Remigiusz Ryziński rozpoczyna „Dziwniejszą historię” dobitnym i przejmującym obrazem. Oto kilkuletni Michał – który potem okaże się Michałem Głowińskim, profesorem literatury i autorem książek o nowomowie – leży schowany w kopcu ziemniaków. Ta i następne sceny, eksponujące resztę bohaterów oraz stanowiące punkt wyjścia do opowieści o wojennych i tuż powojennych doświadczeniach osób nieheteronormatywnych, zbudowane są podobnie. Zdania, jakimi operuje autor, są krótkie, często ograniczają się do jednego, dwóch, może trzech słów. Czasem zamieniają się w dialogi. Zapisywane są piętrowo i przypominają bardziej niecodzienny poemat niż jakąkolwiek formę non-fiction. Gdzieniegdzie Ryziński przemyca efektowną puentę, złotą myśl, jawnie kontrastującą z powagą ukrywania się w getcie, spoglądania na getto, uciekania z niego. Brydż w mieszkaniu rodziców kolejnego z rozmówców, Huberta, przeplata się z rozwiewanymi przez wiatr fragmentami książek z getta. Potworne miesza się z codziennym. Nienormatywność żydowska – myślimy – będzie się przeplatać z nienormatywnością polską, a obydwie zostaną wrzucone w jeden tygiel: wojenny.
Rzeczywiście, „Dziwniejsza historia” napisana została w absolutnie ostatnim momencie, w którym możemy jeszcze porozmawiać z uczestnikami życia społecznego przed 70 czy nawet 80 lat. Już niedługo badaczom i reporterom pozostaną wyłącznie zapośredniczenia: papiery, akta, dokumenty, dzienniki. Spotkanie ludzi mogących opowiedzieć o swoim życiu w pierwszej połowie XX wieku i wniknięcie w pojęcia, którymi się posługują, w historie, jakie opowiadają, często pokazuje, że ich doświadczeń nie sposób ująć w ramy żadnej z teorii, a narzędzia metodologiczne – czy dotyczące Zagłady, czy queeru – pozostają wobec ich mikrohistorii bezradne.
Remigiusz Ryziński, „Dziwniejsza historia”. Czarne, 256 stron, w księgarniach od września 2018
Może być tak z dwóch powodów. Po pierwsze, ze względu na wyjątkową dyskrecję samych zainteresowanych, którym do dziś, w czasach precyzyjnego odróżniania „przyjaciół” od „partnerów”, z wielkim trudem (o ile w ogóle) przychodzi identyfikowanie się z pojęciami, które przynależą do epoki post-Stonewall. Dyskrecja ta miała również inne podłoże: jeśli już, rozmowy o życiu osobistym prowadzone były tylko w najbardziej zaufanych kręgach, zawsze z tkwiącą gdzieś z tyłu głowy obawą, by nie obróciły się przeciwko rozmówcom – nie stały się materiałem, na podstawie którego można by kogoś szantażować, wykluczyć ze społeczności, wyrzucić z pracy. Po drugie, jak to zwykle bywa, z powodu tabu. Tabu istnienia ludzi, którzy burzą porządek polityki historycznej i kulturalnej. W niezwykle celny sposób pisze o tym we wstępie do „Przemilczanych” Joanna Ostrowska, a jej słowa, choć odnoszą się do losów kobiet zmuszanych do prostytucji, równie dobrze opisują los osób nieheteronormatywnych – „wypartych z heroicznej narracji cierpiących ofiar i ich oprawców, wymazanych z dramatu II wojny światowej, w którym zwyczajnie się nie mieszczą. Bo przeczą czarno-białej wersji zdarzeń, wprowadzają do obowiązujących narracji niezręczny, niepokojący zamęt”.
W miarę zagłębiania się w „Dziwniejszą historię” orientujemy się jednak, że zarówno obietnica efektownego stylu, jak i dobrze udokumentowanej opowieści o nieheteronormatywnej egzystencji od lat 30. do 50. – nie zostaną spełnione. Zamiast tego otrzymujemy kalejdoskop złożony ze wspomnień kilkorga bohaterów, serii anegdot o gejowskich miejscach przedwojennej, wojennej i powojennej Warszawy oraz opiłków codzienności.
Osoba dramatu
Świat gejowskiej Warszawy lat 1930-50 poznajemy z perspektywy głównego bohatera książki Ryzińskiego, 91-letniego dziś Huberta. Urodzony w mieszczańsko-inteligenckiej rodzinie (jego kuzynką – co prawda mało lubianą ze względu na światopogląd – była Irena Krzywicka), która posiadała czynszówki na Solcu i w której większość kobiet zyskała elitarne wykształcenie, Hubert został architektem, a następnie – w wyniku, cóż, życia i jego zawirowań – przeprowadził się do Paryża. Autor „Dziwniejszej historii” natrafił na Huberta w ramach kwerendy archiwów Służby Bezpieczeństwa i pozwolił mu poprowadzić się przez środowiskowe knajpy i szalety, plotki i pogłoski. Skorzystał też z jego zmniejszającej się, co oczywiste, ale nadal istniejącej sieci znajomych, którzy uzupełniają opowiadane historie.
Rzecz jednak w tym, że Ryziński wysłuchuje swojego bohatera – jak i zresztą kilkorga innych, pomniejszych postaci – bezkrytycznie, nijak nie sprawdzając i nie pogłębiając ich opowieści. Bezkrytyczność autora i mielizna materiału źródłowego książki, która mieni się reportażem, jest obecna w „Dziwniejszej historii” na wielu poziomach, tak strukturze, jak w stylu. To, kim właściwie jest jej narrator, nie jest do końca jasne; opowieść snuta jest raz w formie dialogów między, jak możemy się domyślić, przepytującym Ryzińskim a opowiadającymi bohaterami, innym razem ma formę pierwszoosobowego monologu; kiedy indziej bohaterowie opisywani są w trzeciej osobie liczby pojedynczej. Mowa pozornie zależna nie sprawia wrażenia świadomego zabiegu autora, który chciałby wrzucić czytelniczkę w sam środek potencjalnie przejmujących wydarzeń. Wynika ona raczej z chaosu samej historii, uporządkowanej według tajemniczego klucza: opowieści osobiste przeplatają się ze wstawkami „faktograficznymi”, zaczerpniętymi z innych niż queerowo-plotkarskie źródeł, które – jak się wydaje – w zamierzeniu miały przydać narracji wiarygodności.
Tymczasem strategia ta obróciła się przeciwko autorowi: choć Ryziński rozmawia z Michałem Głowińskim, to w książce obficie przytacza też wypisy z jego „Kręgów obcości”. Niejasne są powody, dla których Ryziński zapożycza się w opisach scen odbywających się w getcie (zresztą zawartych w książce z równie niejasnych powodów) u Marka Edelmana czy Ludwika Heringa: być może miały one zaznajomić czytelnika w codziennością warszawskiego getta i ryzykiem, jakie podejmowały osoby decydujące się z niego uciekać. Jednak kontekst zapożyczeń wcale tego nie sugeruje, a same cytaty są poddane – obecnej w całej „Dziwnej historii” – strategii cięć i przejść do scen o zupełnie innej tematyce i zabarwieniu, co sprawia wrażenie, jakby przynależały one do zupełnie innego porządku. Wreszcie wykorzystanie teczek SB jako punktu wyjścia do poszukiwań osób nienormatywnych wzbudza podejrzenia, że „Dziwniejsza historia” bazuje na części kwerendy z „Foucaulta w Warszawie” i monetyzuje zainteresowanie poprzednią książką. I nie byłoby pewnie w tym nic złego, gdyby nie to, jak mizerne skutki przyniosły poszukiwania w tym przypadku.
O innych słabościach, a nawet błędach merytorycznych, wspomniał już w swojej recenzji Wojciech Szot, pozostaje jeszcze dodać literówki przy większości nazw paryskich ulic i miejsc (Gare du Lyon zamiast Gare de Lyon; stacja metra Villier zamiast Villiers; quai des Grands Auguistins zamiast quai des Grands Augustins; rue Cherche-Midi zamiast rue du Cherche Midi). W przypadku autora zafascynowanego stylem życia warszawsko-paryskiego intelektualisty, który mógł pozwolić sobie na życie na najwyższym poziomie i spotykał samą śmietankę miasta świateł w latach 60. czy 70., jest to szczególnie zabawne.
Arystokratyczna dziwność
W tej fascynacji jednak wybrzmiewa największy problem „Dziwniejszej historii”: podążanie za jednym – nie dość, że stereotypowym – wzorcem mężczyzny homoseksualnego w początkach drugiej połowy XX wieku; wzorcem wrażliwego na sztukę i otoczenie estety, nieobnoszącego się nadmiernie, znającego języki, zamożnego. Reszta bohaterów, raczej trzecio-, niż drugoplanowych – choćby Krysia „z dobrym wyglądem”, która mieszka w Sopocie i od czasu do czasu spogląda na album ze zdjęciami ze wspólnych chwil ze swoją nieżyjącą już partnerką, czy osiemdziesięcioletnia drag queen Lulla, co „całą Warszawę ma w małym palcu” – zaledwie sygnalizuje możliwość innych historii.
Jest niby dziwniej, a mimo to – jak zwykle: zamiast rzeczywiście wywracającej myślenie opowieści dostajemy tę dobrze znaną, o białym mężczyźnie z dobrej rodziny, z manierami i światem u jego stóp. I cóż, że nieheteroseksualnym, skoro nadal skrajnie uprzywilejowanym. „Dziwniejsza historia” jest ofiarą obietnicy, którą sama złożyła. To jedna z pierwszych napisanych po polsku queerowych książek wydanych przez duże wydawnictwo i promowanych tak szeroko, a jej autor za poprzednią publikację otrzymał nominację do nagrody Nike. Mimo to okazuje się mało kompetentnym i bardzo zachowawczym rozpisaniem polskich historii odmieńczych. Miejmy nadzieję, że to dopiero początek.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).