Trudno zrozumieć

Adam Woźniak

„Bajka, Bajeczka” to political fiction z elementami dystopii. Temat trąci publicystyczną bieżączką, ale po „Mapie” i „Czarnym hetmanie” trudno było podejrzewać, że Barbara Sadurska wyłoży się na czymkolwiek

Trudno zrozumieć

Jeszcze 2 minuty czytania

Trudno zrozumieć

Balbina rodzi się 13 grudnia 1981 roku. Zaraz potem Watykan przystępuje do zimnej wojny, zdobywając wpływy polityczne, jakich nie miał od czasów średniowiecza. Księża tworzą regularną armię, która bije równo komunistów i liberałów. Po wsiach mówi się, że papież Polak trzyma palec na przycisku atomowym. Miasta podzielone. Na Karmelicką nie wejdziesz bez przepustki, bo pół Krakowa należy do Zjednoczonego Mocarstwa Watykańskiego.

Mniej więcej tyle wiemy po przeczytaniu pierwszych kilkunastu stron nowej powieści Barbary Sadurskiej. „Bajka, Bajeczka” zapowiada się więc na political fiction z elementami dystopii. Biorąc pod uwagę zdolność autorki do tkania misternych konstrukcji fabularnych, zapowiada się też na powieść z dużym rozmachem. No dobra, może inaczej: zapowiadałoby się na wtopę, bo temat trąci publicystyczną bieżączką, a na dystopiach czy political fiction nie wyłożyli się ostatnio chyba tylko Dukaj i Szostak. Ale po „Mapie” i „Czarnym hetmanie” trudno było podejrzewać, że Sadurska wyłoży się na czymkolwiek. Że nie ogra sprytnie tematu, wymykając się pułapkom, które sama na siebie zastawia. Albo że nie stworzy świata, którego rozmach każe śmiać się z podejrzeń o płytką paraboliczność.

Rozmachu nie ma jednak zbyt wiele. Możliwe, że wcale miało go nie być. Bo przez większość utworu autorka stosuje fortel, który pozwala jej uniknąć mozolnego budowania alternatywnej rzeczywistości. Po krakowskim preludium przenosimy się na długo do zapyziałych Trzęsawisk, gdzie Balbina dorasta pod okiem ojca aptekarza i fanatycznie religijnej matki. Są lata 80. i 90., szczyt popularności Kościoła katolickiego w Polsce, a skoro prowincja i tak jest skolonizowana przez kler, to pełzający zabór watykański nie musi przecież szczególnie zmieniać jej obrazu. Ksiądz pozostanie najważniejszą osobą we wsi. Będzie pił bimber, wyklinał gejów i mówił, na kogo głosować. Siostra Bernadeta obrzydzi dzieciakom seks i wydrze się na ludzi dobrowolnie sprzątających kościół. Efektem geopolitycznego fikołka może być więc status quo. I tak właśnie jest w „Bajce...” – poza kosmetycznymi korektami (np. łacina w szkole) Trzęsawiska z czasów Mocarstwa Watykańskiego wyglądają jak stereotypowa polska wieś. Pozorna dystopia okazuje się tożsama z rzeczywistością. Trochę jak u Mrożka. W sam raz na krótką miniaturę – kilka akapitów zwieńczonych zaskakującą puentą.

Barbara Sadurska, „Bajka, Bajeczka”. Warstwy, 352 strony, w księgarniach od grudnia 2023

Problem w tym, że Sadurska nie pisze miniatury. Nie wplata jej też zgrabnie w większą całość. Przeciwnie – obraz prowincji wyraźnie dominuje nad resztą utworu, a w trakcie dziecięcych przygód Balbiny narratorka z rzadka tylko przypomina sobie o istnieniu armii watykańskiej. Przez ponad 200 stron nie czytamy wcale dystopii, tylko powieść o dorastaniu na polskiej prowincji z lekko wyeksponowanymi wątkami religijnymi. Czytamy bez bólu, od czasu do czasu cmokając nad szorstką frazą czy sensualnymi opisami (scena świniobicia!). Ale też bez większych złudzeń – we fragmentach wiejskich „Bajka...” ani przez chwilę nie wykracza poza kanon motywów stworzony przez Tokarczuk, Barysa, Słowik, Ciarkowską („Dewocje”) i wielu innych. Pod płaszczykiem eksperymentu literackiego dostajemy zbiór klisz, które – to nowość w przypadku tej autorki – pozwalają bezpiecznie rozgościć się w świecie utworu. Bo znamy przecież tajemniczą wiedźmę zza cmentarza, dzieciaki błąkające się wśród grobowców, przydługie msze, opresyjną zakonnicę, ojca pijaka i matkę dewotkę. Znamy nawet wyśmiewaną przez kolegów dziewczynkę, która bawi się z liskiem („Szum” Tulli). Snując opowieść o Trzęsawiskach, mistrzyni gierek z czytelniczkami wikła się więc w grę, w którą grali już prawie wszyscy. I gra w nią dokładnie tak jak wszyscy.

Zdecydowanie ciekawiej robi się, gdy Balbina wreszcie dorasta i wyjeżdża na studia do Krakowa. Bohaterka zgłębia tajniki „biologii teologicznej” na uniwersytecie, który jest podporządkowany wierze w sposób wykraczający poza fantazję wszystkich kuratorek oświaty razem wziętych. W trakcie rekrutacji liczy się przede wszystkim opinia proboszcza, zaliczenie roku wymaga zaświadczenia o dziewictwie, najbardziej prestiżowym kierunkiem jest teologia, a najlepszym sposobem na sukces – sypianie z księżmi. Poza uczelnią też nie ma lekko. Depresję leczy się modlitwą, ksiądz ginekolog przyjmuje wyłącznie wygolone pacjentki, niechciane dzieci stają się obiektami kościelnych eksperymentów medycznych. Przerażające? Cóż, na szczęście już mało realne.

W „Bajce...” z kolei nieszczególnie realistyczne. Bo o wszystkim tym dowiadujemy się z luźno powiązanych, ekspozycyjnych scenek, których funkcją jest wyłącznie zaprezentowanie zła Mocarstwa Watykańskiego. Scenki te są dość makabryczne (trudno, żeby nie były). Rozgrywają się jednak w znieczulającej, pospiesznie skonstruowanej scenerii, która przystaje raczej do gazetowej satyry niż do powieści. Kraków doby Mocarstwa sklecony jest z kilku ulic wokół Rynku, kilku znanych klubów na Kazimierzu i jednej brudnej kamienicy. Przyglądając się tej, powiedzmy, oszczędności kreacyjnej, można odnieść wrażenie, że do życia powołane zostały tylko te elementy dystopijnego świata, których autorka potrzebowała do skrzywdzenia bohaterki. Oraz że bohaterka istnieje wyłącznie po, by została skrzywdzona.

Takie uprzedmiotowienie czy uschematyzowanie postaci stanowi zwykle jedną z dwóch cech rozpoznawczych nieudanej dystopii. Drugą – jeszcze mocniej obecną w „Bajce” – jest przesadne nagromadzenie zła, które prowadzi do jego inflacji. Na kartach trzeciej powieści Sadurskiej dzieje się absolutnie wszystko: umiera kilkunastu bohaterów, w tym kilkoro dzieci, Balbina ot tak zabija trzy osoby, mamy też dwa duże pożary, dwa samobójstwa, dwie nielegalne aborcje, kilka scen molestowania, brutalne sceny przemocy domowej i seryjne gwałty na niepełnosprawnym chłopcu. Wydarzenia te nie układają się w żadną spójną „lawinę zbrodni”. W większości pozostają wyizolowane i nie mają istotnego wpływu na fabułę. Co więcej, choć każde z nich mogłoby być tematem oddzielnego utworu, to żadne nie stanowi głównego tematu „Bajki”. Większości poświęcono kilka zdań. Trudno to zrozumieć.

Jeszcze trudniej zrozumieć, dlaczego autorka postanowiła przedstawić demoralizację kleru w tak karykaturalny sposób. W powieści nie znajdziemy chyba ani jednego przyzwoitego zachowania postaci związanej z Kościołem. Matka bigotka ma nieślubne dziecko z organistą, siostra głównej bohaterki jest molestowana przez kleryka, zostaje też pobita przez kardynała podczas orgii w Watykanie. Pnąc się po szczeblach hierarchii kościelnej, przyjaciel Balbiny asystuje przy orgiach, a po powrocie z „intensywnego” szkolenia w Rzymie smaruje odbyt maścią kojącą. W międzyczasie masturbuje się przy bohaterce wbrew jej woli. Siostry zakonne przeprowadzają aborcje w nieludzkich warunkach. Jeśli zabieg się nie udaje (?), na dzieciach wykonywane są eksperymenty „z piekła rodem”. Ksiądz spowiednik pierdzi w konfesjonale, ksiądz ginekolog wsadza Balbinie palec w odbyt, a potem ją obraża. Aha, wcześniej wącha rękawiczkę.

W ogóle zdecydowana większość (na oko jakieś 90%) scen z udziałem duchownych kończy się seksem, gwałtem lub molestowaniem. Tak naprawdę jest. Nie wymyśliłem tego ani ja, ani Patryk Vega. Pytanie: dlaczego wymyśliła to Sadurska? I drugie, trudniejsze: czym „Bajka…” różni się od prawicowych fantazji o tęczowej rewolucji (np. „Epoki Antychrysta” Lisieckiego)? Poziomem warsztatu literackiego? Trochę tak. Tym, że jest po „naszej” stronie? Że dowala grupie, którą uważamy za niesprawiedliwie uprzywilejowaną? Jasne. Niestety niczym więcej.

W „Mapie” i „Czarnym hetmanie” Barbara Sadurska zaprezentowała swój własny, niepowtarzalny, a przede wszystkim znakomity idiom literacki. Trudno było znaleźć klucz do jej prozy, jeszcze trudniej wsadzić ją do jakiejkolwiek szufladki. Z „Bajką...” jest prościej – częściowo wpisuje się ona w nurt prowincjonalny, częściowo w bieżącą nawalankę polityczną. To jedno z bardziej zaskakujących i smutniejszych wydarzeń literackich ostatnich lat.