Spektakl Rysovej okazuje się niezwykle pouczający – można wyciągnąć z niego wniosek, który sprawdza się przy wszystkich próbach przeniesienia na scenę nowej polskiej literatury. Dla tekstu napisanego w nietypowej formie, igrającego z konwencją i sztandarowymi lekturami, trzeba szukać w teatrze równie niekonwencjonalnego języka. Szkoda, że taka refleksja przychodzi po bardzo nieudanym spektaklu.
Poemat Różyckiego – nowoczesny epos rozpisany na dwanaście fragmentów, a przy tym literacka gra z „Panem Tadeuszem” – przede wszystkim zachwyca pod względem językowym. Podróż sentymentalna bohatera w rodzinne strony Dolnego Śląska zostaje w nim ujęta w formę wielopoziomowej stylizacji: przewrotnej, ironicznej, chwilami złośliwej, a czasem bardzo czułej. Ale Różycki nie drwi ani z małomiasteczkowych realiów, ani z narodowego eposu. Ustawia epopeję naprzeciwko prowincjonalnego świata jak popękane lustro, ubierając własne wspomnienie o krainie utraconego dzieciństwa w kostium potoczystego poematu, do którego raz po raz wdziera się zgrzytliwa rzeczywistość.
Tadeusz Różycki, „Dwanaście stacji”, reż. Eva Rysova,
Stary Teatr w Krakowie, premiera 15 stycznia 2010
/ fot. Ryszard KorneckiEva Rysova zdecydowała się obrać w swojej inscenizacji zupełnie inny kierunek. Z tekstu wybrała sytuacje, które na scenie przybierają formę małego realizmu – otrzymujemy więc ciąg mniej lub bardziej dowcipnych scenek. Podstawowy zamysł polega na wysunięciu osoby narratora na pierwszy plan. Wiktor Loga-Skarczewski występuje tu w podwójnej roli: jako Wnuk oraz postać na ekranie – narrator, który dyktuje swoją opowieść widzom i aktorom. Bohaterzy sprzeczają się z narratorem, próbują kwestionować jego słowa, ale pozostają od początku podporządkowani tokowi jego opowiadania.
Dziwi, że Rysova zupełnie pomija język „Dwunastu stacji” i przenosi poszczególne wątki na scenę w sposób nieomal mechaniczny.
Tekst Różyckiego wiele na tym traci – poczucie humoru ujawnia się bowiem w jego poemacie na poziomie stylizacji i mowy, zabawy ze stereotypem prowincji i mitem narodowej epopei; ten sam humor znika w momencie, kiedy próbuje się zamknąć język Różyckiego w serii zgrabnych scenek i slapstickowych rozwiązań. Przede wszystkim jednak nie spełnia zadania, wpisanego w projekt „re:wizje: sarmatyzm”, który stał się motywem przewodnim sezonu 2008/2009 Starego Teatru – niczego nie rewiduje ani nie odkrywa. W zamian zubaża i banalizuje tekst, który ma w sobie wielki, teatralny potencjał.