Wiesław Saniewski – reżyser o intrygującej, nierównej, a jednocześnie bardzo spójnej filmografii – twierdzi, że mimetyzm w dzisiejszym kinie jest rzeczą mocno podejrzaną: łatwym, telewizyjnym podglądactwem. Deklaruje, że to film kreacyjny jest mu najbardziej bliski i podąża tą drogą w „Wygranym”.
Na koncert do wrocławskiej Hali Stulecia przyjeżdża Oliver Linovsky (Paweł Szajda), światowej sławy pianista polskiego pochodzenia. Jest zasępiony po opuszczeniu przez żonę, jednak nieszczęśliwy musiał być już wcześniej – osobista porażka (matka i menedżer nakładają na jego życie retorykę walki) uzmysłowiła mu jedynie, że nie ma ochoty dłużej stawać do wyścigów. Uporczywie podkreślając spóźniony bunt, próbuje odzyskać stracone lata. Przypadek sprawi, że osobą, która pomoże mu w ciężkich chwilach, będzie Frank (Janusz Gajos) – profesor obdarzony namiętnością do zakładów i wyścigów konnych – postać inspirowana Władysławem Skoneckim, tenisistą, który po zakończeniu kariery zarobił spore sumy obstawiając, podobnie jak filmowy Frank, polskie konie.
„Wygrany”, reż. Wiesław Saniewski.
Polska 2011, w kinach od 18 marca 2011Postaci te, mimo urody filmu, a może właśnie przez nią, pozostają w sferze symboli, nie przybierają ludzkich wymiarów. Frank, odrzucony przez rodzinę, pomagający koniom, a jak obwieszcza w pewnym momencie ksiądz – także biednym dzieciom, prezentuje się nazbyt heroicznie. Za piękny w roli Olivera jest Szajda, którego gra przypomina pozowanie do żurnala; zbyt dobrze wygląda i Wrocław, w którym, przy wsparciu finansowym lokalnych władz, kręcono film. Brakuje kontrapunktu dla tej różowej wizji.
To, że Saniewski wyraźnie lubi symbole, widać nawet w tym, jak autor „Bezmieru sprawiedliwości” wygrywa znaczeniowo rozmaite style muzyczne. Olivierowi przynależy fortepianowa klasyka – brzmienia, które z jednej strony kocha i jest ich wirtuozem, z drugiej jednak to one są synonimem tresury, której został poddany, której wciąż musi ulegać. Frank słucha Elvisa Presleya, uosabiającego mityczne Stany, młodość bohatera, jego niespełnione marzenia. Jest jeszcze dziadek Olivera (Emil Karewicz), który jako jedyny dawał bohaterowi w dzieciństwie wolność – jemu bliskie będzie tango, muzyka uważana za nieprzyzwoitą, frywolną, nawet diabelską, wymuszająca życie niezapośredniczone, poddanie się zmysłom, prawdziwą pasję i odrobinę anarchii.
W „Wygranym” pojawia się wątek ciężkiej doli zwierząt wyścigowych, które po zakończeniu kariery trafiają do rzeźni. Ujęcie pędzących z naprężonymi żyłami wierzchowców, zmęczonych, zajeżdżonych, każe zadać pytanie ogólne: czy warto się tak ścigać? Ile w końcu jest przykładów postaci literackich, filmowych czy tych realnie istniejących, które osiągnęły szczęście stawiając na karierę?
Po tym, jak Oliver rezygnuje z kariery i postanawia zawalczyć o swoją niezależność, wpada w problemy finansowe. Nie na długo jednak – pieniądze nagle spadają mu „z nieba”. Czuć w tym fałsz, bajkowość, łatwiznę. Czy naprawdę więcej osób wygra w Lotto, kiedy wszyscy przestaną się ścigać? Na rezygnację z brania udziału w wyścigu (zgoda, że z gruntu obrzydliwego) stać przecież tylko tych, których na to stać. To przywilej uprzywilejowanych.
Ostatecznie jednak wyścigi konne okazują się i tak szlachetniejsze niż konkursy nie oparte na kryteriach obiektywnych. „Wygrany” demaskuje kulisy turniejów pianistycznych (Saniewski konsultował film Januszem Olejniczakiem, Markiem Dyżewskim i Witoldem Witkowskim), które mogą być tyleż symbolem festiwali filmowych, co wszelkich innych konkursów artystycznych. Jak mówił sam reżyser: „pianiści, którzy znaleźli się już w półfinale Konkursu Chopinowskiego, pod względem technicznym są doskonali. Co może zdecydować, kto dostanie nagrodę? Albo gust przeciętny, albo jakieś układy, albo średnia arytmetyczna. Bo fikcja konkursów polega głównie na tym, że mierzy się niemierzalne. Jak zmierzyć, który reżyser jest lepszy: Antonioni czy Fellini, Wajda czy Jarmusch? Osąd jest niemożliwy”. Saniewski, outsider z wyboru, tworzący swoje metaforyczne i moralistyczne kino w peryferyjnym Wrocławiu, nie liczy na nagrody – od lat podąża własną ścieżką, nawet jeśli nie zawsze prowadzi ona przez wyżyny.
Ten artykuł jest dostępny w wersji angielskiej na Biweekly.pl.