DŹWIĘKI: Szklana kurtyna
„Pod Mocnym Aniołem”

7 minut czytania

/ Obyczaje

DŹWIĘKI: Szklana kurtyna

Iwona Kurz

W miejsce pustki po dźwiękach small-talku, którego reguł w Polsce nie znamy i nie stosujemy, zjawia się chuchanie przed kolejnym kieliszkiem i po jego wypiciu, stukanie szkłem, głoszenie toastów i bulgotanie płynących w ciele płynów

Jeszcze 2 minuty czytania

Jeśli jakiś dźwięk przebija się przez ciszę nocną, przez cichnące odgłosy tramwajów, przedzawałowe pikanie świateł na skrzyżowaniach i senny skrzyp nocnych autobusów, to – poza ulubionym, terapeutycznym przebojem sąsiada puszczanym jedenasty raz z rzędu po każdej nieudanej randce – jest to dźwięk szkła. Znamy go z pory obiadowej, gdy towarzyszy mu szczęk sztućców i trzaskanie szafek; w nocy łączą się z nim odgłosy libacji zbiorowych, z których przebijają się przez mrok wspólne śpiewy, toasty, a czasem, zwłaszcza latem, przy otwartych oknach, nawet rozsypane fragmenty rozmów.

Świat alkoholowych dźwięków jest zróżnicowany, lecz powtarzalny – jak słownik: towarzyskie obijanie się butelek w torbie, basowe, gdy pełne, znacznie wyższe po opróżnieniu; otwieranie butelek i puszek: wychodzenie korka, pękanie metalowej nakrętki, pyknięcie kapsla, syk wydobywający się z puszek; gulgotanie butelek, a potem moszczenie się płynu w kuflach, szklanicach, kieliszkach i wreszcie stukanie się nimi, stukanie się szkłem (a nawet ciche, bezdźwięczne niemal – aluminium), wzmacniane okrzykiem „na zdrowie” lub jego posttransformacyjnym rewersem „na pohybel” zapożyczonym z „Psów”.

RoganDerrick/CC BY 3.0


Nie chodzi tu o zaklinanie rzeczywistości, lecz o jej zagłuszanie. Pije się raczej, żeby pić, co wyrażają te toasty, które odwołują się po prostu do picia, onomatopeicznie nawołując: „no to chlup”, powstrzymując słowa, których nie ma, za pomocą bulgotania w gardle. W rzadkich sytuacjach, w których pije się, bo „dobre”, zagłusza się to wszystko „smakowaniem”, mlaskaniem, mhmaniem – całym zespołem dźwięków wyrażających, jak bardzo niewyrażalny jest smak.

Podobne koneserskie praktyki są jednak nowe, dopiero się kształtują, zakorzeniają i upowszechniają. Zmienia się model komunikacji zbiorowej opartej na wspólnym, zrytualizowanym piciu, któremu toasty i kolejne wzniesienia kielicha nadają wewnętrzną strukturę – wybijając rytm spotkania i stając się manifestem wspólnoty. (Demontuje to szczegółowo Roch Sulima w „Semantyce libacji alkoholowej”.) Jednocześnie, jak pisał Antoni Kępiński, wspólne picie, w różnych stylach (na przykład heroicznym, na przykład dionizyjskim), pełni istotną funkcję kontaktywną. W miejsce pustki po dźwiękach small-talku, którego reguł w Polsce nie znamy i nie stosujemy, zjawia się chuchanie przed kolejnym kieliszkiem i po jego wypiciu (mocny wydech), stukanie szkłem, głoszenie toastów i bulgotanie płynących w ciele płynów.

CC 0


Dwudziestowieczny topos polskiego wesela – sięgający jeszcze obrazów Mickiewiczowskiego „Pana Tadeusza” (1834) – nobilituje picie, o ile podporządkowane ono zostaje sprawie porozumienia społecznego. Od „Wesela” (1901) Wyspiańskiego i „Trędowatej” (1909) Mniszkówny, przez „Salto” (1965) Konwickiego, „Ręce do góry” (1967–1985) Skolimowskiego, „Wesele” (1973) Wajdy, „Kung-fu” (1979) Kijowskiego, „Saunę” (1982) Bajona, po „Wesele” (2004) Smarzowskiego – trwają w polskiej kulturze wielkie zbiorowe układy społeczne, pozornie karmiące się wspólnotą i tożsamością.

Pozornie. Paliwem tych społecznych konstrukcji zgody jest w istocie alkohol i to on nadaje im właściwy rytm. Ostatecznie polonezy, mazury i walce przeradzają się w kakofonię gestów i dźwięków. Zanim jeszcze ukonstytuuje się narodowa harmonia, już deformuje się w groteskę, już rozpada się w kawałki. Śpiew eksploduje skowytem, taniec chocholeje, modlitwy i hymny mielą się w pijacką gadaninę i kończą bełkotem (bulgotem).

Wszystko zamyka wirująca wokół i w głowie karuzela, prowokująca mdłości, jak w pięknym obrazie ze „Wszystko na sprzedaż” (1969) Wajdy, gdzie uczestnicy imprezy lądują na karuzeli, której nie chce, mimo błagań, wyłączyć Elżbieta.

Polskie wesele jest – oczywiście – polską specjalnością, ale istnieją (istniały?) w polskiej kulturze również zbiorowe chóry alkoholowe, zwykle męskie (najmniej chodzi tu o chór wielbicieli mamrota z serialu „Ranczo”). Wynikały z założenia, że w Polsce – słońce czy deszcz ze śniegiem – zawsze jest „szklana pogoda”. Śpiewał Wiesław Gołas o tych wszystkich panach, którzy szli w Polskę „nim pierwsza seta zaszumi w głowie”, i śpiewał Perfect o tych wszystkich, którzy przybici egzystencją, „w półlitrówkach pustych S.O.S. / Wysyłają w świat”.

O ile zbiorowe picie prowadzi do eksplozji, owocując niekontrolowanymi awanturami i bijatykami, picie indywidualne, nawet chóralne, nawet będące powtórzeniem, częściej ma charakter implozji. Kolejne rundy przynoszą rozluźnienie, a potem przypływ kreatywności – a potem wszystko się rozpada, spóźniają się słowa i zdania, haczą się o siebie, dźwięki nie mieszczą się w zdaniu, nie mieszczą się w sytuacji. Pozostaje zwiesić głowę i zapaść się w siebie, ewentualnie upaść.

Męskie picie heroiczno-kawaleryjsko-egzystencjalne w przypadku kobiet staje się piciem cichym – lub przeciwnie, histerycznym. Krzyk Perły w filmie Barbary Sass (1982) i monolog wewnętrzny bohaterki „Jak być kochaną” (1963) Hasa wyznaczają bieguny tych reakcji. Mężczyźni komunikują się ze sobą i ze światem za pomocą alkoholu, kobiety za jego pomocą utrzymują się w milczeniu. To one chowają butelki przed samymi sobą, zanim jeszcze ich choroba zostanie nazwana alkoholową; to przed nimi chowają butelki mężczyźni, kiedy ich schorzenie przestało już się kwalifikować jako choroba na polskość.

Libacje alkoholowe, o których pisał Roch Sulima, że są „upadkiem w czas”, kończy jako akord ostatni dźwięk walącego się ciała – miękki, w pościel czy kanapę; twardy i zakłócony, gdy opada się na podłogę lub pociąga za sobą sprzęty czy butelki. Alkohol sączy nocną ciszę w ciało. Zapada mrok, znikają zmysły i umysł. I boleśnie powracają rano; głowa jak komora dźwiękowa wyłożona żywymi skrawkami ciała, na których ktoś bezpośrednio wygrywa marszowy rytm. Ten koniec bywa podobny, niezależnie od tego, czy szum alkoholu ma wzmocnić uciechę, czy zagłuszyć smutki. Ten swoisty muzak w płynie jest iluzją, zasłoną, która wydaje się kawałkiem rzeczywistości, dopóki nie rozpryśnie się na drobne kawałki szkła.

Chela Sivesta/CC BY 3.0




Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.