Jak zwykle w amerykańskiej rodzinie czegoś lub kogoś brakuje. I jak często bywa, brakuje figury ojca. W „Do szpiku kości” Debry Granik, podobnie jak w „Prawdziwym męstwie” braci Coen, nieobecność ojca nie staje się jednak powodem rodzinnej traumy czy przyczyną załamania domowej idylli. Puste miejsce zostaje natychmiast zajęte przez dojrzewającą córkę, która bierze na swoje barki odpowiedzialność za całą rodzinę. Można narzekać, że w obu wypadkach – zarówno w „Do szpiku kości”, jak w „Prawdziwym męstwie” – rola, którą musi odegrać córka jest tak naprawdę przeniesieniem cech przypisywanych mężczyznom (bohaterki obu filmów mają twardy akcent, umieją posługiwać się bronią, pyskują, doskonale radzą sobie w dzikim terenie, nigdy nie narzekają, są gruboskórne i bezczelne), ale nie da się zaprzeczyć, że brak ojca nie jest w żadnym z filmów kluczowym tematem i najbardziej odczuwalnym problemem.
W „Do szpiku kości” nie chodzi nawet o samą figurę ojca, czy zbiór wyobrażeń i stereotypów na temat ojcowskiej obecności – siedemnastoletnia Ree wprawdzie rusza na poszukiwanie rodzica, ale nie jest ważne, czy znajdzie się on żywy czy martwy. Ojciec Ree, jej sześcioletniej siostry i dwunastoletniego brata oraz mąż niepełnosprawnej matki, wplątał się w szemrane interesy i narkotykowy biznes. Jest poszukiwany, ma stawić się w sądzie, a w wypadku jego nieobecności dom musi zostać sprzedany – wierzyciele nalegają, szeryf nagabuje. Ree nie dba o kryminalną przeszłość ojca, chce tylko doprowadzić go do sądu. A jeśli ojciec, którego kryjówka pozostaje dla wszystkich tajemnicą, nie dożyłby rozprawy, Ree musi postarać się o dostarczenie na posterunek dowodu jego śmierci.
Z okazji zbliżającego się rozdania Oscarów w Internecie pojawiła się strona o nagłówku „Gdyby plakaty mogły mówić” – nominowane filmy doczekały się plakatowej parodii. Zamiast tytułu pojawia się jedno chwytliwe hasło, komentujące cały film. „Poor people are depressing” („Biedni ludzie są przygnębiający”) – takie miano otrzymał film „Do szpiku kości”. Trudno się nie zgodzić – przez półtorej godziny obserwujemy smętny świat małej amerykańskiej wioski, która ratuje się handlem narkotykami i hodowlą pojedynczych zwierząt, a hierarchia utrzymuje się tu od dziesięcioleci: nadal rządzą więzy krwi i wciąż da się odczuć napięcie między rodzinnymi klanami. „Do szpiku kości” jest obliczony na wywołanie wzruszeń, a być może nawet litości i trwogi, ale nie ma tu szans na przedawkowanie tych uczuć. Świat Ree wzbudza nasze współczucie, wywołuje nawet cień przerażenia, ale pozostaje odległy. Obserwowanie rzeczywistości ludzi dogłębnie nieszczęśliwych, ledwo wiążących koniec z końcem, walczących o przetrwanie każdego dnia daje pewien rodzaj satysfakcji i komfortu spowodowanego byciem tu i teraz, we wspanialszej codzienności.
„Do szpiku kości”, reż. Debra Granik.
USA 2010, w kinach od 25 lutego 2011Jednocześnie jednak opowieść o twardej i nieugiętej dziewczynie z „Do szpiku kości” jest świetnie przedstawiona. Kolejni mieszkańcy miasteczka to charaktery zarysowane wyrazistą kreską, zdeterminowane przez miejsce pochodzenia, warunki życia i doświadczenia. Nawet jeśli pojawiają się w dwóch lub trzech scenach, ich obecność jest odczuwalna przez cały film i nadaje klimat całej fabule, toczącej się w mrocznych zakamarkach lasów, obskurnych pubach i zaniedbanych drewnianych chałupach.
Ale największym atutem filmu jest brak tkliwego spojrzenia. Zwycięzca zeszłorocznego festiwalu w Sundance, „Do szpiku kości” nie jest zbudowany wedle starej metody kontrastowania ze sobą momentów smutnych i przebłysków szczęścia. W tym świecie nie ma miejsca na nadzieję, która pochodziłaby z upartej wiary w cuda lub ingerencję sił ponadludzkich. Nie ma także miejsca na beztroską radość. Wyłącznie codzienny wysiłek i własna determinacja mogą odnieść jakikolwiek skutek.