Czy to faktycznie album najlepiej ilustrujący obecne czasy? Chaotyczny, z nieco doklejonym i pospiesznie rozbudowanym konceptem, który wygląda jak pomysł z pogranicza trollingu, jednocześnie cyzelowany miesiącami, a przy tym odrobinę amatorski, jakby wieczny debiut, snujący wizję przyszłości, ale w estetyce (prawdopodobnie niezamierzenie) już-retro: wyobrażam sobie, że „Miss Anthropocene”, nowa płyta Grimes, miała prezentować się zupełnie inaczej, ale to seria doraźnych aktualizacji uczyniła z niej ilustrację do roku 2020, tego roku czarnych łabędzi.
Grimes to cudowne dziecko internetu, multimedialna artystka (komponuje, produkuje, zajmuje się grafiką), której sławę pomogła zyskać blogosfera, a przede wszystkim Tumblr, medium dzisiaj nieco już przybladłe, ale swego czasu znaczące pod względem generowania nowych mód i postaw. Internetowa hiperaktywność były siłą Kanadyjki od początku. Claire Boucher samodzielnie nagrała i wydała dwa albumy, po czym – już jako rozpoznawalna artystka – podpisała kontrakt z 4AD. Muzyka Grimes w pomysłowy sposób wyciągała destylat ze współczesnych fascynacji, od dream popu po alternatywne r&b. Do tego budowała ona inspirujący wizerunek cyber-tricksterki, nieustannie dokonującej eksperymentów na własnym umyśle i powierzchowności, postaci wręcz oddychającej technologią, ale korzystającej z niej na sposób autorski, niemal hakerski (jej pierwsza płyta dla dużej wytwórni została nagrana na aplikacji Garageband).
W miarę rozwoju kariery nie przestawała ani na chwilę być boginią chaosu; wdawała się w konflikty zawodowe (jak w przypadku niefortunnej współpracy z inną futurystyczną gwiazdą, Poppy) czy w kłótnie online, porzucała projekty w połowie drogi, nagrywała albumy, ktore przypominały sałatkę z przypadkowych składników („Art Angels” z 2015) i rozproszone single, które w wersji demo brzmiały lepiej niż po produkcji („Realiti”). Grimes określiła kiedyś swoją muzykę jako „ADD pop” (od attention deficit disorder) i choć używanie medycznej terminologii w odniesieniu do sztuki to śliski grunt i kontrowersyjna praktyka, to jako osoba z problemami z koncentracją potwierdzonymi diagnozą sympatyzuję w tym przypadku: ta chaotyczna strategia artystyczna przypomina mi nieustanne zwarcia na łączach w mózgu, które są częścią i mojej codzienności.
Na pewno sama Grimes, jako artystka (czy raczej projekt multimedialny Claire Boucher), to bardzo ciekawy przypadek: mając do dyspozycji ogromne możliwości technologiczne i lata doświadczenia, wciąż produkuje (przede wszystkim samodzielnie) muzykę, która ma nieco garażowy, półamatorski chwilami charakter.
„Miss Anthropocene”, nowy pełnowymiarowy album, powstawał długo, a droga do finalizacji wydawała się wyboista. Co prawda singiel „Violence”, z towarzyszącym mu wysokobudżetowym teledyskiem, nie zapowiadał takiego obrotu spraw: był to prawdziwy banger, kojarzący się z rave’em lat 90., z The Shamen, Opus III i Utah Saints. Jednocześnie nastąpiła intensyfikacja działań wprawiających w dezorientację. Artystka zmieniła imię na c, w ramach współpracy z marką Adidas opublikowała dosyć zdumiewający post, w którym pisała, że jej typowy dzień składa się z deprywacji sensorycznej, sesji krzyku i treningu walki na miecze oraz że pokryła sobie gałki oczne filmem, który miał wyleczyć ją z depresji sezonowej. Ogłoszono, że wcieli się w jedną z postaci w grze Cyberpunk 2077. Wkrótce w sieci pojawiła się nieukończona wersja „Miss Anthropocene”, z której niektóre utwory były zresztą znane już wcześniej, w szkicowych wersjach. Jej zasadnicza strategia nie zmieniła się, jedynie wokół płyty zbudowano, nieco na chybcika i retrospektywnie, koncepcję mającą sprawiać wrażenie spójności.
Grimes, „Miss Anthropocene”,
4AD 2020Tematyka płyty krąży wokół dystopii, kryzysu i upadku – ale potraktowanego jako euforyczny spektakl, który ludzie mieli sami dla siebie zaprojektować, jak legendarne podpalenie Rzymu przez Nerona. „Bądźcie, kim jesteście, pogódźcie się ze swoim upadkiem, bo to wy jesteście jego architektami”, mówi fikcyjna narratorka płyty, Miss Anthropocene (gra słów: mizantropia i antropocen), Bogini Kryzysu Klimatycznego; „To będzie największy show we wszechświecie”. Poszczególne utwory odpowiadają „nowym bóstwom”: Demonowi Politycznej Apatii, Bogini Gier, Bogini Social Mediów, Demonowi Uzależnień… Z artystycznego punktu widzenia, zderzenie z „Miss Anthropocene” przypomina nieco wielowarstwowe déjà vu albo milenijną incepcję. Wizja przyszłości, którą proponuje Claire Boucher, kojarzy się dziwnie z tym, jak wyobrażano sobie nowe tysiąclecie w okolicach roku 2000. Pojawia się pełen katalog ówczesnych motywów futurologicznych – fascynacje Dalekim Wschodem (Grimes regularnie współpracuje z tajwańską raperką Aristophanes, która tu gościnnie występuje w utworze „Darkseid”), cyborgizacją, modyfikacjami ciala, awatarami. Muzycznie płyta również brzmi podejrzanie retro – od wspomnianego „Violence” pobrzmiewającego soundtrackiem do „Mortal Kombat”, po brzmienia à la Garbage („My name is Dark”), a nawet crossover zahaczający gdzieś o fascynacje Mindless Self Indulgence czy Guano Apes („We Appreciate Power”). Do tego identyfikacja wizualna całego projektu kojarzy się silnie z tym, co obecnie w retromańskich zakątkach internetu nazywa się Y2K Aesthetics – srebro i biel, obłości, płynne formy, no i koniec końców, image samej Grimes, przywodzący na myśl futurystyczno-utopijne komuny cyberhipisów z San Francisco, programistów tańczących do rave i wrzucających halucynogeny, wizje z najlepszych czasów magazynu „Mondo 2000”.
Najprawdopodobniej świadczy to po prostu o tym, że od pewnego stylu myślenia o przyszłości po prostu nie jesteśmy w stanie się odzwyczaić i choć od tego czasu technologia mocno wyewoluowała, wciąż jesteśmy częściowo więźniami świata Windowsa 98. Ale fiksacja na millennium pozwala ujrzeć też inny podtekst „Miss Anthropocene”. Widać i słychać tu bowiem echa „Cyberii”, idealistycznego ruchu, który w latach 90. badał Douglas Rushkoff, sam niekryjący swojego entuzjazmu w kontakcie z informatycznymi geekami, miłośnikami ekstremalnych procedur na ciele, konsumentami smart drugs. Osobliwie Rushkoff z idealisty stał się jednym z najbardziej zaangażowanych krytyków niebezpieczeństw, jakie płyną z internetowych monopoli i władzy korporacji. I ta dychotomia wydaje się szczególnie interesująca.
Żeby ją w pełni zrozumieć, najlepiej przyjrzeć się pewnej kontrowersji. Kilka miesięcy temu Grimes pojawiła się w podcaście „Mindscape”, wypowiadając się na temat sztucznej inteligencji w muzyce. Na antenie powiedziała, że sztuczna inteligencja to prawdopodobnie przyszłość muzyki i że być może żywi artyści wkrótce przejdą do przeszłości. „Wszyscy chcemy żyć w symulacji. Nikt nie chce rzeczywistości, nawet jeśli deklaruje co innego. Wszyscy dążymy do wyidealizowanego świata rodem z Photoshopa”, stwierdziła. Tu nastąpiła klasyczna burza twitterowa, wynikająca z utożsamienia „jest” z „ma być”. Zola Jesus nazwała Grimes wręcz „głosem uprzywilejowanego faszyzmu z Doliny Krzemowej”. Wypowiedź Boucher, choć – gdy przyjrzeć się jej spokojnie – należy czytać ją raczej jak diagnozę czy stwierdzenie pewnego stanu rzeczy, została odczytana jako manifest akceleracjonizmu. Ten popularny na styku nowych technologii, biznesu, filozofii i polityki ruch myślowy, którego proponentem jest przede wszystkim kojarzony z nową prawicą myśliciel Nick Land, widzi zalety w tym, co na ogół nazywamy dystopią – w radykalnym przyspieszeniu technologicznym osiągniętym kosztem bezpieczników, jakie zapewnia demokracja. W akceleracjonizmie technologia działa w służbie bezwzględnej konkurencji, ale celem jest radykalna zmiana, która może zostać osiągnięta jedynie drastycznymi metodami. Grimes wyjaśniała w dalszych tweetach, że jej celem nie był manifest, a zarysowanie pewnego potencjalnego scenariusza, z którym trzeba będzie się skonfrontować. Być może takie diagnozy bez jednoznacznego potępienia nie są mile widziane.
Grimes znalazła się na celowniku nie bez powodu. Związek z miliarderem Elonem Muskiem, który podobno rozpoczął się od niszowego żartu na Twitterze, zmienił jej wizerunek w oczach części muzycznej społeczności. Zaczęła być postrzegana jak piąta kolumna, ktoś zapatrzony w kulturę tech bros i pozbawiony własnej woli – wręcz agentka wpływu swojego partnera. Oburzenie wydaje się w pewnym sensie zrozumiałe, wszak w swoich tumblrowych czasach Grimes wydawała się flagową postacią „nowej szczerości”, konfesyjnego nurtu w internecie. Opisywała swoje przeżycia podczas nagrywania płyty „Visions”, stanowczo wypowiadała się przeciwko seksistowskim postawom w branży muzycznej. Wydawała się perfekcyjną poster girl współczesnego feminizmu spod znaku radykalnej samoakceptacji, ruchów tożsamościowych, ekologii. I pod wieloma względami nadal pozostaje wierna swojej radykalnej szczerości: jeszcze przed wydaniem albumu ogłosiła, że jest w ciąży i że znosi swój stan bardzo źle. Załamana swoją kondycją fizyczną i psychiczną Boucher wydelegowała animowanego awatara o pseudonimie WarNymph, by reprezentował ją w mediach. Jednocześnie artystka zaczęła bawić się bojową retoryką: w teledysku do „Violence” bohaterka grana przez Grimes czyta „Sztukę wojny”, ulubioną lekturę biznesmenów; motyw przejmowania władzy przez sztuczną inteligencję zaczął pojawiać się częściej w jej wypowiedziach, tak osobistych, jak i muzycznych (wspomniane już „We Appreciate Power”).
Wyświetl ten post na Instagramie.
W obliczu jej wcześniejszych deklaracji, parodii fantazji o stylu życia transhumanistów (jak w poście dla Adidasa) i długiej historii chaotycznych manewrów tej nieskoordynowanej, lecz bardzo inteligentnej artystki, zagrywka polegająca na manifestowaniu tego, o co cię posądzają, wydaje się pomysłowym trollingiem ze strony Grimes. A ponieważ Zola Jesus we wspomnianej internetowej inbie oskarżała Boucher o to, że w jej słowach pobrzmiewają echa „krzemowego faszyzmu”, to przypomniał mi się termin ze słownika transhumanistów – skrajnych prawicowców, mianowicie surfing the Kali Yuga. Takim terminem posługują się zwolennicy akceleracjonizmu i propagatorzy, ogólnie rzecz ujmując, alt-rightowej wersji przyszłości. Kali Yuga to w hinduizmie stan absolutnego chaosu i rozpadu cywilizacji – ale o ile hinduizm zaleca w tak chwiejnych czasach praktykowanie miłości bliźniego, o tyle „krzemowy faszyzm” proponuje raczej maksymalne wykorzystanie fot. Elli Russell Linetzogólnego zamętu do osiągniecia własnych korzyści i wypłynięcie na destrukcyjnej fali. Innymi słowy, jak ujął to kiedyś – z innej politycznej flanki – przewodniczący Mao, „wszędzie na tej ziemi zapanował nieopisany chaos – sytuacja jest doskonała”. Zresztą czy radość destrukcji nie jest też całkiem obca zwolennikom progresywnych postaw, kiedy wyrażają nadzieję, że kryzys klimatyczny, finansowy albo koronawirus sprawią, że ludzkość „wreszcie się opamięta”? Aktualny, bezprecedensowy globalny lockdown sprawił, że na wierzch wyszły pragnienia niejednego porządnego człowieka, żeby [tu wpisz nielubianą grupę społeczną: klasa średnia, przedsiębiorcy, imigranci] sobie, jak w słynnym viralowym filmiku, nareszcie „głupi ryj rozwalili”. To nie znaczy, że Grimes sama wierzy w akceleracjonizm. To raczej rodzaj détournement, wykorzystania cudzej myśli po to, by powiedzieć coś własnego. Wymyślili ją sytuacjoniści w latach 60., usprawnili trolle i śmieszkowie. Dlatego największą zaletą tego albumu jest jego ambiwalencja i to, że stawia przed nami pewne ciemne lustro. Być może „Miss Anthropocene”, pełna napięć między obietnicą perfekcji a prowizorką, po prostu przypomina nam jednocześnie o tym, że przyszłość już była i że będzie – być może, zważywszy na to, że pisałam ten tekst w trakcie eskalującej pandemii, a kończyłam już pod globalną kwarantanną – dalsza od „wyidealizowanego świata rodem z Photoshopa”. I że będziemy musieli w niej uważniej przyjrzeć się sobie sami.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)