów, a z drugiej napompować inspiracjami, które działają na mnie dosyć euforycznie. Zazwyczaj po usłyszeniu nowej ciekawej piosenki od razu muszę wziąć się za robienie swojej muzyki.

Kacha: Bardzo często, kiedy mam stresujący czas, wychodzę ze słuchawkami na dwór, pędzę, puszczam sporo klubowej muzyki i robi mi się znacznie lepiej. Zostanie DJ-ką było jedną z najlepszych i najweselszych decyzji w moim życiu.

Zawsze odbierałam was jako zespół klimatu, nastroju. Tym razem wyczuwam obecność czynności, zajęć, które w dzisiejszych czasach są mało dostępne, może wręcz luksusowe, jak czekanie, zastanawianie się, może nawet nudzenie się. To jakby odwrotność nadmiaru wrażeń i konieczności dopychania sobie kolejnych zajęć, takiej nietolerancji dla przerw, dla zawahania się.
Kacha:
Trochę tak, ale treściowo ta płyta bywa powrotem do przeszłości, przerabianiem sobie różnych problemów, do których mam już dystans. Sporo też tu mitomanii.

Lucassi: Lubimy tworzyć sobie muzyczne światy, w których panuje odrealnienie. Dystans zawsze spinał nasze piosenki. One nigdy nie są turbo na serio, zawsze jest w nich wyczuwalny przyjemny eskapizm, oniryzm. Dobrze, kiedy ktoś może zatrzymać się razem z nami na przystanku, który tworzymy. Dlatego staramy się nawiązywać do miejsc albo momentów z popkultury.

Coals, fot. Marccelo GąskaCoals, fot. Marccelo Gąska

Kacha: Wizualnych i muzycznych. Bardzo duży wpływ na mnie miały na przykład wakacyjne wyjazdy w dzieciństwie. To były takie typowe polskie wczasy – wyjazd do Bułgarii albo do Świnoujścia, w tle tropikalne rytmy, „rumuńskie przeboje”, o których też wspominam.

To dla mnie już muzyka dorosłości, z autokaru na trasie Kraków–Katowice. Zero nostalgii.
Lucassi:
Zauważyłem, że nadszedł renesans takiej muzyki, hitów, które przez długi czas wydawały się kiczowate, a jeśli już były słuchane, to na zasadzie guilty pleasure. Teraz to się staje modne.

Kacha: Taki akordeon jak w rumuńskim popcornie słyszałam niedawno u Shygirl. Ostatnio ktoś zażartował, że Ecco2k z Drain Gangu śpiewa w sztandarowym utworze „Stereo Love”. I w ogóle coraz bardziej dostrzegam wpływy romanian popcorn na współczesną alternatywę.

A jak wygląda wasz proces budowania piosenki? Czy najpierw pojawia się pomysł na nastrój, skojarzenie z jakimś słowem albo motyw muzyczny? „Zróbmy piosenkę z akordeonem” czy „zróbmy piosenkę o Sosnowcu”? Czasem mam wrażenie, że budujecie utwór wokół wyjściowego skojarzenia, hasła.
Kacha:
Pamiętam, że około roku temu wysłałam Łukaszowi inspo moodboard z piosenkami, ale zdaje się, że mu się to nie spodobało. Choć bardzo lubię myśleć o rzeczach koncepcyjnie, to prawda jest taka, że u nas liczy się spontaniczność, a piosenki wychodzą lepiej, gdy nie myśli się o nich za dużo.

Lucassi: Zazwyczaj nasze piosenki powstają bez jakichkolwiek założeń. Nawet jak robimy razem w studiu Coals Sanatorium, PIAS 2024Coals, „Sanatorium”. PIAS 2024piosenkę od zera, to wymyślamy po prostu akordy na jakimkolwiek instrumencie, linie melodyczne. Tak w głowie tworzą się tematy i klimaty. One pojawiają się w trakcie pracy nad muzyką albo kiedy kompozycja jest wręcz już gotowa. Zdarzało się, że mieliśmy gotowy podkład, linie melodyczne, tak żeby całość była zaaranżowana, i dopiero wtedy Kasia wymyślała temat.

Kacha: Gdybyśmy słuchali innej muzyki, mogłoby być trudno. Jednak nasze wspólne zajawki mają duży wpływ na to, co robimy. Może inspiracje przydają się później do strony wizualnej, żeby wszystko skleić w całość, wierzyć, że mamy mocny koncept (śmiech). Dużo piosenek zrobiliśmy od zera w studio. „Dzwony” były takim utworem. Pamiętam, że kiedy wymyśliliśmy tę piosenkę, to w ogóle jej nie chciałam, mówiłam, że to brzmi jak Wilki i że rock to nie mój klimat. Ale minął miesiąc i pomyślałam, że to w pewnym sensie powrót do czasów szkolnych, że ten wątek będzie pasował do muzyki. Zresztą zdeformowaliśmy nieco ten numer, aby nie brzmiał typowo.


Lucassi:
Na „Docusoap”, poprzedniej płycie, podchodziliśmy do muzyki bardziej eksperymentalnie. Teraz gramy raczej piosenki, nawet jeśli bywają nowoczesnymi produkcjami typu Ralphie Choo. Częściowo też wróciliśmy do naszych wcześniejszych inspiracji muzycznych. Ale jeśli rock, to spatynowany, zamglony. Lubię pogłosy i zazwyczaj ich nadużywam, może dlatego nasza muzyka wydaje się ludziom nostalgiczna, ale na nowej płycie tylko połowa utworów „pływa” w pogłosie.

Na pewno jest bardziej piosenkowa, zwarta.
Kacha:
W ostatnim czasie Łukasz pod wpływem pracy z raperami wyprowadził wokal na pierwszy plan. Pierwszy raz jest u nas tyle ciszy, pojawiają się dziury, zabawy przestrzenią – czasami słuchacz może odnieść wrażenie, że szepczę mu coś do ucha. Lubię ten zabieg we współczesnym miksie, na przykład u Billie Eilish czy Rosalii.

Co chwilę wspominamy o inspiracjach, które nie są oczywiste – rumuński pop, Wilki, raperzy. Gdybym miała wyobrazić sobie coś, co powstałoby na bazie takich skojarzeń, to na pewno nie brzmiałoby jak „Sanatorium”. Ale mam wrażenie, że jako słuchacze i jako muzycy jesteście niesamowicie chłonni, że nie ma gatunku w muzyce, który byłby dla was nieciekawy.
Lucassi:
Słuchamy wszystkiego: od alternatywy, przez muzykę eksperymentalną, po influencerski pop. No, może oprócz jazzu, bo wydaje mi się, że za dużo tam muzycznie można i w efekcie za dużo trzeba. To nie jest tak, że nie lubię jazzu, ale aktualnie jest dla mnie mniej interesujący niż reszta.

Kacha: Faktycznie mam bardzo eklektyczny gust, ale też nie jest tak, że wszystko jest dla mnie interesujące. Nie przepadam na przykład za pop-pianistyką, która brzmi jak z serialu dla Netflixa. Nie lubię patosu, jak coś jest zbyt mroczne albo zbyt wesołe. Mam często problem z czyjąś barwą głosu albo manierą.

Czytelnicy „Dwutygodnika” słuchają raczej alternatywy albo jazzu, więc mam szatański pomysł – polećcie im jakiś interesujący influencerski pop.
Kacha:
Hi Hania z Ekipy Friza ma potencjał i ciekawy głos. Na Twitterze nazywają ją nawet polską królową hyperpopu. Właściwie często zdarza się tak, że te jutubowe produkcje w niczym nie odstają od „autentycznych” numerów trapowych, popowych czy hiphouse’owych.

Lucassi: Ja polecam piosenkę Wersow „Ten jeden moment”.

Coals, fot. Marccelo GąskaCoals, fot. Marccelo Gąska

Wasza otwartość działa na dwa sposoby – nie tylko wy jesteście ciekawi różnych scen, ale też wasi słuchacze wywodzą się z różnych publiczności. Wydaje mi się, że to musi się wiązać z odmiennym odbiorem muzyki: ludzie, którzy trafili na was w radio, będą oczekiwać czego innego niż ci, którzy znaleźli was na TikToku.
Kacha:
Zauważyłam, że mamy wielu fanów z grupek hiphopowych, na przykład HIB HOB XD. To bardzo popularny profil na Twitterze. Jakiś rok temu zaczęli nas strasznie promować i to przyniosło skutek. Wydaje mi się, że część naszej najnowszej publiczności pochodzi stamtąd i innych, znanych rapowych grupek, co jest dla mnie kompletnie abstrakcyjne.

Lucassi: Na naszych koncertach jest cały przekrój ludzi, w wieku od lat 16 do 60. Rodzice z dziećmi. Ostatnio w Katowicach chłopak przyprowadził swojego tatę, który wyskoczył z tym, że najbardziej lubi nasz kawałek „Miraż” z Żabsonem. Zazwyczaj starsi słuchacze wolą gitarowe utwory, a on wybrał najbardziej trapowy.

Kacha: To inne sposoby słuchania tej samej muzyki. Zorientowałam się ostatnio, że chciałabym sama przejść po różnych wydawnictwach z lat 90. czy wczesnych latach XXI wieku. Słucham głównie nowej muzyki, pilnie sprawdzam piątkowe premiery i często łapię się na tym, że to, co mi się podoba, jest pełne zapożyczeń z poprzednich dekad, tylko z bardziej współczesnym miksem. Wtedy trochę opada mój zachwyt, ale pojawia się uczucie, że chciałabym poznać pierwowzory. Na nowej płycie Caroline Polachek znalazłam sporo inspiracji Imogen Heap. Albo Sega Bodega połączył siły z Kiss Facility i ten wspólny projekt brzmi trochę jak Poison Girl Friend z lat 90. Finalnie zaprosili ją zresztą na feat, co jest miłym gestem.

Jest taka playlista: „Jest rok 2004 i wracasz z rodzicami znad morza”. Może to jakiś soundtrack do doświadczenia młodych Polaków dziś? Kombii, Wilki, ATB.
Kacha:
Albo „40-letnia rozwódka zmienia swoje życie”!

Oprócz tego, że na „Sanatorium” macie więcej zwartych, skondensowanych piosenek, to one wszystkie zostały zaśpiewane po polsku. Czy zmiana języka pomaga wam uruchomić wyobraźnię, a może to się stało odruchowo, z naturalnej potrzeby? Kiedyś panowało przekonanie, że polski jest trudnym językiem do pisania piosenek pop, ale może wcale nie jest – wystarczy tylko pozwolić sobie na trochę zabawy intonacją.
Kacha:
No tak, niektórzy zwracali mi uwagę, że często przeciągam sylaby (śmiech). Ale zamierzam robić tak dalej. Wcześniej nagrywaliśmy całkiem sporo piosenek po polsku, nawet całą epkę, ale nigdy jeszcze nie działaliśmy tak konsekwentnie. Pisanie po polsku daje mi zdecydowanie więcej swobody, bo jednak myślę w tym języku. Poza tym słucham coraz więcej polskiej muzyki, szczególnie rapu, i przekonałam się, że to, co robimy, może być ciekawsze, kiedy zrezygnujemy z angielskiego. Nie chcemy być już zespołem, który próbuje być zachodni, nawet jeśli brzmieniowo sporo stamtąd czerpiemy. Okazuje się zresztą, że dla słuchaczy z zagranicy to nie ma w ogóle znaczenia. Teraz nawet nie wysyłaliśmy żadnego zagranicznego pressu, a media same zaczęły się nami interesować. „Nowy świat” trafił na portal „Gorilla vs Bear”, dostaliśmy też zaproszenia na zagraniczne festiwale. Ostatnio miałam okazję porozmawiać z kilkoma artystami z Wielkiej Brytanii i oni podzielali podejście, że warto śpiewać w ojczystym języku.


Jest oczywiście też ruch w drugą stronę, polski pop ma teraz dużą zawartość zapożyczeń z angielskiego, powstał kompromis w kwestii tekstów. Tak śpiewają Bambi, Young Leosia, schafter czy Oki. Chyba po prostu dla młodszych słuchaczy łączenie polskiego z angielskim w codziennej mowie jest bardzo naturalne. Choć kiedy zaczynaliśmy w 2015 roku, prawie cała polska scena altpopowa śpiewała po angielsku. Dopiero później twórcy zaczęli przestawiać się na polskie teksty i nazwy. Dzisiaj może nawet nazwalibyśmy się inaczej?

Czyli Węgle?
Lucassi:
Młody Węgiel.
Kacha: Wybrałabym krótką polską nazwę. Podoba mi się Księżyc. Albo Drekoty. W polskim jest dużo ładnie brzmiących i wyglądających słów.