Przepracowywanie winy kolonialnej wydaje się tematem stworzonym dla kina. Afryka skrzywdzona przez Europejczyków przybiera na ekranie postać ducha z przeszłości, który rozsadza porządek świata i nie pozwala wykonać ani kroku naprzód – jak w „Ukrytym” Michaela Hanekego. Pozwala pielęgnować poczucie nostalgii za na zawsze utraconą szansą i przemieniać je w wieczne dążenie do odkupienia win – jak w „Wiernym ogrodniku” Fernando Meirellesa. Daje się zamknąć w malowniczych kadrach, przepuścić się przez filtr narzędzi psychoanalitycznych, przyjmuje na siebie miano Wielkiego Innego, podważa hegemonię Zachodu.
Wychowana w Afryce Claire Denis nie przeprowadza w „Białej Afryce” prostego rozliczenia z europejskim poczuciem winy. Nie postrzega również obrazu Afryki jako uniwersalnej metafory wyobcowania i wykluczenia. Jej film sytuuje się raczej w szeregu arcydzieł, które powstały dzięki poruszeniu najdelikatniejszych strun w europejskiej świadomości. Denis zarysowuje ostry kontrast między wyobrażeniami o Czarnym Lądzie a brutalną konfrontacją z jego realiami. Podważa istnienie twardych granic między tym, co znaczone, a tym, co znaczące, w kolonialnym dyskursie.
Bohaterką filmu jest Maria (Isabelle Huppert), zdeterminowana Francuzka, walcząca do ostatniego tchu o utrzymanie plantacji kawy. Pozostaje przy swojej decyzji nawet w obliczu konfliktu. Walczy o zdobycie robotników, na plantacji podejmuje się najcięższej pracy. Wojna w mieście coraz bardziej zagraża pozycji Marie, ale przede wszystkim działa destrukcyjnie na jej syna Manuela (Nicolas Duvauchelle), który nie radzi sobie z poczuciem wykorzenienia z miejsca urodzin i odreagowuje w najokrutniejszy możliwy sposób. Zagrożenie potęguje się, gdy na plantacji Marie zaczyna ukrywać się poszukiwany przez władze rządowe rebeliant Boxer (Isaach De Bankole).
„Biała Afryka”, reż. Claire Denis,
Francja 2009, na DVD od 14 kwietnia 2011Wbrew pozorom, fabuła „Białej Afryki” jest szczątkowa, główny akcent został położony na budowanie klimatu ciągłego zagrożenia, ryzyka zawieszonego w powietrzu. Reżyserka konsekwentnie ukazuje Afrykę jako kraj, który został stworzony na chwiejnych fundamentach, wrogi wobec „białego materiału”, podporządkowany kodeksom niezrozumiałym dla intruzów o jasnej karnacji. Poczucie zagrożenia wzrasta również dzięki mistrzowskiej ścieżce dźwiękowej, skomponowanej przez Tindersticks, dającej poprzez wyrafinowane i delikatne melodie pozór bezpieczeństwa, który zostaje przełamany okrucieństwem obrazu.
W tym świecie imperializm zostaje ostatecznie skompromitowany, a raczej – szala hegemonii przechyla się na stronę afrykańską. Denis ostatecznie żegna się z mitem o możliwości zrozumienia Innego poprzez ekspansję rozumu, zawłaszczającego i obłaskawiającego odmienne dyskursy.
Claire Denis nie ukazuje jednak Europejczyków jako ofiar siły, której nie są w stanie opanować. Przygląda się raczej bezradności, fundującej obecnie relację między europejskim Zachodem a Afryką. Koncentruje się na dwóch aspektach wykluczenia – po pierwsze, sytuując francuską rodzinę w nieprzyjaznym i wrogim jej świecie, po drugie – umieszczając w centrum swojej narracji białą kobietę, która przyjmuje na siebie rolę przypisaną w europejskiej świadomości mężczyznom. Zarówno Henri (Michel Subor) – właściciel plantacji i były zięć Marie, jak Andre (Christopher Lambert) – jej były mąż, nie podejmują wyzwania rzuconego przez afrykańską rzeczywistość.
W „Białej Afryce” kultura i rozum nie stoją po żadnej stronie. Utopijne marzenie o powrocie do natury, fascynacja dzikim, nieokiełznanym światem również nie znajdują tu wygodnej przestrzeni. Jeśli Claire Denis sięga po jakąkolwiek metaforę, kreuje ją poprzez stworzenie na ekranie takiego świata, w którym miano intruza jest ruchome, a jego znaczenie ulega ciągłym zmianom.