Listy do klasy średniej

12 minut czytania

/ Film

Listy do klasy średniej

Rozmowa z Claire Denis

My, Europejczycy, mamy szczęście wierzyć, że kultura, sztuka, a być może sam gest artystyczny mają znaczenie. I „eksportujemy” tę wiarę w świat – o mistrzach światowego kina i współczesnej Europie opowiada francuska reżyserka

Jeszcze 3 minuty czytania

ADAM KRUK: Na początek chciałem zapytać, czy wprowadzano panią w historię hotelu Monopol, w którym się spotykamy?
CLAIRE DENIS: Tak, powiedziano mi o balkonie zbudowanym na potrzeby przemówienia Hitlera i o tym, że Marlene Dietrich w hotelowym barze spędziła wieczór ze Zbigniewem Cybulskim, który wcześniej grał tu w kluczowych scenach „Popiołu i diamentu” Wajdy, wielkiego filmowca. To oczywiście miłe tu być, ale mówiąc o tym, odczuwam, że burzliwa i ciekawa historia Wrocławia – tak jak i całej Europy – ze względu na dekady względnego pokoju jest już w masowej świadomości tak odległa, że przestała na nią oddziaływać. Obawiam się, że dzisiejsi Europejczycy stoją na skraju popełnienia kolejnych tragicznych błędów. Najmocniej widać to dziś w Turcji, ale czy pewne nastroje, które dały o sobie znać już w przeszłości, nie nasilają się w całej Europie?

To, co wydawało się niemożliwe, staje się rzeczywistością. Jak Brexit. Teraz drżymy na myśl o wyborach w USA czy we Francji.
Nie mam pewności co do Stanów Zjednoczonych, być może uda się uniknąć Trumpa. Sądzę jednak, że we Francji najbliższe wybory sprawią, że to ekstremiści przejmą władzę. Wydaje mi się, że trochę już się do obecności francuskiej prawicy przyzwyczailiśmy i – choć konsekwencje mogą być nieprzewidywalne – nie zrobi to na Francuzach większego wrażenia. Może nie mam racji, może się mylę, ale sądzę, że po Brexicie kolejne europejskie państwa podążą drogą niebezpiecznej megalomanii – nawet jeśli ruch konserwatywny w Wielkiej Brytanii, inaczej niż we Francji, jest bardzo specyficznie materialistyczny. Skupiono się tam na pieniądzu, nie na wartościach – to, że kwestie ekonomiczne wysunięto na pierwszy plan, było bardzo zręcznym posunięciem. Anglikom dano do zrozumienia – czy raczej wmówiono im – że Europa kosztuje ich bardzo dużo, że ci biedacy poświęcili się dla Europy. Powiedziano im, że kiedy wyjdą z Europy, pieniądze, które wcześniej płynęły do Brukseli, zostaną przeznaczone na bezpłatną opiekę medyczną, szkoły, trafią do ich kieszeni. Nie powiedziano im tylko, że to właśnie oni mają u siebie największe banki zintegrowane z kapitałem na kontynencie, że to oni ten kapitał obsługują. Co się teraz stanie? Nie wiem. Być może banki przeniosą swe siedziby do Amsterdamu albo Frankfurtu.

Claire Denis

Francuska intelektualistka, reżyserka, scenarzystka. Dzieciństwo spędziła w Afryce, później asystowała na planie u Costy-Gavrasa, Jarmuscha i Wendersa, by zadebiutować własną „Czekoladą” w 1988 roku. W twórczości filmowej krąży wokół tematu kolonializmu i jego skutków, takich jak migracje, nierówności społeczne czy problemy międzykulturowe. Do jej najważniejszych dzieł należą: „Nie mogę spać” (1994), „Piękna praca” (1999), „Głód miłości” (2001), „Intruz” (2004) czy „Biała Afryka” (2009). Wykłada w paryskiej szkole La Fémis.

Argument ekonomiczny opakowany został jednak ideologicznie, skierowany przeciw Innemu. Anglików przekonywano, że to imigranci – przede wszystkim Polacy – zabierają im pracę. W Polsce z kolei zaniedbane ekonomicznie grupy straszy się muzułmanami, dowartościowuje uruchamiając potencjał nacjonalistyczny i ksenofobiczny.
Mnóstwo Polaków wybrało się do Londynu, żeby tam zarabiać na życie, ale historii Polski nie sposób porównywać z dziejami Wielkiej Brytanii, które w dużej mierze opierają się na wyzysku innych krajów. Anglia, kierując się w pewnym stopniu hipokryzją, a w pewnym czynnikiem ekonomicznym, pozwoliła osiedlać się u siebie wielu wspólnotom. Bardzo dobrze podejmuje bogate grupy – choćby arabskie z Bliskiego Wschodu, aby móc funkcjonować jako światowa giełda. Inne pozostają na marginesie. Bogaci wciąż żyją tam z bogatymi, a biedni z biednymi. Nieco przerażający, klasistowski sposób myślenia, utrwalony od czasów pani Thatcher, wciąż reguluje tam życie społeczne.

Brexit ma to zmienić czy utrwalić?
Wie pan, Brexit odbywał się, jeszcze zanim zagłosowano za nim w referendum. Przynajmniej w tym sensie, że sami Brytyjczycy masowo uciekali z Wysp. Moi angielscy przyjaciele, piszący muzykę do moich filmów, od dawna już tam nie mieszkają. Grają koncerty w Anglii, chcą, żeby ich dzieci kończyły brytyjskie uniwersytety, ale nie mają pieniędzy na bardzo drogie angielskie nieruchomości. Mieszkają we Francji, w Belgii albo w Pradze. Tak to wygląda. Nie są antyangielscy – Anglicy zawsze będą bardzo angielscy w swoich głowach – ale nie mają wystarczających środków, by mieszkać tam na poziomie, do którego się przyzwyczaili. Nie żyją bardzo dostatnio za granicą, ale jeśli ich dziecko musi nosić okulary albo potrzebny jest jakiś zabieg chirurgiczny, to – inaczej niż w Anglii – stać ich na to. Europa powinna funkcjonować w oparciu o pewne pragnienie bycia miejscem, gdzie klasy średnie nie zanikają. A są kraje, gdzie rozpływają się one w niższych warstwach społecznych. Tymczasem, jak mi się wydaje, to właśnie silne klasy średnie pomagają biedniejszym lepiej żyć, mają zdolność wkluczającą, najłatwiej do nich awansować. Większość moich filmów opowiada właśnie o ludziach znajdujących się na klasowym pograniczu.


W „35 kieliszkach rumu” obserwujemy imigrancką rodzinę, aspirującą do klasy średniej, dla legionistów z „Pięknej pracy” awans społeczny ma stanowić wojsko. Dlaczego wybrała pani akurat te dwa tytuły, by pokazać je na tegorocznych Nowych Horyzontach?
Prawdą jest, że armia proponuje coś w rodzaju rehabilitacji. Pomaga jednostkom zagubionym powrócić do społeczeństwa. Sama w młodości czułam się zagubiona i marzyłam o wstąpieniu do Legii Cudzoziemskiej, może dlatego film ten wciąż jest mi bliski? W „35 kieliszkach rumu” pokazuję natomiast ludzi pracujących w paryskiej kolei aglomeracyjnej, którzy mają nie najgorsze nawet pensje, przyzwoite warunki życia, mogą wysłać dzieci na uniwersytet. Żyją trochę na uboczu, bo mają ciemniejszy kolor skóry, ale ekonomicznie są zintegrowani z francuskim społeczeństwem, a ich dzieci dostają szanse, by wspiąć się wyżej. To właśnie postęp pokoleniowy uważam za najbardziej chwalebną właściwość klasy średniej i filmem tym mówiłam także o historii mego dziadka i matki. Byłam bardzo przejęta, gdy dostałam za „35 kieliszków rumu” nagrodę w Hamburgu. Dlatego, że w tej prostej historii ojca i córki jury nie stawiało akcentu na kolor skóry bohaterów oraz dostrzegło nawiązania do filmów Yasujirō Ozu.

We Wrocławiu nie wybrała pani jednak Ozu jako swojego mistrza [Claire Denis, poproszona przez organizatorów Nowych Horyzontów, wybrała dwa filmy innych reżyserów, które potem zaprezentowano na festiwalu – przyp. red.].
Jako swój ulubiony film zdecydowałam się pokazać „Wakacje z Moniką” Bergmana, dlatego że w młodości przeżyłam szok, także erotyczny, gdy je zobaczyłam. Genialna rzecz, która zmieniła moje życie. Oczywiście, zamiast tego mogłabym wybrać któryś z filmów Ozu, mających na mnie jeszcze większy wpływ, ale skoro oddałam mu już hołd w „35 kieliszków rumu”, nie chciałam się powtarzać. Dla mnie Ozu jest reżyserem najdoskonalszym w charakterystyce klasy średniej – opowiada o ludziach pracy i o tych bezrobotnych, którzy muszą bardzo dużo pić, żeby z brakiem pracy w ogóle się uporać. U Ozu drobne szczegóły życia tworzą symfonię ludzką. Jego filmy wciąż potrafią rozświetlać mrok światów, w których żyjemy.

Wybrała pani film Bergmana, natomiast z dokumentu „Trespassing Bergman” Jane Magnusson i Hyneka Palli wiemy, że także Bergman wybrał panią. Cenił pani twórczość, przechowywał ją w swojej przepastnej bibliotece. Jest tam scena, w której po przyjeździe na Fårö odmawia pani wejścia do jego domu. Dlaczego?
Nawet wiele lat po śmierci Bergmana ta przestrzeń wciąż wydawała mi się zbyt prywatna, by ją naruszyć, nazbyt przez niego ustrukturyzowana. Nie zdobyłam się nawet na to, by zobaczyć ten film. Wiem, że on istnieje, ale myślę, że nie chciałabym go oglądać. Pamiętam oczywiście podróż na Fårö, w aparacie wciąż mam zdjęcie plaży, gdzie Bergman kręcił „Personę”. Ale nie czułam się komfortowo – to było niemal jak pielgrzymka, której nie chciałam odbyć. Bergman chciał być królem i nim został: zrobił wspaniałe filmy, prowadził królewskie życie. Ja jednak podczas tej wyprawy dużo myślałam o innym szwedzkim reżyserze – nieco zapomnianym Bo Widerbergu.


Widerberga cenił także Kieślowski, „Wózek dziecięcy” był jednym z jego najukochańszych filmów. Obchodzimy właśnie 20 rocznicę jego śmierci – jaka jest pani relacja z jego kinem?
Oczywiście znam twórczość Kieślowskiego, ale nie miałam z nim żadnych kontaktów, kiedy kręcił we Francji. Bardzo mnie cieszy, że cenił Widerberga. Pamiętam, że kiedy miałam wygłosić przemówienie w Szwecji, powiedziałam w sposób jak najbardziej szczery, bez żadnej kalkulacji, że chciałabym poświęcić chwilę komuś, kto miał duże znaczenie w moim życiu. Choć uroczystość odbywała się w teatrze Bergmana, opowiadałam o Widerbergu, który dziś wydaje mi się bardziej zaangażowany, wieloznaczny, po prostu ciekawszy. I to o nim chciałabym zrobić film.

Pani filmy pokazywane były we Wrocławiu w sekcji Mistrzowie Kina Europejskiego w ramach obchodów Europejskiej Stolicy Kultury.
Przede wszystkim, nie czuję się mistrzynią. Dla mnie mistrz to ktoś, kto tworzy filmy dodające odwagi. Być może Wenders mógłby się tak nazwać, bo wydaje mi się, że on próbował kiedyś takie kino robić. Tyle, że on jest podróżnikiem, kosmopolitą, inspiracje czerpie z całego świata, nie tylko Europy. I znów wracamy do Ozu, który – być może z innych przyczyn niż moje – był także ulubionym reżyserem Wendersa. Nawet po wojnie wyzbyty był żądzy zemsty, obca mu była nienawiść. Rozumiał, że ponad wszystko trzeba żyć. Japończyk, który może być wzorem dla nas, Europejczyków.

Jak zatem pojmować europejskość – w kategoriach geograficznych, politycznych, aksjologicznych?
Wydaje mi się, że Europa to miejsce, gdzie kultury się spotykają i dyskutują ze sobą. Bycie europejskim reżyserem na pewno daje pewien rodzaj swobody związanej z czynnikiem ekonomicznym (inaczej jest w Stanach Zjednoczonych), ale i z wolnością intelektualną (ogromną w porównaniu z systemami w rodzaju tych, jakim był Związek Sowiecki). Mamy szczęście – a może arogancję – wierzyć, że kultura, sztuka, a być może sam gest artystyczny, mają znaczenie. I „eksportujemy” tę wiarę. Wiele filmów z Ameryki Południowej, Filipin, Turcji produkowanych jest obecnie ze środków europejskich. Na ile są one dzięki temu europejskie? Nie wiem. Mówił pan o Kieślowskim – kiedy oglądamy jego filmy, stajemy się po trosze Polakami, rozumiemy jakiś aspekt polskości o wiele lepiej, niż – dajmy na to – czytając gazety. W sposób emocjonalny, intelektualny, estetyczny. Niemal fizyczny. W tym tkwi wielka siła kina.

Kiedy możemy spodziewać się pani nowego filmu? Wiele mówiło się o pani współpracy z Zadie Smith.
Nie pracowałam z Zadie Smith – w internecie się o tym rozpisywano, ale nie uważam tego za dobre spotkanie. To bardzo piękna i inteligentna kobieta, ale nie znalazłyśmy tego czegoś, o co wspólnie by nam chodziło. Moje plany się zmieniły. Mam teraz polskich i niemieckich koproducentów, lada chwila zaczynamy prace. To znów będzie film o klasie średniej, ale z domieszką czegoś innego.

Podczas gdy dla pani oswajanie inności może być zupełnie naturalne, w Polsce wydaje się bardzo potrzebne. Czy traktuje pani reżyserię jako rodzaj misji?
Nie chcę myśleć o swoich filmach w takich kategoriach. Robię rzeczy, które wynikają z moich marzeń. Bardziej zależy mi na tym, by być blisko siebie samej niż gasić pożary, kształtować polityczną dyskusję czy odpowiadać na społeczne potrzeby. Misja to pojęcie dla mnie zbyt mocne. Kieruje mną raczej pragnienie, by podzielić się z innymi tym, co przeżywam. Może wysyłam do świata listy, ale nic więcej.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.