ZMĘCZENIE: W Polsce, Polska, Polską
Fot. James Boardwell, CC BY-NC-SA 2.0

19 minut czytania

/ Obyczaje

ZMĘCZENIE: W Polsce, Polska, Polską

Iwona Kurz

Zmęczenie Polską widoczne jest w powszechności zaburzeń psychicznych, wypaleniu, w tym, że siedzimy w domach, zamiast wychodzić na ulice, i w tym, że – jak pokazują najnowsze trendy sondażowe – nie wierzymy w zmianę polityczną

Jeszcze 5 minut czytania

To wszystko takie proste.
W zimie jest biało, a lato jest zielone.
Zawsze trzeba mieć oczy przymrużone
I być zmęczonym na wiosnę.
Wszystko mnie już znużyło, tak jakbym nic nie czuł.
A jednak, przyjacielu, nad złote księgi Eneidy
Wyżej stawiam jeden czerwcowy, letni wieczór.

Jerzy Liebert, „Wakacje”

Kwiecień to bardzo dobra – bo męcząca – pora na pisanie o zmęczeniu. Przyjście wiosny dosłownie daje w kość, a wyobraźnia literacka podsuwa nakładające się obrazy pragnienia i gnicia, śmierci i życia. Polska historia dodaje do uniwersalnego zestawu pór roku dodatkową porę: przedwiośnie – w którym nie ma jeszcze życia, choć też nie ma już śmierci. W powieści z 1924 roku Żeromski odnosi ten zwrot, jako tytułową metaforę, do obrazu Polski u progu stworzenia się na nowo. Celowo wskazuje na chwilę, kiedy świat po zimie i roztopach ukazuje całą swoją ohydę, a jednocześnie obietnica wiosny nie wydaje się pewna (choć przecież wiosna przychodzi, wreszcie, co roku). To czas błota i psich kup, które mają zostać uprzątnięte – niejako zniesione – dzięki modernizacyjnemu wysiłkowi. Wszelkie ryzyko czasu i przestrzeni (oraz cielesności), wykraczających poza cywilizacyjną normę, zastąpią „szklane domy”, zaprojektowane z myślą o „zmęczonych dzisiejszą walką”. Taką przynajmniej obietnicę składa synowi Seweryn Baryka, zanim umrze, nie przekroczywszy granicy mitycznej Polski i opowieści o niej. Na razie na granicy widać było to:

Pourywane rynny, dziurawe dachy, spleśniałe ściany kryła już ta nieśmiertelna artystka, wiosenka nadchodząca, pozłotą i posrebrzeniem, zielenią i spłowiałością, barwami swymi, które rozpościera nad światem. Usiłowała osłonić nikłymi swymi kolory to wstrętne widowisko, które na jej tle pełnym wieczyście nieśmiertelnego piękna ludzie rozpostarli: miasteczko polsko-żydowskie. Cezary patrzał posępnymi oczyma na grząskie uliczki, pełne niezgruntowanego bajora, na domy rozmaitej wysokości, formy, maści i stopnia zapaprania zewnętrznego, na chlewy i kałuże, na zabudowania i spalone rumowiska.

Polskie zmęczenie wiąże się z tym „na razie”, które wraca jeszcze bardziej uporczywie – bo w dużo krótszych i częstszych interwałach – niż wiosna. Właściwie trwa, bezustannie, nie dając wytchnienia, bo wymaga ciągłej gotowości na ten czas, który ma nadejść, już nadchodzi, a jednak nie.

Zmęczenie – przejściowe zmniejszenie zdolności do pracy spowodowane przez brak rezerw energetycznych.

Przytoczenie definicji z „Wikipedii” (tzw. polskiej) jest zapewne tendencyjne, ale też trudno oprzeć się urokowi tego symptomu: „encyklopedycznie” usankcjonowane, „społecznościowo” zalegitymizowane rozumienie zmęczenia jako „zmniejszenia zdolności do pracy” (nawet jeśli „ten artykuł od 2015–06 wymaga zweryfikowania podanych informacji”).

Praca – zaryzykowałabym tezę – nie jest wielkim tematem polskiej kultury, choć bywa wielką udręką Polek i Polaków. Te wielkie kwantyfikatory są oczywiście i niebezpieczne, i mylące, ale różnego rodzaju badania społeczne pokazują, że w Polsce pracuje się dużo, a w każdym razie długo. Tytuły wołają z dumą „Polacy pracują najwięcej w Europie”, nieco przesadnie zresztą. W tej retoryce za każdym razem ujawnia się dwuznaczność – wskazuje się na przepracowywanie i zmęczenie, ale też na dumę, że coś „najwięcej”. Można się zmęczyć samym tym oczekiwaniem, byśmy byli na topie w czymkolwiek: czy to w zapracowywaniu się, czy to w piciu alkoholu (na przykład). Publicystyczna nawalanka na temat „kultury zapierdolu” toczy się jednocześnie z dyskusją o skróceniu tygodnia pracy, w cieniu pozostawiając zarówno problem przenoszenia się wielogodzinnego dnia pracy poza Europę, jak i ciągłą aspiracyjność polskiego społeczeństwa na dorobku.

Zmęczenie pracą łączy się z innymi nawykami – co do zasady źle żyjemy. Praktyki i diety dnia codziennego obejmują alkohol, papierosy, cukier, tłuszcz oraz przepracowanie i stres w ścisłym związku ze sobą (odpowiedzią na zmęczenie jest nużące jedzenie i picie, co wywołuje dodatkowe napięcie i stres itd., itp.). Nie chcę tu proponować kolejnego dyskursu normatywnego, który miałby nauczać, na czym polega dobre życie – wskazuję tylko na autodefinicję, na samoświadomość społeczną, która wyraża się między innymi w badaniach sondażowych, tekstach kultury i nieuchwytnej badawczo, ale całkiem żywo odczuwalnej „atmosferze”, owocującej przekonaniem, że życie w Polsce jest szkodliwe dla psychiki.

Wywołane wysiłkiem zmęczenie ciała, czasem zresztą bardzo pozytywne, a także znużenie egzystencjalne są zapewne dość uniwersalne, współczesne kryzysy – z ostatnimi, czyli wojną i pandemią – także upowszechniają poczucie wyczerpania, w najbardziej fundamentalnym sensie. Nakłada się na to charakter bodźców – ich nadmiar, ich radykalna częstotliwość – które docierają do naszych zmęczonych ciał i umysłów. Właściwie, można by zapytać, jak w ogóle moglibyśmy nie być zmęczeni?

W polskiej kulturze jest to jednak zjawisko długiego trwania i zastanawiając się nad jego cechami charakterystycznymi, widziałabym je w ścisłym związku z pojęciem poświęcenia oraz z naszym odczuwaniem czasu, tym właśnie „na razie” wskazującym na permanentne poczucie tymczasowości. W książce „Czas w życiu Polaków” (1992) Elżbieta Tarkowska określiła polskie społeczeństwo okresu tzw. transformacji jako „czekające”. Książka notabene ma podtytuł „Wyniki badań, hipotezy, impresje”, co oczywiście ośmiela, by nie tylko analizować wyniki badań opinii społecznej, ale również próbować wczytać się w „atmosferę”. Jak pisała badaczka o przełomie lat 1989 i 1990, publicyści wówczas stale mówili o „okresie przejściowym”, „świadomości kresu pewnej epoki”, „przyspieszeniu wstrzymanego czasu”. W wyborach prezydenckich 1990 roku obiecywano „przyspieszenie” i „nowy początek”. (Można tu dorzucić hasło Aleksandra Kwaśniewskiego z 1995 roku: „Wybierzmy przyszłość”).

Tarkowska mocno podkreślała przeoczone jej zdaniem zjawisko, że w latach 80. ucieczce do sfery prywatnej, rodzinnej i nieformalnej towarzyszyła ucieczka w czas teraźniejszy, skupiony na codzienności, ewentualnie odnoszony do przeszłości (znów, zmitologizowanej). Przyszłość działała w dwuznaczny sposób – nadzieje czy oczekiwania na zmianę były słabe i podminowane lękami właściwymi dla tej kryzysowej dekady. Powołując się na badania Janine Wedel z książki „Prywatna Polska”, pisała o „fundamentalnej niepewności wbudowanej w życie codzienne w Polsce”, o „atmo­sferze niepewności wobec przyszłości”, o ogólnym „klimacie lęku i niepewności”, o „utracie ostatniej nadziei”. (Skąd my to znamy?)

Lata 80. charakteryzował zatem „proces dezintegracji społecznej, wyrażającej się zarówno przestrzennie, jak i czasowo”. Podstawowym doświadczeniem, a zarazem metaforą tego okresu była kolejka – i dziś doświadczana demokratycznie, niezależnie od tego, czy czeka się na wejście do Manekina czy Charlotty. Ta metafora demonstruje formę doświadczania teraźniejszości jako bolesnej – ktoś jest tu i teraz, ale nie chce tu być, wolałby być gdzie indziej, a samo tu i teraz jest nieprzyjemne dla ciała i nużące dla umysłu uciekającego gdzie indziej.

Do tego, co było wcześniej, jeszcze wrócę, ale lata 90. nie zmieniły tej struktury czasowej, choć zmieniły, by tak rzec, nachylenie. Jednym dawały nadzieję na sukces kraju i własny, innym przynosiły lęk przed przyszłością – teraźniejszość była jednak trudna, obarczona niepewnością, także związaną z bezrobociem lub „zapierdolem”, w chybotliwym „na razie” nic nie było pewne, ale dywidendę i namysł odkładano „na później”. Nie chodziło jednak o przejściowy brak energetyczny, skutkujący czasowym obniżeniem zdolności do pracy, ale o permanentne funkcjonowanie „na oparach”, zawsze na granicy zasobów (do czasu, gdy się wypadło poza nie – w zawał, alkohol, depresję).

Ze zmęczeniem życiem w Polsce wiąże się także zmęczenie Polską.

Polak prawdziwy, kiedy się upije,
Wspomni ojczyznę i płaczem zawyje;
Potém jak ludzie w zmysłach nieprzytomni,
Śmieje się głośno, gdy o niéj zapomni.
Juliusz Słowacki, „Poema Piasta Dantyszka herbu Leliwa o piekle”

Oczywiście bardziej pasowałby tu „Herostrates” Lechonia – wprost manifestujący zmęczenie sprawą narodową i wolę powrotu do życia poza nią („wiosną – niechaj wiosnę, nie Polskę zobaczę”). To też w pewnym sensie doświadczenie „przedwiośnia”, bo wyraz nastrojów – nadziei – związanych z odzyskaniem niepodległości. Wreszcie nie trzeba o tej Polsce. Cezary Baryka, przypomnę, znajduje się w niewypełnionym treścią „teraz” pomiędzy mitem, czyli tradycją, której hołduje jego matka, a utopią szklanych domów projektowaną przez ojca.

Stolicą polskiego zmęczenia można jednak mianować stację kolejową w Skierniewicach. Tu próbuje położyć głowę pod pociąg Wokulski, „zmęczony myślą”, w stanie najwyższego napięcia wywołanego nie tyle utratą miłości, ile złudzeń. W całych jego aktywnościach opisywanych na kartach powieści jest jednak dużo energii i niechęć do próżniactwa i próżniaków. Zmęczenie, jeśli bywa, to raczej chwilowe, wywołane nadmiernym, ale jednorazowym wysiłkiem. Męcząca jest też nuda, co szczególnie intensywnie odczuwa panna Izabela. „Lalka” jako miejska epopeja opisuje liczne rozrywki, przyjemności, doznania i bodźce właściwe nowoczesności – kumulujące się w zachwycie bohatera dla Paryża, ładnego i dobrze urządzonego. Ciało u Prusa bliskie jest rozpoznaniom Jonathana Crary’ego („24/7. Późny kapitalizm i koniec snu”, przeł. Dariusz Żukowski), kiedy pisze on o uważności – jako stałej dyspozycji podmiotu nowoczesnego, wystawionego na liczne bodźce, zarazem rozproszonego zatem i zmuszanego do skupienia.

Niepokój Wokulskiego jest egzystencjalny, ale u innego bohatera wczesnego kapitalizmu polskiego – Karola Borowieckiego z „Ziemi obiecanej” – dużo bardziej przyziemny. On także ma swój moment w Skierniewicach, gdzie w drodze powrotnej z Berlina do Łodzi odbiera trzecią już depeszę o płonącej fabryce: „Jeszcze się pali”. W poprzedzające pożar tygodnie Karol pozostawał jednak w niesłabnącym napięciu: pomiędzy narzeczoną a kochanką, w trakcie budowy, spinając siły, zasoby i środki, skupiony na swoim marzeniu życia. „Męczył się strasznie”, czuł się znużony i takim go widzieli bliscy. W perspektywie całej powieści zmęczenie pojawia się zatem jako kara – za porzucenie narzeczonej, a przede wszystkim polskiego etosu szlacheckiego, którego Anka również jest częścią. Kapitalizm u Reymonta pożera polskość.

Wcześniej jednak zyskuje ona swoją wzorcową postać narracyjną. Historia polskiego zmęczenia zaczyna się bowiem, jak wiele naszych nieszczęść, po rozbiorach, kiedy klęska niepodległego państwa wytwarza postawę oczekiwania na odzyskanie wolności albo przynajmniej na czyn w tej sprawie. Życie codzienne, rodzinne i prywatne staje się cieniem życia narodowego. Wyidealizowana wizja codziennego życia szlacheckiego przedstawiona w „Panu Tadeuszu” miała podtrzymać wspólną wizję porządku społecznego, ale została również na wiele sposobów skrytykowana – z uwzględnieniem ewentualnej ironii narratora i bez niej – Słowacki pisał o wieprzowatości życia w Soplicowie, Żeromski wszystko to sparodiował w obrazie Nawłoci, a Miłosz pisał o Polsce „gnącej się przed bóstwem wódki i kiełbasy”. To świat, w którym zmęczyć się można jedynie całodzienną paplaniną („sejmikiem”) oraz jedzeniem i piciem.

Bohaterowie życia narodowego nie bywają jednak zmęczeni – nuta cynizmu albo podszytej czekaniem rezygnacji wkradnie się w ich uczucia i myśli dopiero po drugiej wojnie światowej, w dobie egzystencjalizmu, kiedy liczba ofiar oraz metody walki, i wroga, i pod przymusem przyjęte własne, każą zweryfikować samą możliwość postawy heroicznej, ale zarazem wewnętrzny imperatyw „męskości” nie pozwoli jej odrzucić.

Udręka miłości do ojczyzny jest opisywana wielokrotnie, ale nigdzie (chyba) nie zostaje nazwana jako męcząca – „Herostrates” wyraża radość w sytuacji, która wydaje się już przedefiniowana: już można mówić, że wreszcie będzie inaczej. Wyczekiwanie na zmianę sytuacji Ojczyzny wytwarza jednak kolejne napięcie „pomiędzy” – nadzieją a rozpaczą, czasem „dziś” niewartym życia i przyszłym życiem w Polsce, płaczem nad nią i śmiechem, gdy się o niej zapomni.

Bohater, który to przeżywa, pozostaje w gotowości do czynu, ale przedmiot jego wyborów pozostaje stabilny i oczywisty: troska o ojczyznę nie pozwala żyć teraz, zanurzyć się w rzeczywistości, ale jednoznacznie określa horyzont i cel oczekiwania na przyszłość. To forma manii, w której utracony obiekt niejako zasiedla ja. Żałoba jest wielkim tematem i znaczącą praktyką polskiego społeczeństwa, ale jest to żałoba permanentna – ujawniająca doświadczający jej podmiot jako melancholiczny raczej, niegotowy do rozstania z tym, co utracone. Wynika to z chrześcijańskiego komponentu polskiego kompleksu martyrologicznego, który obiecuje zmartwychwstanie i śmierć ojczyzny również widzi w porządku cyklicznym, a w każdym razie możliwym do odwrócenia. W porządku politycznym nie byłoby w tym nic niezwykłego, opiera się on przecież na złudzeniu sprawczości, ale przyjęcie perspektywy eschatologicznej prowadzi do uświęcenia zabitej ojczyzny. Wytwarza to nieco zombiczny podmiot – poza światem i poza sobą, opętany jednym celem czy jednym widokiem. Nie ma on dostępu do własnych uczuć w tej materii, nazywa je po prostu miłością do ojczyzny. (Choć Mickiewicz za zombie uważa właśnie tych, którzy tą miłością nie żyją – „przebudzą się bez czucia, jak bez czucia spali”).

Cały wiek XX to przyrastanie tej narracji tożsamościowej – zarówno kolejne jej powtórzenia i wersje, jak i polemiki oraz spory z nią, w istocie również ją reprodukujące. Manifest Marii Janion o końcu paradygmatu romantycznego podtrzymywał tezę, że w 1989 roku skończył się w Polsce wiek XIX. Można było z ulgą zdjąć bojową maskę. Obietnica „normalności”, która została wtedy złożona w dominującej narracji, nie brała jednak pod uwagę trudów kapitalizmu oraz demokracji z jednej strony oraz żywotności „słowa” o bohaterach z drugiej. To jest problem z postulatem ciepłej wody w kranie – zbyt prosty, zbyt doraźny, by odpowiadać na potrzeby wspólnotowe, pomija jednak także to, że bardzo ciężko trzeba zapracować na ten luksus.

Ale tu też wyłania się kolejne „pomiędzy”, kolejne napięcie płynące z rozdwojenia – jeden Polak płacze, drugi się śmieje, jeden wybiera przyszłość, drugi groby, jeden bohaterów, drugi postawę krytyczną, jeden papieża, drugi cenzopapy etc., etc. Polaryzacja nie jest oczywiście wynalazkiem lokalnym, wiadomo też, że wzmacnia ją komunikacja sieciowa i tryb działania dzisiejszych mediów. Znów, pracuje jednak w Polsce na zjawiskach długiego trwania, dwuwiekowym właściwie procesie podziału społecznego wedle linii „my – oni”. To powtarzalny mechanizm permanentnego sporu nie wokół przedmiotu dyskusji, ale wokół płotu, przez który przerzucane są na drugą stronę piłki (lub kamienie), męczący zarówno swoim repetetywnym, ciągłym rytmem, jak i przewidywalnością.

To być może jedna z przyczyn zmęczenia Polską, które widoczne jest dziś w powszechności zaburzeń psychicznych, wypaleniu – w tym wypaleniu młodych osób aktywistycznych, w tym, że siedzimy w domach, zamiast wychodzić na ulice, i w tym, że – jak pokazują najnowsze trendy sondażowe – nie wierzymy w zmianę polityczną. Nie ma nowej utopii dla „zmęczonych dzisiejszą walką”.

Kolejne obchody rocznicy smoleńskiej dowodzą upiornego trwania – miesięcznice przekroczyły już liczbę 150, za każdym razem paraliżują Śródmieście Warszawy, zawsze jest kilka osób, które protestują, i kilkanaście, które celebrują. Tych drugich chronią setki policjantów, a przestrzeń podzielona jest niezliczonymi barierkami – wydzielającymi puste komórki w pustce.

Głos towarzyszący umierającemu – znużonemu – Torquemadzie w alegorycznej antytotalitarnej powieści Andrzejewskiego „Ciemności kryją ziemię” przypomina:

Właściwe dawkowanie zmęczenia należy do najbardziej skomplikowanych prerogatyw sztuki rządzenia. Nie wolno dopuścić, aby ludzie byli zmęczeni w sposób niedostateczny, a równocześnie nie należy stwarzać takich warunków, żeby zmęczenie stało się nazbyt wielkie. W obu wypadkach człowiek może się stać niebezpieczny.

Ciągle chyba jesteśmy pomiędzy.

Nie wyjdziesz poza granice twego zmęczonego mózgu.
Stanisław Brzozowski, „Płomienie”

Dorośli ludzie nie powinni cieszyć się wiosną, jak pisze Ryszard Koziołek, argumentując, że „w wiosnę nie da się uwierzyć ani się o niej przekonać”. Porywa nas „jej nieodparta siła”, można zatem uznać, że uleganie jej oznacza poddanie się instynktom i przyjęcie postawy estetycznej, którą manifestuje podmiot wiersza Lieberta. Ale co, jeśli alternatywa jest tylko jedna: albo wiosna, albo zmęczenie wiosenne (a właściwie całoroczne)? Zmęczenie oczywiście przychodzi w pakiecie, ale na nowo porusza tę opowieść o nadziei, energii i nowej sile. Od „Święta wiosny” Strawińskiego oraz manifestu futurystów wiemy, że pobrzmiewają w tej pieśni także faszystowskie nuty. Nie bez powodu w tym naszym zmęczeniu przyrasta konfederatom.

Chroniczne zmęczenie jest chorobą wielonarządową, dotyka serca, wątroby, mózgu, mięśni – ciała i ducha. Jedną z jego odmian jest depresja. Jeśli widzieć w niej zjawisko kulturowe, to jej powszechność mogłaby sugerować, że obiektem utraty jest właśnie sama nadzieja. Znamienne przy tym, że uwewnętrznione przekonanie o zmęczeniu jako dysfunkcji zdolności do pracy prowadzi do wiary w pigułkę, a nie w terapię. Do rozwiązania „na razie”, a nie poszukiwania nowej narracji o sobie.

Wymowne jest tutaj doświadczenie pandemii – właściwie niedoświadczenie, jeśli przyjąć, że powinno ono było zostać nazwane czy przemyślane. Uznaliśmy, że minęła. Wspólna żałoba po zmarłych nie została odbyta, w duchu „na razie” napięcia wirusowe zostały wyparte przez napięcia wojenne i uchodźcze. W pandemii można jednak dostrzec obraz diagnostyczny: w dominującym dyskursie była czasem wyjętym z czasu, jedynie „przerwą od normalnego porządku”, jak pisałam gdzie indziej, między innymi analizując wiersze „pisane w Excelu” Mateusza Morawieckiego. W istocie zatem była samą esencją tego, jak przeżywa się czas w Polsce: „na razie”. Pozostaje to w ścisłym związku z ustawicznym zmęczeniem, ciałem noszącym pamięć o tym, co było, i niepokój przed tym, co będzie. Z pustką w miejscu teraz.