Marzyciel

Marzyciel

Iwona Kurz

Film Siergieja Dworcewoja nie jest kolejną sentymentalną pocztówką z egzotycznej krainy i raczej nie zachęci do masowych podróży do Kazachstanu

Jeszcze 1 minuta czytania

Idąc na pokaz filmu „Tulpan”, spodziewałam się ładnej pocztówki z Kazachstanu. Filmowy obieg festiwalowy często promuje „spojrzenie egzotyczne”, nagradzając pracę operatorów lub scenografów w produkcjach upośledzonych dotąd kinematografii; w najgorszym razie może się to przynajmniej przyczynić do rozwoju lokalnej turystyki.

Niestety, nie ma pewności, czy „Tulpan” zachęci do masowych podróży do Kazachstanu, choć zdjęcia faktycznie warte są docenienia (Jolanta Dylewska dostała za nie Azjatycką Nagrodę Filmową). Kamera w tym filmie wydaje się żywym organizmem, próbującym wydrzeć tej niespecjalnie przyjaznej ludziom krainie jej tajemnicę. Jakaś przecież musi być – kazachskie stepy oglądamy oczami Asy, który po zaszczytnym ukończeniu służby wojskowej we Flocie Pacyfiku postanowił powrócić na rodzinną ziemię i zostać pasterzem. Uniesiony euforią, w krótkiej chwili, która wydaje mu się spełnieniem marzeń, wykrzykuje w niebo: „Jak tu pięknie”. „Taaa…” – zdaje się mówić kamera, zderzając ten zachwyt z pustką burego krajobrazu. Zmuszając także widza do konfrontacji z cudzym marzeniem, które zresztą za chwilę rozpadnie się w pył – w końcu wszystkie marzenia przede wszystkim konfrontowane są z rzeczywistością.

Znajdujemy się na obrzeżach cywilizacji – współczesny świat znany zachodniemu widzowi dociera do stepowej rzeczywistości w formie ścinków (choć może to ścinki charakterystyczne): zjechanego kawałka Boney M, naddartych fotografii z biuściastymi paniami, wiadomości ze świata słuchanych ze starego odbiornika radiowego. Zarazem jesteśmy w samym centrum tego świata – wyznacza je jurta. Powracający z wojska Asa bardzo chce być tutaj u siebie. Na razie jednak jest pomocnikiem męża siostry, który traktuje go z niechęcią, jak intruza, i nie wróży mu udanej pasterskiej przyszłości. Żeby dostać własne stado, Asa musi się ożenić. Nie jest to łatwe w stepowych warunkach, gdzie fizycznie nie ma zbyt dużej mnogości kandydatek.

„Tulpan”, reż. Siergiej Dworcewoj.
Kazachstan, Polska, Rosja, Niemcy,
Szwajcaria 2008, w kinach
od 29 maja 2009
Jest jedna – Tulpan – ale z jej perspektywy ani step nie wydaje się ciekawy, ani tym bardziej „kłapouchy” chłopak. Powód odrzucenia wydaje się błahy; trzeba go jednak potraktować jako symptom. Jak dowodziła Małgorzata Szpakowska w tekście „Uszy Karenina”, to właśnie uszy zniechęciły Tołstojowską Annę do męża. Czy może raczej – na uszach skupiła się cała jej niechęć. Podobnie jak odstające uszy stanowią dla Tulpan pretekst do odrzucenia propozycji małżeńskiej, tak ona sama stanie się dla Asy – zanim ją jeszcze zobaczy – wcieleniem marzenia o własnej jurcie, stadzie, ale też o motocyklu i bateriach słonecznych, które ogrzeją jego dom. Ten projekt, wyrysowany zgodnie z „chłopacką” tradycją na odwrocie marynarskiego kołnierza, za swoje centrum obiera właśnie, symbolicznie naszkicowaną jako kwiat tulipana, dziewczynę.

Gatunkowo można uznać ten film za komedię dnia codziennego – epizody toczą się niespiesznie, wydobywając skrywany komizm zderzenia człowieka z otaczającym go światem, ale też grozę egzystencji na granicy przetrwania. Ogląd stepowej codzienności ma niemal dokumentalny charakter; ekipa spędziła na stepach Kazachstanu w sumie kilkanaście miesięcy w ciągu czterech lat, a kamera pozwala toczyć się wydarzeniom, podąża za nimi – lub za ich brakiem, za niedzianiem się. Nie jest to ogląd sentymentalny; nie tylko krajobraz bowiem przeczy sielankowej wizji świata natury i tradycji. Ani tu spokoju, ani ciszy. Na co dzień bohaterowie mają do czynienia z kakofonią: odgłosy traktora, ryki zwierząt, piosenki wykrzykiwane przez córkę, trzaski i dźwięki dochodzące z radia tworzą fonosferę zgiełkliwą i dręczącą. Jednocześnie ten świat pozornie tradycyjny, oparty na sztywnych regulacjach i podziale ról, także płciowych, wydaje się mocno fasadowy – podmywają go nie tylko marzenia o wyjeździe „do miasta” (odwieczna wiara w odmianę swego losu), lecz przede wszystkim głęboka różnica pomiędzy marzeniami mężczyzn i kobiet (które z cicha sprawują swoją władzę).

Daje to paradoksalny efekt. Choć ogrywa się tu komicznie (zawsze jednak życzliwie) różnicę perspektyw tutejszego widza i tamtejszych bohaterów, w gruncie rzeczy okazuje się, że poziom napięcia i możliwych rozczarowań niczym nas nie różnią, a egzystencja na kazachskim stepie niesie podobne rozterki co ta przy Revolutionary Road (niezależnie od radykalnie odmiennej tonacji filmu Sama Mendesa). Nie jest to bowiem historia o miłości, lecz o marzeniach: o ich określaniu, przekuwaniu w projekty, czasem o gonieniu za iluzją – a także o zasadniczej niekompatybilności pomiędzy marzeniami naszymi a marzeniami innych, nawet jeśli bywają oni niezbędni do ich realizacji. Jest to też opowieść o samoświadomości – w końcu, jak powiada poeta, nie ma większych realistów niż marzyciele, co rusz twardo sprowadzani na ziemię.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.