Sceny z życia (okupowanej) prowincji
„Donbas”, reż. Siergiej Łoźnica

7 minut czytania

/ Film

Sceny z życia (okupowanej) prowincji

Iwona Kurz

Siergiej Łoźnica nakręcił „Donbas” z dokumentalnym zacięciem, w stylu reporterskim, pozornie od niechcenia, jak gdyby w istocie podglądał jedynie rzeczywistość i pokazywał ją saute

Jeszcze 2 minuty czytania

Posiedzenie prowincjonalnej rady miasta. Oddział położniczy w małym mieście. Posterunek wojska. Autobus przemierzający lokalną trasę. Żołnierz obcej armii na ulicy miasta. Ludzie żyjący w bunkrze. Ludzie nakładający makijaż przed telewizyjnym występem… – to ledwie kilka sekwencji z życia Donbasu opisywanego w filmie Siergieja Łoźnicy jako „Wschodnia Ukraina. Terytorium okupowane”.

Rozsypane sceny połączone są pozornie pretekstowo. Mijają się ludzie, łączą telefony, ale przypadkowe spojrzenia i celowe łącza tworzą sieć relacji, realnych i wirtualnych. To jedna rzeczywistość – albo też jedna scena. Wytarte powiedzenie „teatr wojny” tu odżywa z nową siłą: wojny jako teatru.

Wojna jest, choć chwilami niejasna, nieczytelnie budująca podziały, przejawiająca się w nieoczywistych działaniach i zagrożeniach. Jest – i jest wytwarzana. Rozmowę może skończyć wybuch pocisku, a ulice roją się od mężczyzn (a czasem kobiet) w mundurach i z ostrą bronią. Na tej scenie wyrasta jednak nowa władza, która inscenizuje rzeczywistość podług swoich potrzeb. Komunikacja jest narzędziem władzy, a telefon jej smyczą.

Krytyka władzy ma długą tradycję w kulturze rosyjskiej – by wspomnieć Mikołaja Gogola, klasyka. Krytyka ta zatrzymywała się jednak często właśnie na poziomie prowincjonalnym, szukając wyjaśnienia mechanizmów korupcji, nadużyć i zaniechań w ludzkiej ułomności raczej niż w strukturze politycznego porządku. Naczelnika gań, cara nie tykaj. U Łoźnicy naczelnikom się dostaje, ale nie chodzi jedynie o to, by uniknąć bezpośredniej krytyki światowych przywódców czy po prostu – Rosji, lecz także, by pokazać, co znaczy dziś wojna. Nikt tu nie dowodzi, ale każdy ma lub może mieć karabin, a dzięki niemu swój udział w łupach. Jednocześnie jest ona wielką inscenizacją, której celem jest wytworzenie obrazu wojny jako oddolnej reakcji na niesprawiedliwość: walczą ludzie, nie państwa. Do budowy dekoracji służą nowe media i stare klisze.

Jedyny przybysz spoza „terytorium”, niemiecki dziennikarz, staje się figurą z „czeskiego filmu”. Z jednej strony „nikt nic nie wie”, z drugiej – wszyscy wiedzą, że Niemcy to faszyści, a Hitler kaputt. Wychowanie na filmach wojennych i granicy na Odrze i Nysie wraz ze znajomością niemieckiego na poziomie hände hoch zapewne łączy nas z innymi Słowianami wschodnimi. W postsowieckiej rzeczywistości legenda Wielkiej Wojny Ojczyźnianej przeradza się w kamień, którym można rzucić w każdego, kto nie nasz. Faszyzmem wali się jak cepem, nawet jeśli używa go jeden nacjonalista przeciwko drugiemu.

„Donbas”, reż. Siergiej Łoźnica

Siergiej Łoźnica nie ułatwia tej podróży przez nieoczywiste fronty Wschodniej Ukrainy. Sam miesza tropy, nie do końca ujawniając, kto i co odgrywa. Aktor Borysa Karamzin na przykład gra tu człowieka o nazwisku Borys Karamzin, którego żołnierze na posterunku jakby skądś znają. Nie wiemy nic o zawodzie bohatera, ale wiemy, że jest artystą w swoim fachu. Aktor filmowy świetnie gra oburzenie na domniemaną korupcję i siebie jako aktora-inscenizatora rzeczywistości. Artystą nazywa się tu jednak posterunkowego, domyślności widzów pozostawiając istotę jego rzemiosła.

Czy jednak można wylać kubeł nieczystości na głowę polityka, który kłamie? Nie chodzi o to, że to niestosowne albo, na przykład niezasłużone, raczej o to, że – nieodróżnialne. Dlaczego właśnie on, skoro wszyscy robią to samo? Wszyscy i Nikt to ważne podmioty konstruowanej tu rzeczywistości, już dawno nie będącej mitem. Podmiot wyłania się wtedy, kiedy ktoś wkręci się lub zostanie wkręcony w spiralę przemocy – kolejna klisza, która odżywa tu z rzeczywistą mocą. Jedno „nie” powiedziane władzy, jedna publicznie wyrażona obelga prowadzą do konsekwencji nieprzewidzianych. Rzeczywistość wymyka się spod kontroli.

„Donbas”, reż. Siergiej Łoźnica, Niemcy, Ukraina, Francja, Holandia, Rumunia, 2018, w kinach od 19 października 2018„Donbas”, reż. Siergiej Łoźnica, Niemcy, Ukraina, Francja, Holandia, Rumunia, 2018, w kinach od 19 października 2018Gdzieś w tle pojawiają się ludzie próbujący sobie radzić w całkiem realnej nędzy – i w realnym zagrożeniu wojną. Taktyką niektórych z nich jest ucieczka w świat wojennych gier komputerowych. Machinę wojny zagłuszają maszynkami jej fikcji. W wojennej grze miejskiej rozlega się sygnał River Raid, wczesnej gry komputerowej, w której trzeba było dowieźć swoje samoloty do celu, nad samolotami i okrętami wroga. Jeszcze inny sygnał długiego trwania klisz.

Siergiej Łoźnica jako punkt wyjścia do swojego filmu wskazuje materiały z YouTube’a – amatorskie filmiki rejestrujące codzienność terytoriów okupowanych. Absurdalną, ale przecież – raz jeszcze – rzeczywistą. „Donbas” nakręcił z dokumentalnym zacięciem, w stylu reporterskim, pozornie od niechcenia, jak gdyby w istocie podglądał jedynie rzeczywistość i pokazywał ją saute, unikając efektów, łącznie z brakiem muzyki spoza świata przedstawionego. Jednocześnie jednak buduje precyzyjną konstrukcję, w której rezygnacja z zabiegów wzmacniających emocje właśnie je potęguje.

Osiąga w efekcie jednocześnie różne cele. Po pierwsze pokazuje to, czego nie widać. Długa lista europejskich współproducentów filmu nie może przesłonić tego, że wojna w Donbasie jest kolejną nie „naszą” wojną, o której wiemy mało i jeszcze mniej chcemy wiedzieć. Po drugie w sposób wcale nie oczywisty zabiera głos w dyskusji o medialnym wytwarzaniu faktów. Jeśli kręciły nas „Fakty i akty” (1997) Barry’ego Levinsona, w których albańska dziewczynka z kotkiem musiała zostać uratowana przez mocarstwowego strażnika demokracji, to kręciła nas rzeczywistość w całości wytworzona w studio telewizyjnym. Łoźnica tymczasem pokazuje świat, który sam jest studio telewizyjnym i w którym statyści płacą krwią za występ. W którym właśnie jesteśmy kręceni. W łagodniejszej wersji – wszyscy stale do czegoś pozują, czy do selfie z wrogiem śmiertelnym („faszystą”), czy do zdjęcia zbiorowego z wrogiem ślubnym, wszyscy stale się inscenizują.

Patrząc na lokalne, prowincjonalne rozgrywki, można mieć chęć, by się zaśmiać, ale Łoźnica, pozornie beznamiętnie, wprowadza nas, również jako uczestników, na scenę – czy raczej do studia zbrodni. Z kogo się śmiejecie? Śmiech zamiera na ustach.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).