Bez miłości

5 minut czytania

/ Film

Bez miłości

Iwona Kurz

Widz „Plemienia” ma wrażenie, że ogląda świat zza szyby: znaki języka migowego, niezrozumiałe, tworzą fasadę pozornej komunikacji

Jeszcze 1 minuta czytania

Chwilę trwa, zanim po dość zdawkowym powitaniu oficjalnym, nowo przybyły uczeń zainstaluje się w szkole z internatem dla głuchoniemych. Chwilę dłużej, zanim widz zrozumie, w co dał się wciągnąć.

Szkoła z internatem to książkowy przykład instytucji totalnej: jej regulacje obejmują całość życia – od praktyk ciała, codziennej higieny, posiłków i snu, po wszelkie inne aktywności umysłowe i emocjonalne. Niekiedy trafia się do niej dobrowolnie, częściej jednak nie są to miejsca z wyboru, raczej zesłania pod przymusem władzy lub okoliczności. Brak utożsamienia z filozofią czy celami takiej instytucji prowadzi zwykle do wytworzenia form oporu, „drugiego” życia. Tak też jest tutaj: „nowy” zostaje poddany zwyczajowym rytuałom, w efekcie których stanie się członkiem miejscowej społeczności – niekoniecznie w zgodzie z regulaminem i wymaganiami nauczycieli.

Bohaterowie niczym zombie ożywają nocą. Wtedy rozkwitają aktywności przynoszące im dochód i spajające w poczuciu przynależności. Przybysz także awansuje na zaszczytną funkcję „opiekuna” dwóch koleżanek sprzedawanych przez grupę kierowcom tirów. Oto tytułowe plemię. Rządzi się własną hierarchią opartą na przemocy i sile. Zawsze można spróbować znaleźć kogoś słabszego, jak zamieniony w wyrzutka bohater, który odreagowuje klęskę na koledze z zespołem Downa. Kamera skupia się na działaniu postaci, śledzi, jak charakterystycznym, chciałoby się rzec – małpim – krokiem, przemierzają długie korytarze i prowadzą jakieś rozmowy w niezrozumiałym języku. Mają takie same puchowe czarne kurtki i podobnie posuwiste ruchy; wyglądają jak byty nie do końca ludzkie, jak obcy wykonujący pierwsze gesty, pierwsze znaki komunikowania. Odsłania się tu mozół pospolitych poruszeń, ale z narastającą zgrozą ta przezroczysta obecność ujawnia swój charakter – rutyny opartej na beznamiętnej przemocy.

Film zaczyna się, niemal jak „Człowiek z kamerą” Dżigi Wiertowa, przywołaną w napisach informacją, że w całości opowiadany jest w ukraińskim języku migowym, bez komentarza. Zostajemy zatem uprzedzeni. Zamierzeniem awangardzisty Wiertowa było jednak stworzenie uniwersalnego języka artystycznej komunikacji wizualnej, tymczasem Słaboszpyckyj w swoim debiucie roszczenia do uniwersalności sprowadza do instynktu agresji. Nie interesuje go utopia formy, lecz dystopia społeczna – a raczej, biorąc pod uwagę oszczędny, ale nasycony detalami tła styl filmu, pewna społeczna diagnoza.

Dorośli albo tę plemienną strukturę współtworzą i nakręcają, albo jej nie zauważają. W obrębie świata przedstawionego nie ma żadnej alternatywy: jedyną dostępną rzeczywistością jest ta, w której funkcjonują bohaterowie: nie wiadomo, skąd przybywają, ani co będzie z nimi potem – jeśli jest jakieś potem. „Italia”, spełniająca tu rodzaj marzenia, jest bodaj jedyną nazwą własną, która pada w filmie. Świat bez języka jest jednocześnie światem bez imion. Bohaterowie zapewne jakieś noszą – jak można się zorientować z napisów końcowych – ale pozostają one niedostępne. Główna postać (Hryhorij Fesenko) przechodzi przemianę: z nieśmiałego chłopca przeradza się w skutecznego członka gangu, by pod wpływem innego instynktu – pragnienia, a potem miłości – przeciwstawić się jego władzy. To go wyodrębni, ale nie wystarczy, by wyrwać się z cyklu przemocy.

„Plemię”, reż. Myrosław Słaboszpyc’kyj. Holandia – Ukraina 2014, w kinach od 29 maja 2015„Plemię”, reż. Myrosław Słaboszpyckyj. Holandia – Ukraina 2014, w kinach od 29 maja 2015Widz ma wrażenie, że ogląda świat zza szyby: znaki języka migowego, niezrozumiałe, tworzą fasadę pozornej komunikacji. Nie dlatego, że nie wiemy, o czym się mówi i z czego żartuje, ale dlatego, że wszystko w istocie służy nakręcaniu działania grupy, a my nie potrzebujemy języka, by to zrozumieć. Podkreśla to scena, w której pojawiają się jedyne osoby mówiące, a którą sfilmowano zza okna. Nie chodzi tu w żadnym razie o oddanie doświadczenia osób głuchoniemych, ponieważ film mocno wspiera się na sugestywnej ścieżce dźwiękowej, w której odgłosy kroków na śniegu, na korytarzu, gwałtu i miłości, krzyki bólu i rozkoszy skutecznie budują gęstą aurę grozy. To widz ma doświadczyć świata w izolacji, świata nieopanowanego przez wartości i uczucia inne niż pierwotny instynkt agresji.

Oparcie konstrukcji filmu na komunikacji głuchoniemych, dystansującej widza i wyobcowującej bohaterów, jest największą zaletą – i zarazem wadą – filmu. Efektowny zabieg pozwala na czysto kinetyczne przedstawienie relacji między postaciami. Wszystko, co tu ważne, wyraża się w ciele i tylko w nim – w gestach, rytuałach i działaniach, w dodatkowym zagęszczeniu wynikającym z używanego języka migowego. Jednocześnie dosłowność tej metafory odwołującej się do obrazu świata głuchoniemych osłabia siłę przesłania i zafałszowuje modelowy charakter diagnozy – jeśli miałaby ona pokazać, że za zasłoną każdej komunikacji jest tylko przemoc. W efekcie, kiedy w zakończeniu słyszymy oddalające się kroki, których nikt w świecie filmu usłyszeć nie może, kiedy zatrzaskują się drzwi z tamtej strony, z ulgą i ze spokojem możemy opuścić plemienną rzeczywistość – jako wytwór reżyserskiego ćwiczenia, owszem, najwyższej próby.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.