Obóz bez końca
Bob May CC BY-NC-SA 2.0

12 minut czytania

/ Obyczaje

Obóz bez końca

Iwona Kurz

W książce „Pogłosy. Dzieci więźniów niemieckich obozów koncentracyjnych” Marii Buko obóz i wojna nie są żadnym wyjaśnieniem. Osnuwają wszystko mrokiem, niepokojem, niepewnością

Jeszcze 3 minuty czytania

Maria Buko nie jest pewna, czy zdanie otwierające jej tom rozmów z dziećmi więźniów niemieckich obozów pracy i koncentracyjnych – „Wojna już się skończyła, ale ja czuję, że to nie koniec” – wyraża jej własną myśl czy zostało wypowiedziane przez jednego z rozmówców. Kryje się w nim intuicja w sumie prosta i wspólna wielu silnym doświadczeniom: zostawiają one w nas osad, który kształtuje nie tylko pamięć o przeszłości, ale też teraz i przyszłość. (Tak zapewne będziemy także mówić o pandemii, jeśli się kiedyś skończy).

Jest to zdanie zarazem antytezą sloganu „Nigdy więcej” (w oczywistym domyśle: wojny), dobrze zapamiętanego prawdopodobnie przez wszystkich, których świadomość choćby otarła się o życie w PRL. Powtarzany na plakatach projektowanych przez artystów i zadawanych do narysowania przez nauczycieli dzieciom w szkole, nawet jeśli początkowo mógł być ekspresją społecznych emocji, z czasem stał się raczej formą politycznego szantażu, retorycznym gestem mrożącym jakiekolwiek rzeczywiste odniesienie do doświadczenia przemocy i strachu. W propagandowym ujęciu wojna imperialistyczna – jaką była druga wojna światowa – czaiła się nadal jako ciągłe zagrożenie ze strony sił rewanżystycznych, przed którymi chronić nas mógł i musiał tylko Związek Radziecki.

Pozornie pacyfistyczne wezwanie utrzymywało groźbę wojny w stałej gotowości, pasożytowało na rzeczywistym, wynikającym z okupacyjnych przeżyć lęku, pobudzając go za pomocą publicznej retoryki. To jedna z części fundamentalnego układu polityki pamięci w Polsce, którego zakładnikami stali się także wszyscy ci, którzy wojnę przeżyli. Ich doświadczenie zarówno w wymiarze społecznym, zbiorowym, jak i indywidualnym w dużym stopniu pozostało nierozpoznane i nienazwane. Nie tylko z powodu tych politycznych uwikłań, w wyniku których wydarzenia lat 1939–1945 (i następnych) były wygłuszane, zakłamywane, przekształcane ze względu na ich instrumentalne użycia. Dominująca perspektywa wykluczała z pamięci Armię Krajową, powstanie warszawskie czy losy Polaków na Wschodzie, ale też wojenną, w tym obozową codzienność; historia musiała być słuszna i musiała być pomnikowa. Jednocześnie dynamika pamięci indywidualnej wcale nie jest oczywista, często potrzeba czasu, by doświadczenie, rzadko przecież proste i jednoznaczne, znalazło wyraz.

Widać to także w „Pogłosach”, gdzie ekspresja indywidualnych urazów i ran łączy się często z opinią na temat polityki pamięci w Polsce, ale też w Niemczech i w Izraelu. Trzeba jednak zastrzec, że wszelkie uogólnienia wymagają ostrożności. Wywiadów nie jest tu dużo; autorka opublikowała kilkanaście spośród trzydziestu przeprowadzonych. Wśród rozmówców przeważają dzieci więźniarek Ravensbrück, które – i matki, i dzieci – wytworzyły bardzo szczególne środowisko, skupione niegdyś wokół postaci, a dziś idei i legendy Wandy Półtawskiej. Jednocześnie ten stosunkowo niewielki wybór tym bardziej pozwala skupić się na pojedynczych historiach oraz nieoczywistości przekonań i wyborów bohaterek i bohaterów tych rozmów. Warto przy tym przypomnieć, że to drugie pokolenie to dziś są osoby sześćdziesięcio-, siedemdziesięcioletnie.

Wyraźna teza książki mówi, że życie toczyło się w cieniu wojny, mimo że same dzieci najczęściej jej nie doświadczyły, urodziły się po niej, niekiedy wiele lat później. Ich relacje rodzinne czasem cechowała czułość, a czasem emocjonalny chłód, a nawet porzucenie lub przemoc. Wcale nie jest oczywiste, że zachowania i emocje rodziców wprost wynikały z doświadczeń wojennych, a jeśli z nich wynikały – to jak. Mowa przecież o skomplikowanym układzie łączącym kilka osób, z ich charakterami, przeżyciami, sposobami radzenia sobie z rzeczywistością i kontekstem społecznym. „W sumie trudno orzec, jaka była ich rzeczywista osobowość, a co było efektem ich przeżyć” – mówi o rodzicach Julita. Przykład Bogny i Michała, brata i siostry, całkowicie odmiennie radzących sobie najpierw w relacjach z rodzicami, którzy przeszli przez obóz (matka) i getto (ojciec), a potem z pamięcią o nich, najlepiej demonstruje te komplikacje. Obóz jest jednak stałym punktem odniesienia, czasem bywa przemilczany, czasem wyrzucany „jak torsje”, czasem wraca w przebłysku, czasem w kompulsji związanej z jedzeniem i zaopatrzeniem w jedzenie, czasem w ciągłym przypominaniu „ja w twoim wieku”, tak typowym dla wielu rodziców, ale tu obarczonym moralnym ciężarem doświadczenia wojennego, czasem w niechęci do śmiechu… Nawet tam, gdzie nie ma nawyków czy praktyk, które można bezpośrednio powiązać z doświadczeniem obozowym, działa właśnie niczym cień, jako wiszące w powietrzu pytanie, co by było, gdyby nie ono, jako nieopowiedziana lub nieprzyswojona opowieść. Obóz i wojna nie są tu żadnym wyjaśnieniem, ale tym, co osnuwa wszystko mrokiem, niepokojem, niepewnością.

W tym sensie należy też chyba rozumieć pojęcie deep story, które stało się inspiracją dla Marii Buko, a które, jak pisze, zapożyczyła od Arlie R. Hochschild: „Przez pojęcie «głębokiej historii» rozumie ona coś, co rozmówca uważa za prawdę dotyczącą szczególnie istotnej części swojego życia – to z tej historii czerpie on swoje wartości moralne i do niej dostosowuje swój ogląd świata”.

Sama miałabym intuicję, żeby mówić tu raczej o głębokiej opowieści niż historii, przede wszystkim dlatego, że w przypadku byłych więźniów i ich rodzin mówimy o narracjach, które nie stały się częścią historii jako opowieści zbiorowej bądź też stały się nią w sposób ułomny. Historia drugiej wojny światowej jest niewątpliwie „głęboką historią” polskiego społeczeństwa, ale ta prawda dotycząca życia i źródło tożsamości skażone są wspomnianymi użyciami politycznymi, co dotyczy zresztą i okresu PRL, i czasu po 1989 roku, nacechowanego najpierw zwrotem ku przyszłości, a potem gwałtownym powrotem do martyrologii.

Maria Buko, „Pogłosy. Dzieci więźniów niemieckich obozów koncentracyjnych”, Dom Spotkań z Historią, Warszawa 2020, s. 223Maria Buko, „Pogłosy. Dzieci więźniów niemieckich obozów koncentracyjnych”, Dom Spotkań z Historią, 223 strony, w księgarniach od stycznia 2021Cień wojny kładzie się jednak na całej zbiorowości. Badania, które przywołuje Katarzyna Schier w posłowiu do „Pogłosów”, wskazują, że poziom zespołu stresu pourazowego (PTSD) wśród osób, które przeżyły drugą wojnę światową w Polsce, wynosił ponad 30% wśród Polaków i ponad 55% wśród Żydów, podczas gdy na Zachodzie w różnych krajach było to od 2 do 11%. Badania te przeprowadzono w 2008 roku, zatem wiele dekad po wojnie. To rozpoznanie, nawet jeśli statystycznie – siłą rzeczy – wątłe, zgadza się z doświadczeniem rozmówców „Pogłosów”, potwierdzając, co więcej, że skutki traumy przenoszą się z pokolenia na pokolenie, tworząc emocjonalny wzorzec długiego trwania. To przeniesienie nie musi polegać na powtórzeniu, ale wytwarza układ negatywnych uczuć: lęku, wstydu, poczucia winy, wyparcia. Międzygeneracyjny przekaz traumy wytwarza osnowę społecznych emocji i postaw. Ich podstawowe komponenty wzmacniane przez „kulturową mnemotechnikę bólu”, jak pisze Katarzyna Schier, to lęk i prowokowana nim agresja.

Praca słuchaczki wykonana przez Marię Buko i publikacja jej efektów pozwala wybrzmieć stłumionemu głosowi jednostek, ale też uzupełnia zbiorową przestrzeń powidoków i pogłosów historii. W tym sensie można mówić o jej terapeutycznym charakterze. Wcześniej podejmowali tę prace artyści – autorka książki przywołuje Magdalenę Tulli i Izabelę Filipiak (narratorka jej „Absolutnej amnezji” mówi o sobie, że jest „najmłodszą ofiarą drugiej wojny światowej” – od niemowlęctwa dręczona przez przemocowego ojca po „kacecie”). Ale dodać można Bożenę Keff z jej „Utworem o matce i ojczyźnie” czy kolejne książki Mikołaja Grynberga, zarówno o pokoleniu ocalałych, jak i ich dzieciach i wnukach. Zarazem jednak to doświadczenie nie stało się, jak już pisałam, częścią historii wspólnej – wydarzenia wojenne zostały zdominowane przez opowieści o potyczkach, konspiracji, heroizmie, ewentualnie o cierpieniu niewinnych bohaterów.

Tytułowe „Pogłosy” są pojęciem słabym: wskazuje ono na głosy, które żyją jako echo głosów wcześniejszych, które następują po innych głosach, jak argumentuje autorka książki, ale – dodać trzeba – które wypowiadają właśnie doświadczenie słabo rozpoznane, nienazwane w języku publicznym, niczym „pogłoski” o tym, jak tam było. Pojęcie to kryje w sobie siłę, o ile uznamy te opowieści – o życiu rodzinnym i codziennym, a wcześniej, w odniesieniu do pokolenia rodziców, o „zwykłym” przetrwaniu w obozie, czasem uwikłanym – za znaczące. Tymczasem to doświadczenie, jak skarżą się rozmówcy, nawet nie ma nazwy.

Pisała już o tym kilka lat temu Agnieszka Dauksza w książce „Klub Auschwitz i inne kluby. Rwane opowieści przeżywców”, zawierającej rozmowy z przedstawicielami pierwszego pokolenia – więźniami (mężczyznami), którzy przeszli przez obóz Auschwitz. Oni także są świadomi uwikłań politycznych, ale przede wszystkim – a w każdym razie ten wątek wydobywa autorka, również w artykule napisanym w efekcie pracy nad tym tomem rozmów – swoistego nieistnienia ich doświadczenia, które nawet nie zostało nazwane. Pomijam nawet spór o to, czy były więzień to „przeżywca” czy „ocalały”. Punktem wyjścia refleksji Agnieszki Daukszy jest zdanie jednego z byłych więźniów, Stefana Lipniaka: „Zazdroszczę Żydom Holokaustu”. Chodzi w nim właśnie o nazwę, o symboliczne i powszechnie zrozumiałe określenie, ponieważ dopiero nazwanie sprawia, że możliwa staje się praca nad doświadczeniem, a „rwana” opowieść staje się historią. Jak mówi Lipniak, określenia „wojna”, „obozy”, „niewola”, które pojawiają się w kontekście doświadczeń więźniów obozów, są niewystarczające – to znaczy, jak można się domyślać, nie mają odpowiednio usensowniającego czy symbolicznego znaczenia. Inaczej nazywa to jedna z rozmówczyń Marii Buko: „Po niemiecku mówi się: przeżycie musi mieć twarz, Gesicht”. Wspomniana wcześniej polityczna instrumentalizacja nakłada się tutaj na brak gotowej narracji – lub właśnie narracji wystarczającej – która podkreślałaby rangę doświadczenia i zarazem należałaby do byłych więźniów.

Wkrada się też tutaj demon analogii. Z jednej strony odruch porównania jest właśnie odruchem, z drugiej – może być niestosowny (czy stosowne było moje porównanie wojennego „bez końca” do pandemii na początku tekstu? Czy stosowne są jakiekolwiek porównania do Zagłady?) lub prowadzić do rywalizacji pamięci, do pełnej napięć gry oczekiwań, roszczeń i resentymentów związanych z pamięcią. W opowieściach tych spośród dzieci, które zaangażowały się w podtrzymywanie pamięci o obozach, jest wiele żalu – do Polaków, którzy coraz rzadziej chcą pamiętać i nie mają edukacji pamięci, do Niemców, że zacierają ślady i niechętnie wracają do zbrodniczej przeszłości, do Żydów, że ich opowieść wybrzmiewa tak donośnie. To też żal bez adresata – o to, że świadkowie i ślady zanikają, podczas gdy historia nie została jeszcze wypowiedziana i spisana. Uderza to szczególnie, jak wynika z rozmów Marii Buko, w kontekście Ravensbrück, gdzie „nie ma baraków” – „jeżeli ktokolwiek tam pojedzie, to czy w ogóle będzie miał świadomość, że tam był obóz?”.

Dla niektórych dzieci niczym zaklęcie działa zdanie „przecież to już minęło”. Nie do końca, skoro rodzice przez całe życie ujawniają, jak bardzo ich język, świat wyobrażeń i emocji został ukształtowany przez obóz. Nie do końca, skoro dzieci albo intensywnie zajmują się pamięcią, albo jeszcze intensywniej – niepamiętaniem. Obóz wraca jednak, widokiem brukwi, skojarzeniem wszelkiej przemocy z gestapo, lękiem. Wojna się nie kończy, a jednostka nie może ocaleć – ani z historii, ani z polityki pamięci.