Historię piszą zwycięzcy, a przynajmniej tak się mawiało. Jednak na przestrzeni ostatnich dekad historia jest częściej pisana nie przez tych, którzy odnieśli jednoznaczne zwycięstwo, ale przez te, których walka trwa i zdaje się nie mieć końca. „Mrs. America” przypomina, że nasze historie nie są rękopisami zamkniętymi na klucz w muzealnych gablotach, ale trwają i trwają, do znudzenia, do wyczerpania sił wśród tych, które walczą o to, żeby móc je pisać. Serial stworzony przez Dahvi Waller, poświęcony walce o wprowadzenie konstytucyjnej poprawki dotyczącej równości płci w Stanach Zjednoczonych, nie zaczyna się i nie kończy w wyraźny sposób – jest portretem procesu zawieszonego w czasie, w którym zmieniają się protagonistki, ale tematy powracają z niezłomnym uporem.
Pierwsza propozycja wprowadzenia poprawki ERA (Equal Rights Amendement) pochodzi z 1923 roku i została opracowana przez Alice Paul i Crystal Eastman. ERA to zapis, który gwarantuje równość wobec prawa bez względu na płeć. Za trzy lata minie sto lat, odkąd poprawka nie została wprowadzona, co oznacza, że w czerwcu 2020 roku w Stanach Zjednoczonych wciąż ludzie nie są równi wobec prawa. I chociaż w obliczu zamieszek w USA nikt nie może mieć wątpliwości, że kategoria równości od dawna chwieje się w posadach, to jednak brak zajęcia jednoznacznego stanowiska w sprawach tak elementarnych jak dyskryminacja na tle płci wydaje się nie do pomyślenia. W kraju obywateli obsesyjnie przywiązanych do idei wolności i równości cały czas nie ma konstytucyjnej regulacji dotyczącej traktowania obywateli i obywatelek.
Nie oznacza to, że poszczególne stany nie wprowadzają ustaw, które gwarantują taką równość. Jednak – jak podkreślał John Oliver w odcinku „Last Week Tonight” poświęconemu ERA – ustawy można cofnąć, a zakwestionowanie konstytucji nie jest już takie proste. Oliver odpiera także argument, że 14. poprawka konstytucji Stanów Zjednoczonych gwarantuje wszystkim obywatelom równość i jej doprecyzowywanie jest pozbawione sensu – dokument powstawał w czasie, kiedy kwestia dyskryminacji ze względu na płeć w ogóle nie była brana pod uwagę i interpretacje poprawki wcale nie muszą jej uwzględniać.
Najbardziej zacięta batalia o wprowadzenie ERA toczyła się w latach siedemdziesiątych, choć w 1972 roku nic nie zapowiadało, że próba wpisania równości płci do konstytucji wprowadzi feministki na tak wyboistą ścieżkę. Nowa dekada miała otworzyć jaśniejszy rozdział w historii walki o równouprawnienie: zarówno demokraci, jak republikanie zdawali się w miarę zgodnie popierać poprawkę, wystarczyła zgoda 38 stanów, żeby trafiła do konstytucji, a w 1972 roku 35 stanów deklarowało poparcie dla jej wprowadzenia. I wtedy na scenie pojawiła się Phyllis Schlafly.
Zakładam, że podobnie jak wiele widzek „Mrs. America”, miałam o Schlafly mgliste pojęcie. Wiedziałam, że istniała i że w jakiś sposób namieszała w dyskusji o równości płci, ale nie znałam szczegółów. Szybko zakwalifikowałam ją jako kolejną postać, która absurdalnymi argumentami i demagogią trolluje poważną debatę. Dahvi Waller przekonuje, że tkwiłam w błędzie. Chociaż w serialu pojawia się plejada postaci kluczowych dla historii feminizmu, to ich główna antagonistka otrzymuje specjalne miejsce. Zgodnie z zasadą „znaj swojego wroga” Waller nie traktuje retoryki Schlafly protekcjonalnie i nie zbywa jej głosu. Nie stoi po jej stronie, to pewne, ale łączy klęskę feministek w walce o wprowadzenie ERA właśnie ze zlekceważeniem Schlafly i jej zwolenniczek. A także z niezrozumieniem strategii Schlafly i stawki, o którą walczy.
Od początku serialu Waller nie pozostawia wątpliwości, że walka Phyllis Schlafly (Cate Blanchett) nie jest utarczką o zakwestionowanie poprawki. To walka o władzę. Schlafly chce trzymać pieczę nad narracją i chce być dopuszczana do głosu. Doskonale czuje się przed kamerą, nie da się zagiąć w rozmowie, rozumie dynamikę mediów, pragnie być uznana jako specjalistka i otrzymać miejsce w gronie ekspertów. Najpierw zabiega o dołączenie do grupy profesjonalistów zajmujących się bronią nuklearną i napięciami na linii USA–Rosja – Schlafly była zagorzałą antykomunistką i zwolenniczką bomby atomowej (jeszcze w 1982 roku głosiła, że „bomba atomowa jest wspaniałym darem, który mądry Bóg dał naszemu krajowi”). Jednak to nie balistyczne fascynacje i akademickie wykształcenie amerykańskiej konserwatystki gwarantują miejsce w świetle reflektorów – tam jest zbyt gęsto od mężczyzn, którzy trzymają pieczę nad opowieścią o widmie komunizmu.
Schlafly znajduje lukę w republikańskich szeregach: za mało kobiet wstawia się za utrzymaniem podporządkowania kobiet mężczyznom. Wykształcona i pracująca Schlafly rozpoczyna batalię o prawo do nieuznawania pracy w domu za pracę i niewyrównywania szans między płciami. W serialu ten paradoks zajmuje pierwsze miejsce w narracji o republikankach: czemu kobiety, które poświęcają swój czas i energię dla pracy w organizacji Schlafly i pracy w domach, tak uparcie dążą do uznawania swojej aktywności zawodowej jako hobby? Odpowiedź wcale nie jest prosta, bo wiąże się ze zrozumieniem mechanizmów władzy: z „Mrs. America” wynika, że dzięki grze w manipulację i postprawdę można zawładnąć sercami tłumów i obalić racjonalne argumenty. Zwolennicy i zwolenniczki polityki uprawianej przez Schlafly doskonale wiedzą, że przemoc symboliczna ma najskuteczniejsze oddziaływanie społeczne – trudno ją przyszpilić, łatwo ją obrócić w narrację pozornie wspierającą ofiary.
Schlafly chce uzyskać pozycję władzy w patriarchalnym porządku. Feministki, z Glorią Steinem (Rose Byrne), Shirley Chisholm (Uzo Aduba) i Bellą Abzug (Margo Martindale) na czele, pragną stworzyć nowy porządek, sytuujący się poza narracjami o patriarchacie czy matriarchacie. „Chcemy całego życia” – mówiła Zofia Nałkowska i w latach siedemdziesiątych wiele z amerykańskich feministek przyklasnęłoby tym słowom. Chisholm chce zostać pierwszą czarną prezydentką Stanów, Steinem chce społeczeństwa, w którym role są wybierane przez obywatelki i obywateli, a nie z góry narzucane, Abzug chce obecności kobiet w polityce i uznania ich głosu za absolutnie kluczowy. W latach siedemdziesiątych żadna z nich nie dostanie całego życia. Co gorsze, prawie pięćdziesiąt lat później całe życie również nie będzie dla nich na wyciągnięcie ręki.
„Mrs. America” pokazuje, że nie zawsze wynika to wyłącznie z systemowych uwarunkowań – Waller zatrzymuje się w momentach, w których feministyczne strategie zostają wystawione na próbę wewnętrznych napięć i konfliktów. Pluralizm i próba wprowadzenia narzędzi demokracji bezpośredniej mają swoją cenę: jeśli wszystkie głosy są ważne, jeśli polityka ma się opierać na braku wykluczenia, to proces podejmowania decyzji i zajmowania jednoznacznego stanowiska jest długotrwały i trudny. Co zrobić z feministkami, które wypowiadają się przeciwko prawom dla społeczności LGBT? Czy wykluczać z debaty walkę o prawo do aborcji? Czy włączać do dyskusji o prawach kobiet najbardziej zagorzałe konserwatystki? Co ma większy priorytet – walka o ERA, walka o aborcję, walka o miejsce w Kongresie, walka o prawa gejów i lesbijek, walka o prawa czarnych kobiet i mężczyzn? Te spory i wynikające z nich decyzje to najbardziej emocjonalne i dojmujące momenty serialu: chwila, w której Shirley Chisholm czuje się porzucona przez ruch feministek i zostaje ze swoją walką sama, ale chwilę później otrzymuje wsparcie Glorii Steinem, moment, w którym Bella Abzug zaczyna rozumieć, że nie może porzucić starań o prawa dla gejów i lesbijek, i wprowadza je do debaty na Narodowej Konferencji Kobiet. A przede wszystkim chwila, w której Abzug zostaje odsunięta przez prezydenta Jimmy’ego Cartera od Narodowej Komisji Doradczej ws. Kobiet, a jej zwolnienie sprawia, że wszystkie potencjalne kandydatki na zajęcie jej stanowiska nie przyjmują nominacji.
„Mrs. America”, twórczyni Dahvi Waller. USA 2020, na HBO od kwietnia 2020Kolejne odcinki „Mrs. America” przypominają kawałki rozbitego zwierciadła, w którym odbijają się współczesne polityczne spory i retoryczne zabiegi. Bywa, że niektóre paralele wydają się odrobinę naciągane (przy całym moim braku szacunku wobec Phyllis Schlafly jej pozycja startowa i zaplecze intelektualne są jednak inne niż Donalda Trumpa – co nie kłóci się z faktem, że Schlafly była jego wielką zwolenniczką). Jednak w znakomitej mierze i charakter debaty na temat równości płci, i polityczne przepychanki, i walka z systemową przemocą nie zmieniły się radykalnie, a czasem można mieć wrażenie, że cofnęły się o milowe kroki.
Mało kogo dziwi dzisiaj w Polsce, że politycy unikają debaty o aborcji albo bronią tak zwanego kompromisu aborcyjnego, czyli jednego z najbardziej restrykcyjnych i uprzedmiatawiających kobiety rozwiązań w Europie. Rzadko pada pytanie, czemu dyskusja o prawach społeczności LGBT jest uparcie spychana przez polityków na boczne tory i marginalizowana. To, co w latach siedemdziesiątych w Stanach było jednym z kluczowych elementów debaty o równouprawnieniu i wolności, w latach dwudziestych XXI wieku pozostaje w Polsce kwiatem przypinanym do kożucha ważkiej polityki. „Mrs. America” wskazuje, że to nie chcenie całego życia uniemożliwiło feministkom wywalczenie niektórych praw, ale brak uporu i otwartości w forsowaniu poszczególnych postulatów osłabił ich moc. Nie ma też co liczyć na uzyskanie istotnej pozycji w patriarchalnej strukturze władzy – Phyllis Schlafly poślizgnęła się na tej mrzonce.
Serial Dahvi Waller upomina się o wartość, która, jak twierdzi Naomi Klein, jest podstawowym motorem przełomu i zmiany społecznej, czyli o sprawiedliwość – w traktowaniu ludzi różnych płci, różnych klas i różnego pochodzenia etnicznego. Waller wyraźnie pokazuje, czemu nie da się jej osiągnąć w ramach starego porządku, ale uwidacznia też trudności, które towarzyszą budowaniu nowego. Dziewięć odcinków serialu jest przypomnieniem z przeszłości, że stare fundamenty nie zostały jeszcze zburzone, a nowe jeszcze nie powstały. „Mrs America” to trochę serial, a trochę podręcznik.