W wywiadach, które zebrali Łukasz Gorczyca i Łukasz Ronduda pod wymownym tytułem „Szyja. Awangarda i alkohol”, mocne trunki leją się gęstym strumieniem. „Wino było zawsze”, „zawsze była wódka”, „zawsze pito”, „no i szyja”, „nie pamiętam dnia bez alkoholu” – powtarzają, niczym refren, ich rozmówcy, awangardowi polscy artyści. Ich wypowiedzi ułożone zostały w porządku urodzin: od najstarszego Jerzego Beresia (rocznik 1930) po Wojciecha Bąkowskiego (1979), zgodnie z tezą autorów o odchodzeniu w przeszłość mitu artysty pijaka, którego postromantyczną już figurę wielu z nich wciela. Mogliby powtórzyć za postromantycznym również Nosem z „Wesela”: „Piję, piję, bo ja muszę, bo jak piję, to mnie kłuje, wtedy w piersi serce czuję, strasznie wiele odgaduję: tak po polsku coś miarkuję”.
Nawet jeśli polskość bije tutaj cienką strużką, to kontekst jest nasz, swojski. W opowieściach czternastu panów mnóstwo jest krwistych anegdot ze świata sztuki i picia, w większości barwnie, nawet jeśli nie zawsze precyzyjnie i zgodnie z faktami, przedstawionych na tle epoki. PRL dawał szczególne społeczno-ekonomiczne zaplecze i dla praktyk artystycznych, i dla wszelkich praktyk związanych z piciem. W niejednoznaczny zresztą sposób, bo z jednej strony alkohol podlegał rozmaitym regulacjom i obostrzeniom, ale z drugiej w wielu okresach był jednym z nielicznych wiarygodnych środków płatniczych, niby trudno, ale jednak „wszędzie” dostępnym. Ta druga nóżka była jakby bardziej, bo więcej znajdowało się w efekcie motywacji i działań wspierających picie niż prohibicyjnych.
Gdybym był księżycem
Raster, Warszawa, do 17 listopada 2018.
Wystawie towarzyszy publikacja: „Szyja. Awangarda i alkohol”, zbiór rozmów Łukasza Gorczycy i Łukasza Rodudy z artystami.
Tę dwuznaczność ujawnia też wystawa „Gdybym był księżycem” otwarta w Rastrze podczas Warsaw Gallery Weekend równolegle z premierą książki. Przez dużą część ekspozycji – niczym szlaczek w zeszycie szkolnym – biegnie cykl fotograficzny Jerzego Lewczyńskiego „Pijaństwo – zły obyczaj” wykonany w latach 80. XX wieku na zamówienie Wydziału Zdrowia Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach we współpracy z Okręgiem Śląskim ZPAF. Interwencyjne montaże ukazują dramatyczne i dosłowne skutki picia, ale sąsiadują z różnego rodzaju dziełami będącymi sublimacyjnym efektem picia i/lub namysłu nad piciem. Wiele wśród nich portretów i autoportretów osób, dla których alkohol był tarczą i bronią, rozpuszczalnikiem, utrwalaczem i wywoływaczem – w końcu „alkohol popycha wszystko, we wszystkie strony” (Wojciech Bąkowski).
Edward Dwurnik, Moja głowa, 1984
W rozmowach powraca sformułowanie „kto nie pije, ten kapuje”, znane zapewne każdemu, kto zdążył jeszcze uczestniczyć w popijawach różnego rodzaju minionej epoki lub początków nowej. Jest ono żartem opartym na domniemanej wszechobecności służb i ich współpracowników – żartem nie zawsze śmiesznym, bo nie zawsze odległym od rzeczywistości, choć tej kwestii autorzy książki nie drążą, skupiając się raczej na kieliszku. W szerszym znaczeniu określenie to mówi w istocie o przymusie przynależności, której granice wyznacza właśnie wódka. Dopuszczenie do zbratania się staje się możliwe dopiero w wyniku zaakceptowania przymusu picia.
Pierwszy zatem wymiar spożywania alkoholu, na który zgodnie zwracają uwagę właściwie wszyscy, to towarzyskość, nawet jeśli wymuszona. Alkohol „rozbraja” (Jerzy Bereś), to „jedyny sposób na życie towarzyskie, na chwilową radość” (Zbigniew Warpechowski). Z drugiej strony wymowne są sceny, w których alkoholu braknie i, o dziwo, niekiedy da się rozmawiać, choć częściej, po podaniu „herbatki”, mowa o tym, że „pojawił się bardzo poważny problem komunikacyjny” (Józef Robakowski). Dzięki alkoholowi robi się luźniej, przyjemniej, dowcipniej, zaczyna iskrzyć i stykać.
Niekoniecznie towarzyszył on pracy, choć w jej kontekście pojawia się właśnie jeden z płynnych, excusez le mot, czynników związanych z piciem. Twórcza praca nie ma przecież dobrej definicji – łatwo pomylić pytanie „Dawno piszesz?” z „Dużo pijesz?”, jak na obrazie Marcina Maciejowskiego, inspirowanym życiem barowym. Artyści zwracają uwagę, że malowanie czy rzeźbienie po alkoholu rzadko kończyło się dobrze, ale samo wykonanie nie obejmuje przecież całego procesu powstawania dzieła. Jest jego wysiadywanie i wygadywanie. Jest jego opijanie. Bywa też picie w samym dziele, zwłaszcza performansie, którego przebieg zakłada spożywanie alkoholu przez artystę – lub publiczność.
I jest jego odniesienie do rzeczywistości, której picie jest częścią. Dotyczy to, znów, zarówno wymiaru indywidualnego, jak i społecznego, zwłaszcza w kontekście PRL (choć życie barowe i „domówkowe” Warszawy, Łodzi, Krakowa, Poznania i Torunia nie kończy się przecież w 1989 roku). Na wystawie mocno zderza te dwie perspektywy swoisty dyptyk Edwarda Dwurnika, portret zatytułowany „Moja głowa” oraz „Pijany”: moja głowa odcięta od mojego ciała, pijany na klęczkach z perspektywy żaby widzi tylko nogi – i tylko polskie flagi. Tak dokonuje się dialektyczny ruch uwznioślenia błota i ubłocenia tego, co wzniosłe, charakterystyczny dla całego obrazu Polski Ludowej, jaki malarz przedstawia w cyklu „Sportowcy”.
Marcin Maciejowski, Od dawna piszesz?, 2018
„Wolny człowiek, który pije”
Trudno jednak powiedzieć, by alkohol pomagał w odróżnieniu prac dobrych od złych (a jedne i drugie mogą stać się pretekstem do picia). Trudno zarazem przecenić jego znaczenie właśnie jako dystynkcji – wyraźnego znaku odróżnienia. Bodaj tylko Wilhelm Sasnal odwołuje się wprost do (młodzieńczej) wiary w uprzywilejowaną i romantycznie ugruntowaną pozycję artysty jako innego, tego, któremu wolno więcej – w tym (więcej) pić. Przebija ona jednak z wielu innych wypowiedzi. Co jednak miałoby to znaczyć w okolicznościach Polski Ludowej? Poza podziałem na tych, co piją, i tych, co kapują, a z czasem tych, co biorą? Oraz tych, którzy mogą jeszcze więcej (mają „mocną głowę”)?
Butelka krąży w obiegu polskiej kultury, także w jej podobiegu artystycznym, niczym medium sensów. Pozwala odróżnić się od Zachodu – zwykle higienicznego i ostrożnego, a jeśli nie, to raczej narkotykowego niż alkoholowego. Prowokującego do wszczęcia rozróby, do zrobienia jakiegoś skandalu. Można mu zaimponować piciem spirytusu, najlepiej z jakimś czerwonym sokiem pozwalającym zrobić ze szklanki poręczną flagę narodową. Dopóki Polska nie stanie się takim bardziej Zachodem.
Cezura 1989 roku niby jest wyraźna, ale też w istocie płynna. Stwierdzenie Pawła Jarodzkiego, że „jako grupa LuXus oficjalnie deklarowaliśmy, że jesteśmy pierwszą artystyczną grupą w Polsce, która nie pije wódki”, ma charakter wypowiedzi pokoleniowej – było czytelnie skierowane przeciwko „starym”, przeciwko „pijakom”. „Wierzyliśmy w inne wartości”, dodaje Jarodzki, choć przecież nie jest tak, że przestał on i jego koledzy pić zupełnie. Chodzi raczej o styl picia i o przykładane do niego znaczenia, a w tym przypadku o wyrzucenie alkoholu poza krąg związany ze sztuką i pracą. W tych samych latach 80. inni artyści i inne grupy ogłaszały jednak zupełnie inne manifesty alkoholowe. Ostatecznie właśnie aspekt towarzyski urastał często do rangi sztuki czy też stawał się jej wyrazem. Zabawa (najlepsza po alkoholu) bezpośrednio definiuje strategię twórczą Kultury Zrzuty, zacierającą granicę pomiędzy sztuką i życiem. W dużym stopniu jednak w ogóle charakteryzuje istotę działań grupowych. Nie tylko Kultura Zrzuty, ale też Warsztat Formy Filmowej, Koło Klipsa, Azorro wykształcają własne praktyki i zwyczaje związane z piciem. Rytm, rekwizyty, określenia słowne, motywacja albo pretekst tworzą zestaw znaków spajających środowisko i odróżniających je od innych – w końcu LuXus ogłasza, że nie pije właśnie po to, żeby się wyodrębnić.
Inna rzecz, że określenie „pijacy” nie tyle dotyczy pijących artystów, ile, by tak rzec, hierarchów, osób ustawionych w systemie akademii i stowarzyszeń twórczych. „Nie piją ci, którzy myślą o karierze, o sukcesach”, mówi „stary” Zbigniew Warpechowski, dodając jednak chwilę potem, że nie pamięta, by „ktoś był zdecydowanym alkoholikiem, każdy miał przecież coś do zrobienia”. Wyraźnie oddziela tu zatem pracę artystyczną od „kariery”, z podobną niechęcią, z jaką młodszy o blisko czterdzieści lat Rafał Bujnowski mówi o „projektach” jako współczesnej formie pracy. Retorycznie można zapytać, czy wyrażenie „dawać w szyję” pozostaje dziś powszechnie zrozumiałe, skoro gest straceńczy raczej stracił na powszechności.
Rafał Bujnowski, Pijacy i pijaczki (seria), 2018
Robotnicy sztuki odróżniają się jednak od osób zatrudnionych w sektorze artystycznym – odróżniają się też od robotników. Edward Dwurnik przywołuje swoich „sportowców” nie tylko jako bohaterów malarskiego cyklu, ale zgodnie z jego założeniami – jako bohaterów dnia codziennego. Piją oni inaczej i piją osobno, we własnym towarzystwie. Artysta raczej się robotnikowi przygląda, czasem krytycznie przedstawi świat, jaki zgotowało mu państwo („Sportowcy” czy „Proletariacka rodzina” Krzysztofa Bednarskiego), ale zwykle się z nim mija, kiedy mu zleca jakieś prace lub kiedy o szóstej nad ranem zmierzają „artyści do łóżek, robotnicy do pracy” (Oskar Dawicki).
Wyraźnie pojawia się też inna różnica, wprost wskazana przez Sasnala, ale również czytelna w innych wywiadach, że są pijacy brzydcy (jak „starzy” z akademii) i piękni. Tym pięknym patronuje Władysław Broniewski, ważny także przecież dla galerii Raster; to z jego wiersza wzięty został tytuł i motto wystawy.
Gdybym był księżycem,
rozstałbym się z piciem,
świeciłbym dwojako:
trzeźwym i pijakom,
dla pijanych w pełni,
trzeźwym niezupełnie.
Ironia kryjąca się w przywołaniu możliwości „rozstania z piciem” raczej wzmacnia wyjątkowość pozycji artysty pijaka, który mierzy się z historią, egzystencją, a nawet grawitacją – jak Oskar Dawicki w serii rysunków „Ćwiczenie równowagi” – i niekiedy upada. „Alkohol dotyka sytuacji krańcowej” (Marek Sobczyk), co dopowiadają jeszcze autorzy wywiadów mottem z Apollinaire’a: „I pijesz ten alkohol palący jak życie / Życie, które pijesz jak wódkę obficie”.
Oskar Dawicki, Ćwiczenie równowagi, 2018
Lekturą obowiązkową polskiego pijaka jest książka „Pod wulkanem” Malcolma Lowry’ego, zekranizowana też przez Johna Hustona oraz wystawiona w teatrze jako „Powolne ciemnienie malowideł” przez innego Wielkiego Pijaka, Jerzego Grzegorzewskiego. Każdy czuł się jak jej bohater, Konsul – pod ciężarem nadciągającej katastrofy historii i katastrofy własnej egzystencji.
Istotną rolę odgrywała w tym szczególna czasowość PRL, niby spełnionej utopii socjalistycznej – już poza czasem lub odciętej od czasu. Wódka w tym ujęciu nie tyle jest narzędziem dystynkcji, ile jej właściwym środowiskiem, czymś więcej jednak niż „po prostu dodatkiem do życia” (Dwurnik), który „istniał, istnieje i będzie istniał”. To płyn wypełniający butelkę, w której się żyje. I przypominający – słowami Rafała Wojaczka, które przywołuje Krzysztof Bednarski – że życie boli i ma boleć: „Sól w nasze rany, cały wagon soli / By nie powiedział kto, że go nie boli […] sznur na szyję / by nie powiedział kto, że jeszcze żyje”.
Wyłania się z tego obraz całkowicie męskiej kultury w zdeformowany sposób romantycznej – szablę zastępuję tu szklanka, zawsze pełna, ale zawsze oznaczająca pustkę. Czasem opowieść idzie w przechwałki, kto, ile wypił i co potem zrobił, ale zmierza przecież do tej powagi, jaką daje życie wódką zespojone ze sztuką. Jest to też legenda budowana w reakcji na inny wymiar męskiej kultury – pijanych ojców, źle obecnych w życiu synów. Gdzieś w tle są jacyś poranieni bliscy. Jakieś kobiety, które to wszystko znoszą, raz gorzej, raz lepiej, a czasem się przyłączą. Same jednak tej kultury nie współtworzą.
Szyja. Awangarda i alkohol, Łukasz Gorczyca i Łukasz Ronduda, Raster, 134 str., w księgarniach od września 2018Na tym tle wyraźniejsza staje się inna różnica – przed i po. Mit artysty pijaka zostaje utrwalony, ale zarazem obnażony i w kilku wypadkach odrzucony. Pod powierzchnią anegdot i malowniczości kryje się pełna goryczy historia o ludziach wyrzuconych z okna i wyrzuconych ze sztuki. Bilans pewnie nie jest jednoznaczny – co to znaczy krótkie życie, jak pyta Oskar Dawicki. Niektórzy jednak rozstali się z piciem, nim ono rozstało ich z życiem. Kilku bohaterów książki pije dziś inaczej lub nie pije w ogóle. Tu historie tracą społeczno-polityczne tło, wynikają z wyboru indywidualnego, ale też tendencja jest czytelna – „trzeba żyć”, można powtórzyć za Nosem, ale już nie trzeba pić. Bo raczej jest kac i światłowstręt (Sasnal) i – jak na plakacie do wystawy – rozdygotanie i rozmazanie. Jeśli alkohol ma być serum prawdy, to wychodzi ona jakaś taka niewyraźna (cykl portretów „Pijacy i pijaczki” Rafała Bujnowskiego). Można zrezygnować z wyjątkowości, o ile musiałaby ona być wzmacniana alkoholem. Twórczość to jedno, życie (rodzinne) – drugie. Można też zatem zrezygnować ze zlania się ich w jedno.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).