Neapolitański sprzedawca ryb Luciano jest dumą rodziny, duszą sąsiedztwa, gwiazdą i sercem lokalnej społeczności. Ma do tego spore predyspozycje: poczucie humoru i brak hamulców, ciało jak Zampano z „La Strady” Felliniego i niezwykle plastyczną twarz arlekina. Do tego to przyzwoity chłop – nie tylko przebierze się i rozbawi towarzystwo podczas lokalnych uroczystości, ale i pomoże w potrzebie. Placyk, w którego centrum znajduje się jego sklep, to sielankowy i w zasadzie samowystarczalny mikroświat, połączony z resztą Włoch jednym korytarzem: kablem telewizyjnym. Zauroczona Lucianem rodzina pragnie wyprawić go w podróż tym kanałem – wysyła go więc na casting do „Wielkiego Brata”. Skoro wszyscy w okolicy go kochają, czy nie pokocha go cały kraj?
W kapitalnym otwarciu filmu obserwujemy karetę, za pomocą której nowożeńcy spełniają swoje sny o byciu księciem i księżniczką. Blichtr, konfetti i gołębie – tanie atrybuty luksusu przysłaniają to, co jest naprawdę piękne, a co reżyser sugeruje w kolejnej scenie. Kiedy bohaterowie wracają z wesela, kamera Marco Onorata tworzy panoramę kładącej się do snu lokalnej społeczności, podczas jej wieczornych, nieśpiesznych rytuałów. Robi to tak, jakby poszczególnych domostw wcale nie dzieliły ściany. Potem widzimy tętniący życiem plac, sąsiedzką symbiozę, kościół jako agorę. Nawet jeśli wspólnota ta jest nieco klaustrofobiczna, nie przestaje być olśniewająca – dla widza. Dla bohaterów ich świat jest oczywisty. Poszukują czegoś innego, nawet jeśli skażone jest to sztucznością, wulgarnością lub zwyczajnie jest dla nich niedostępne. Świetnie widać to w scenie, w której przebrany za drag queen Luciano obserwuje odlatujący helikopter z gwiazdą telewizji na pokładzie. W jego tęsknym spojrzeniu czuje się głód wielkości, ale i niejasne przeczucie niemocy jej osiągnięcia.
Matteo Garrone w nagrodzonym Grand Prix na zeszłorocznym festiwalu w Cannes filmie podejmuje temat „Wielkiego Brata”, co niektórym może wydać się spóźnione o dekadę. Pamiętajmy jednak, że jesteśmy we Włoszech, gdzie Berlusconi łaskawie oferuje obywatelom prawdopodobnie najgłupszą w Europie telewizję, która – mimo ekspansji internetu i sieciowej ofensywy inteligentnych seriali – wciąż jest niesamowicie popularna i kulturotwórcza. Fenomen reality shows trwa tu w najlepsze: trzynasta seria „Wielkiego Brata” ma ruszyć w styczniu 2014 roku, obecnie triumfy święci audycja „Amici”, przypominająca nieco znaną w Polsce „Fabrykę gwiazd”. Nie chodzi zresztą tylko o sam program i symbolikę jego nazwy – choć reżyser ciekawie wygrywa podobieństwo między panoptyczną strukturą neapolitańskiego ryneczku i domu Wielkiego Brata. Garrone opowiada bardziej o zdziecinnieniu włoskiej kultury, rozlewającym się po Półwyspie Apenińskim przy pomocy naczyń połączonych: mediów, polityki i biznesu. Innymi słowy, opisuje rzeczywistość złożoną z bezliku mniej lub bardziej niebezpiecznych iluzji.
„Reality”, reż. Matteo Garrone. Francja,
Włochy 2012, premiera polska 24 kwietnia 2013Bohater, nie potrafiąc oddzielić swoich pragnień od otoczenia niezbyt nastawionego na ich spełnianie, popada w ciężką paranoję. Przyglądając się temu, jak gubi trzeźwość oceny swojego umocowania w świecie, jak tafla ekranu i gwar placu zlewają mu się w jedno, Garrone nie stawia się jednak w roli arbitra normalności. Tytułowa rzeczywistość – jeżeli potraktować „Reality” jako próbę ontologicznego badania jej struktury – wymyka się realizmowi. Cudowność świata potęguje bajkowa muzyka Alexandre'a Desplata, a w klamrze filmu kamera umieszczona zostaje w niebie, zespalając się z punktem widzenia aniołów, a może samego Wielkiego Brata. Za pomocą takich zabiegów reżyser pokazuje, że fantazmaty wcale nie są mniej realne od neapolitańskiego bruku, od którego bohaterowie chcą się uwolnić. A na pewno w podobny sposób potrafią opisać społeczność.
Pierwiastek magiczny, na wzór słynnego „Cudu w Mediolanie” De Siki, łączy się tu z niemal dokumentalnym odwzorowaniem realiów. To ostatnie zaprocentowało wcześniej w doskonałych filmach Garronego o włoskich imigrantach („Terra di mezzo”, „Ospiti”), a przede wszystkim w słynnej „Gomorze”. Do swojego poprzedniego filmu reżyser nawiązuje tu subtelnie poprzez obsadzenie w roli Luciana odsiadującego dożywotni wyrok żołnierza camorry Aniella Areny, którego transportowano na plan zdjęciowy z więzienia. Twarze wyjęte prosto z neapolitańskiej ulicy, przysadziste cielska radośnie wylewające się na ekran, odrapane, spieczone słońcem pejzaże Kampanii – wszystko to sprawiło, że Garronemu udało się podejść niezwykle blisko rzeczywistości, uchylając się jednocześnie od rozstrzygania, czym ona właściwie jest.