Skrępowane ruchy oporu

15 minut czytania

/ Film

Skrępowane ruchy oporu

Adam Woźniak

Może ikoną oporu powinien być ktoś o profilu zbliżonym raczej do zarządzającego skokiem na mennicę Profesora z serialu „Dom z papieru” niż Władysława Frasyniuka?

Jeszcze 4 minuty czytania

Jest przynajmniej jedno pytanie, które stawiają sobie dziś ludzie niezależnie od sympatii politycznych. Brzmi ono: jak skutecznie stawić opór władzy? Można je usłyszeć z ust zmuszonych do zamykania interesów przedsiębiorców, zwolenników Strajku Kobiet, „foliarzy” i antyszczepionkowców. Rozmowy o strategiach oporu przestały być domeną wywrotowców i lewicowej młodzieży. Ich przestrzeń to już ani hipsterska kawiarnia, ani piwnica, ani demoniczne koło buntowników rodem z Dostojewskiego. Pragnienie oporu rozsiadło się gdzieś między opłatkiem a babcinym pytaniem o plany matrymonialne.

Wydaje się, że sukces netfliksowego „Domu z papieru” wpisuje się jakoś we wzmożone zainteresowanie buntem. Fragmenty serii, w których Profesor przedstawia się jako resistencia, wydają się przy tym najbardziej pociągające. Jednocześnie to właśnie one (i nimb romantycznego buntu unoszący się nad historią) bywają wyszydzane przez krytyków. Te dwie sprawy łączy chyba więcej, niż by się wydawało. 

Historia jest w każdym razie dość prosta. Poznajemy ją najczęściej z perspektywy zamieszanej w liczne przestępstwa Tokyo, która ukrywa się przed hiszpańską policją. Tajemniczy Profesor ratuje bohaterkę przed czekającą na nią w rodzinnym domu obławą i składa trudną do odrzucenia propozycję udziału w zaplanowanym przez niego skoku. Wydaje się, że w podobny sposób werbowani byli pozostali członkowie grupy – drobni złodzieje, hakerzy czy nękani traumą weterani wojenni. Bohaterowie zostają zgrupowani na odludziu, gdzie przez długie miesiące zgłębiają tajniki genialnego planu ukutego przez Profesora. Celem napadu jest madrycka mennica, w której członkowie grupy gromadzą zakładników i rozpoczynają produkcję banknotów. Istotnym elementem planu jest pozyskanie sympatii opnii społecznej, co ułatwić ma przedstawienie napadu jako aktu oporu. W osiągnięciu tego celu pomóc ma fakt, że Profesor nie zamierza okraść nikogo konkretnego – przechwytuje tylko narzędzia służące do produkcji banknotów. Członków grupy obowiązuje też bezwzględny zakaz stosowania przemocy – co w tym kontekście brzmi dość kuriozalnie i oczywiście nie zawsze się udaje. Wszystko to (i wiele innych zabiegów) sprawia jednak, że przed obleganą przez policję mennicą gromadzą się tłumy spragnionych resistencii zwolenników Profesora, a on sam – zarządzający napadem z zewnątrz – staje się rewolucyjnym bożkiem. W kolejnych sezonach grupa rabusiów bombarduje opinię społeczną kompromitującymi władzę informacjami (m.in. o torturach, którym poddawany był jeden z pojmanych członków bandy), a sprawczość Profesora tylko rośnie. Dysponujący setkami milonów euro bohater może sobie pozwolić na sabotowanie władzy przy zastosowaniu potężnych narzędzi oferowanych przez technologie informacyjne. Tworzy więc sieci podsłuchów, hakuje telefony policjanów, kupuje własną artylerię i robi podejrzane interesy na Bliskim Wschodzie. Przede wszystkim jednak tworzy alternatywny wobec władzy ośrodek zarządzania społeczeństwem na podstawie analizy danych.

Upokorzenie, które funduje rządzącym grupa przestępców, cieszy nas tym bardziej, im mocniej macki tej pierwszej zaciskają się na portfelach, ciałach i smartfonach. A coraz częściej czujemy się obezwładnieni. Sojusz biowładzy i nowych technologii wymaga wynalezienia całkiem odmiennych technik oporu, a powiedzieć, że jesteśmy w pół drogi do ich stworzenia, to spory optymizm. Nie zbuntujemy się już raczej zbrojnie, jak wypadołoby zrobić przeciw suwerennej władzy królewskiej. Większego sensu pozbawiona jest też ucieczka od architektury dyscyplinującej (więzienia, szkoły, szpitale), bo – w domu czy w środku puszczy – władza może kontrolować położenie obywateli, nie wmurowując choćby jednej cegły. Wrażenie bezsilności potęgowane jest dodatkowo przez poczucie, że bunt może być wpisany w strategię tych, przeciw którym jest skierowany. Jasne, że groźba ta istniała zawsze. Nigdy wcześniej rządzący jednak nie dysponowali tak wieloma danymi, na podstawie których przewidywać można ludzkie zachowania.

„Dom z papieru”

Potrzebny jest zatem nowy wzór oporu. Postaci dezertera, dysydenta, włóczęgi czy atykomunistycznego opozycjonisty (!) są już głęboko zakorzenione w tradycji i miały czas dojrzeć. Trudno jednak, aby wyznaczały sposób postępowania w dobie pandemii, Facebooka i big data. Może więc ikoną oporu powinien być ktoś o profilu zbliżonym raczej do zarządzającego skokiem na mennicę Profesora niż Władysława Frasyniuka? Z jednej strony nie jest to jakoś szczególnie ryzykowna teza – bohater serialu doskonale rozpoznaje mechanizmy rządzące polityką, mediami i opinią społeczną. Z drugiej – banda oblegających NBP partyzantów nie jest jednak tym, czego teraz najbardziej potrzebujemy. Chcę w każdym razie powiedzieć, że profil wykreowanej przez twórców postaci tłumaczy zarówno satysfakcję widzów, jak i odczucie swego rodzaju naiwności proponowanych przez twórców produkcji rozwiązań.

O ile bowiem plany napadów tworzone przez Profesora są misternie skomponowym dziełem sztuki, o tyle jego recepta na resistencię nie jest szczególnie skomplikowana. Jak wiele buntów i ten polega na użyciu narzędzi zarezerwowanych dotychczas dla władzy. Grupa Profesora odbiera państwu monopol na przemoc, produkcję pieniędzy i zarządzanie nastrojami społecznymi przy pomocy obrazów medialnych. Przemoc przedstawiana jest przy tym – podobnie jak w narracji państw demokratycznych – jako absolutna ostateczność. Rozrzucane przez bohaterów w centrum Madrytu pieniądze sprawiać mają wrażenie niczyich – nie skradzionych, trochę wziętych znikąd, a trochę odebranych tym, którzy niesprawiedliwie posiadali je dotąd (mafiom vatowskim?). Profesor wrzuca wojnę w sam środek społeczeństwa, dzieląc je na zwolenników rządu oraz tych, którzy wspierają jego grupę. Kreuje chaos i umiejętnie zarządza sytuacją kryzysową. To wszystko podane w niezłym sosie, ale w gruncie rzeczy stare pomysły bazujące na obietnicy dokopania zgniłym elitom.

Na ekranie widzieliśmy również wiele konkretnych rozwiązań zastosowanych przez grupę Profesora. Z „Planu doskonałego” czy z „V jak vendetta” Wachowskich znamy pomysł z „umundurowaniem” zakładników i sprawców napadu tak, by byli nieodróżnialni dla policji. Podobnie jak w netfliksowej produkcji, w flimie Spike’a Lee mamy do czynienia z odwróceniem ról – to reprezentanci władzy są stale podsłuchiwani, a nie – jak zwykle – podsłuchują. Co ciekawe i tu napastnicy przywdziewają stroje malarzy – tym razem jednak nie są to ani Dali, ani Picasso, lecz zwykli malarze pokojowi. Pars pro toto charakteryzuje zresztą różnicę pomiędzy oboma napadami. W „Planie doskonałym” widzimy solidne rzemiosło wykonane z dużą precyzją, ale przede wszystkim dla pieniędzy i bez pretensji do czegoś więcej. Plan Profesora (przynajmniej w jego mniemaniu) ma być natomiast samowystarczalnym dziełem rewolucyjnej sztuki, które broni się nawet bez sukcesu finansowego. Podobnie jak „Dom z papieru”, produkcja Spike’a Lee zostawia widza z niepewnością moralną. Bo kto tu jest tym złym? Rabusie czy okradany przez nich szef banku, który dorobił się na handlu z nazistami w trakcie II wojny światowej? Podobieństwa fabularne nie sprawiają jednak, że „Plan doskonały” przedstawia historię o jakimkolwiek potencjale wywrotowym. Napastnikom od początku chodzi tylko o oszukanie systemu – w polu widzenia nie pojawia się nawet chęć jego zhakowania czy ośmieszenia.

Jeśli chcemy zaspokoić pragnienie buntu, to zdecydowanie lepszym kandydatem jest produkcja Wachowskich. „V jak vendetta” rozgrywa się gdzieś na pograniczu współczesności i orwellowskiego koszmaru. Światem rządzi Wielka Brytania, a nią samą złowrogi kanclerz Sutler. Obywatele są na ciagłym podsłuchu, obowiązują obostrzenia ograniczające mobilność, kontrolowana przez państwa telewizja kreuje alternatywną rzeczywistość, a wszystko to w imię bezpieczeństwa populacji. Brzmi jak coś, czego spektakularny upadek obejrzelibyście z przyjemnością? Jeśli tak, to z pomocą przychodzi tytułowy V – zamaskowana ofiara eksperymentów medycznych przeprowadzanych przez władzę w więzieniu Larkhill. W ich wyniku V doznaje bliżej nieokreślonego uszczerbku na zdrowiu, a jednocześnie wyposażony zostaje w nieprzeciętne zdolności – pojedynkuje się jak muszkieter, strzela jak teksański rewolwerowiec i jest zawsze o dwa kroki przed ścigającymi go przedstawicielami władzy. Bohater tropi i zabija wszystkich odpowiedzialnych za swój osobisty koszmar, a jednocześnie gra na nosie rządzącym. Wszystko zaś osadza na micie Guya Fawkesa – XVII-wiecznego spiskowca planującego wysadzenie w powietrze brytyjskiego Parlamentu. Zasłaniający się maską, na której wymalowana jest podobizna Fawkesa, V robi to, co nie udało się jego idolowi. W jedną rocznicę nieudanego zamachu (5 listopada) wysadza budynek sądu, w drugą – już z pomocą poznanej w międzyczasie Evey – Parlament. I tu właśnie pojawia się wątpliwość. Jeśli przedstawiony w filmie model władzy nosi wszelkie znamiona nowoczesnego, wspieranego technologiami informacyjnymi totalitaryzmu, to dlaczego ostrze buntu V skierowane jest w stare dobre insytucje dyscyplinujące (więzienie, sąd)? Idąc tym tropem, można też zapytać, dlaczego niszczenie architektury miałoby być dobrym sposobem na opór wobec władzy, która kontroluje społeczeństwo przy pomocy niewidzialnej sieci inwigilacyjnej – wszechobecnych podsłuchów i analizy opartej na pozyskanych za ich pomocą danych. Odpowiedź związana jest pewnie po części z osobistymi motywacjami bohatera – głównym celem jest vendetta, a nie resistencia. Eksperymentujący na ludziach w przypominającym Auschwitz więzieniu Larkhill zostają zabici najpierw jako prywatni wrogowie V, a dopiero potem jako przedstawiciele biowładzy. V ma jednak także nieco nowocześniejsze pomysły. Bez wątpienia można do nich zaliczyć odebranie rządzącym monopolu na produkcję obrazu medialnego (bohater wygłasza swoje przesłanie w publicznej TV) oraz próbę wytworzenia wokół siebie wspólnoty buntującej się przeciw władzy. To ostatnie udaje się zresztą nie tylko na ekranie – po mit Fawkesa sięgnęli przedstawiciele grupy Anonymous, którzy zresztą – jakkolwiek by ich oceniać – rozumieją się na współczesnej resistencii trochę lepiej niż V.

W „Domu z papieru” jest jednak jeszcze coś i wydaje się, że odpowiada to za znaczną część powabu opowiadanej przez twórców historii. Mam na myśli podjętą przez grupę próbę wydostania się z uścisku władzy kapitalistyczno-pasterskiej. Dlaczego kapitalistycznej? Bo produkując pieniądze, bohaterowie rozsadzają oplatający nas szczelnie system kar i nagród pieniężnych. Co przytomniejsi zauważą oczywiście, że podobnej ingerencji dokonuje każdy drobny kieszonkowiec. Co innego jednak podkradać banknoty z eurobiznesowego banku, a co innego wywrócić stół i zakwestionować zasady gry. Sprawcy napadu nagradzają się sami, nie czekając, aż skapnie im ze stolika, przy którym zasiadają wielcy gracze. Atak na mennicę to cios w serce, a jednocześnie próba ośmieszenia kapitalistycznego absolutu. To właśnie kolejna – inna sprawa, czy najbardziej przekonująca – recepta Profesora na rewolucję: znajdź kilku kumatych abnegatów i wywróć system do góry nogami!


„Dom z papieru”

Co to jednak może znaczyć, że napad jest sprzeciwem wobec władzy pasterskiej? Tu trzeba sięgnąć trochę głębiej. Modelowymi narzędziami władzy we wczesnym kapitalizmie były więzienie i szpital psychiatryczny –przestrzenie, w których dokonywano korekty obywateli nieprzystających do normy. Za ich dzisiejszy odpowiednik można uznać smartfona. Jego funkcje pozwalają jednocześnie kreować potrzeby i umożliwiać ich zaspokajanie. Smartfon normalizuje kapitalistycznego pracownika, od regulowania poziomu tkanki tłuszczowej i wielkości bicepsa aż po sposób spędzania czasu z bliskimi. Pozwala też władzy centralnej na kontrolę naszego położenia, stając się w ten sposób idealnym elektronicznym pastuchem. Technologie ułatwiają zarządzanie rozwojem i odpytywaniem z postępów w pracy nad sobą, a więc zbliżają go do swego rodzaju duszpasterstwa. Prądem po łapach dostają przy tym czarne owce – otyli, biedni, bez ciekawego hobby i pasji do samorealizacji.

Oczywiście postaci członków gangu Profesora mają na pierwszy rzut oka niewiele wspólnego z buntem wobec kapitalizmu. Ich wizje życia po skoku to zwykle konsumpcja do potęgi. Marzą o zakupie wyspy czy wiecznej imprezie, a ciała grających ich aktorów są doskonale wytrenowane pod kątem uatrakcyjnienia produktu. Ich losy kuszą jednak widza wizją wydostania się spod panowania pastucha. Rzucić wszystko, nadrukować pieniędzy i jechać w Bieszczady na Karaiby. Ogrywasz system, a jednocześnie wymykasz się spod panowania władzy – już  to brzmi nieźle. Ale pociąga nas jeszcze coś. Serial budzi kilka tęsknot za elementami charakterystycznymi dla oporu wobec quasi-pastoralnego rządzu dusz. Francuski filozof Michel Foucault nazywał je kontrprowadzeniem i przedstawiał na przykładzie buntu wobec oficjalnego katolicyzmu. Wydaje się, że działają też w przypadku kapitalizmu i figury Profesora. Chodzi o pięć spraw:

Ascetyzm – Profesor jest ascetą. Panowanie nad sobą i popędami traci tylko kilka razy – w obliczu śmierci i miłości. Jest kiepskim konsumentem ciał i dóbr – odrzuca zaloty członkini gangu Nairobi, a wydrukowane w mennicy pieniądze wydaje, mieszkając w szałasie na azjatyckiej wyspie. Jest artystą, dla którego liczy się tylko dzieło.

Tworzenie alternatywnych wspólnot – nie chodzi nawet o grupę Profesora. Rzecz raczej w tym, że wokół niej powstaje wspólnota zwykłych ludzi, która stoi w wyraźnej kontrze do oficjalnej władzy. Wytworzenie sieci zwolenników jest od początku celem Profesora – między innymi dlatego grupa za wszelką cenę unikać ma przemocy. Inna sprawa, że niektóre metody pozyskiwania „owieczek” (rozrzucanie banknotów) są już raczej mało rewolucyjne.

Mistyka – Umówmy się, Profesor albo sam nie jest człowiekiem, albo przynajmniej ma połączenie z rewolucyjnym Absolutem. Ogarnia całą tę resistencię jakimś wszechmogącym, boskim spojrzeniem. Wypełnia w ten sposób pustkę po Bogu, która zwykle jest uwalniająca i tak dalej, ale jednak… kto nie chciałby mieć takiego gościa po swojej stronie?

Reinterpretacja pisma – No dobra, dwa ostatnie punkty będą już lekko naciągane. Profesor nie reinterpretuje żadnego Pisma. Proponuje jednak nowe odczytanie politycznej rzeczywistości, w którego ramach atak (nawet brutalny) na aparaty państwa nie jest pogwałceniem moralności. Wskazuje też na dziury w kapitalistycznym odczytaniu rzeczywistości – ośmiesza je, wytwarzając absolut (pieniądze). Wyrzuca kij i sam robi sobie marchewkę.

Obietnica eschatologiczna – W skrócie: czas zepsutych elit się dokonał. Przychodzi nowy prorok i wyrusza na łowy, które idą mu całkiem nieźle. Jeśli ktoś powinien tu śpiewać „Barkę”, to właśnie jego grupa, a nie stojący po drugiej stronie barykady Gandia. Profesor stanął na brzegu, spojrzał na nich łaskawszym niż władza wzrokiem i zaprzęgnął do ostatecznej rozgrywki ze złymi tego świata.


..