Po wrocławskim „Marszu Patriotów” 11 listopada stu zamaskowanych mężczyzn wtargnęło do squatu Wagenburg, niszcząc obiekt i katując jego mieszkańców. Prezes Narodowego Odrodzenia Polski, które zorganizowało marsz, stwierdził, że przybyli tam, żeby posprzątać. We Włoszech wciąż głośno o napadach neofaszystów na rzymskie kluby gejowskie. W Tanzanii od kilku lat dochodzi do brutalnych zabójstw albinosów. We wchodzącym właśnie na nasze ekrany filmie „To tylko wiatr” oglądamy „czyszczenie” Węgier z Romów. Reżyser Benedek Fliegauf, autor pokazywanego i w Polsce „Łona”, oparł swój film na prawdziwych wydarzeniach sprzed czterech lat, kiedy to grupa nieznanych sprawców zaatakowała kilkanaście romskich przysiółków w celu przeprowadzenia krwawej egzekucji na ich mieszkańcach. Znamienne, że pogromców, którzy pewnie woleliby być nazywani patriotami, do dziś nie udało się ująć.
U Fliegaufa to właśnie synergia między sprawcami, którzy (niczym wiatr) są przez cały film niewidoczni, a społeczeństwem, którego czują się reprezentantami, jest najbardziej przerażająca. Zagrożenie jest tym bardziej realne, im większe w społeczeństwie przyzwolenie na przemoc. Wiatr wkracza dopiero pod koniec filmu. Wcześniej słyszymy tylko świsty: romska dziewczynka widząc, jak chłopcy w szatni napastują koleżankę, spuszcza wzrok i ucieka – poza swoją społecznością pozbawiona jest głosu. Jej matka, poniżana przez dyrektora szkoły, w której sprząta, nie może pozwolić sobie na bunt, bo sojuszników brak. Jeden z policjantów sugeruje, że oprawcy Romów nie robią nic innego, jak po prostu wyręczają policję.
Wiatr wieje mocniej, kiedy uchyli się okna – prawdziwy problem pojawia się, kiedy otworzy je samo państwo. Na Węgrzech wciąż ochoczo wygrywa się nacjonalistyczną nutę w walce politycznej, żerując na niebezpiecznych tęsknotach do wielkiego imperium, które zostało okrojone do rozmiarów dziesięciomilionowego państewka. Mniejszości, stające się katalizatorem tego rodzaju emocji, nie obronią się same. Czasem uda się uciec – wskoczyć do schronu, który w „To tylko wiatr” reżyser buduje dla jednego ze swoich bohaterów. By nie zostawić widza zupełnie bez nadziei.
„To tylko wiatr”, reż. Benedek Fliegauf.
Węgry 2012, w kinach od 7 grudnia 2012Historia broni się i poza lokalnym kontekstem, obrazując uniwersalny mechanizm Girardowskiego kozła ofiarnego. Ale film jest też jawnie wymierzony we współczesne węgierskie władze (Fliegauf wraz z takimi znakomitościami węgierskiego kina, jak Jancso, Meszaros czy Pálfi wziął także udział w projekcie Béli Tarra „Węgry 2011”, skierowanym przeciwko polityce kulturalnej rządu Victora Orbana). „To tylko wiatr” na lubującym się w polityce Berlinale zdobył Srebrnego Niedźwiedzia, Nagrodę Amnesty International i Nagrodę Pokojową; nominowany był też do nagrody Parlamentu Europejskiego LUX 2012. Z filmami tak „słusznymi” jest czasem ten problem, że nie wiadomo, czy bardziej przejmujący jest temat, czy samo dzieło. Jednak nie w tym wypadku. Sprzeciw Fliegaufa wobec odradzania się w Europie postaw faszystowskich nie przypomina w niczym ulotki Amnesty International.
Efekt intensywności reżyser osiąga poprzez trzymanie się rygorystycznych zasad realizmu; nie kreśli ani pacyfistycznego transparentu, ani nie opowiada humanitarnych skazek. Skupia się na strachu i podchodzi doń tak blisko, jak się tylko da, rezygnując jednocześnie z prostego dydaktyzmu i taniej drastyczności. Trochę jak Hany Abu-Assad w pamiętnym „Paradise Now”, gdzie sama skrupulatna obserwacja sprawiała, że – choć niby „wszystko to wiemy” – ciary szły po plecach. „To tylko wiatr” jest tak naprawdę thrillerem. Wiatr ten może przyśnić się w nocy. I obudzimy się z krzykiem.
„Będziemy mieli w Warszawie Budapeszt” – inaczej po filmie brzmią słynne słowa prezesa Kaczyńskiego, organizującego 13 grudnia kolejny patriotyczny marsz.