„Chciwość”, reż. J.C. Chandor

Iwona Kurz

„Chciwość” to film pouczający, bo precyzyjnie pokazuje symulakratyczność współczesnego kapitalizmu. Zarazem jednak nie formułuje żadnego wezwania do jego obalenia – nie można przecież obalić fatum

Jeszcze 2 minuty czytania


Gdyby akcja filmu Chandora toczyła się parę dekad temu, narada na temat upadku przedsiębiorstwa toczyłaby się w oparach dymu papierosowego. W nowym, zdrowym życiu, które wiodą społeczeństwa ponowoczesne, wszyscy już rzucili palenie, jedynie najsłabsi żują gumę Nicorette. To także nałóg, ale wtórny, zastępczy, placebo na utrwalony przez układ nerwowy nawyk, żadna przyjemność, choćby i zakazana. Podobnie jest z polskim tytułem tego filmu – i nie chodzi tym razem o rytualne narzekania, że tłumaczenia są beznadziejne. Oryginalny „Margin call” oznacza żądanie brokera, by inwestor zdeponował gotówkę lub w inny sposób zabezpieczył ewentualne straty. Po polsku to „depozyt” lub „zabezpieczenie” – nie najlepiej, jak na ewentualny przebój kasowy. Co znaczy jednak chciwość we współczesnym świecie?

Zaczyna się sugestywnie od długiej sekwencji masowych zwolnień. Pod koniec dnia na piętrze biurowca wynajmowanym przez anonimowy bank inwestycyjny zostanie jedynie garstka współpracowników. Jeden z protagonistów, Eric, pakuje 19 lat swojego życia w „Firmie” do kartonu; za chwilę zostanie bez dostępu do komputera i bez komórki. „Restrukturyzacja” została przeprowadzona wzorcowo. Zatrudnia się w tym celu profesjonalistów – jak widać, na kryzysie też można zarabiać. Ubrane na czarno panie głosem cichym, ale w istocie nie dopuszczającym sprzeciwu, składają nienegocjowalne propozycje ugody. To jednak dopiero początek.

„Chciwość”, reż. J.C. Chandor.
USA 2011, w kinach od 26 grudnia 2011
Reżyser (i scenarzysta zarazem) nadał sugestywny plastyczny kształt podręcznikowym opisom współczesnych przedsiębiorstw finansowych, które opierają się na specjalizacji i zapośredniczeniu. Firma dzieli się na piętra, których mieszkańcy niespecjalnie wiedzą, czym zajmują się piętra inne. Nie ma to znaczenia, ponieważ wszystko przekłada się na cyfry (lata świetlne od „Nieoczekiwanej zmiany miejsc” Johna Landisa, gdzie Eddie Murphy – w 1983 roku – uczył się sprzedawać i kupować sok pomarańczowy oraz tusze wieprzowe na giełdzie). Podstawowa zasada zarządzania polega na tym, by trafnie rozpoznać moment, który wymaga interwencji zwierzchnika – a on wie, że skoro wzywa się go o drugiej w nocy, to sprawa jest poważna. Tyle zresztą chce wiedzieć; im wyżej w hierarchii, tym mniej zrozumienia dla samych operacji finansowych czy matematycznych – „mów do mnie po angielsku”, powtarzają dyrektorzy i prezesi do swoich analityków, redukując skomplikowane algorytmy do zerojedynkowego układu: wygrywamy – przegrywamy. I z żelazną konsekwencją stosują trzy zasady prowadzące do zwycięstwa: „bądź szybszy, bądź mądrzejszy – albo oszukuj”. Jako pierwsi mamy informację, zatem rozważając wszelkie za i przeciw, możemy zadziałać: sprzedając na rynku papiery bez wartości. Problem w tym, że one były takie wcześniej, że wszyscy o tym wiedzą, a „real” lub „normal people”, jak mówi się o nich (o nas) w filmie, w gruncie rzeczy nie chcą wiedzieć nic innego, kupując za wirtualne pieniądze realne nieruchomości i samochody. Wokół pulsuje życie miasta, w którym nawet w nocy zdarzają się korki. Otwierający film obraz Manhattanu jest zniekształcony, jakby przefiltrowany przez spojrzenie z góry, z wysokiego piętra „szklanego domu”, niczym przez szkiełko w oku Kaja z „Królowej Śniegu”. Ta fantazja o władczej kobiecie tu jednak zostaje wcielona w abstrakcję, w pieniądze, których nie można sobie wyobrazić, których nie daje się przełożyć na konkret smaku, dotyku, zapachu, które funkcjonują jedynie w postaci matematycznej. (Ach, ileż życia tli się w polskich „pieniążkach”!)

Film to zatem pouczający, bo precyzyjnie pokazuje symulakratyczność współczesnego kapitalizmu. Zarazem jednak nie formułuje żadnego wezwania do jego obalenia – nie można przecież obalić fatum, nawet jeśli objawia się ono w postaci rzędu migoczących monitorów wyświetlających dane. Dla swojego debiutu Chandor wybrał formułę tragedii: akcja toczy się w ciągu 24 godzin, na chwilę jedynie opuszczając biurowiec. Chce się skupić przede wszystkim na emocjach swoich bohaterów, demonstrując całą gamę postaw – sugestywnych dzięki gwiazdorskiej obsadzie (m.in. Jeremy Irons, Stanley Tucci, Demi Moore, Kevin Stacey, Paul Bettany). Brokerzy i analitycy, właściciele i pracownicy boją się zatem, marzą, płaczą, choć wszystko to w imię abstrakcji. W swoich boksach lub przeszklonych pokojach, przykuci do słuchawek izolujących od otoczenia, skupieni są na sobie, sprawiają wrażenie autystycznych – i w większości są samotni.

Gdzieś w tle pojawiają się mniej wirtualne wartości – przywiązanie do psa czy duma z mostu zbudowanego przed laty (choć dla Erica, który go konstruował, przekłada się on jednak na abstrakcyjną liczbę 1531 lat życia zaoszczędzonych przez korzystających z niego ludzi). A jednak wybierają pieniądze. Ostatecznie przyjmują, że skoro już raz weszli na tę drogę, nie mają z niej odwrotu: bo posiadają kredyty, pewne nawyki i czują lęk przed utratą tego nic, co mają (jak pisał Różewicz) – nie tylko dlatego, że to „nic” wyraża się w wielkich liczbach. „Chciwość” to kolejny – po „Social Network” i „Moneyball” – thriller proceduralny, który odwołując się do matematycznych danych, sprawnie przedstawia podział społeczny na klasę producentów złudzeń i klasę ich odbiorców. Ci pierwsi żyją w świecie abstrakcyjnych wielkości. Ci drudzy – w materii (choć miewają świadomość, że pochodzi z matriksa). I jedni, i drudzy nie widzą powodu, by zrezygnować ze swoich przyzwyczajeń.

Formuła tragedii musi zatem zawieść. Bohaterom trudno współczuć; nie tylko dlatego, że ich straty są abstrakcyjne, a uczucia widza podszywa zazdrość o to, co mają. Tragiczne starcie jednostki z fatum wynikało z próby jego przekroczenia. Tu próby buntu, a nawet cierpienie, są nieostateczne, oparte przede wszystkim na lęku przed utratą. Bohaterowie Chandora wybierają Firmę, bo „więcej płaci” (a modele matematyczne są takie same przy produkcji mostów i rakiet, co przy analizie ryzyka), bo „potrzebują pieniędzy” (nawet jeśli nie mają już smaku na ich wydawanie), bo „zawsze o tym marzyli” (o tym, czyli o kasie). Czy są chciwi? Chciwość, jeden z siedmiu grzechów głównych, jest namiętna i, w ujęciu biblijnym, ściśle kojarzona z przyjemnością, z hedonistycznym użyciem. Tymczasem postacie tej opowieści o początkach kryzysu finansowego wydają się zwodniczo namiętności pozbawione, choć retorycznie odgrywają i złość, i strach, a nawet wewnętrzną walkę dobra ze złem – zwodniczo też igrając z uczuciami widza, oczekującego, że wreszcie ktoś, jakoś, w którymś momencie się zbuntuje, przeciwstawi, zaryzykuje i powie „nie”. Ich pójście za pieniądzem nie ma charakteru indywidualnej namiętności, osobistej skazy, ale wynika z logiki systemu, której nie są w stanie przekroczyć, z przyzwyczajenia, że rozwój, awans, postęp oznacza „więcej” (więcej niczego). W świecie wtórnych papierów bezwartościowych chciwość zmieniła swoją formę – czyż kreowany na naczelnego łajdaka John Tuld (Irons) nie robi po prostu tego, do czego został powołany?

Chciwość nie jest zatem ludzką skazą, lecz nawykiem i motorem systemu. Matematyka bywa równie nieubłagana jako fatum, więc wszyscy po kolei powtarzają, że „nie ma wyboru” i „nie ma wyjścia”. W kontekście filmu Chandora często przywołuje się bankructwo Lehmann Brothers – nie tyle jako symboliczny moment początku, ile jako uwidocznienie kryzysu. Jednak filmowa Firma przetrwała, a jej sprzedawcy nadal robią to, co robili – sprzedają coś, o czym wiedzą, że nie ma wartości. Tyle że teraz po ciut niższych cenach.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.