Ręce przy sobie
„Touch Me Not”, reż. Adina Pintilie

6 minut czytania

/ Film

Ręce przy sobie

Agnieszka Jakimiak

Bohaterowie i bohaterki „Touch Me Not” przechodzą jakąś drogę, coś do nich dociera, coś niewątpliwie odkrywają – ale nie zostajemy do tego dopuszczone, między salą a ekranem biegnie szklany mur

Jeszcze 2 minuty czytania

Jest ich trójka, jedna kobieta i dwóch mężczyzn. Wszyscy borykają się z projektowanymi albo rzeczywistymi problemami związanymi z cielesnością. Ich drogi czasem się przecinają, ale to indywidualne doświadczenia i opowieści stanowią dramaturgiczną materię filmu Adiny Pintilie. „Touch Me Not” to wynik wielomiesięcznych sesji i narracyjnych eksperymentów przeprowadzanych przez grupę osób, których cielesne i seksualne doświadczenia mieszczą się poza obiegowymi sposobami rozumienia intymności. Brzmi intrygująco? Wygląda zgoła inaczej.

Nie jest łatwo krytykować „Touch Me Not” – film Pintilie wyrasta z dobrych i szlachetnych intencji, i jest gestem w słusznej sprawie. Główna bohaterka, Laura (Laura Benson) zmaga się z niechęcią wobec dotyku i cielesnego kontaktu. Próbuje zrozumieć swoją potrzebę przełamania barier, w pierwszej scenie zaprasza do mieszkania mężczyznę, któremu płaci za to, żeby onanizował się na jej oczach. Christian (Christian Bayerlein) urodził się z rdzeniowym zanikiem mięśni, jedyną w pełni sprawną częścią jego ciała jest penis. Ciało Tudora (Tómas Lemarquis) jest całkowicie pozbawione włosów. Ich śledztwa, opowieści i doświadczenia mają otworzyć nam oczy na zupełnie nową perspektywę myślenia o cielesności. „Touch Me Not” to film z edukacyjnymi ambicjami – jak mówi Adina Pintilie, został pomyślany jako zachęta do dialogu. Według słów reżyserki, ma również przekraczać granicę między dokumentem a fikcją, zmieniać postrzeganie piękna, nakłaniać do tolerancji i szacunku, pokazywać, w jaki sposób polityczność kina może wyrażać się w opowieści o wnętrzu i intymności, uczyć otwartości w kontakcie z Wielkim Innym. Tej produkcji przyświecało zbyt wiele deklaracji i ambicji, żeby wszystkie naraz mogły zostać spełnione.

Oczywiście „Touch Me Not” powstał także po to, żeby na nowo przemyśleć takie pojęcia jak „kontrowersja” i „normatywność”. Grupa badana i analizowana przez Pintilie nie składa się z wygimnastykowanych i zgrabnych ciał, uwagę reżyserki przykuwa to, co na ekranie jest o wiele trudniejsze do pokazania. Film koncentruje się na ciałach niepełnosprawnych, nieidealnych, zablokowanych i straumatyzowanych – dla każdego z nich szuka ścieżki ekspresji i zaspokojenia. Christian mówi: „To kwestia wolności. Nie pozwól społeczeństwu dyktować, kim masz być i jak ma wyglądać twoje intymne życie”. „Touch Me Not” ma służyć jako afirmacja jednostkowego wyboru, sprzeciw wobec kanonów urody, pean na cześć różnorodności ciał. Paradoksalnie, film rozmija się ze swoim celem w dość radykalny sposób. Aseptyczne wnętrza, zimne kolory, wyssanie kontekstu z historii bohaterki i bohaterów, wyabstrahowanie niezakorzenionych momentów z różnych terapii pracują na to, że trudno stwierdzić, że mamy do czynienia z pochwałą seksualnej rozmaitości i hymnem na cześć cielesnych różnic. „Touch Me Not” przekonuje nas raczej, jakie to wszystko dziwne i przyzwyczaja do tego, że na seksualność w kinie patrzy się jak na preparat w sterylnym wnętrzu.

„Touch Me Not”, reż. Adina Pintilie

Chyba najbardziej uciążliwa jest maniera tego filmu, opisywana jako „laboratoryjna” albo „instalacyjna”. Mnie bardziej odpowiada słowo „sekciarska”. Powolny rytm dialogów, opieszałość w konwersacji, celebrowanie podejścia zwanego „studium przypadku”, wydobywanie enigmatyczności i kompleksowości każdej sytuacji związanej z ciałem, sprawiają, że mamy wrażenie, że obserwujemy z daleka rytuał wtajemniczenia. Problem polega na tym, że, jako obserwatorki, nie mamy do niego żadnego dostępu. Bohaterowie i bohaterki „Touch Me Not” przechodzą jakąś drogę, coś do nich dociera, coś niewątpliwie odkrywają – ale nie zostajemy do tego dopuszczone, między salą a ekranem biegnie szklany mur. Być może nie jest on widoczny dla wszystkich, być może część widzek ma wrażenie obcowania z prawdziwym aktem przepracowania, ale zaryzykowałabym stwierdzenie, że potrzeba do tego dużo dobrej woli. Na pierwszy rzut oka „Touch Me Not” wydaje się przede wszystkim niezmiernie pretensjonalne, zarówno na poziomie zabiegów filmowych (topornie wprowadzana na ekran postać reżyserki, przejmującej rolę psychoterapeutki), jak ideowych (zawieszone w enigmatycznej próżni konstatacje o ciele jako polu walki).

 „Touch Me Not”, reż. Adina Pintilie „Touch Me Not”, reż. Adina Pintilie, Francja, Czechy, Rumunia 2018, w kinach od 16 listopada 2018Portretowanie terapii na dużym ekranie z pewnością nie należy do łatwych zadań. Oglądana z boku i dokumentowana przez kamerę terapia w kinie wystawia się na śmieszność. Bywa, że zamiast procesu, który ma z zasady niwelować bariery i ograniczenia, oglądamy kuriozalne wyimki, odgrywane przed kamerą, ale uparcie pozorujące całkowitą naturalność i ignorujące obecność zewnętrznego świadka. To właśnie przypadek „Touch Me Not”: im bardziej film próbuje zniszczyć czwartą ścianę, tym bardziej się od niej odbija i spada w przepaść niezrozumienia i pławienia się w samozachwycie. Film Adiny Pintilie projektuje doświadczenie, które ma być udziałem odbiorcy, ale go nie przeprowadza; zakłada przekroczenie, ale pozostaje w jednym punkcie. Wpada w jeszcze jedną pułapkę: chce się pozbyć fabuły, ale łączy losy bohaterów w labiryncie rodem z późnego Kieślowskiego – ktoś kogoś śledzi, ktoś inny kogoś podgląda, ktoś za kimś chodzi, wszyscy spotkają się w nocnym klubie.

Jeśli dodać do tego „przezroczyste” metafory, konsekwentnie kreowane przez Georga Chipera-Lillemarka (ujęcie zza szyby, przez szybę, wśród szyb, odbicie w szybie) i metafilmowe komentarze pojawiającej się raz po raz Adiny Pintilie („Dlaczego nigdy nie zapytałaś mnie, o czym jest ten film? I czemu nigdy sama ci o tym nie mówiłam?”), wychodzi obraz niezwykle manieryczny i afektowany. Jedynym jasnym punktem pozostają sceny z Hanną Hofmann, transseksualną pracownicą seksualną, która potrafi podejść do tematu seksualności bez patosu, z naturalnością i dużą dawką humoru. Gdyby nie jej obecność, można by pomyśle, że seksualność to najpoważniejsza z poważnych spraw, która przydarzyła się ludzkości, a ciało to czarna dziura zasysająca wszelki entuzjazm i radość z tego świata.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).