Fasada

6 minut czytania

/ Film

Fasada

Iwona Kurz

Michał, bohater najnowszego filmu Urszuli Antoniak, wierzy, że sam siebie zrobił, ale wielka dwuznaczność kryje się w stwierdzeniu, że zrobił siebie z niczego – zero jest słabym mnożnikiem

Jeszcze 2 minuty czytania

W pierwszym ujęciu, jeszcze przed tytułem filmu, kamera skupia się na sylwetce Michała (Jakub Gierszał), filmowanego w planie średnim na tle kamienicy – trudno powiedzieć, czy bardziej w pozie modela, czy flanera. Na ścianie widać graffiti i, prawdopodobnie, ślady po kulach z czasów wojny. Znamy takie fasady z ulic Warszawy, zapewne bywają takie w Berlinie. Skojarzenie z narodową przeszłością może wydawać się na wyrost w tej kameralnej opowieści, jako jedynie wynik synchronii z kontekstem obecnej debaty politycznej. „Jedyną ojczyzną jest kraj dzieciństwa” – mówi się tu jednak z offu, a to dzieciństwo to także serial „Czterej pancerni i pies”, teraz oglądany przez bohatera po niemiecku. W narracji Urszuli Antoniak bohater będzie zatem na pierwszym planie, ale w tle przewija się pytanie o odniesienia do tożsamości zbiorowych.

Opowiedziana w filmie sytuacja jest prosta, choć zarazem nadto wymyślna. Do Michała, młodego, ale już cenionego prawnika w berlińskiej kancelarii, obsługującej duże firmy i ich duże biznesy, przyjeżdża ojciec (Andrzej Chyra), o którym chłopak myślał, że nie żyje. Reżyserka skupia się na samym spotkaniu, paru dniach, które marnotrawny ojciec próbuje spędzić z synem.

Michał wierzy, że sam siebie zrobił, ale wielka dwuznaczność kryje się w stwierdzeniu, że zrobił siebie z niczego – zero jest słabym mnożnikiem. W filmie ilustruje to kwestia języka. Jego perfekcyjna znajomość jest gwarantem tożsamości bohatera. Ma doskonałą wymowę, ale ćwiczy ją jednak w sposób prowokujący podejrzenie, że niekoniecznie idzie za tym treningiem namysł nad sensem, a na pewno jest to język odłączony od doświadczenia. Przy ojcu, kiedy zaczyna nazywać różne produkty śniadaniowe, proste słowa sklejają się ze zmysłami. To też pierwszy moment translacji, w którym rzeczy pojawiają się jako istniejące pomiędzy językami, jako przedmioty, które można nazwać podwójnie, po polsku i po niemiecku. Wcześniej, jak się zdaje, istnieje ostra granica oddzielająca życie Michała – i Michaela.

Gierszał znakomicie pokazuje, jak można grać Niemca, ale to oczywiście wywołuje pytanie, czym to się różni od bycia nim (lub kimkolwiek innym). I czy musimy kimś być. Ta podwójnie – w relacji z ojcem i w relacji z polskością – rozgrywana kwestia tożsamości łączy się z emocjami, może tęsknotą, trochę na pewno wstydem, niepewnością i lękiem przed gorszością. Trudno powiedzieć, czy w pytaniu zadanym ojcu: „Ile we mnie widzisz swojego” bardziej chodzi o to, by się w ojcu odnaleźć, czy raczej o to, by wszystko z niego zgubić.

W całej tej konfiguracji istotną rolę odgrywa jeszcze dwóch mężczyzn – szef i zarazem przyjaciel bohatera oraz poeta z Afryki, który ubiega się o prawo pozostania w Niemczech, choć nie ma podstaw do statusu uchodźcy. Są niby starsi bracia Michała: pierwszym chce się stać, od drugiego ucieka, pierwszy wyznacza pułap „lepszości”, drugi przypomina mu: „Jesteś jak ja, choć ja nie jestem jak ty”. Bycie Michałem to ucieczka przed byciem synem swojego ojca, ale także przedstawicielem jakiegoś narodu, jakiejś lokalności w każdym razie. To niechęć do obcych i do swojskości w sobie. Kłopot oczywiście w tym, że nawet jeśli sami się do tego nie poczuwamy, zostaniemy w tę tożsamość wrzuceni przez innych, a na podorędziu zawsze znajdą się ready-made etykiety o Polakach i Niemcach, uchodźcach i migrantach, już zamieszkałych i jeszcze się zamieszkujących, już wysoko na drabinie i dopiero się na nią wdrapujących.

I jest jeszcze kobieta, znajoma kelnerka (Justyna Wasilewska), mniej spięta i mniej udająca. Próbuje przyciągnąć bohatera do życia w krótkich rozmowach po polsku. Urszula Antoniak, za pośrednictwem onirycznych czarno-białych zdjęć (Lennert Hillege), demonstruje emigrację jako życie może nie we śnie ale nieco poza jawą, trochę gdzie indziej. Umożliwia aktorom – zwłaszcza Chyrze i Gierszałowi – ciekawą konfrontację wygraną na zerknięciach, półsłówkach „Pomiędzy słowami”, reż. Urszula Antoniak, Holandia – Niemcy – Polska 2017, premiera 16 lutego 2018„Pomiędzy słowami”, reż. Urszula Antoniak, Holandia – Niemcy – Polska 2017, w kinach od 16 lutego 2018i półuśmiechach. Jednocześnie jednak cały ten namysł nad emigracyjną tożsamością pozostaje wykalkulowany i przesłonięty zarazem przez wysmakowaną formę. Film staje się ofiarą formalnej konsekwencji, w której chłodny styl odzwierciedlający wycofanie bohatera buduje dystans, a problemy emigranckiej tożsamości, swojskości i obcości, ucieczki do i ucieczki od, rozmywają się w obrazowym filtrze. Gęstość poszczególnych scen nie przekłada się na gęstość całości. Jakby sama reżyserka nie wierzyła w dramat bohatera: w końcu sama emigracja jako sytuacja wyobcowania jej nie wystarcza, konieczny jest jeszcze zmartwychwstały ojciec. W efekcie opowieść oscyluje na granicy kliszy oto młody wilczek wybiera prawo, a sponiewierany życiem, ale przecież jakoś budzący sympatię ojciec, oddał życie muzyce – a jej rozwiązanie uderza fałszem. Ładna twarz bohatera, by zyskać wyraz, musi zostać pobita. Pierwsza emocja, jaką wówczas wyraża, to sympatia do Berlina: „Lubię to miasto”. Starczy na ponowoczesny felieton o tożsamości, trochę za mało jak na przekonujący filmowy dramat.

Może to kłopot samej formuły kina Urszuli Antoniak, skupionego na bohaterach pokazywanych w chłodnym stylu, stającego się już pewną manierą. Może, paradoksalnie, film jest za blisko własnego doświadczenia emigracji reżyserki i aktora, więc w efekcie sprowokował dystans chroniący przed możliwym ekshibicjonizmem. Jak w scenie w mieszkaniu, w której nagi aktor – bohater unika pokazania się widzom od przodu.