Najgorsza scena „Psa andaluzyjskiego” to ta, w której brzytwa golibrody nacina oko Simone Mareuil. Chyba nigdy nie dałem rady obejrzeć jej w całości. Najlepsza scena „Siostro” Jagi Słowińskiej to ta, w której wkurzone bohaterki nacinają mosznę toksycznego faceta, wyjmują z niej jedno jądro, a potem wywożą typa na taczkach.
Podobnie jak u Buñuela, w przypadku Słowińskiej mamy do czynienia z gestem rytualnym, programowym i, cóż, raczej podsumowującym wydarzenia ostatnich lat niż założycielskim. W 1929 roku surrealizm hulał już całkiem długo. W 2024 polska literatura pozbyła się już chyba przynajmniej jednego z toksycznych jąder, a wilgotna, siostrzana proza bywa krytykowana nie za obrazoburstwo, lecz jako przejaw epigońskiej pogoni za konfiturą.
Słowińska ma przy tym zdecydowanie trudniej niż reżyser „Psa...”. On tworzył odjechany film w czasie, gdy mało kto mógł sobie pozwolić na nakręcenie czegokolwiek. Ona pisze setną ekofeministyczną powieść, w której bohaterki pytają: „Kiedy ostatnio kochałaś się z zapachem kaszy gryczanej?”. I nie, wcale nie chcę się naśmiewać. Nie mam ochoty, interesu, może prawa. Nie ma sensu. Chodzi raczej o to, żeby spróbować się wczuć, zrozumieć, dlaczego autorka postanowiła zagrać w tę grę jeszcze raz i dlaczego, mimo wszystko, jej drugą książkę trudno nazwać całkowicie wtórną lub nieudaną.
Przez „wszystko” rozumiem głównie fabułę, która sprawia wrażenie wręcz ostentacyjnie sztampowej. Zuszka rodzi się na skraju puszczy. Jej matką jest studnia, ojcem dąb, babką – naturalnie – wiatr. Życie ma klawe. Czochra mchy, łaskocze młode liście, słucha leniwych pieśni drzew. Idylla nie trwa jednak długo. Bo zaraz pojawia się Wiśnia – facet, trochę macho, trochę drwal, najbardziej „piłkarzyk”. Chłopak umie w podryw. Przy pierwszym spotkaniu gwiżdże na bohaterkę i rzuca: „Chcesz być moja, kukułeczko?”. Zuszka nie daje mu z liścia. Chce. Staje się uległa, „ciepła i gliniasta”, a cwaniaczek stopniowo zawłaszcza jej życie. Na szczęście dziewczyna w porę otrzymuje wsparcie przyjaciółki i przegląda na oczy. Toksyczny macho dostaje za swoje, żałoba po nieudanym związku okazuje się zaś trudna, ale owocna.
Cóż, gdyby ktoś do mnie przyszedł i powiedział: „Słuchaj, stary, mam taką historię...”, odpowiedziałbym: „Słuchaj, stara, wciąż nie masz żadnej historii”. Albo gorzej: masz tę samą historię co wszyscy. Jeden by się pewnie obraził, druga przytaknęła, trzecia – jak Słowińska – wzruszyła ramionami. Bo narratorka „Siostro” wydaje się doskonale świadoma tego, że w życiu Zuszki nie wydarzyła się żadna szczególna heca. Że to raczej „stara bida” niż materiał dla Freuda. I że tę „starą bidę” trzeba przepracować ruchem, dotykiem, ciepłą, banalną gadką, a nie strzelistym „wyznaniem”. Jeśli więc w utworze mamy do czynienia z jakimś rodzajem terapii, to odbywa się ona na uschematyzowanej scenie psychodramatycznej. Nie ma tu kozetki, smutnych panów, wielkich rozkmin. Jest dobra babcia, która buduje świat z chustek i pozwala wnuczce przećwiczyć samoobronę przed patriarchatem.
Jaga Słowińska, „Siostro”. Ha!art, 88 stron, w księgarniach od kwietnia 2024
Ten zwrot ku rytuałowi realizowanemu w mikropowieści opartej na prywatnym micie może być symptomatyczny dla młodej polskiej prozy (patrz np. „Misterium” Czarnika). Zerwanie z realizmem na rzecz mitolubnej, neosakralnej prozy poetyckiej wydaje się ciekawą odpowiedzią na zalew literatury spod znaku pracy u podstaw. Pytanie tylko, czy zmierzając w stronę mitu, pisarze będą w stanie wytyczyć trasy, które wyprowadzą ich gdziekolwiek poza długi cień Olgi Tokarczuk. Albo czy wzrost tolerancji na symbole i ornamenty nie skończy się tanią rekonstrukcją Młodej Polski.
W przypadku Słowińskiej szczególnie istotne wydaje się to drugie zagrożenie. Autorka raz po raz sięga po pastelowe kredki, zdecydowanie nadużywa zdrobnień („Siateczka zaszeleściła. Jak strumyczek”), a naturę postrzega na przemian przez pryzmat Leśmiana i Tolkiena. Drzewa żyją, gadają, snują opowieści. W zasadzie cała psychologia postaci zostaje odmalowana przy pomocy pejzaży mentalnych, których nie powstydziłby się Leopold Staff. Trochę to niepokoi, trochę onieśmiela. Tym bardziej że – poza zdrobnieniami i nieco kulejącym rytmem (o tym za chwilę) – robota wykonana jest całkiem porządnie. Jeśli więc „rekonstrukcja”, to na pewno nie tania.
Jak zwykle w takich razach pozostaje tylko pytanie: „po co?”. Po co tyle zachodu, skoro przez wariację na temat młodopolskiej baśni przebije się najwyżej kilku zapaleńców? Szczerze mówiąc, nie wiem. W ogóle nie wiem, jak ugryźć ten tekst, usadowić się wobec niego, zaklasyfikować. Wiem tylko, że lubię to uczucie. Lubię niepewność poznawczą, w którą wprowadza czytelnika Słowińska – to, że nigdy nie odważyłbym się powiedzieć, czy „Siostro” jest powieścią nudną czy ciekawą, nieznośnie pretensjonalną czy wybitną.
Ale coś wypadałoby jednak powiedzieć. Powiem więc, że Słowińska ma lepszy wzrok niż słuch. Bo wyrafinowane obrazy budowane są w tekście przy pomocy fraz, które zawisają w powietrzu, ciągną się niemiłosiernie albo zwyczajnie zgrzytają. Wyciąganie „z nylonowej siateczki lejącej się tkaniny w kolorze przyprószonej ceglanym pyłem piwonii” trwa trochę zbyt długo. Szczególnie jeśli wszystko dzieje się w drugim zdaniu powieści.
Książki nominowane do Nagrody Literackiej im. Witolda Gombrowicza w 2024 roku
Iwona Bassa, „Głodni”, wyd. Biuro Literackie.
Grzegorz Bogdał, „Idzie tu wielki chłopak”, wyd. Czarne
Katarzyna Groniec, „Kundle”, wyd. Nisza
Barbara Klicka, „Reneta”, wyd. W.A.B
Aleksandra Tarnowska, „Wniebogłos”, wyd. ArtRage
Powiem też, że jak na feministyczną baśń tekst Słowińskiej zawiera niepokojąco wiele stereotypowych sądów na temat płci. Kobiety są obszerne, wilgotne, nieracjonalne, wyrozumiałe, chaotyczne, lubią się dzielić i wspierać, cenią przyrodę. Mężczyźni zaś to ciaśni, rozumni konkwistadorzy: wycinają drzewa, zawłaszczają ciała, porządkują grządki. Są władczy i interesowni. Jakieś to zbyt proste.
Powiem też, choć to nieszczególnie istotne, że pod postacią Wiśni Słowińskiej udało się stworzyć jedną z najbardziej krindżowych postaci w historii polskiej literatury. Chłopak jest bezbłędną syntezą najgorszych cech Antka i Maćka Boryny. Podrywa na „kukułeczkę”, ścina drzewo z powodu jednego orzecha, który spada na auto, a przed pierwszym razem szepce: „Żmijko, będzie dym”. Zuszka nie ucieka. Jakby co, to uciekajcie.
Też uciekam. Od konkluzji. Bo trochę głupio. Bo cięcie dokonane na jądrze Wiśni działa jak knebel dla przemądrzałych krytyków. A z drugiej strony korci mnie, żeby zapytać: ile historii o zwiewnej córce lasu zdoła jeszcze pomieścić polska literatura?
Partnerami cyklu tekstów wokół debiutów literackich są Fundacja Instytut Gombrowiczowski oraz Muzeum Witolda Gombrowicza, współorganizatorzy przyznawanej przez Prezydenta Radomia Nagrody Literackiej im. Witolda Gombrowicza.