Śmiech w bikini

Śmiech w bikini

Adam Kruk

Siłą filmu Szumowskiej „Body/Ciało” jest to samo, co i w życiu pozwala przetrwać gorsze dni, miesiące czy lata. To humor, dystans, ironia

Jeszcze 1 minuta czytania

Z plakatu nowego filmu Małgorzaty Szumowskiej spogląda zrobiona na brzydkiego chłopca Maja Ostaszewska i sfatygowany Janusz Gajos. Wybitny aktor od lat nie dostał roli na skalę swojego talentu – trudno za takie uznać występy w „Układzie zamkniętym” albo „Wygranym”. Dla tegorocznej laureatki Orła za kreację żony pułkownika Kuklińskiego w „Jacku Strongu” kino nigdy nie było tak hojne, jak teatr. W filmie „Body/Ciało” oboje, igrając z polskimi stereotypami (ojca pijaka czy nawiedzonej starej panny), stworzyli najlepsze role od lat, a Ostaszewska być może w całej dotychczasowej karierze. Już to – nie wspominając o uznaniu jury festiwalu w Berlinie, które uhonorowało reżyserkę Srebrnym Niedźwiedziem – byłoby wystarczającym powodem, by zobaczyć „Body/Ciało”.

Bilbordów z plakatami filmu zawisło w polskich miastach sporo. Czy to się przełoży na frekwencję w kinach? Oby. Ten rozpisany na trzy głosy aktorski koncert Gajosa, Ostaszewskiej i pojawiającej się po raz pierwszy na ekranie Justyny Suwały, jest jak do tej pory najciekawszą polską premierą roku. Mimo – przyznajmy – nieco pretensjonalnego tytułu, nowy film autorki „Sponsoringu” ma własne tempo i energię, wyjątkowy charakter, który pozwala wymknąć się konwencjom gatunkowym (komedia to, thriller czy melodramat rodzinny?) i uniknąć porównań do charakteru pisma innych reżyserów. 

Opowieść koncentruje się wokół cierpiącej na bulimię Olgi, którą po próbie samobójczej ojciec, prokurator, wysyła na terapię. Prowadząca ją Anna stosuje metody różniące się diametralnie od używającego „szkiełka i oka” racjonalnego funkcjonariusza państwowego. On szuka i wątpi, ona stawia na emocje, ekspresję, energię. Czy te dwa światy – męski i żeński, chłodny i empatyczny, rozumny i instynktowny – będą mogły spotkać się w Oldze i pomóc jej pogodzić się z życiem? Szumowska nie chce być orędowniczką żadnej z tych opcji, nikomu nie przyznaje taryfy ulgowej. Ustawiając w ten sposób opozycje, pokazuje raczej pewną schizofrenię, w której żyją bohaterowie. Schizofrenię bardzo charakterystyczną dla dzisiejszej Polski, która za nic nie chce stworzyć jednego organizmu.

Tytułowemu ciału brakuje równowagi. Każde z jego członków ciąży w innym kierunku i stosuje odmienną terapię. Po mocno obciążającej pracy prokurator kuruje się wódeczką, podczas gdy jego córce, rozpaczliwie tęskniącej za zmarłą matką, pomagają seanse z innymi dziewczynami somatyzującymi problemy z wyrażaniem emocji w zaburzeniach odżywiania. Anna natomiast pokłady uczuć lokuje w kudłatym ciele swojego psa, a pierwiastek transcendentny odnajduje w spirytyzmie. Deklarując się jako medium umożliwiające kontakt ze zmarłymi, pompuje jednocześnie swoje ego. To ona jest tu najciekawszą postacią, bo pokazuje, że współcześni „fakirzy i wydrwigrosze” są prawdopodobnie bardziej zagubieni niż ci, którym chcą pomagać.

Szumowska nie piętnuje przy tym samych wierzeń. Dostajemy wręcz sygnały, że pewna cudowność jest obecna – samoczynnie włączająca się muzyka czy otwierające się drzwi. Albo zdjęty z drzewa wisielec, który w scenie otwierającej film podnosi się i idzie w nieznane. Status ontologiczny duchów pozostaje nierozstrzygnięty – „Body/Ciało” nie potwierdza ich istnienia ekranową personifikacją, jak Kieślowski w „Bez końca” (do którego zresztą film jawnie puszcza oko) ani nie demaskuje hochsztaplerki spirytyzmu. Na pewno też nie przedkłada duchowości nad tytułowe ciało. Z jednym i drugim mamy dziś problem – mówi Szumowska, nie zamierzając przy tym ogłaszać wielkiej smuty czy narodowej żałoby. Siłą „Body/Ciało” jest to samo, co i w życiu pozwala przetrwać gorsze dni, miesiące czy lata. To humor, dystans, ironia. Zdolność reżyserki do satyrycznego spojrzenia na niedoskonałości swoich bohaterów udziela się w końcu im samym.

„Body/Ciało”, reż. Małgorzata Szumowska.
Polska 2015, w kinach od 6 marca 2015 
Mieszając okrucieństwa, którymi media faszerują nas każdego dnia (znajdziemy tu aluzje do śmierci Zdzisława Beksińskiego, Madzi z Sosnowca czy procesu ks. Wesołowskiego), z dramatami swoich bohaterów, reżyserka nie udaje świętego oburzenia ani nie wchodzi w rolę płaczki. Woli mrugnąć okiem, zrobić rogi na zdjęciu, rzucić pod nogi skórkę od banana. Najzabawniejszym z takich figli jest scena, w której Ewa Dałkowska – wielka aktorka, kojarzona często ze śmiertelnie poważnym kinem moralnego niepokoju – tańczy toples do „Śmierci w bikini” Republiki. Przejdzie do historii kina, a przynajmniej zrobi viralową karierę na YouTubie.

Już w „33 scenach z życia” Szumowska przeplatała humor z goryczą, stosując otwartą konstrukcję, pozostawiającą sporo przestrzeni do samodzielnego (re)konstruowania sensów opowieści. Nigdy jeszcze jednak nie była w tym tak precyzyjna. Brak nabożności do czegokolwiek, unikanie kategorycznych sądów, swobodny stosunek do decorum – to cechy stylu reżyserki, które tu wreszcie wybrzmiały bez jednego fałszywego tonu.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.