Bez wstydu

Bez wstydu

Rozmowa z Irą Sachsem

Pokolenie „Stonewall” wywalczyło gejom pewne prawa. Zmiany nastąpiły i jesteśmy za nie wdzięczni. Ale poczucie wstydu pozostałomówi Ira Sachs, reżyser nagrodzonego na Berlinale filmu „Zostań ze mną”, który właśnie wszedł na ekrany polskich kin

Jeszcze 3 minuty czytania

ADAM KRUK: W „Zostań ze mną” wykorzystałeś kompozycje Arthura Russela, obrazy Borisa Torresa oraz zdjęcia Thimiosa Bakatakisa. Jak szukałeś równowagi między tymi wszystkimi elementami?
IRA SACHS: Kieruję się prostą zasadą Jeana-Luca Godarda, że film to „dźwięk plus obraz”. Tak naprawdę to jednak wcale nie takie proste. Po pierwsze, te składniki muszą być najwyższej jakości; po drugie, muszą do siebie pasować. W sztuce filmowej nie chodzi wyłącznie o opowiadanie historii, ale także o sposób, w jaki ta historia staje się doświadczeniem wizualnym i dźwiękowym. Trzeba mieć świadomość materii. Film ma swoje ograniczenia, dlatego ważne są proporcje: ruchome obrazy muszą złożyć się w całość w określonym czasie. Efekt zaś powinien być jak najbardziej osobisty i tak prawdziwy, jak tylko to możliwe.

Czołówka „Zostań ze mną” przypomina mi tę z „Ostatniego tanga w Paryżu”, w której pojawiają się obrazy Francisa Bacona...
Nie będę udawał, że nie widziałem filmu Bertolucciego. Duży wpływ miał na mnie także dokument o Davidzie Hockneyu „The Bigger Splash” – niezwykły film rozpoczynający się serią obrazów, kt&´re kierują widza na postrzeganie filmu jako portretu ludzkiego życia. To samo chciałem osiągnąć w „Zostań ze mną”. Kiedy zacząłem pracować z Thimiosem Bakatakisem, operatorem greckiego „Kła” i „Attenberg”, i pokazałem mu, jak widzę czołówkę, powiedział, że od razu zrozumiał cały film. Wprowadzenie jest bardzo znaczące: ciężkie, ziemiste, ale ma w sobie też coś humorystycznego. Już w nim chciałem pokazać, że choć temat jest raczej gorzki, film nie musi być męczący. A także dać sygnał, że to tylko jedna z wielu partykularnych opowieści – wcale nie ważniejsza ani mniej ważna niż inne toczące się dookoła. Próbuję tylko uzupełnić historię o tę jedną – moją własną – może jednak w jakiś sposób uniwersalną?

Na pewno w tym sensie, że otwarcie opisujesz problemy współczesnego zurbanizowanego społeczeństwa – szczęśliwego na zewnątrz, w środku targanego demonami.
Oglądając niedawno swoje wczesne filmy zauważyłem, że zawsze byłem zainteresowany napięciem między tym, co naprawdę czujemy, a tym, czym dzielimy się ze społeczeństwem. W „Zostań ze mną” widać to wyraźnie w różnicy między tym, jak bohaterowie zachowują się w obecności przyjaciół – nawet tych najbliższych – a tym, co naprawdę dzieje się w ich związku. To film o niszczycielskiej naturze tego, co nazywamy wstydem – tak w relacji z drugim człowiekiem, jak z samym sobą, lecz również w wymiarze społecznym. „Zostań ze mną” miał być filmem bezwstydnym, miał pokazywać otwarcie rzeczy, które zazwyczaj ukrywamy.

Ale otwartość twojego filmu nie ogranicza się do emocji
odsłaniasz też ciała aktorów. Co miało dać połączenie tych dwóch nagości?
Zależało mi na tym, aby odsłonić bohaterów, co było bardzo wymagające wobec odtwórców głównych ról. To bardzo intymne kreacje; miałem szczęście, że udało mi się znaleźć aktorów, którzy zgodzili się na oczach widowni zdjąć ubrania i wyciągnąć na wierzch emocje, nie myśląc o tym, jak wypadną przed kamerą. Na mój sposób pracy na pewno wpływ miała metoda Johna Cassavetesa, a także Dogma i sposób, w jaki potrafiła ona zatrzeć granicę między prawdą a fikcją.

To właśnie Dogma zadecydowała o tym, że postanowiłeś obsadzić w filmie duńskich aktorów?
Nie tylko. Słyszałem wcześniej o grającym u mnie Erica Thure Lindhartcie, którego nasz wspólny znajomy opisał jako jednego z najodważniejszych i najlepszych aktorów w Danii. Podczas castingu zachwyciło mnie jego ciepło oraz to, jak wiele działo się na jego twarzy podczas wchodzenia w rolę. To z niej czytać można całą opowieść. Postać, którą gra Thure, jest bardzo pasywna, przez cały film próbuje podjąć właściwie jedną decyzję: zostać czy odejść. Film skorzystał na tym, że znaleźliśmy do tej roli kogoś, kto jest aktorem bardzo aktywnym. Dzięki temu widać, jak wiele dzieje się w człowieku, nawet kiedy nie potrafi zdobyć się na aktywność.

„Zostań ze mną”, reż. Ira Sachs

 W „Zostań ze mną” aktywność oznacza odejście. Pokazujesz, że w pewnym momencie trzeba zapalić światła, że miłość, będąca ostatnim abstrakcyjnym pojęciem, w które powszechnie się wierzy, nie jest wartością absolutną.
Sandra Bernhard nakręciła kiedyś komedię „Bez ciebie jestem niczym”. Lubię ten tytuł, bo brzmi jak tytuł filmu Rainera Wernera Fassbindera. Kiedyś identyfikowałem się z tym stwierdzeniem. Myślę, że moim bohaterom także bardzo wygodnie jest żyć ze sobą. Nawet jeśli ich związek naznaczony jest bólem czy wręcz masochizmem, trzymają się go tak, jakby to stanowiło o ich przetrwaniu. Ale „Zostań ze mną” to w pewien sposób historia o dorastaniu do tego, że trzeba kochać także samego siebie. Paul i Erik są przekonani, że bez siebie nie znaczą nic, są wręcz obsesyjnie do siebie przywiązani. Z powodu braku pewności siebie i braku miłości do siebie samych. Myślę, że nie rozbrajam do końca miłosnego mitu, bo bohaterowie dorastają do świadomości, że kochają i lubią się na tyle, by żyć bez siebie. Dla wielu jest to zbyt trudne. Ludzie z różnych środowisk mówili mi, że dynamika tego związku przypominała im ich własne. Człowiek piszący pamiętnik może tylko marzyć o tym, by jego własna historia dotknęła kogoś innego.

Oglądałem „Zostań ze mną” nie tylko jako historię miłosną, ale także jako film o problemach zdrowotnych. Akcja rozgrywa się już po epidemii AIDS, jednak na społeczność gejowską czyhają inne zagrożenia. Czy problem uzależnienia od narkotyków jest dziś tym najważniejszym?
Myślę, że problem narkotykowy wśród społeczności gejowskiej można porównać do tego, który w Stanach ma społeczność afroamerykańska. Kiedy wprowadzono na rynek crack, rozszedł się jak świeże bułeczki. Kiedy sprzedajesz inne, fantastycznie beztroskie życie, kupują je ci, dla których w normalnym świecie nie ma na nie miejsca. Nic dziwnego, że łatwo było w ten sposób uzależnić społeczność tak dotkliwie doświadczoną przez AIDS i żałobę po ofiarach tej choroby. Crystal methcrack były idealnym eksperymentem służącym zagładzie, który musiał w tych środowiskach chwycić. I chwycił. Dlatego „Zostań ze mną” jest także filmem o tym, że społeczność gejowska musi być czujna. Dziś jednak to nie tyle problem gejów, ile raczej całych społeczeństw.

Wszystkie badania pokazują jednak, że spożycie narkotyków i alkoholu, a także procent samobójstw, jest trzy razy większy wśród gejów niż wśród osób heteroseksualnych. Czy powodowane jest to internalizowaną opresją?
Pokolenie „Stonewall” wywalczyło gejom pewne prawa. Zmiany nastąpiły i jesteśmy za nie wdzięczni. Ale poczucie wstydu pozostało. Kiedy odważyliśmy się wreszcie być istotami seksualnymi i nazywać swoje potrzeby, nie oznaczało to jeszcze, że zostaliśmy zaakceptowani przez resztę społeczeństwa i że sami poczuliśmy się zaakceptowani. Schowaliśmy się więc we własnym środowisku i cały czas pokutowało w nas poczucie, że jesteśmy jakoś gorsi. „Zostań ze mną” jest filmem o generacji gejów kilka chwil po „Stonewall”. Związek bohaterów jest do pewnego stopnia zintegrowany ze środowiskiem, ale nie wychodzi poza nie, bo świat na zewnątrz  nie czeka na nas z otwartymi ramionami.

A miejsca, które czekają z otwartymi ramionami, to kluby i bary, których alkohol i narkotyki są integralną częścią.
Tak, ale podobnej alienacji doświadczają hetero – w wielkich miastach różnice te w zasadzie zanikły. Nie żyjemy już w gettach. Na szczęście. Tytuł mojego filmu [w oryginale „Keep the lights on” – A.K.] można odczytywać właśnie jako wezwanie, by wieść życie bardziej uczciwe. Wiąże się ono z postacią Igora – w tym punkcie film spotyka się z moim życiem – bo ja poślubiłem Borisa i jestem obecnie w zdrowym związku pełnym miłości, nie wstydu. Szczerość nie przyszła do mnie naturalnie, była raczej bolesnym doświadczeniem. Ale to ona jest odpowiedzią i może na tym polega sukces „Zostań ze mną”, że w końcu zdobyłem się na absolutną uczciwość.

Angażujesz się politycznie. Cztery lata temu pracowałeś dla komitetu wyborczego Baracka Obamy. Wciąż go wspierasz?
Tak – przed naszą rozmową pracowałem właśnie nad jego nową kampanią. Wraz z grupą nowojorskich artystów i aktywistów postawiliśmy sobie za cel włączenie w organizowany przez nas „Obama Fair” tysiąca naszych przyjaciół. To, że pracowałem przy jego kampanii cztery lata temu, odmieniło moje życie. Wtedy zrozumiałem pożyteczność samego zrzeszania się. Możesz zrzeszyć się z narkomanami, artystami, grupami religijnymi czy z mniejszościami seksualnymi i każda z tych grup sprawi, że poczujesz się dobrze. Dawniej dobrze czułem się tylko w obecności drugiego mężczyzny.

Wbrew temu aktywizmowi, twoje filmy raczej przyglądają się rzeczywistości niż chcą ją na siłę zmieniać.
Sprawianie, że niewidoczne staje się widoczne, samo w sobie jest aktem politycznym. Wierzę, że opowiadanie historii jest ważne. Bo historie, takie jak „Zostań ze mną”, wciąż oglądać można bardzo rzadko. Dlatego też od trzech lat prowadzę w Nowym Jorku serię spotkań Queer Art Film, na które zapraszam twórców, takich jak Larry Kramer, John Cameron Mitchell czy Antony Hegarty, którzy pokazują swoje ulubione gejowskie filmy. Staram się dostrzegać, ile możemy nauczyć się z historii – Proust pisał lepiej o homoseksualnych związkach niż ktokolwiek z autorów piszących dziś, Fassbinder opowiadał historie, które obecnie trudno zobaczyć na dużym ekranie. Dlatego malarze chodzą do muzeów – uczą one, że choć nie tworzymy niczego nowego, można robić rzeczy wyróżniające się. 

Po raz kolejny wspominałeś o zmarłym przed trzydziestoma laty Fassbinderze. Czy to reżyser w szczególny sposób ci bliski?
Tak, niestety ja nie jestem szczególnie bliski jemu (śmiech). Geniusz Fassbindera rośnie wraz z upływającymi latami. Jego zuchwalość oraz zrozumienie dla siły drzemiącej w niedoskonałości  zawsze ogromnie mnie inspirowały. On nie wstydził się niczego. Dotykał wszystkich tematów i robił to w sposób bardzo emocjonalny. Dał mi wspaniałą lekcję.

Tymczasem sam nauczasz na uniwersytecie stanowym w Nowym Jorku. Jakie wartości próbujesz przekazać swoim studentom?
Przede wszystkim sam bardzo wiele się przy nich uczę – nie sądzę, że nakręciłbym „Zostań ze mną” bez ich pomocy. Mogę ich tylko zachęcać, aby traktowali siebie poważnie. Bo to chyba najtrudniejsze dla początkujących artystów – uwierzyć, że naprawdę są artystami i że więcej wiedzą niż nie wiedzą. Przekonuję ich, by za nic w świecie nie tracili własnego głosu, żeby bardziej niż na rzemiośle polegali na swojej intuicji. Sam zawsze się nią kierowałem i nigdy się na niej nie zawiodłem.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.



Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.