SŁOWA: W ramach dyskursu
CREST Research CC BY-NC-SA 2.0

13 minut czytania

/ Obyczaje

SŁOWA: W ramach dyskursu

Iwona Kurz

Co jakiś czas pojawiają się słowa, które humaniści odmieniają przez wszystkie przypadki – wyłażą z doktoratu i z lodówki. Z zewnątrz wygląda to tak, że wszyscy mówią o tym samym i na dodatek niekoniecznie wiedzą, o czym mówią

Jeszcze 3 minuty czytania

Redaktorskie fantazje

Zaryzykowałabym tezę, że każda redaktorka ma swoje, mniejsze i większe, obsesje i manie. Działa oczywiście z troską o poprawność i przejrzystość językową, ale pewnych sformułowań nie ścierpi i wykreśla je z większą pasją niż inne. Profesor Małgorzata Szpakowska, moja mentorka nie tylko w kwestiach redakcyjnych, namiętnie wykreślała „wszaki”, powtarzając za Konstantym Puzyną, że „wszak” to mała wesz rodzaju męskiego. Wszak chodziło raczej o kwestię stylistyczną – o dodanie pewnego naddatku, nadwartościowanie własnego języka. We współczesnym języku odpowiednikiem tego zabiegu jest nadużywanie zaimków owa, ów, owe, zamiast ta, ten, te – prawda, że od razu wznioślej?

Redaktorska kosa tnie błędy, ale tropi też – właśnie – nadużycia. W języku pojawiają się mody na słowa, które zalecają się bardziej niż inne, a potem czekają w gotowości, pod ręką, jako ready made’y łatwe do wstawienia. Określenie nie musi być błędne, wystarczy, że zostanie uznane za nadużywane: zdarza się, że błędy z czasem wchodzą do poprawnego języka w efekcie uznania uzusu, ale zbyt rozpowszechniony uzus skazuje słowa na gilotynę. W dość obszernej książce, której tłumaczenie niegdyś opracowywałam naukowo, redaktorka językowa wycięła wszystkie użycia określenia „w ramach” – zasadniczo albo po prostu usunęła, albo zamieniała na „w obrębie”. „W ramach” nie jest niepoprawne, ale było nadużywane, więc musiało zniknąć zupełnie, co do jednego przywołania. W efekcie widzę dziś „ramy” nie tylko tam, gdzie są zbędne („w ramach cyklu”, „w ramach programu”), ale też tam, gdzie mają sens, ale mogłyby zostać zastąpione innym słowem lub strukturą zdania.

Można sądzić, że w tej karierze pewną rolę odegrało przeniesienie z angielskiego in the framework, królujące w opisach unijnych programów, budżetów i agend. Za błędami językowymi kryje się niewiedza, wygoda powtórzenia, ale też właśnie presja kontekstu zewnętrznego („obcy”) lub, odwrotnie, jak w przypadku symptomu, nacisk potrzeby wewnętrznej, jak choćby wskazana wcześniej słabość do pewnej wzniosłości, do wyniesienia własnych słów. Czy jednak „w ramach” miałoby być czymś więcej niż ułatwieniem składniowym i efektem UE? Czy byłby to wyraz głoszonego dziś kryzysu wyobraźni, skoro tak porządkująco chce zamykać czy ograniczać procesy i zjawiska?

Słowa na czasie…

Kwestia, już nie tylko redakcyjna, staje się kłopotliwa w języku akademickim – kiedy nadużycie dotyczy pojęć. Nagle pojawiają się słowa, które rozmaici humaniści odmieniają przez wszystkie przypadki („O, Wielka Narracjo, przybądź na białym koniu!”), słowa, które są wszędzie, wyłażą z doktoratu i z lodówki. Z zewnątrz wygląda to tak, że wszyscy mówią o tym samym i na dodatek niekoniecznie wiedzą, o czym mówią. Są to jednak dwie różne rzeczy: o czym i jak się mówi oraz jak to wygląda w oczach słuchaczy.

Postmodernizm, i w ogóle różne post-, trauma, narracja, gender, dyskurs, emancypacja, kolonializm, ale też swojski fantazmat albo nieakademicko brzmiąca pamięć oraz różnego rodzaju słowa dookreślające, jak na przykład wirtualny, hybrydowy czy sieciowy – przykłady można mnożyć. Po części są to zapewne mody na słowa, jeden zgapia od drugiej, coś brzmi, ale bywają to również słowa na czasie – jak w popularnym plebiscycie językoznawczym – nazywające jakiś istotny wymiar współczesności.

O ile jednak sądzimy, że te słowa są pojęciami, o tyle nie można ich ani wyciąć, ani zastąpić. Nawet jeśli zbyt szybko te słowa klucze stają się wytrychami. („Słowo klucz” również należy do nadużywanych – wszystko, co ważne, staje się „kluczowe”). Pojęcie, jak podaje Słownik PWN, to „myślowe odzwierciedlenie istotnych cech przedmiotów lub zjawisk”. Wprowadzenie w obieg nowego to stosunkowo rzadki sukces i dar (jak w przypadku Janionowskiego „fantazmatu”, którego autorka „Odnawiania znaczeń” nie wymyśliła, ale skutecznie je uruchomiła w kontekście opisu kultury polskiej). Najczęściej pojęcie przychodzi skądinąd – już jest. Jeśli zatem jest przywoływane, musi przyjąć postać utrwaloną w dyskusji naukowej, z całym ciężarem swojej historii (zaczyna się niekiedy od Platona lub Arystotelesa; nie zawsze potrzebnie) i procesu doprecyzowania znaczeń (a zatem doprecyzowania istoty opisywanego zjawiska).

To, co z zewnątrz może wyglądać na „dzielenie włosa na czworo”, oderwane od życia bicie piany, służy w rzeczywistości dyskusji właśnie o zjawiskach – nie tylko słowach. W każdym razie może służyć. Czy należy pisać i mówić Szoa, Holokaust czy Zagłada – że nie wspomnę o innych wariantach pisowni? Spór może się wydawać jałowy, a argumentem w nim bywa uznanie prymatu rozwiązania właściwego dla rodzimego języka. Próbując go rozstrzygnąć, podejmuje się jednak zagadnienia związane z historycznym sensem wybranego słowa – które odnoszone są do interpretacji samego wydarzenia. Za wyborem kryje się zatem jakieś rozumienie historii, określone podejście do tematu i do ofiar samego wydarzenia. Wybór może też polegać na tym, że słowa te przywoływane są właśnie zamiennie, jako synonimy, co ma zwrócić uwagę na to, że tak przecież funkcjonują w dyskursie (i to słowo klucz), wskazując na odmienność i zarazem przeplatanie się różnych tradycji oraz trudność z jednoznacznym nazwaniem, a tym bardziej opisem wydarzenia, do którego się odnoszą.

…i „modne bzdury”

Najgorętsza debata akademicka lat 90. dotyczyła bodaj pojęcia „postmodernizm”. Jak pisał Andrzej Szahaj w artykule „Co to jest postmodernizm” („Ethos”, 1996), toczyła się ona „jak śniegowa kula (…), obrastając w setki tekstów i książek, dyskusji i konferencji”. I dalej: „Postmodernizm to pojęcie worek, do którego beztrosko wrzuca się teksty, postacie i idee, tak, iż samo pojęcie traci już jakikolwiek odrębny i wyrazisty sens”. Po tych zastrzeżeniach, których tu nie wyczerpuję, następowała jednak próba odpowiedzi na tytułowe pytanie. Jednym ze stałych elementów retoryki akademickiej jest również zdanie relacji z trudności. Z perspektywy czasu zasadne też wydaje się pytanie, czy słowo klucz tej dekady nie było zasłoną dla braku debaty lub jej niszowego charakteru w przypadku innych pojęć – jak klasa, feminizm albo bieda.

Często bliżej nam jednak do rozumowania księdza Benedykta Chmielowskiego, autora przedoświeceniowej encyklopedii powszechnej „Nowe Ateny” z połowy XVIII wieku, z której przysłowiowa stała się definicja konia: „Koń, jaki jest, każdy widzi”. Choć po tym zdaniu następuje wcale obszerny opis, jest on zbiorem zdań poświadczających wiedzę potoczną i naoczną. Trudno nie przypomnieć w tym kontekście słynnej „afery Sokala”. Alan Sokal, amerykański fizyk, w 1996 roku opublikował w piśmie „Social Text” artykuł „Transgressing the Boundaries: Towards a Transformative Hermeneutics of Quantum Gravity” (Przekraczając granice. Ku transformatywnej hermeneutyce grawitacji kwantowej). Spotkanie hermeneutyki z grawitacją kwantową poparte było cytatami z literatury przedmiotu – i nie miało żadnego sensu. Stwierdził to sam autor, zmuszony do złożenia donosu na samego siebie, ponieważ nie tylko redaktorzy, ale też żaden z czytelników pisma nie zauważyli prowokacji. Czytelnikom można wybaczyć, zwłaszcza że nie ma pewności, że tekst przeczytali. Redaktorom trudniej – choć pozostaje pytanie, czy zabrakło im kompetencji, czy uważności, czy też odwagi, by przyznać się do niezrozumienia.

Sokal między innymi chciał zwrócić uwagę właśnie na zbyt swobodne użycie słów: humaniści brali sobie pojęcia z nauk ścisłych lub przyrodniczych i ociosywali je zgodnie z potrzebą, a niezgodnie z ich sensem. Swój argument rozwinął w książce napisanej wspólnie z Jeanem Bricmontem „Modne bzdury. O nadużywaniu pojęć z zakresu nauk ścisłych przez postmodernistycznych intelektualistów” (w Polsce wydanej w 2004 roku w przekładzie Piotra Amsterdamskiego i Ariadny Lewańskiej). Nie był gołosłowny: podawał przykłady, cytował i pokazywał, dlaczego propozycje znanych autorów, jak Lacan, Lyotard czy Irigaray, są nietrafione, bezsensowne czy też wynikają z nierozumienia.

Nie uważał jednak, że cała humanistyka do niczego się nie nadaje, ani nawet że cytowani przez niego autorzy są głupi, ani że nie należy szukać porozumienia pomiędzy językami różnych nauk – jak bywał odczytywany. Nie unieważniał też potencjalnego związku pomiędzy ideami emancypacyjnymi a naukami ścisłymi. Domagał się jedynie precyzji i działania w zgodzie z wiedzą. W odbiorze pozaakademickim zrozumiane to zostało raczej jako woda na młyn wszelkiej maści konserwatystów i zdroworozsądkowców. W tym języku utrwaliło się negatywne rozumienie postmodernizmu – używanego dziś z takimi przymiotnikami jak postkomunistyczny, antychrześcijański, hedonistyczny (wystarczyłoby dać po prostu: grzeszny). 

Słowa żywe

Paradoksalnym zarzutem wobec postmodernizmu było stwierdzenie, że „to już było”, że nie mówi on nic innego niż to, co wniosła rewolucja poznawcza z przełomu XIX i XX wieku – tak zwany przełom antypozytywistyczny. Paradoksalnym, bo postmodernizm nie tylko kwestionował pewność roszczeń poznawczych, ale też w wielu swoich przejawach mówił to samo: „Wszystko już było”. Przyjmując nawet argument z wtórności (nie wdając się z nim w dyskusję), należy jednak zapytać, czy powtarzając coś w innych okolicznościach, rzeczywiście powtarzamy – a w każdym razie, czy powtarzamy to samo. Pojęcie „feminizm” z grubsza znaczy dziś to samo, co 25 lat temu, kiedy wchodziło w Polsce w obieg akademicki. Obrosło jednak nowymi tekstami, wątpliwościami, sporami – a przede wszystkim sytuuje się w kontekście innych praktyk (słowo klucz) i innej rzeczywistości społeczno-kulturowej. Definicja słownikowa mogła nie ulec zmianie, czy jednak znaczy to samo? Kontekst nadaje słowom nowe życie.

Patologie opisane przez Sokala można również zinterpretować jako nieudane łowy na metafory. Oczywiście uruchomienie metafory powinno mieć podstawy i nie znosi zarzutów wobec humanistów, którzy sięgają bez zrozumienia po pojęcie entropii lub budują wywód na niewiedzy, która nie pozwala odróżnić mechaniki płynów od mechaniki kwantowej. Wyjście w świat nauk przyrodniczych zapewne wynika niekiedy z pseudointelektualnej pychy, ale może także wynikać z potrzeby przeniesienia rozmowy w inny kontekst, z potrzeby zestawienia. Metafora, polska przenośnia, luzując związki myślowe, zarazem wzmacnia skojarzenia z materią. Pozwala nadać pojęciom ciężar świata fizycznego, choć kosztem bywa ulotność myśli.

Warto tutaj przypomnieć prace George’a Lakoffa, który argumentuje, również na podstawie badań neurolingwistycznych, że metafory są podstawową figurą myślenia, konstruującą nie tylko wywód, ale całe światopoglądy (jego klasyczna praca to „Metafory w naszym życiu”, napisana wspólnie z Markiem Johnsonem; po polsku ukazała się także książka „Moralna polityka”).

Przede wszystkim jednak nie należy zapominać, że pojęcie „metafora” pochodzi z teorii poezji. Przypominanie to może wydawać się sprzeczne z formułowanym tu wołaniem o precyzję. Wywód akademicki w dużej mierze polega na tym, że trzeba tłumaczyć, co i dlaczego się robi, dlaczego to pojęcie i co ono znaczy. Celem jest objaśnianie. Poezja również ma moc objaśniania, ale dokonuje go za pomocą wyobraźni przekraczającej zastane znaczenia słów (i pojęć). Ma też moc rozszczelniania sztywności połączeń myślowych i językowych, moc dekonstrukcji, dezintegracji pozytywnej i wytwarzania nowych sensów.

„W ramach dyskursu” dokonuje się ciągły proces negocjowania i odnawiania znaczeń, by raz jeszcze sparafrazować określenie Marii Janion. Pisała ona raczej o procesie interpretacji tekstów kultury (też słowo klucz), a nie samych pojęć, ale dokonane przez nią rozróżnienie wydaje się przydatne – o ile pojęcia nie służą jako gotowce, pod pozorem akademickiego języka skrywając pustkę, o ile są zatem wynikiem pracy poznawczej, o tyle poszerzają ramy myślenia. Wynika to z samej istoty kultury, gdyż „świat ludzi i wytworów humanistycznych znajduje się w ciągłym ruchu, ruchu wartości”, jak pisała Janion w pracy „Humanistyka. Poznanie i terapia”. Inny swój tekst, właśnie „Odnawianie znaczeń”, kończyła rodzajem wezwania do „zestawienia osobliwego słownika kultury polskiej lat ostatnich: słownika znaczeń zdegradowanych, unieruchomionych, znaczeń dogmatów i znaczeń stereotypów – oraz znaczeń odnowionych, którym zdołano nadać świeży blask i odmienny wymiar, umieszczając je w rozmaitych kontekstach: nieraz poważnych, tragicznych, jak również ironicznych, nawet parodystycznych”. Czterdzieści lat później również warto szukać tych słów.

Tekst powstał we współpracy z Nagrodą Literacką Gdynia.

Nagroda Literacka Gdynia