Wirus, czipy i władza nad światem

23 minuty czytania

/ Obyczaje

Wirus, czipy i władza nad światem

Olga Drenda

Ci, którzy na początku pandemii pytali: „Gdzie są teraz antyszczepionkowcy?”, musieli się wkrótce poważnie zakłopotać. Otóż antyszczepionkowcy – i zwolennicy innych teorii spiskowych – szybko zaczęli pojawiać się wszędzie

Jeszcze 6 minut czytania

„I gdzie są teraz przeciwnicy medycyny i antyszczepionkowcy” – pytali w marcu komentatorzy w mediach społecznościowych. Uwaga mediów i zwyczajnych ludzi skupiała się wtedy na wysiłkach personelu medycznego, wydawało się też jasne, że mamy do czynienia nie z chorobą „mniej groźną od standardowej grypy”, a z wirusem, któremu nie umiemy jeszcze przeciwdziałać. Jak w przypowieści z morałem COVID-19 atakował nawet tych, którzy powątpiewali w zagrożenie: do szpitala w ciężkim stanie trafił premier Wielkiej Brytanii, który początkowo pandemię traktował z beztroską. Wydawało się, że sytuacja jest jasna: tylko zaufanie nauce i medycynie może nas uratować, trzeba minimalizować zagrożenie i czekać na szczepionkę.

Oczywiście, jak każda nowa sytuacja, również pandemia – oraz gwałtowna zmiana kursu z „wirus jest gdzieś daleko” na „wchodzimy w tryb awaryjny” – sprzyjały krążeniu pogłosek. Należały jednak one do dość przewidywalnego repertuaru. Oto czyjaś daleka znajoma z kręgów zbliżonych do rządu, kolega wujka z ministerstwa czy też inna pragnąca zachować anonimowość postać lubiąca udostępniać tajne plany dalekim krewnym i znajomym miała przekonywać, że już wkrótce zostaną zamknięte granice województw, Warszawa będzie odcięta od reszty kraju, a władzę w państwie przejmie wojsko. Scenariusze mogły łączyć w sobie elementy zasłyszanych wiadomości (jak izolacja całych regionów we Włoszech) i wzory znane z przeszłości (podejrzenie zamknięcia województw i przejęcia władzy przez wojsko niosło echa stanu wojennego).

Ciotka brata kuzyna znajomego

Oko folklorysty rozpozna typowy model pogłoski: w roli bohaterów obsadzono osoby stwarzające pozory wiarygodności („znajomy znajomego”), informację przekazywano w dobrej wierze i pełnym zaufaniu. Takie wiadomości krążyły przede wszystkim na etapie pospiesznego gromadzenia zapasów na nadchodzącą kwarantannę i wpisywały się w ducha powszechnej mobilizacji. Wciąż jednak wróg pozostawał jasno zidentyfikowany (wirus), a po stronie dobra stała medycyna, ostrożność, społeczne dystansowanie i mycie rąk.

Następnie przyszła pora na opowieści o rewanżu natury. W kanałach wreszcie wolnej od natłoku turystów Wenecji miały pojawić się łabędzie i delfiny, a w chińskiej prowincji Yunnan słonie miały zrobić imprezę pod nieobecność ludzi, upijając się sfermentowanymi owocami i błogo drzemiąc na polu. Gdy w „National Geographic” ogłoszono, że to jednak nieprawdziwe informacje, wielu komentujących nie kryło rozczarowania. Nic dziwnego, bo pasowały one do opowieści o „naturze upominającej się o swoje”, wpisującej się w popularne narracje powrotu do równowagi, skromności, spowolnienia i życia bliżej przyrody. Takie nadzieje znajdujemy i w głośnym eseju Olgi Tokarczuk, i w przewidywaniach prognostki trendów Li Edelkoort, która zapowiadała, że powszechny lockdown oduczy nas konsumpcjonizmu i chciwości.

Wiele wskazuje na to, że te przepowiednie nie spełnią się, ale pogłoski i fake newsy o posthumanistycznym, ekologicznym przesłaniu to interesujący symptom. Wirus COVID-19 zaczął rozprzestrzeniać się poprzez „mokre targi”, gdzie na miejscu zabija się zwierzęta: wpisywało się to w moralizującą proekologiczną opowieść, w której niepohamowany apetyt na mięso i krzywda wyrządzana zwierzętom spotykają się z karą. Legendy miejskie z wątkiem zemsty natury przywodzą na myśl folklor postczarnobylski: po katastrofie elektrowni jądrowej krążyły historie o gigantycznych warzywach czy zmutowanych zwierzętach, niosąc podobny, apokaliptyczny ton zemsty przyrody.

Niespodziewanie szybko zaufanie do nauki i mało zaskakujące, pragmatyczne pogłoski ustąpiły miejsca nawarstwiającym się teoriom spiskowym. Wyglądało to trochę jak w grze komputerowej „Katamari”: kula, którą nawiguje bohater, przyciąga do siebie różne napotkane po drodze przedmioty. Stopniowo przyklejają się do niej nie tylko kamyki czy kwiatki, ale też domy, drzewa, wreszcie całe miasta i planety. Podobnie wyglądało piętrzenie się pogłosek, teorii, objaśnień związanych z COVID-19: do tematu pandemii przyklejały się często istniejące uprzednio teorie z kręgów antysystemowych, spiskowej blogosfery, zwolenników medycyny alternatywnej, technologicznych sceptyków, tworząc nadteorię, teorię teorii, teorię drugiego albo i trzeciego stopnia. Wszystko zaczynało do siebie podejrzanie pasować (racjonalizacyjny potencjał jest siłą teorii spiskowej), co oczywiście napędzało dalszą wędrówkę naszej kuli.

Czipy 5G

Początkowo snuto domysły dotyczące tego, czy wirus mógł zostać celowo stworzony w laboratorium i wypuszczony na wolność celem przeprowadzenia eksperymentu na całej ludzkości. Podejrzewano, że może być to chińska lub amerykańska broń biologiczna, po czym pojawiły się warianty lokalne: w Iranie za przypadkowe lub celowe „wymknięcie się” wirusa obwiniano Izrael. Stopniowo zaczynało przeważać przekonanie, że pandemia mogła zostać wywołana jako wstęp do większego przedsięwzięcia. Wyobraźnię pobudzały fakty z przeszłości, które dopasowywano retrospektywnie do teorii, takie jak Event201, konferencja zorganizowana przez Johns Hopkins Center for Health Security, Światowe Forum Ekonomiczne oraz Fundację Billa i Melindy Gatesów, kiedy przeprowadzono symulację możliwej pandemii. Dowody na zaplanowaną pandemię miały znajdować się również w materiałach Fundacji Rockefellera.

Wkrótce popularność zyskały teorie, które wyrażały obawę przed technologią 5G; ten marginalny wcześniej ruch za sprawą pandemii nareszcie otrzymał odpowiednią platformę. Przeciwnicy 5G próbowali nieskutecznie przebić się przez kilka lat do mainstreamu, przekonując, że fale mogą powodować choroby, wpływać na myśli, a nawet że ludzie w zasięgu sieci mogą stać się ofiarami eksperymentu o nieznanych skutkach. Niektórzy łączyli 5G z domniemanymi torturami elektromagnetycznymi – przekonaniem, że ktoś może za sprawą fal podsłuchiwać myśli lub zaszczepiać w głowie halucynacje (zdarzała się wiara w to, że przed falami broni hełm z folii aluminiowej – to geneza popularnego terminu „foliarstwo”, oznaczającego skłonność do wiary w spiski). Wreszcie zaczęto łączyć nową technologię z rozprzestrzenianiem się wirusa. Potwierdzenie tej tezy miało znajdować się w zakodowanym przekazie na banknocie dwudziestofuntowym, na którym znajdowała się korona i słup nadawczy (w rzeczywistości to latarnia morska), co dodatkowo wspierało przekonanie, że możni tego świata zabawiają się ludzkim zdrowiem i życiem. W licznych krajach odnotowano przypadki przejścia z teorii do praktyki, czyli niszczenia słupów nadawczych 5G.

Platformą, która połączyła wszystkie wątki, stało się przekonanie, że trwa zakrojony na wielką skalę eksperyment na ludziach. Eksperyment powinien mieć jakiś cel, więc przydatna okazała się inna, wcześniej istniejąca teoria o depopulacji, zgodnie z którą decydenci (politycy, miliarderzy, szare eminencje i anonimowe a wszechmocne postacie) ustanowili optymalną liczbę ludności Ziemi i próbują wcielić swój plan w życie przy pomocy rozprzestrzeniania eksperymentalnych chorób i budzących grozę szczepionek.

Wątek antyszczepionkowy naturalnie zazębił się ze strachem przed wmontowaniem w ciało chipa, który miałby umożliwić kontrolę nad ofiarą. Obawy przed tego typu rozwiązaniami (stosowanymi dzisiaj przede wszystkim w weterynarii) opierały się zazwyczaj na argumentach z prawa do prywatności i wolności od inwigilacji, ale też na mocno kontrowersyjnej egzegezie biblijnej. Amerykański propagator teorii spiskowych Mark Dice, który zasłynął autorską, rozbudowaną mitologią, zgodnie z którą gwiazdy muzyki pop miałyby być sterowane przez satanistów i zakon Illuminatów, poszukiwał powiązań między mikrochipami a apokaliptycznym znakiem Bestii – miałyby to być kolejne knowania wyznawców Złego. Do tego kilka lat temu skrzynki pocztowe zapełniały rozczulająco cukierkowe ulotki od tajemniczych Aniołów Nieba, którzy kiepską polszczyzną przekonywali, by „nie dać się zaćipować” (pisane w ten sposób; za ulotkami kryła się czeska i słowacka sekta). Teraz niebezpieczeństwo potraktowano serio, pasowało bowiem do dystopijnych nastrojów.

Owcoludzie i mocarny Bill

Domniemane projekty miały w sobie coś z „Nowego wspaniałego świata”, przewidywano, że chodzi o stworzenie rzeszy istot bezmyślnych i bezwolnych: sheeple – by posłużyć się (łączącym słowa sheep – owca, i people – ludzie) terminem stworzonym przez autora licznych teorii spiskowych Davida Icke’a, w tym najgłośniejszej koncepcji o Reptilianach. W takiej perspektywie pandemia koronawirusa (albo lęk przed pandemią, gdyż niektórzy twierdzili wręcz, że wirus nie istnieje) miała zostać wywołana celowo, by przyspieszyć masowe wdrożenie inżynierii społecznej, czyli tzw. Nowy Porządek Świata (NWO). Na Twitterze w kręgach anty-NWO popularność zyskała grafika przedstawiająca „owce nowej normalności”, utrzymujące dystans społeczny, noszące odbierające indywidualność maski, kontrolowane przy pomocy chipów aplikowanych w szczepionce. Znamienne, że spisek przy tym okazuje się śmiesznie łatwy do rozpracowania: złoczyńcy umieszczają oczywiste znaki na banknotach, a nawet w samej nazwie wirusa, wszakże w słowie COVID kryje się nieco naciągana „identyfikacja krowy”: COW oraz ID, co wskazuje na plany przerobienia ludzkości na potulne bydło. W spiskowej wyobraźni organizacje okazują się jednocześnie wszechmocne i durne, planują zakrojone na wielką skalę ściśle tajne działania, a jednocześnie podsuwają tropy na tacy.

Ci, którzy na początku pandemii pytali, „gdzie są teraz antyszczepionkowcy”, musieli się wkrótce poważnie zakłopotać. Otóż antyszczepionkowcy zaczęli pojawiać się wszędzie, w telewizji, w internecie, angażując już nie tylko niszowych „przebudzonych” blogerów i youtuberów, ale też postacie znane szerokiej publiczności. Niespodziewanie do grona sceptyków dołączyła Edyta Górniak, za sprawą udziału w programie niesławnego, sympatyzującego ze skrajną prawicą dziennikarza Marcina Roli. W kulturalnej, spokojnej rozmowie przekonywała, że nie pozwoliłaby zaszczepić się na koronawirusa, powołując się na wolność decydowania o własnym zdrowiu. Niechęć do szczepień łączono dotychczas z obawą przed ewentualnymi skutkami ubocznymi. Teraz miało chodzić o coś więcej: o odmowę podporządkowania się planom miliarderów i tajemniczych inżynierów społecznych.

Na ich czele spiskowa wyobraźnia umieściła Billa Gatesa. Kluczowym argumentem, aby to właśnie jego uznać za pandemicznego władcę marionetek, stało się wystąpienie w ramach TED Talks w 2015: Gates przewidywał wówczas, że może wybuchnąć globalna pandemia. Spiskowa wyobraźnia Twittera, Reddita, Wykopu i blogosfery interpretuje to następująco: „Gates WIEDZIAŁ, do tego od pięciu lat, a nie powiedział”. Założyciel Microsoftu ponadto sugerował, że w przypadku pandemii może być pomocny jakiegoś rodzaju cyfrowy certyfikat dotyczący stanu zdrowia, co łatwo powiązać z niebezpieczeństwem chipowania i zdalnej kontroli. Gates stał się w spiskowym uniwersum czarnym charakterem numer jeden, a może nawet rzeczywistym władcą świata, który sam stworzył wirusa, aby następnie pomnożyć fortunę dzięki szczepionce.

Nadwyżka logiki

Popularny odruch każe wiązać skłonność do wiary w spiski z osobami o słabszym wykształceniu i z niską orientacją w kulturze. Tymczasem doświadczenie pokazuje, że to błąd, gdyż podatny jest absolutnie każdy, niezależnie od pochodzenia, wieku i pozycji społecznej. Facebookowe grupy poświęcone teoriom spiskowym zrzeszają licznych inżynierów. Wśród elit i ludzi kultury również łatwo znaleźć zwolenników „koronasceptycyzmu”. Leszek Możdżer opublikował w „Jazz Forum” felieton, w którym referował rozmaite osobliwe teorie w sposób, który pozwalał wierzyć, że to jego autentyczne przekonania (w późniejszym sprostowaniu twierdził, że chciał jedynie opisać absurdy współczesności). Cieszący się sławą „niewygodnej prawdy” film „Plandemia”, forsujący teorię, jakoby wirus został stworzony celowo w laboratorium, a szczepienia przeciw grypie i maski miały zwiększać szansę zachorowania, polecali celebryci na czele z Dodą, która doradzała: „Oglądajcie, bo zaraz skasują”. Windsurfer Wojciech Brzozowski przekonywał w telewizji, że żadnej pandemii nie ma, a niebezpieczeństwo związane z COVID-19 to spisek lekarzy, którzy mieliby dostawać za to pieniądze (tu w domyśle mieliby płacić im jacyś tajemniczy „oni”).

Predylekcji do myślenia spiskowego należy szukać gdzie indziej niż w braku wiedzy; przekonania takie muszą oferować coś, czego brakuje zweryfikowanym informacjom, i zapewniać jakiś gratis. Tu możliwości jest kilka. Przede wszystkim opowieści o zaplanowanej pandemii, o rozprzestrzenianiu wirusa przez maszty 5G i szczepionki oraz o zmowie miliarderów są spójne, zapewniają kompletną odpowiedź na wszystko. Ktoś z silną potrzebą domknięcia poznawczego, kto czuje dyskomfort w obliczu niepewności i źle radzi sobie z dysonansem poznawczym, może łatwo ulec urokowi opowieści, w której wszystko łączy się ze sobą, bez żadnych luk i dziur.

Dobitną ilustracją mechanizmu takiej „nadwyżki logiki” jest praca Liliany Piskorskiej „Długi marsz przez instytucje”, którą widziałam w bytomskiej galerii Kronika. Setki nici rozciągniętych w przestrzeni sali łączyły ze sobą wycinki prasowe prezentujące spiskowe wątki i uczestników domniemanej zmowy: feministki, Żydów, iluminatów, marksistów. Wszystko splatało się w spójną sieć. W skrajnych przypadkach powstają wręcz „teorie wszystkiego”, tworzone przez ambitnych totalistów, starających się znaleźć rządzące światem wzory. Totalistyczne wydają się elementy teorii NWO czy publikacje Krzysztofa Karonia, który rozwija swoją hipotezę „antykultury”, rozległego i wieloaspektowego zamachu na prawdę, dobro i piękno, którego mają dokonywać siły lewicowe.

Wbrew podejrzeniom, że teorie spiskowe – jako odmiana wiedzy potocznej – mogą być emanacją przekonań wspólnotowych, powszechnych, wszystko wskazuje na to, że jest odwrotnie – że to raczej domena indywidualistów. Zespół badaczy pod wodzą Anthony’ego Lantiana dowodził, że poczucie dostępu do ukrytej prawdy odpowiada na potrzebę poczucia wyjątkowości. Teoria ta koresponduje dobrze z postawami osób o przekonaniach anty-NWO: obawiają się przemiany w potulne owce, utraty indywidualności, cenią sobie możliwość sprzeciwu (na przykład odmowę szczepienia), lubią przedstawiać swoją wersję faktów jako niepodważalną. To od nich najpewniej usłyszymy w dyskusji, że „tak jest, czy tego chcemy czy nie”, „powszechnie wiadomo”, „polecam się douczyć”.

Wreszcie, teorie spiskowe oferują porywającą opowieść z budzącymi grozę czarnymi charakterami, podczas gdy rzeczywistość dostarcza mało konkurencyjnego towaru w postaci słabo powiązanych ze sobą faktów, przypadku, prób i błędów, rozczarowująco zwyczajnych wniosków. Sama do teorii spiskowych zazwyczaj staram się aplikować spojrzenie z pogranicza folklorystyki i kognitywistyki – zamiast weryfikować ich wiarygodność lub udowadniać niedorzeczność, próbuję zauważać w nich powtarzalne wzory i znane opowieści, traktować je jako gatunek wiedzy potocznej. Badając paniki moralne i teorie spiskowe, Whitney Philips i Ryan M. Milner używali dla nich określenia „głębokie ramy memetyczne” (mem oznacza tu „jednostkę informacji”, która może się replikować, zgodnie z teorią Richarda Dawkinsa). Kognitywista zauważy, że mimowolnie mamy skłonność do wpadania w koleiny zasłyszanych, brzmiących znajomo, a przez to wiarygodnie, opowieści – a folklorysta rozpozna w nich często bardzo stare wzory.

Dionizjusz Czubala, zasłużony badacz współczesnego folkloru mówionego, legend miejskich i opowieści z życia, interesował się „legendami zarazy” na przełomie lat 80. i 90., kiedy do Polski dotarła panika związana z wirusem HIV. Okres transformacji był momentem przejściowym, a takie wielkie zmiany, „przerwy” w historii sprzyjają rozpowszechnianiu się różnego rodzaju myśli nieoswojonej, ludzie również stają się bardziej skłonni, by wierzyć w rzeczy, które w standardowych warunkach uznaliby pewnie za bzdurę. Stąd popularność uzdrowicieli (Kaszpirowski!), przepowiedni, nowych ruchów religijnych. W latach transformacji niestabilna codzienność czyniła ludzi bardziej podejrzliwymi i podatnymi na obawy związane z nową, nieznaną chorobą. Wierzono, że wirusem HIV można się zarazić przez dotyk ręki czy przebywanie w pobliżu osoby zarażonej. Jedna z popularnych plotek głosiła, że narkomani (wytypowani w tym przypadku na kozła ofiarnego) smarowali poręcze krwią w miejscach publicznych, by zarażać w akcie zemsty przypadkowe osoby. Do Polski dotarła też amerykańska legenda o chłopaku, który przebudziwszy się po nocy spędzonej z nowo poznaną dziewczyną, znalazł na lustrze napis „witaj w klubie AIDS”.

Koniec końców eskalacja lęku i skupienie negatywnych emocji na nosicielach wirusa przerodziły się w fizyczną agresję, dochodziło do ataków na pacjentów ośrodków Monaru. Czubala śledził w rozpowszechniających się potocznych opowieściach głęboką ramę w postaci legend zarazy, notowanych jeszcze w czasach średniowiecznych epidemii. Charakterystyczne dla nich jest szukanie winnego, najczęściej w postaci społecznego odszczepieńca.

Coś jest na rzeczy

Wydaje się, że w przypadku pandemii koronawirusa legendy zarazy weszły w alians z klasycznymi teoriami spiskowymi, zakładającymi zakulisowe działania tajnych stowarzyszeń, zamiary zniszczenia czy zniewolenia ludzkości, zorganizowania powszechnej rewolucji itd., oraz z teoriami eksplorującymi motyw „wyklętej prawdy”, zgodnie z którymi im silniej zaprzecza się jakimś opiniom, tym bardziej dowodzi to ich prawdziwości. O tym, że rozmaite dementi, wyjaśnienia, kontry jedynie sprzyjają upowszechnieniu się teorii spiskowej, badacze gatunku wiedzą od dawna. W 1976 roku po Francji zaczęła krążyć tzw. „Ulotka z Vilejuif”, rzekomy wyciek ze szpitala z listą konserwantów i barwników, które miały być rakotwórcze. Szczególną grozę budził E330, czyli kwasek cytrynowy. Konsekwencją popularności listy, krążącej w licznych odpisach również poza Francją (w okresie transformacji dotarła także do Polski), był lęk przed pożywieniem zawierającym te substancje i wzrost obaw przed nowotworami. Badania wykazały wówczas, że im częściej i silniej dementowano prawdziwość ulotki, tym więcej osób w nią wierzyło, a przynajmniej dopuszczało możliwość, że „coś jest na rzeczy”.

Kognitywistyka pozwala natomiast spojrzeć na teorie spiskowe jako na rezultat niespodziewanego wykrzywienia przepływu informacji: w sytuacji wystawienia na liczne, niejednokrotnie wzajemnie się wykluczające wiadomości, umysł próbuje ułożyć je w opowieść, przy czym działa nieco jak Radio Erewań w znanym kawale o tym, że na placu Czerwonym rozdają samochody. Faktyczne wydarzenie może zostać zinterpretowane w nowym świetle albo zmodyfikowane tak, by pasowało do preferowanej narracji. Urywek informacji zostaje wyjęty z kontekstu, a resztę „dopowiada” już za nas spiskowa opowieść, bardziej ekscytująca, ale przede wszystkim bardziej spójna. Jeśli chcemy, żeby wydarzenia miały przyczyny i skutki, mamy potrzebę dopisania „Q.E.D.” na końcu każdego wywodu, boimy się przypadku i chaosu, to wejdziemy w spiskowe uniwersum z ulgą i entuzjazmem.

Przykłady? Konferencja Event201 faktycznie miała miejsce i rzeczywiście przeprowadzono na niej symulację przypominającą aktualne wydarzenia. Bill Gates wspominał również o niebezpieczeństwie jeszcze nieznanej pandemii. O potencjalnych niebezpieczeństwach związanych z technologią 5G również dyskutowano, ale przede wszystkim w kontekście „internetu rzeczy”, dla którego jest kluczowa, i tego, czy byłby odporny na ataki hakerskie. Ponadto w rzeczywistości miewają miejsce wydarzenia, które można byłoby zaklasyfikować do świata teorii spiskowych, gdyby nie to, że są na nie dowody. Politykę eugeniczną, której ech można się dopatrzyć w aktualnych lękach przed depopulacją, faktycznie prowadzono w XX wieku w USA czy Szwecji. Podobnie prawdą jest, że CIA prowadziło eksperymenty związane z możliwościami kontroli umysłu w ramach programu MKUltra, co poświadcza m.in. Ken Kesey, dobrowolny uczestnik doświadczeń z wykorzystaniem LSD. Nie zawsze nauka i medycyna okazują się nieomylne: w początkach XX wieku sprzedawano krem do twarzy wzbogacany radem, wierzono też, że azbest jest materiałem neutralnym dla zdrowia, a papierosy nie mają nic wspólnego z nowotworami.

Jedną z moich formacyjnych lektur była trylogia „Illuminatus!” Roberta Shea i Roberta A. Wilsona. Autorzy, ówcześni redaktorzy „Playboya”, wolnomyśliciele i hipisi, spletli ze sobą umiejętnie elementy teorii spiskowych i faktycznych wydarzeń, sprawiając, że każda opcja mogła być jednakowo prawdziwa i fałszywa. Stworzony przez nich eksperymentalny, parodiujący dogmaty system religijny – dyskordianizm – zakładał praktykowanie „operation mindfuck”, czyli wytrącanie, tak siebie samego, jak innych, z tuneli rzeczywistości i kwestionowanie myślowych przyzwyczajeń. Za sprawą tej wiedzy sama wyrobiłam w sobie nawyk kwestionowania wszystkiego, zupełnie pożyteczny. Dlatego przez długie lata uważałam, że nikt nie wierzy na poważnie w teorie spiskowe, ale raczej prowadzi jakiś eksperyment lub tworzy rzeczywistość równoległą, gdy jednak przekonałam się, że to na poważnie, zaczęłam myśleć o tego rodzaju przekonaniach jako o gatunku myśli nieoswojonej, w której prawdziwa informacja może zmutować i przekształcić się w osobliwy myślotwór. Umiem też wykonać sobie w głowie jego symulację i zastanowić się, w którym miejscu i mnie (bo nikt nie jest na to odporny) mogłyby wciągnąć spekulacje o tym, kto NAPRAWDĘ pociąga za sznurki.

Nawet pozostając po stronie czystej, nudnej nauki (choć spiskowiec również twierdzi, że jest po stronie nauki, tyle że nieskorumpowanej), pozostawiam sobie margines wątpliwości i niewiedzy. Czy spekulacje Giorgio Agambena, który pisał, że pandemia jest elementem „taktyki szoku” i okazją do wprowadzenia permanentnego stanu wyjątkowego, można zaliczyć do teorii spiskowych, czy jest to nadal zwykłe filozoficzne gdybanie? Bez gdybania i ryzyka niedorzeczności nie ma przecież filozofii w ogóle, a granica między konspiracjonizmem, absurdem a myśleniem niesztampowym bywa bardzo cienka. A czy Olga Tokarczuk i Li Edelkoort przewidują kształt nowego wspaniałego świata, czy może jest to zwyczajne wishful thinking, literackie zaklęcie? No właśnie. Chyba wzięłam sobie do serca słowa Williama S. Burroughsa, który powiedział kiedyś, że „paranoik to po prostu człowiek lepiej poinformowany”.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).