Głusi migają przez sen
„Plemię”, reż. Myrosław Słaboszpyckyj

17 minut czytania

/ Film

Głusi migają przez sen

Rozmowa z Pawłem Rutkowskim

Dziś już Głusi nie wyobrażają sobie, że ktoś znów mógłby im zabronić używania języka migowego. Ten język może się jednak rozwijać tylko w swoistych gettach – Paweł Rutkowski o alternatywnej historii Głuchych i polskim języku migowym

Jeszcze 4 minuty czytania

 ADAM KRUK: Na polskie ekrany wchodzi właśnie „Plemię” Myrosława Słaboszpyckiego  – film zrealizowany w całości w ukraińskim języku migowym. Czy dla pana, zajmującego się polskim językiem migowym, był on zrozumiały?
PAWEŁ RUTKOWSKI: W takiej samej mierze, w jakiej zrozumiały był dla widzów, którzy w ogóle nie migają. Języki migowe w różnych krajach bardzo się od siebie różnią. Nawet jeśli niektóre migi w nich używane oparte są na uniwersalnych schematach przestrzennych, ikonicznych czy mimicznych, co może pomagać w rozszyfrowaniu ich znaczenia, poszczególne języki migowe mają odrębne gramatyki i zasoby leksyki. Dlatego również moi Głusi koledzy, którzy widzieli „Plemię”, nie byli w stanie zrozumieć bardzo wielu wypowiedzi migowych z tego filmu. Odbierali go – podobnie jak słyszący, do których przede wszystkim skierowane jest „Plemię” – opierając się na domyśle i kontekście.

Czy słowiańskie języki migowe są do siebie bardziej podobne niż te z innego kręgu kulturowego?
Nie ma to żadnego przełożenia – słowiańskość to kategoria, którą możemy przykładać wyłącznie do języków fonicznych. Języki migowe zaczęły się kształtować około 200 lat temu, kiedy otwierano pierwsze szkoły dla Głuchych, którzy stanowią około jedną tysiączną społeczeństwa. Skoro stało się to tak późno, mówienie o ich słowiańskości byłoby ahistoryczne. Przed rozwojem wielkich miast w jednej miejscowości mogło żyć co najwyżej kilku Głuchych, rzadko mieli ze sobą kontakty. Przeważnie żyli w otoczeniu osób słyszących, a w takim kontekście socjolingwistycznym nie mogli wytworzyć języka – do jego powstania potrzebna jest grupa, która chce się ze sobą komunikować. Dlatego dopiero otwierane na przełomie XIX i XX wieku placówki dla Głuchych dały naturalne podłoże komunikacyjne do tego, aby te języki mogły się rozwinąć: pionierska powstała w Paryżu, a warszawska była jedną z pierwszych w Europie. Języki powstawały w nich niezależnie, dlatego muszą być różne – jeśli są podobieństwa, to raczej przypadkowe.

Paweł Rutkowski

Kierownik Pracowni Lingwistyki Migowej. Językoznawca, adiunkt w Katedrze Językoznawstwa Ogólnego, Wschodnio­azjatyckiego Po­rów­naw­cze­go i Bałtystyki Wydziału Polonistyki UW. Autor kilkudziesięciu prac z zakresu lingwistyki teoretycznej (w tym trzech książek), w większości opublikowanych w wydawnictwach międzynarodowych. Beneficjent wielu stypendiów, m.in. przyznanych przez Fundację na rzecz Nauki Polskiej, MNiSW, Fundację Fulbrighta, Fundację Kościuszkowską i in. Laureat programu „Focus” FNP, z którego finansowane były w latach 2010–2013 działania Pracowni Lingwistyki Migowej. Odbywał staże naukowe w USA (Yale University, Wayne State University) oraz w wiodących ośrodkach europejskich (Oksford, Madryt, Poczdam). Słyszący. Miłośnik języka i kultury Głuchych. Wykładowca na Studiach Podyplomowych „Polski Język Migowy” na Wydziale Polonistyki.

Rodzące się w tych szkołach języki nie zostały sztucznie stworzone przez nauczycieli. Migowy jest językiem naturalnym.
Tak, ale nie zawsze to doceniano. Języki migowe rodziły się i ewoluowały najczęściej wbrew intencjom pomysłodawców i dyrektorów tych placówek, wyłącznie na potrzeby komunikacyjne uczniów. Musimy pamiętać, że przez większą część swojej relatywnie krótkiej historii języki migowe były postrzegane jako niepełnowartościowa, niefunkcjonalna i prymitywna forma komunikacji – jako swoista proteza, służąca co najwyżej do wspomagania „prawdziwej” komunikacji oralnej. Większość nauczycieli i opiekunów Głuchych uczniów nie zamierzała tych języków promować, zniechęcano dzieci do ich stosowania. Do dzisiaj Głusi opowiadają na przykład o specjalnych rękawiczkach ze sznureczkami, wiązanymi, by uniemożliwiać miganie. Można było za to też oberwać linijką. Choć ksiądz Jakub Falkowski, który założył warszawski Instytut Głuchoniemych w 1817 roku, był zwolennikiem migania, które – jako metodę edukacyjną – zapożyczył z Francji, wielu późniejszych edukatorów na całym świecie nie podzielało jego poglądów.

Co proponowano w zamian?
Dominowało podejście oralistyczne, które za podstawę rehabilitacji i socjalizacji osoby głuchej uznaje opanowanie przez nią języka fonicznego, czytania z ust, artykułowania dźwięków, których nie słyszy. Wymaga to katorżniczej pracy logopedyczno-artykulacyjno-rehabilitacyjnej, bardzo często jest niewykonalne. Jedynym spontanicznym i naturalnym sposobem porozumiewania się z perspektywy osoby głuchej jest komunikacja wizualno-przestrzenna. Oralizm dominował w edukacji Głuchych przez ponad sto lat, od połowy wieku XIX do drugiej połowy wieku XX, i w tym czasie nie dopuszczano na przykład Głuchych do zawodu nauczyciela, mimo że z racji braku bariery komunikacyjnej są oni najlepsi w przekazywaniu wiedzy głuchym dzieciom. Wśród przeciwników migania był choćby Aleksander Graham Bell, choć sam miał głuchą matkę i żonę. Z naszej perspektywy wynalazca telefonu zasłużył się dla rozwoju cywilizacji, ale z punktu widzenia Głuchych był postacią co najmniej ambiwalentną, jeśli nie wręcz negatywną. Także w Warszawie, gdzie miganie przetrwało dwieście lat, bardzo często schodzić musiało do podziemia: dzieci migały między sobą, natomiast na lekcjach wykorzystywane były metody oralistyczne.

Przypominają się praktyki germanizacji czy rusyfikacji polskich dzieci pod zaborami.
Walka z miganiem wyglądała trochę podobnie. Musimy jednak pamiętać, że obok nas żyje alternatywna społeczność z alternatywną historią. Kto ze słyszących wie na przykład o Kongresie w Mediolanie w XIX wieku, kiedy podjęto globalną decyzję, by Głuchych szkolić za pomocą metod oralnych i całkowicie wyeliminować język migowy z nauczania? Dla Głuchych natomiast jest to przełomowe wydarzenie w historii. Inaczej w ich społeczności funkcjonują też atrybuty kulturowości, takie jak savoir-vivre czy przyzwyczajenia komunikacyjne. Słyszący często dziwią się, że Głusi migają przez sen, że w dowód uznania nie klaszczą, tylko machają rękami nad głową – bardzo wiele podobnych zachowań staje się oczywistymi, jeśli spojrzymy na Głuchych jak na mniejszość językową, a nie niepełnosprawnych.

„Plemię”, reż. Mirosław Słaboszpicki„Plemię”, reż. Myrosław Słaboszpyckyj

Jak obecnie edukuje się Głuchych?
Do dziś w Polsce, gdzie funkcjonuje kilkadziesiąt szkół dla Głuchych, wielu nauczycieli wciąż nie posługuje się polskim językiem migowym (PJM). Bo musimy odróżnić PJM od SJM, czyli systemu językowo-migowego, który jest zamiganą polszczyzną – systemem wizualnie przedstawiającym polskie zdania, zachowującym polski szyk zdania, dobór leksykalny czy na przykład przyimki, których w języku migowym nie ma, jako że relacje przestrzenne odwzorowuje się układem dłoni w przestrzeni. SJM z założenia stanowi pomost między językiem polskim a migowym i jest wygodnym sposobem porozumiewania się z perspektywy osoby słyszącej, natomiast dla Głuchego bywa trudny, bo warunkiem jego użycia jest znajomość polszczyzny.

Czy niechęć słyszących do migania wynikała z lęku przed tworzeniem się, jak chce tytuł filmu Słaboszpyckiego, odrębnego plemienia?
Tak sądzę, nawet dziś w środowisku przestrzega się przed „gettoizacją Głuchych”. Pojawiają się argumenty, że ich przyszłość, szanse zawodowe, rodziny (zaledwie kilka procent ma głuchych rodziców) – wszystko to wiąże się ze słyszącymi. Trzeba jednak pamiętać o tym, że człowiek nie wybiera swojej tożsamości. Polakom – albo Litwinom czy Kaszubom – też ktoś mógłby powiedzieć, że ich język jest strasznie niepraktyczny i prowadzi do gettoizacji. Dla dziecka urodzonego w Warszawie, w Wilnie czy w Kartuzach z pragmatycznego punktu widzenia o wiele lepiej byłoby, gdyby od razu mówiło po angielsku. Ale czy tego byśmy chcieli? Cały bagaż doświadczeń społeczności, przekazywany z pokolenia na pokolenie byłby po prostu stracony. W przypadku Głuchych jest tak samo – oni mają swoją tożsamość, odrębność kulturową kształtowaną przez dwa wieki używania języka migowego. Na szczęście coraz więcej słyszących rozumie, że spuścizna ta zasługuje na szacunek i ochronę. Naturalnie nie byłoby emancypacji Głuchych bez procesów, które w ostatnim półwieczu doprowadziły do akceptacji także innych odrębności, poszanowania praw kobiet, mniejszości etnicznych czy seksualnych. Tak jak dziś nikt chyba nie wyobraża już sobie świata z segregacją rasową, tak Głusi nie wyobrażają sobie, że ktoś znów zabroniłby im używania języka migowego. On jednak może rozwijać się tylko w swoistych gettach – czyli na przykład w szkołach dla Głuchych.

Paweł Rutkowski, arch. prywatnePaweł Rutkowski, arch. prywatneCzy rodzice chętnie oddają do nich swoje głuche dzieci?
To dla nich bardzo trudne wybory. Rodzice często boją się, że szkoła z internatem wyłączy dziecko ze społeczności słyszących. Głusi jednak i tak bardzo często nie czują się jej częścią, trzeba więc dać im szansę na bycie członkami kultury Głuchych. Oczywiście każdy rodzic chciałby, żeby dziecko było z nim jak najdłużej, żeby więź z rodziną była jak najściślejsza. Rodzice martwią się też o perspektywy życiowe swoich dzieci, chcą więc, by komunikowały się w języku większości. Łatwiej jednak dziecku dojść do niego dzięki językowi migowemu, który jest mu w naturalny sposób dostępny, i potraktować język większości jako drugi, dodatkowy. Niestety, do dzisiaj zdarzają się przypadki, że głuche dziecko trafia do szkoły zupełnie bezjęzyczne, bo otoczenie stawiało na komunikację oralną, która okazała się dla niego niedostępna. Dopiero kontakt z głuchymi rówieśnikami staje się mocnym impulsem rozwojowym.

Film „Plemię”, który pokazuje taką placówkę, jest wyrazem tendencji do dowartościowania kultury Głuchych czy raczej fantazją słyszących na jej temat?
Gdyby nie zmiany, które zaszły w ostatnich kilku dekadach, taki film by nie powstał. Jeszcze niedawno Głuchych postrzegano jako osoby niepełnosprawne intelektualnie, niezdolne do samodzielnego funkcjonowania – bardziej przedmiot naszej opieki niż podmiot własnych decyzji. „Plemię” pokazuje ich jako zwyczajnych ludzi, zdolnych do wszystkiego, co sobie postanowią. Oczywiście nie jest tak, że wszyscy Głusi – jak w filmie – napadają na innych, prostytuują się czy kradną. Zdecydowana większość z takimi zachowaniami nie ma nic wspólnego, podobnie jak nie wszyscy słyszący postępują tak, jak w „Długu” Krzysztofa Krauzego. Ukazany w „Plemieniu” internat dla Głuchych na Ukrainie można by tak naprawdę zamienić na jakikolwiek inny, gdzie młodzież ma ograniczony kontakt z pozytywnymi wzorcami, w związku z czym wytwarzają się niepożądane zachowania. Każda zamknięta społeczność mogłaby być tytułowym plemieniem i w tym sensie nie jest to w ogóle film o Głuchych, którzy mogą być dobrzy, czego akurat w „Plemieniu” nie eksponowano, ale mogą być i źli. Oglądając film, pamiętajmy więc, że wśród Głuchych są nie tylko gangsterzy, ale też naukowcy czy politycy, nawet z Parlamentu Europejskiego.

„Plemię”, reż. Myrosław Słaboszpyckyj

Czy pojawiają się w filmie rzeczy nieprawdopodobne?
Przekłamaniem jest to, że głuchota oznacza odseparowanie sensoryczne od świata. Scena, w której jednego z bohaterów przejeżdża ciężarówka tylko dlatego, że stoi do niej tyłem i – jako osoba głucha – jej nie słyszy, jest oczywistą bzdurą. Po pierwsze Głusi odczuwają wibracje – olbrzymie w przypadku tak wielkiego pojazdu. Po drugie, są bardzo wyczuleni na bodźce wizualne – światło reflektorów ciężarówki z pewnością byłoby zauważone przez Głuchego. Podobnie, jeśli roztrzaskalibyśmy komuś szafkę na głowie, śpiący obok Głuchy bez wątpienia wyczułby wibracje. Jeden ze zmysłów jest wyłączony, pozostałe jednak rekompensują w dużej mierze ten brak.

Jak sprawić, by kinematografia była bardziej dostępna dla Głuchych?
Napisy są dobrym rozwiązaniem. Sprawdzają się dlatego, że wszyscy Głusi są, w ten czy inny sposób, dwujęzyczni. Wielu i one będą sprawiały trudność – pamiętajmy, że polszczyzna nie jest zazwyczaj dla nich językiem rodzimym, ale takie rozwiązanie daje przynajmniej szansę na pełne uczestnictwo Głuchych w kulturze polskiej. Paradoksalnie wszystkie zagraniczne filmy są dostępne Głuchym, natomiast polskie rzadko można obejrzeć z napisami. Świetnie, że w ciągu ostatnich lat tak ułatwiono dostęp do kultury osobom niepełnosprawnym ruchowo, natomiast w przypadku innych niepełnosprawności – a w szczególności odmienności językowej – jest jeszcze wiele do zrobienia.

Ostatnio polskie filmy pokazywane są w kinach z angielskimi napisami – czy to może być jakoś pomocne?
Dla Głuchych, choć mają polskie obywatelstwo i polski paszport, już nauczenie się polskiego jest wyzwaniem. Wymaganie od nich, żeby opanowawszy jeden język obcy, nauczyli się kolejnego – angielskiego – jest oczekiwaniem na wyrost. Oczywiście zdarzają się Głusi z doktoratami i świetnym angielskim, ale system nie może być na tym oparty.

Pozostaje jeszcze kino nieme. Co zmienił przełom dźwiękowy w odbiorze filmu przez Głuchych?
W tamtych czasach poważne badania nad kulturą Głuchych jeszcze nie istniały, ale do naszych czasów przetrwały na ten temat relacje anegdotyczne. Jest na przykład świetny amerykański film „Through Deaf Eyes” w reżyserii Diane Garey i Lawrence'a R. Hotta, który u nas dystrybuowano jako „Oczami głuchego”, pokazujący, że Głusi chętnie oglądali nieme kino, często też występowali w nim jako aktorzy. Poprzez wprowadzenie dźwięku stracili kino – aż do momentu, w którym pojawiły się napisy. Natomiast filmy dźwiękowe, w których pojawiał się język migowy, takie jak „Dzieci gorszego boga”, oczywiście przyciągały Głuchych do kin, ale później okazywało się, że znaki są tam poucinane, że miganie jest tam bardziej rekwizytem niż rzeczywistym językiem.

Pojawiły się próby stworzenia rodzaju esperanto dla Głuchych – gestuno. Na ile ten język okazał się pomocny?
Gestuno to nazwa historyczna, dziś częściej określamy ten system jako International Sign. Czasami można się spotkać także z nazwą International Sign Language, przed którą większość Głuchych bardzo się broni, bo IS to nie jest język. Nie można porównać go do polskiego, brytyjskiego czy amerykańskiego języka migowego (zresztą samo to, że rozróżniamy brytyjski i amerykański wskazuje, że te języki nie mają nic wspólnego z językami fonicznymi). International Sign przydatny jest w kontekstach międzynarodowych, problem z jego użyciem polega jednak na tym, że każdy Głuchy migać w nim będzie trochę inaczej, przenosząc schematy z rodzimego języka migowego. IS sprawdzić się może w najprostszej komunikacji, natomiast wygłosić w nim wykład akademicki jest bardzo trudno. To jest pewien zestaw słownictwa, które teoretycznie powinni znać wszyscy Głusi, ale w praktyce okazuje się niewystarczający. Dlatego Głusi często wolą, żeby ktoś używał konkretnego języka migowego, np. amerykańskiego, z którym wielu miało już się okazję zetknąć. Choćby na Uniwersytecie Gallaudeta w Waszyngtonie – mekce naukowej świata Głuchych, jedynej uczelni wyższej na świecie, w której migowy jest językiem wykładowym.

„Plemię”, reż. Myrosław Słaboszpyckyj

Pan kieruje Pracownią Lingwistyki Migowej na Uniwersytecie Warszawskim. Skąd u pana się wzięło zainteresowanie tym tematem?
Moja droga do języka migowego nie była związana z osobistym doświadczeniem, nie mam na przykład Głuchych w rodzinie. Pasją do języków migowych zaraził mnie prof. Marek Świdziński, który zaczął badać je jako językoznawca w latach 90. Każdy kolejny krok w głąb świata Głuchych był dla mnie objawieniem. Pozostaje tak do dziś. W Polsce wydaje się często, że przeciętny – albo jeszcze lepiej „normalny” – człowiek nie ma powodu, żeby językiem migowym się zajmować. Nie wszędzie tak jest, w Stanach na przykład ASL – amerykański język migowy – można wybrać jako przedmiot w szkole. Fajnie, że zachęca się słyszących do nauki chociażby podstaw migowego. Wiem, że takie zajęcia pojawiają się też w niektórych przedszkolach w Warszawie i dzieciaki mają z nich masę frajdy.

Czym zajmujecie się w Pracowni?
Zbieramy chociażby korpus polskiego języka migowego, czyli audiowizualną bazę reprezentatywnych danych, która ma udokumentować to, jak wygląda polski język migowy na początku XXI wieku. Zbiór ten analizowany jest pod względem językoznawczym, dzięki czemu dowiadujemy się, jak rzeczywiście funkcjonują mechanizmy gramatyki polskiego języka migowego. To bardzo potrzebne, bo wciąż nie ma ani książki, którą można by uznać za jej sensowny opis, ani słownika stworzonego nie z perspektywy polszczyzny. Nie wiemy, jak ten język wyglądał sto lat temu, bo z tego okresu pochodzą jedynie relacje tekstowe – dopiero nowe techniki audiowizualne pozwalają nam dziś na rejestrację, archiwizację i anotację ogromnej ilości materiałów w sposób wierny naturze migu.

Co słyszący – prócz ćwiczenia intelektualnego – mogą zyskać na nauce języka migowego?
A co mogą zyskać na nauce języka włoskiego? Albo norweskiego? Czy suahili? Znajomość nowego języka jest wartością samą w sobie. Jeśli zaś chodzi o wymiar praktyczny, to odpowiem anegdotycznie – z punktu widzenia wykładowcy koszmarem jest przeprowadzanie egzaminu w grupie studentów głuchych, dlatego że ściąganie i podpowiadanie sobie z wykorzystaniem migów staje się tysiąckroć prostsze. Trzeba mieć wtedy oczy dookoła głowy, bo przekazanie komuś z drugiego końca sali dowolnej informacji nie jest żadnym problemem. Praktycznych zastosowań jest cała masa, ale nie są one najważniejsze. Bezcenne jest podtrzymywanie kultury, przekazywanie wiedzy i tradycji zaklętej w każdym języku. W dużej mierze to język sprawia, że jesteśmy ludźmi.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.