Bagaż osobisty?
Dawid jedzie do Izraela, fot. M.Jaźwiecki

11 minut czytania

/ Obyczaje

Bagaż osobisty?

Iwona Kurz

Strategia artystyczna oparta na wywoływaniu emocji i identyfikacji z bohaterami jest bardzo skuteczna. Warto też jednak zapytać, czy to dziś wystarczy – o okołomarcowych spektaklach i wystawach

Jeszcze 3 minuty czytania

Tytuł pożyczyłam z wystawy fotografii w Domu Spotkań z Historią „Bagaż osobisty. Po Marcu”, a potem książki, która była wynikiem pracy warsztatowej prowadzonej w duchu podejścia biograficznego pod kierunkiem Agaty Tuszyńskiej. Ekspozycja pokazuje marzec 1968 roku za pomocą fotografii – z okresu dzieciństwa, szkoły, a potem pożegnań na Dworcu Gdańskim i życia na emigracji – i z punktu widzenia grupy przyjaciół, którzy wspólnie dorastali w Warszawie, a w wyniku nagonki marcowej rozproszyli się po świecie. Dziś spotykają się w Warszawie, ale też Paryżu, Nowym Jorku i Sztokholmie.

Ta osobista perspektywa jest często obecna w okołomarcowych opowieściach. Ich intencją jest skupienie na pojedynczym losie i wywołanie empatii – apelują do emocji, przedstawiając osobiste historie: pożegnanie rodziny, kochanków, przyjaciół, żal straconych smaków i rzeczy. Opowiadają o bólu poczucia się obcym wśród sąsiadów i znajomych oraz o trudzie zaczynania życia na nowo, bez znajomości języka, tak by poczuć się sąsiadem wśród obcych. Niekiedy dochodzi do tego szok odkrywania tożsamości, dotąd nieujawnianej, przymusowe wrzucenie w żydowskość. I w pewnej mierze to bez znaczenia, czy spektakl oparty jest na indywidualnym głosie, jak „Zapiski z wygnania” Krystyny Jandy i Magdy Umer na podstawie wspomnień Sabiny Baral w Teatrze Polonia, czy tworzy rodzaj uniwersalizującej opowieści pokoleniowej (tu raczej dzieci marcowych emigrantów), jak w granym w Teatrze Polskim przedstawieniu Teatru Żydowskiego w reżyserii Anny Smolar z tekstem Michała Buszewicza „Kilka obcych słów po polsku”.

Ten obraz – gabloty wypełnione „bagażem osobistym” zdjęć, drobiazgów, zapisków – jest także jednym z motywów na wystawie w Muzeum Polin „Obcy w domu. Wokół Marca’68” (czynna jeszcze do niedzieli, 24 września). Ekspozycja zaczyna się jednak od solennej prezentacji tła wydarzeń i ich przebiegu, łącznie z kontekstem innych protestów roku 1968 (wiele pracowniczych i obyczajowych haseł z ulic europejskich i amerykańskich miast brzmi zresztą jak komentarz do aktualnej sytuacji w Polsce). W centrum ekspozycji zainscenizowany został hol dworca Warszawa Gdańska, w którym prezentowane są głosy pojedynczych osób. Również poemigracyjne losy wyjeżdżających pokazane są przede wszystkim za pomocą relacji osobistych lub ich artystycznych przetworzeń. Osobną częścią, także przestrzennie, jest archiwum Marca, które gromadzi właśnie pamiątki osobiste.

Trudno przecenić skuteczność retoryczną strategii artystycznej opartej na wywoływaniu emocji i poczucia identyfikacji z bohaterami; potwierdza to zresztą bardzo dobre przyjęcie przez krytyków i publiczność przedstawienia Jandy i Umer. Trudno też jednak nie zapytać, czy to dziś wystarczy, zwłaszcza dla zrozumienia mechanizmów przeszłości, które z tak dużą siłą odżyły w tym roku, ale też nigdy właściwie nie przycichły. Nie tłumaczy tego jedynie rocznica, niewątpliwie ważna dla marcowych wygnańców właśnie w perspektywie osobistej – zjechali do Warszawy, pięćdziesiąt lat później, z zupełnie innym już bagażem i dystansem do wydarzeń, widoczni na premierach, wykładach, spotkaniach i dyskusjach. Ten powrót po latach jest przecież powrotem na chwilę, a jednocześnie zbiegł się z niepokojącą formą rekonstrukcji wydarzeń marcowych w sferze publicznej – ich dosadną ilustracją jest widziana w Warszawie wlepka z hasłem „Marzec 1968. Pamiętamy. Powtórzymy”. Ostatni fragment ekspozycji w Polin przypomina o antysemickich – i aktualnych – wypowiedziach publicystów i polityków.

Marzec zaczął się w tym roku w styczniu, wraz z wybuchem międzynarodowego skandalu związanego z nowelizacją Ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej: w języku politycznym i publicystycznym powróciły wszystkie klisze, insynuacje i obelgi nagonki marcowej. Stwierdzenie antysemityzmu życia po życiu to jedno. Pozostają dwie kwestie dużo bardziej kłopotliwe: pierwsza dotyczy charakteru i tła tych mechanizmów przemocy, druga pochodzi z dziedziny aktywności obywatelskiej i każe pytać, co można z tym (skutecznie) zrobić. W żadnym bodaj wymiarze obecna bezsilność lewicy i liberałów nie wybrzmiewa bardziej dobitnie niż w kwestii stosunku dużej części Polaków do obcych, w tym również „naszych” Żydów, których już w Polsce nie ma.

Historia ta sięga oczywiście daleko wstecz, do okresu przedwojennego i ówczesnych nastrojów pogromowych, a przede wszystkim do czasu Zagłady i uwikłania w nią polskich sąsiadów. Cień wydarzeń wojennych widoczny jest w wielu opowieściach o Marcu. „I tych ludzi po 1968 roku Polska wyrzuciła”, mówi bohaterka „Zapisków z wygnania” (zdanie to zostaje wybite też w krótkiej zapowiedzi spektaklu). „Tych ludzi” – znaczy tutaj ocaleńców z wojny, którzy przeżyli Zagładę, ale nie mogli przeżyć w ludowej Polsce. Klisze wojenne dostarczały skojarzeń do mówienia o wydarzeniach 1968 roku – jeszcze w spektaklu Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki „Marzec 1968. Dobrze żyjcie – to najlepsza zemsta” (maj 2016) pojawiał się cały zespół wyobrażeń: pociąg i tory, walizka, „pożydki”, czyli rzeczy (mienie) pożydowskie, odsyłających do imaginarium Zagłady. W rocznicowym roku 2018 opowieści marcowe wytwarzają własny repertuar skojarzeń, obrazów i gestów. Jak refren w kolejnych spektaklach powraca motyw „pięciu dolarów”, które można było zabrać ze sobą, i właśnie rzeczy, wszystkiego, co trzeba było zostawić za sobą. Zawsze jest złośliwy celnik lub inny urzędnik. Zawsze też jest jakiś bezinteresowny sąsiad lub znajomy, który boleśnie wywołuje żydowską tożsamość lub chce skorzystać na jej wywołaniu, który czeka na futro, zastawę, mieszkanie…

Uniwersalizacja emocji i gra na czułym sentymencie skutecznie działa na poziomie indywidualnym, ale nie powinna przesłonić historii, którą określa konkret czasowo-przestrzenny i zwykle opisuje to, co powtarzalne w ludzkich emocjach i praktykach. Tej wspólnotowej perspektywy i spojrzenia na pojedynczych ludzi jako bohaterów historii społecznej jednak zabrakło. Nawet pytając o społeczną odpowiedzialność za marcowe wypędzenia, Michał Zadara w „Sprawiedliwości” pyta raczej o odpowiedzialność instytucjonalną. Punktem wyjścia jest dla niego założenie, że wymuszona emigracja polskich Żydów nosi znamiona zbrodni przeciwko ludzkości – miała bowiem charakter systemowych prześladowań grupy definiowanej ze względu na pochodzenie etniczne. Spektakl zrobiony w formie śledztwa poddaje refleksji ten właśnie, w istocie państwowy, wymiar wydarzeń 1967 i 1968 roku. W rytm amerykańskich przebojów z epoki szukamy zatem winnych – tyle że nie jest ich zbyt wielu. Realni przedstawiciele władzy nie żyją, zostaje jej tuba, czyli dziennikarze. Udaje się namierzyć trójkę: ktoś się wypiera, ktoś już nie widzi, kogoś można oskarżyć. Sprawiedliwość w sprawie sprzed półwiecza może ocalić sąd na jedną osobą i jej dwoma tekstami, rozprawa bowiem ma posłużyć jako pretekst do rozpatrzenia wniosku o uznanie, że czyny te się nie przedawniły, ponieważ mają charakter zbrodni na ludzkości.

„Dawid jedzie do Izraela”, reż. Jędrzej Piaskowski / fot. M.Jaźwiecki

Jeśli sądzić na podstawie wypowiedzi reżysera, podejmuje swój zamysł serio i bez ironii. W trakcie spektaklu prowokuje i z jednej strony ustawia widzów w niewygodnej pozycji oskarżycieli, z drugiej wymusza poczucie, że coś trzeba zrobić. Ostatecznie jednak ulga związana z rzuconą na scenie deklaracją, że pozew zostanie złożony (więc widzowie już nic muszą), okazuje się chwilowa – teatr nie przekracza granic sceny i nie dowodzi społecznej sprawczości. Stawiane na niej pytania o winę i odpowiedzialność wybrzmiewają z dużą siłą, ale jednocześnie, podobnie jak było w przypadku spektaklu Demirskiego i Strzępki, ciężar przeszłości zostaje zdjęty z barków społeczeństwa – demos nie jest winny manipulacjom władz i aparatu przemocy fizycznej i symbolicznej państwa. Jedno z wygodnych wyjaśnień zrzuca przecież całą winę za Marzec na komunistów i wewnątrzpartyjne rozgrywki. Ani sąsiedzi, ani widoczni na licznych zdjęciach państwo z transparentami „Syjoniści do Syjamu”, ani wielka wspólnota Kościoła rzymskokatolickiego nie jest odpowiedzialna za systemowy charakter marcowych wygnań.

Na gruncie prawa nie można bowiem uznać za instytucjonalne praktyk społecznych, nawet jeśli są one masowe i najgłębiej zakorzenione w sferze symbolicznej i językowej polskiej kultury. Antysemityzm najwidoczniej się nie przedawnił. Polska tożsamość nie istnieje bez Żyda – ta konstatacja jest podstawą konstrukcji zaproponowanej przez Jędrzeja Piaskowskiego i Huberta Sulimę w przedstawieniu „Dawid jedzie do Izraela”. Spektakl powstał jako część dużego programu dotyczącego marca 1968 roku realizowanego przez Muzeum Polin, w tym ogłoszonego wspólnie z TR Warszawa konkursu na poświęcone tematowi przedstawienie. Jego pierwszą wersję można było obejrzeć wiosną tego roku w wersji zatytułowanej „Juden (R)aus Arras”, przywołującej skojarzenie z powieścią Andrzeja Szczypiorskiego.

Tytułowy Dawid nie tyle poznaje swoją żydowską tożsamość, ile zostaje wytworzony jako Żyd z kilku podręcznych znaków. Czekają w gotowości, podobnie jak reakcja na nie – nieuchronnie pogromowa. Antysemityzm, podejrzliwe lub agresywne spojrzenie na obcego są domyślnie obecne: w dowcipach, kołysankach, opowieściach. Ujawniają się jako freudowskie wpadki i jako znaki widoczne na powierzchni. Autorzy spektaklu nie dzielą jednak ani postaci, ani widzów zgodnie z zajmowanym przez nich stanowiskiem – wszyscy stajemy się częścią jednej wielkiej polsko-żydowskiej historii antysemickiej, wspólnie opowiadanej i wspólnie praktykowanej. Ostatnia nadzieja w Matce Boskiej, żydowskiej Królowej Polski, która jako jedyna ma władzę, by zdjąć klątwę antysemityzmu z Polaków. W następstwie tego odczarowania wszyscy zachowują się jak po lobotomii. Diagnoza pozostaje czytelna: albo agresja nasza powszednia, albo inercja i apatia. Tertium non datur.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).